środa, 21 kwietnia 2010

Nicolay - City Lights Volume 2: Shibuya (2009)

1)Lose Your Way
2)Shibuya Station
3)Crossing
4)Rain In Ueno Park
5)Satellite
6)Saturday Night
7)A Ride Under The Neon Moon
8)Omotesdando
9)Meiji Shrine
10)Shadown Dancing
11)The Inner Garden
12)Bullet Train
13)Wake Up In Another Life
14)Departure
15)Shibuya Epilogue

W sumie nie będzie to jakiś dogłębny opis, bo recenzowanie instrumentalnych płyt nie jest moją mocną stroną. W każdym razie ostro jaram się płytą ,,City Lights Vol. 2: Shibuya” i muszę Paresłów jak ten zespół o niej napisać. Po pierwsze autora tego krążka poznałem zupełnie przypadkowo na forum. Jeden koleś wrzucił w temat o najlepszych okładkach właśnie cover tego albumu, który niesłychanie mi się spodobał. Jak już pisałem wcześniej na blogu, kiedy okładka mnie zaciekawi, to ściągam materiał. Tak samo było w tym przypadku i nie dość, że ustawiłem sobie tę okładkę na tapetę, to jeszcze płyta mnie totalnie zmiażdżyła, ale o tym za chwilę.

Teraz kilka zdań o jej gospodarzu. Jak mówi moja dobra i godna zaufania koleżanka Wiki (oczywiście ta z Anglii, bo polskiej nie używam), prawdziwe imię i nazwisko Nicolay’a to Matthijs Rook. Urodził się w Holandii, dokładnie w Ultrechcie i jest producentem rapowym, który działa od 2000 roku, więc wychodzi Dekada jak Warszafski Deszcz. Jednak jest to niekonwencjonalny twórca, który miesza ze sobą różne brzmienia m.in. elektronikę czy soul i bazuje głównie na żywych instrumentach. Warto podkreślić, że jest połową duetu The Foreign Exchange i wyprodukował dwa (czyli wszystkie) krążki tej ekipy. ,,City Lights Volume 2: Shibuya” jest nawiązaniem do solowego debiutu Holendra - ,,City Lights Volume 1.5”, pochodzącego z 2005 roku i jest to drugi tak naprawdę w pełni instrumentalny album artysty. Chyba, że coś pominąłem, ale nie wydaje mi się.

Przechodząc już do przedstawiania płyty, muszę wspomnieć trochę o tytule oraz nazwach poszczególnych tracków. Jak widać, okładka doskonale odzwierciedla tytuł krążka plus nazwy utworów. Shibuya to jeden z 23 okręgów Tokio. Daje to do zrozumienia, że miasto, po którym będziemy się ,,przechadzać” (przynajmniej mentalnie) podczas słuchania, to stolica Japonii. Poszczególne numery, to przystanki, które towarzyszą wycieczce. Mamy tutaj np. ,,Shibuya Station” – dworzec kolejowy, ,,Omotesando” - gigantyczna aleja, którą dziennie przejeżdża około 100 tysięcy samochodów (jest nawet ona na okładce), czy ,,Meiji Shrine” – kaplica, która została zbudowana na cześć cesarza Meiji oraz jego żony. Podróż jest dość urozmaicona, a brzmienie na materiale również nie jest jednolite.

Pojawia się pewnego rodzaju klamra kompozycyjna, gdyż pozycja, która rozpoczyna oraz kończy słuchanie, jest ozdobiona przez śpiew kobiety – Carlitty Durand, która ma naprawdę przyjemny głos. W ,,Lose Your Way” zachęca słuchacza do obycia podróży w głąb miasta, a towarzyszy jej spokojny, powolny, lekko melancholijny podkład muzyczny. Słychać też odgłosy speakera z dworca kolejowego. Natomiast ,,Shibuya Epilogu” jest zdecydowanie krótszy, ale wprowadza wesoły, optymistyczny i trochę skoczny klimat, a na końcu słychać odgłosy ludzi, którzy radośnie żegnają słuchacza. Budowa utworów, jak już wspominałem, jest zróżnicowana.

Pojawia się ,,Shibuya Station”, którego głównym elementem, powtarzającym się przez cały czas trwania są szybkie dźwięki tamburyna. Może się to wydawać trochę denerwujące, ale stanowią one raczej tło dla innych dźwięków, które pojawiają się w numerze. W ,,Departure” słychać już inne instrumenty w tym m.in. pianino, trąbkę i gitarę. Szkoda tylko, że trwa niewiele ponad 2 minuty, bo jest jednym z najlepszych na ,,City Lights”. Usłyszeć można także ,,Saturday Night”, które emanuje rytmem, sprawiającym, że głowa zaczyna sama się kiwać, noga ruszać, a człowiek ma ochotę pójść potańczyć. Nie jest to jakaś niesamowicie energiczna piosenka, która by usatysfakcjonowała napaleńców po pigułach, ale klimat ma naprawdę fajny. Dodatkowo ubarwia to wszystko śpiew Carlitty Durand.

Jednak dla mnie najlepszymi momentami na albumie są następuje rzeczy. Występują obok siebie pozycje ,,Rain In Ueon Park” oraz ,,Satelitte”. Pierwszy kawałek jest ciekawie zrobiony, bo w tle słychać odgłos spadającego deszczu, a sekwencja dźwięków instrumentalnych świetnie się z tym komponuje, tworząc ,,mokry” klimat. Natomiast drugi track jest trochę podobny brzmieniowo do poprzedniego, ale znika odgłos deszczu oraz wzrasta wyraźnie tempo. Jednakże najgenialniejszą rzeczą jest przejście z ,,Rain In Ueon Park” do ,,Satelitte”. Tutaj twórca, jak dla mnie, wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, bo brzmi to olśniewająco. Bardziej idealnego przeskoku chyba zrobić się nie dało. Dlatego bardzo lubię słuchać te dwie piosenki wielokrotnie pod rząd. Drugą najlepszą rzeczą na krążku jest dewastujący swoim klimatem, otoczką oraz wydźwiękiem ,,Meiji Shrine”, który mnie wręcz hipnotyzuje. Słysząc go, wyzwalają się we mnie skrajne uczucia od strachu przez ciekawość do wyciszenia.

Podsumowując, nie omieszkam stwierdzić, że dawno żadna płyta nie wywarła na mnie tak kolosalnego wrażenia, wliczając w to zarówno instrumentalne albumy, jak i te normalne. Z miejsca Nicolay staje się moim najlepszym twórcą tak zwanego abstract hip hopu i dołącza do Emancipatora. Mimo wszystko ten jest na razie ciut wyżej, gdyż jaram się ostro jego obydwoma dziełami, a do debiutu Holendra nie potrafię się jeszcze przekonać, ale może to kwestia czasu. W każdym razie ,,City Lights Vol. 2: Shibuya” jest dziełem eksperymentalnym, niezwykle nowatorskim i przede wszystkim perfekcyjnym. Myślę, że fani muzyki DJ Shadowa, Emancipatora czy Blockheada na pewno polubią zaprezentowany krążek. Mi osobiście marzy się, jak będę miał już prawo jazdy (o ile je zdobędę), jechać sobie wieczorem drogą, tak jak pokazane jest na okładce i słuchać tego materiału.

Brak komentarzy: