Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA 2011 płyty. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą USA 2011 płyty. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 kwietnia 2011

Pharoahe Monch - W.A.R. (We Are Renegades)

1)The Warning feat. Idris Elba
2)Calculated Amalgamation
3)Evolve
4)W.A.R. feat. Immortal Technique, Vernon Reid
5)Clap (One Day) feat. Showtyme, DJ Boogie Blind
6)Black Hand Side feat. Styles P, Phonte
7)Let My People Go
8)Shine feat. Mela Machinko
9)Haile Selassie Karate feat. Mr. Porter
10)The Hitman
11)Assassins feat. Jean Grae, Royca Da 5’9”
12)The Grand Illusion (Circa 1973) feat. Citizen Cope
13)Still Standing feat. Jill Scott


Po okresie zachwytu nad najnowszą płytą Brotha Lynch Hunga, z której zresztą pojedyncze kawałki będę jeszcze słuchał przez jakiś czas, nadszedł czas na napisanie kilku słów o ostatnim wydawnictwie rapera z zupełnie innej bajki. Pharoahe Monch jest obecny na scenie od początku lat 90-tych, gdzie jako członek Organized Konfusion, wydał z grupą 3 bardzo dobre albumy, imponując fantastyczną techniką składania wersów. Po trzecim krążku wydanym w 1997 roku, ekipa zaprzestała nagrywać i Monch oraz Prince Po (drugi członek zespołu) poszli solo. Pharoahe wydał dwie solówki. Pierwszą w 1999 roku o nazwie ,,Internal Affairs”, a drugą w 2007 o nazwie ,,Desire”. Oba wydawnictwa pod względem wartości artystycznej jak najbardziej zdały u mnie egzamin, ale raper nie prezentował tak wybitnej dyspozycji jak w Organized Konfusion. 2011 rok przyniósł trzecie solo w dorobku Nowojorczyka.

Jeżeli chodzi o to, czym artysta mi zaimponował podczas działania w Organized Kunfusion, a więc technikę składania rymów, nie ma w żadnym wypadku rozczarowania. Nie spodziewałem się takich wyczynów jak te 15-20 lat temu, ale Pharoahe nie zapomniał jak tworzyć budzące respekt wersy. Pod względem tematycznym jest różnorodnie i na nudę raczej narzekać nie powinno się. ,,Black Hand Side” jest ubolewaniem nad ciężką sytuacją na osiedlach. Mowa jest o zgonach, fascynacji gangsterami czy też kłopotach samotnych matek z dziećmi. W ,,W.A.R.” gospodarz krążka wraz z Immortalem i brytyjskim gitarzystom rockowym Vernon Reid’em są bezkompromisowi, wypowiadając wojnę rządom, mass mediom, gdyż nie są zadowoli z obecnej sytuacji. ,,Clap (One Day)” skupia swoją uwagę m.in. na policji, poświęcając stróżom prawo kilka ciepłych słów. ,,Assassins” to konceptowy track, gdzie po kolei rapują Jean Grea, Monch oraz Royce Da 5’9” jako ostatnia trójka, która nie zastała schwyta spośród 100 tytułowych assassins wynajętych przez pewną organizację niezadowoloną z powodu tego, że rząd (generalnie akcja dzieje się w 2013 roku) ograniczył prawo wolnego myślenia, by podporządkować sobie ludzi. Można usłyszeć mocny pokaz rymów na wysokim poziomie. No i wspomnę jeszcze o ostatnim kawałku z materiału, a więc ,,Still Standing”, który jest osobisty. Można dowiedzieć się kilku rzeczy z życia Pharoahe’a. To oczywiście nie koniec kwestii, które są poruszone na albumie.

my hood talkin’ nigga keep it simple and plain
to let me explain the game break it down and cutting the levels like tetris
he shining his skill, a young blood for a necklace
leave slumped over the wheel of you're Lexus
smoke kush, wake up, and eat breakfast
what tha fuck ya expect, a generation overly obsessed with mobsters
I revolutionary swarm grammys and oscars, imposters

Warstwa muzyczna to wspólne dzieło sporej ilości producentów. Coś od siebie dołożyli m.in. Marco Polo, Exile, Diamond D, M-Phazes (autor aż 4 podkładów) oraz sam gospodarz ,,W.A.R. (We Are Renegades)”. Brzmienie jest różnorodne i to mnie cieszy, ponieważ można usłyszeć zarówno mocniejsze bity jak i spokojniejsze. Z kategorii tych spokojniejszych warto wyróżnić ,,Shine” oraz szczególnie ,,Black Hand Side” z motywem skrzypiec. Jeżeli chodzi o potężniejsze w swoim wydźwięku pokłady to ,,Assassins”, ,,Grand Illussion”, mimo że jest wolny, to lekko rockowy, oparty o ten sam sampel co jakiś kawałek z chyba najnowszej płyty The Let Go, ale przypomnieć sobie nie mogę czy ,,W.A.R.”. Generalnie jakość muzyki jest na przyzwoitym poziomie, ale nie mogę powiedzieć, że mnie zmiażdżyła. Monch ma specyficzny sposób rapowania i momentami offbeatuje. Można robić to z klasą jak RZA albo bez klasy jak Żurom. Pharoahe oczywiście robi to z klasą. Flow to na pewno jego mocna strona, chociaż sądzę, że nie każdemu przypadnie ono do gustu. Strasznie wkurzają mnie refreny z ,,Shine” oraz ,,Haile Selassie Karate”. Dla mnie to jest czyste wycie. Z gości najlepiej zaprezentował się Royce. Wersy ,,don’t try to get familiar, if I don’t feel you in person, I’ll flip the script and I’ll accidentally kill you on purpose” są genialne. Także zwrotka Styles P wywarła na mnie pozytywne wrażenie.

Nie mogę powiedzieć, że trzecie solowe dzieło Nowojorczyka jest płytą, która mnie rozczarowała. To ponadprzeciętny, raczej równy album, na którym można znaleźć nie mało wartościowych momentów. Są numery, do których na pewno będę wracał jak ,,Still Standing” czy ,,Black Hand Side”, ale nie sądzę, abym jeszcze kiedyś puścił sobie ten materiał w całości. Tak jak w przypadku ostatniego krążka CunninLynguists, jest solidnie, ale mnie płyta nie porwała.

7/10

niedziela, 3 kwietnia 2011

Brotha Lynch Hung - Coathanga Strangla

1)Working Late (Intro)
2)The Coathanga feat. C.O.S.
3)Mannibalector feat. Crookwood, C.O.S.
4)Look What I Did (Skit) feat. Devious
5)Look It’s A Dead Body
6)Sooner Or Later feat. Mr. Blap
7)Fucc Off Again (Skit)
8)Suicide Watch feat. Devious, Lauren Brinson, First Degree, Don Rob
9)Spit It Out (Skit) feat. C.O.S.
10)Red Dead Bodies feat. G-Macc
11)Blinded By Desire feat. Lauren Brinson
12)Friday Night feat. C.O.S.
13)The Visit (Skit) feat. Lauren Brinson
14)ICU feat. Tech N9ne
15)I’m Not Perfect feat. G-Macc, C.O.S., Crookwood
16)I Don’t Think My Momma Ever Loved Me feat. Mr. Blap
17)Eating Fingers (Skit) feat. Marcell Anders, Brandon Wade
18)Therapy Session feat. Bleezo, Big No Love, Sav Sicc, Brya Akdersen
19)It Happens feat. First Degree, The DE And Tall Cann
20)Takin’ Online Orders feat. Tech N9ne
21)Outro feat. Lauren Brinson


Ten jebany psychopata z Sacramento powrócił! A w zasadzie to uderzył znowu, bo jego słuchacze na pewno pamiętają dobrą płytę sprzed roku. U mnie osobiście ,,Dinner And A Movie” nie znalazła się w gronie 20 najlepszych albumów 2010 roku, ale nie mogę powiedzieć, abym się nią zawiódł. Niektóre kawałki np. ,,Nutt Bagg” czy ,,I Hate When Niggas Get On The Phone When They Around Me” słucham aż do dzisiaj sobie na telefonie czy kompie. Jak nie trudno zauważyć po blogu, gangsta-rapu słucham rzadko, ale są artyści reprezentujący ten nurt, których nowe wydawnictwa muszę sprawdzić. Jednym z nich jest właśnie Brotha Lynch Hung, którego ogólnie uważam za jednego z najlepszych raperów w historii. Oficjalnie debiutował w 1993 roku epką ,,24 Deep” i nagrywa do dnia dzisiejszego, co mnie cieszy.

Nie zastanawiałem się jakiego typu tekstów mam się spodziewać po Lynchu, bo to było oczywiste. Jedyną niewiadomą było dla mnie to, w jakiej formie po naprawdę solidnej płycie sprzed roku, będzie gospodarz krążka. Powiem to od razu - lirycznie jest w wręcz wybornej dyspozycji. Aspekt techniczny zadowoli nawet wybrednych słuchaczy, którzy wielką wagę przykładają do techniki składania rymów. Reprezentant Sacramento doskonale wie, czym jest podwójny rym i jak go użyć. Jednakże dla mnie w przypadku Hunga mogłoby się obejść bez fajerwerków technicznych, ponieważ u niego chodzi przede wszystkim o bezpardonowy wręcz krwawy przekaz. Brotha na ,,Coathanga Strangla” jest bezwzględnym, brawurowym, niebezpiecznym, chorym na umyśle, szalonym psycholem, dla którego kanibalizm, morderstwa, a także połączone te dwie rzeczy w jedną są czymś normalnym - ,,a lot of people have to die that night, I gotta eat so that means you gone fry that night” jak rapuje w ,,Friday Night”. Jest to niesamowicie wymownie zaprezentowane i może teraz przesadzę, ale porównywalne, jeżeli chodzi o siłę rażenia z ,,Season Of The Siccness”. To, o czym rapuje w pierwszej zwrotce ,,ICU” jest przerażająco-obrzydliwe. Jednakże to nie wszystko, co można znaleźć na albumie. Np. numer ,,Sooner Or Later” prezentuje psychologiczne spojrzenie na to, co się dzieje w umyśle Lyncha, ,,Spit It Out” przynosi refleksyjny i depresyjny klimat, a sam tytuł kawałka ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved Me” mówi wystarczająco.

the coat, the coathanger, the throat, the throat strangler
banging in GD, online like 3G, I’m coming in 3D
with these bullets and the bullshit
in the back of the van I carry full clips
don’t believe me, watch youtube I pull shit
I cause enough blood that you can fill pools with
you motherfuckers know the name, I’m insane
and I’m still locc 2 da brain, and ain’t nothing to fool with

Nie wiem, kto zajął się warstwą muzyczną, ale podejrzewam, że sam Lynch może za tym stać. W każdym razie brzmienie krążka bardzo mi się podoba. Jest kilka podkładów, które mają w sobie pianino/fortepian. Moimi ulubionymi są ,,Sooner Or Later”, ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved Me” oraz ,,Spit It Out (Skit)”. Można odnaleźć także mroczne bity jak ,,ICU” czy w szczególności ,,Mannibalector”. Jako że nie lubię pisać o produkcji, na tym zakończę, mówiąc jeszcze raz – stoi ona na wysokim poziomie. Wspominałem w recenzji najnowszej płyty Reksa, że Bostończyk to ścisła czołówka pod względem flow obecnie. Podtrzymuje to zdanie, ale Brotha Lynch Hung to także ścisła czołówka i co najmniej szczebel wyżej niż Reks. Najlepiej poziom rapera widać, jak nawija szybciej co czyni w ,,Suidice Watch” i ,,Sooner Or Later. Robi to wprost doskonale. Świetnie czuje bit i mistrzowsko płynie. W ,,Mannibalector” także daje popis świetnego flow, zmieniając tempo i genialne akcentując. Jak na tapetę weźmiemy inny numer, a więc ,,Takin’ Online Orders” Lynch w jeszcze inny sposób bawi się wokalem. Podsumowując, jego nawijka jest dopracowana w każdym elemencie. Wspomnę jeszcze o refrenach. Szczególnie świetne, chwytające za serce śpiewane refreny dostarczył Mr. Blap w ,,Sooner Or Later” oraz ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved”. Natomiast bardzo wymownie w refrenie ,,Red Dead Bodies” brzmi płacz niemowlaków. Sam gospodarz materiału pokazał, że odnajduje się także w melodyjnych klimatach, co słychać w refrenie ,,The Coathanga”.

Na koniec powiem kilka słów o skitach, których kilka na płycie można znaleźć. Mi one nie przeszkadzają, ponieważ (jak powiedział mój jeden koleżka) budują one klimat. Szczególnie pierwszy, będący intrem, daje mocnego kopa na wejście. Już na sam koniec muszę powiedzieć, że ,,Coathanga Strangla” to kapitalny krążek. Sądzę, że przewyższa ,,Dinner And A Movie”, a także, że jest to najlepsza płyta 2011 roku, jaką miałem okazje do tej pory usłyszeć. Wybitne flow, brutalne teksty z domieszką poruszających plus bardzo dobre brzmienie. Może jedynym minusem jest fakt, że krążek trwa prawie 80 minut, bo to jednak jest długo, ale nie wpływa zbytnio na końcową ocenę.

9/10

środa, 30 marca 2011

Cunninlynguists - Oinerology

1)Predormitum (Prologue)
2)Darkness (Dream On) feat. Anna Wise Of Sonnymoon
3)Phantasmata
4)Hard As They Come (Act I) feat. Freddie Gibas
5)Murder (Act II) feat. Big Krit
6)My Habit (I Haven’t Changed)
7)Get Ignorant
8)Shattered Dreams
9)Stars Shine Brightest (In The Darkest Of Night) feat. Rick Warren
10)So As Not To Wake You (Interlude)
11)Enemies With Benefits feat. Tonedeff
12)Looking Back feat. Anna Wise Of Sonnymoon
13)Dreams feat. Tunji, BJ. The Chicago Kid
14)Hypnopomp (Epilogu) feat. Bianca Spriggs
15)Embers


Miałem ostatnio spory zastój na blogu i było to spowodowane brakiem weny i chęci. Czas nie jest problemem, ponieważ go mam i to nawet sporo. Miałem zamiar nie pisać już, bo po co się zmuszać. Szczególnie, że jakoś wielkiego problemu z faktem braku pisanych notek nie miałem. Jednak przemyślałem sobie to wszystko i doszedłem do pewnego wniosku… Kurwa mać, ponad rok czasu i ponad 200 wpisów ma iść się jebać? Nie ma opcji. Poza tym zamierzam napisać w niedługim czasie wspólny tekst z moim koleżką Makavelim, więc szykujcie się na rozpierdol <śmiech Słonia>. Wracając do spraw obecnych, to uderzam z recenzją najnowszego krążka CunninLynguists o nazwie ,,Oneirology”, który jest ich piątym w dorobku. Lubię ten zespół i wg mnie są najlepszą i najbardziej wartościową ekipą z Dirty South, dlatego też oczekiwałem co najmniej dobrego materiału.

Liryka na albumie ma oczywiście charakter refleksyjny. Kno, Deacon i Natti dostarczyli osobiste, głębokie, przemyślane, czasami wręcz bardzo piękne i poetyckie linijki na temat życia. W pewnych momentach można wyczuć zagubienie i bezradność np. w ,,Darkness (Dream On)”. Bardzo dużo emocji i zaangażowania chłopaki włożyli w teksty, co bardzo ładnie słychać i czuć. Udowodnili, że tracki o miłości można tworzyć w sposób powalający. Idealnie obrazuje to ,,Looking Back”. Jak ktoś lubi innowacyjne tracki konceptowe nie będzie zawiedziony, ponieważ chociażby ,,Hard As They Come (Act I)” robi wrażenie. W każdym razie muszę przyznać, że zajęło mi trochę czasu, aby rozkminić o czym jest każda zwrotka, ale było warto. Zdecydowanie łatwiej było w równie oryginalnym ,,Murder (Act II)”.. Należy zwrócić uwagę na motyw snu, który na ,, Oneirology” jest, jakby nie patrzeć, przewodni. Zresztą sama nazwa płyty odnosi się do nauki zajmującej się badaniem codziennego, ale jakże niesamowitego zjawiska jakim jest sen. Takim zwieńczeniem tego, o czym pisałem jest ostatni numer z krążka ,,Embers”. Przytoczę kilka wersów z niego:

everything ain't what it seems
I wake up to find I'm inside of a dream this side of a dream
see buried deep inside the seams of my screams
are beings and other-worldly things rarely seen
might be psychosis or maybe I chose this
the night approaches every time the eye closes

Tekstowo krążek jest bardzo dobry. Produkcyjnie sytuacja wygląda tak samo. Autorem warstwy muzycznej jest Kno, który od dobrych kilku lat jest w czołówce najlepszych producentów w całym tym rapie. Po solowym dziele artysty sprzed roku - ,,Death Is Silence” - byłem niemal pewny w stu procentach, że najnowsza płyta CunninLynguists będzie co najmniej poprawna muzycznie. Konwencja brzmienia jest zbliżona do tego, co Kno zaprezentował na swojej solówce. Można usłyszeć spokojną, dopracowaną, delikatną, idealną na długie wieczory i noce muzykę. Brzmienie jest przede wszystkim spójne i równe. Nie ma słabych momentów ani średnich momentów, ponieważ wszystko jest na świetnym poziomie. Trzeba po prostu lubić takie bity. Jak się wsłucham w nie, to po części odpływam do świata snów. Właśnie taka muzyka jest na ,,Oneirology” i chciałbym, aby można było dostać instrumentalną wersję albumu. Z trzech członków ekipy najbardziej charakterystyczny jest oczywiście Kno, którego głos zapada w pamięć najgłębiej. Chłopaki dobrze odnajdują się na tych dość wolnych i spokojnych podkładach. Dobrze się słucha jak rapują, ale spośród trzech elementów krążka, a więc tekstów, muzyki i flow, ten ostatni zdecydowanie odbiega od dwóch pierwszych.

Podsumowując, przytoczę jeden cytat, aby określić ,,Oneirology” – dobra płyta na dobrych, kurwa, bitach. Jednakże nie jestem do końca z niej zadowolony. No i mimo że ciężko mi się przyczepić do jakiegokolwiek elementu, to całościowo krążek mi się nie wkręcił. Nie wiem, co jest tego powodem, ponieważ bardzo przypomina on ,,Death Is Silence”, którym się jarałem, jak wyszło. Pewnie do ,,Oneirology” jako całości już nie wrócę i raczej do poszczególnych numerów także, ale sądzę, że jest to wartościowa i przede wszystkim klimatyczny pozycja. Na pewno takie płyty nie sprawiają, że rap się toczy po równi pochyłej.

7/10

niedziela, 20 marca 2011

Bugsy Da God - The Terrorist Advocate

1)Army Drills feat. PR Terrorist
2)My Point Of View
3)The Sound Of Gunz feat. PR Terrorist, Shyheim
4)Beautiful Explosives
5)Firestorm Rush
6)Terrorist Advocate
7)Raging Guns
8)Dogs In Heat feat. PR Terrorist, Chapelz
9)Guillotine Friends feat. PR Terrorist, Chapelz
10)Cell Diaries
11)Bloody Medallions feat. Lethafase, PR Terrorist
12)Epiphany Of Love
13)Outlandish feat. Trigga Clip
14)Guns Roses And Caskets feat. PR Terrorist
15)Salute The General (Bonus Track)


Staram się na ogół sprawdzać produkcje, które polecają mi inni, ponieważ najważniejsze jest się dzielić dobrą muzyką oraz nie mam w naturze palenia jana i olewania rekomendacji, chociaż czasami naprawdę ciężko przesłuchać wszystkie polecone płyty. ,,The Terrorist Advocate” jest oczywiście jednym z krążków, który w ostatnim czasie został mi polecony tym razem przez mojego koleżkę z kraju Albionu. Bugsy Da God, artysta o dość buńczucznej ksywie, reprezentuje New Jersey i jest podopiecznym Dom Pacino, który ma także inny pseudonim, a mianowicie PR Terrorist. Jak widać po trackliście oraz samym tytule krążka, członek Killarmy odgrywa dość istotną rolę na albumie. Sam gospodarz prezentowanego materiału debiutuje w tym roku, a jak ważne jest mocne wejście do rapgry, to chyba nie muszę nikomu tłumaczyć.

Koleżka, który mi polecił wydawnictwo, napisał o nim krótko ,,uliczny, klasyczny rap”. Co do warstwy lirycznej oraz (uprzedzając już fakty) muzycznej, podzielam jego pogląd w stu procentach. Bugsy Da God na swoim debiucie porusza wątki związane z ulicą. Przedstawia siebie jako twardego, szanowanego i niebezpiecznego człowieka, z którym nie warto zadzierać, bo może wyrządzić krzywdę. Nie skupia się tylko na sobie i na ulicznym bragga, które oczywiście nie ma żadnego podjazdu do tego, co prezentował Big L (ale to raczej było jasne), ale również występuje w roli narratora. Wspomina o zasadach panujących na ulicach, o zabójstwa, o tym, co się dzieje z kapusiami, o narkotykach czy policjantach. Można usłyszeć także kilka ciekawych porównań. Ogólnie reprezentant New Jersey od nich nie stroni, a ładnie widać to chociażby w ,,Beautiful Exlposives” czy ,,Firestorm Rush”.

Zwróciłbym uwagę na dwa kawałki, które wyróżniają się konceptami na tle pozostałych. Pierwszy to ,,Cell Diaries”, który jest poruszającą, uderzającą, ale zarazem prawdziwą relacją z perspektywy więźnia. Raper opowiada o uczuciach odsiadujących wyrok oraz o więziennym otoczeniu. Numer jest dedykacją dla kolegów Bugsy’ego, którzy są w areszcie. Druga nuta to ,,Epiphany Of Love”. Jest to oczywiście track miłosny, gdzie artysta mówi o swoim związku z dziewczyną, który niestety się rozpadł. Morałem tego kawałka jest to, że nigdy nie doceniamy, tego co posiadamy, dopóki tego nie stracimy. Uniwersalna prawda. Pod względem techniki składania rymów gospodarz ,,The Terrorist Advocate”, mówiąc łagodnie, nie jest mocarzem. W każdym razie od ludzi takich jak on, którzy określają siebie ,,underground villains responsible for killings”, jak nawija na płycie Bugsy, oczekuje się nie pięknie złożonych rymów, ale przede wszystkim ulicznego przekazu, a raper taki dostarcza.

wound so deep that they unable to close with stitches

so many casualties you can’t supply enough coffins
gun shots shatter your face to pieces like puzzles
if your jaw ‘s made of glass, it gets cracked motherfucker

Wspomniałem już wcześniej, że pod względem brzmienia krążek idealnie wpasowuje się w uliczne klimaty i to jest prawda. Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia, kto zajął się produkcją, ale wyszła przede wszystkim klimatycznie. Sądzę, że nie jeden album, który wyszedł w latach 90-tych, nie powstydziłby się takich bitów. Muzyka na ogół brudnawa i piwniczna. Można usłyszeć żywsze i mocniejsze podkłady jak ,,Terrorist Advocate” oraz spokojniejsze i stonowane jak ,,Raging Guns” czy ,,The Sound Of Gunz”, które występują w zdecydowanej przewadze. Na początku brzmienie niezbyt mi przypadło do gustu, ale jak się w nie wczułem, to w połączeniu z linijkami serwowanymi przez Bugsy Da Goda i innych, stanowi idealne połączenie i fantastycznie oddaje atmosferę, przenosząc słuchacza w czasie o spokojnie 15 lat. Flow gospodarza materiału nie robi sieczki z mózgu, ale dobrze pasuje do klimatu płyty. Jest raczej powolne i lekko ociężałe. Można odnieść wrażenie, że w niektórych momentach artysta lekko sepleni, ale w żaden sposób nie jest to wadą. Nie zakłóca rozumienia linijek, a podbudowuje klimat.

Słucham albumu teraz po raz piąty i bardzo mi się podoba. Mimo że taki typ rapu nie jest tym, czym obecnie jaram się najbardziej, to miło jest usłyszeć uliczną produkcję na wysokim poziomie, nawiązującą do lat 90-tych Nowego Jorku. Raper dla mnie zaliczył dobre wejście do rapgry. Oczywiście jego debiut nie ma szans zrobić rewolucji, ale zapadł mi w pamięć i na pewno za parę miesięcy nie zapomnę, że ktoś taki jak Bugsy Da God istnieje.

8/10

sobota, 19 marca 2011

HaLo - Heat Writer II

1)Topic Of Conversation
2)Mr. Ben Ready feat. Remo
3)Jammin’ On The One
4)Boom Bap For The Radio
5)White Girl
6)87 Lakers Magic
7)The Real feat. Sean Boog
8)Misunderstand feat. Khrysis
9)Oh Really
10)Cold Chillin’
11)Follow Me feat. GQ
12)2Ways (Not A Damn Hing)
13)The Jungle feat. Rapsody
14)Hearing Aid feat. Thee Tom Hardy
15)NeverMind
16)So Vibrat feat. Sundown, E. Jones
17)Shining (You Are Here)
18)Plan B. feat TP, Skyzoo


Gospodarz przedstawianego materiału to osoba kompletnie mi nieznana. Album jakiś czas temu polecił mi Gawi, a więc wypadałoby obadać go w końcu. Z tego, co zdołałem wyczytać o HaLo, to ,,Heat Writer II” na pewno nie jest jego debiutem scenicznym, MC pochodzi z Północnej Karoliny, a więc kolejny alternatywny artysta z Dirty South oraz że należy do stajni It's A Wonderful World Music Group stworzonej przez 9th Wondera i podlega pod JAMLE (jeden z dwóch, obok The Academy, odłamów wytwórni). Muszę przyznać, że spodziewałem się co najmniej przyzwoitej płyty, ponieważ wielokrotnie takiego typu nołnejmy (bez negatywnego wydźwięku naturalnie) okazywały się być świetnymi raperami. Poza tym tutaj miałem jeszcze gwarancje rekomendatora.

Powiem od razu – tekstowo HaLo rozczarował mnie na całej linii. Nie chodzi mi tutaj w żadnym wypadku o spektrum tematów, które porusza, ponieważ rapuje trochę na temat samego siebie, o życiu rapera, o miłości i oddaniu tej muzyce. Znajdzie się także akcent humorystyczny (,,White Girl”), wersy, w których artysta się przechwala, ale nie jest to żadne mocne, uderzające i budzące respekt bragga. Można usłyszeć również pewne refleksje, luźniejsze wersy, coś o dziewczynach czy pozytywne przesłanie. Ogólnie pod względem tematycznym jest to perfidnie truskulowy materiał. Jednakże siły liryczny ja tutaj nie dostrzegam. Wersy w żaden sposób nie były w stanie mnie pochłonąć ani wywrzeć pozytywnego wrażenia. Muszę powiedzieć, że mnie zanudzały, ale na tę kwestie składają się jeszcze dwa czynniki, o których wspomnę za moment. Raper nawinął ,,you can’t get on my level”, ale nie sądzę, że ktoś by chciał wejść na jego poziom, który jest po prostu mizerny. By nie było, że tylko krytykuję, wspomnę o pozytywnym aspekcie czyli o pierwszej zwrotce z ,,The Real” podanej w bardzo dobry technicznie sposób, będącą najlepszą na płycie.

Przechodząc do warstwy brzmieniowej, nie będzie zaskoczeniem, jak powiem, że to jeden z dwóch czynników, które sprawiają, że nie za ciekawych tekstów słuchało mi się jeszcze bardziej nie za ciekawie. Za brzmienie odpowiedzialni są m.in. 9th Wonder, Ka$h oraz Khrysis. Nie znam się zbytnio na producentach i jakoś nigdy się nimi zbytnio nie interesowałem, dlatego też jedynie pierwsza ksywa jest mi znajoma. Są tylko cztery bity na albumie, które mogę uznać za dobre. Bardzo łagodny, wręcz kojący ,,Boom Bap For The Radio”, dość bujający i na tle innych podkładów bardzo żywy ,,The Jungle”, spokojny ,,So Vibrat” i wyróżniający się ,,Plan B”. Reszta kompletnie nie trafiła w mój gust. Muzyka okazała się być dla mnie nudna i usypiająca. Większość podkładów zlewa się w jedną całość i momentami nie wiedziałem, że jeden się skończył i zaczął kolejny. Pod względem flow HaLo także kuleje. Już nie chodzi mi o fakt, że ma wolną nawijkę, bo są raperzy z niezbyt szybkim flow, a nawet powolnym (jak Sha Stimuli), których mi się bardzo dobrze słuchało. U prezentowanego artysty nie dostrzegam w zasadzie żadnej techniki w pływaniu po bitach.

Mówiąc krótko, rozczarowałem się pod każdym względem tym materiałem. ,,Heat Writer II” nie ma w sobie nic, co by mnie nawet zainteresowało, nie mówiąc o przyciągnięciu na chociaż krótką chwilę. HaLo zapadnie mi w pamięć jako słaby raper na nudnych bitach. W każdym razie nie płaczę z tego powodu i świat się nie kończy, bo przecież to niemożliwe, aby wszystko mi się podobało. Żadnego fragmentu tekstu nie zapodałem, bo zamierzałem rzucić linkiem do kawałka z najlepszą zwrotką na krążku, a więc ,,The Real”, ale tego także nie uczynię, bo nie ma go na youtubie. Zapodam za to numer wyprodukowany przez 9th Wondera z bitem, który jako jeden z nielicznych mi się podoba.

2/10

piątek, 11 marca 2011

Reks - Rhythmatic Eternal King Supreme

1)25th Hour
2)Thin Line
3)Limelight
4)Kill Em
5)This Or That
6)Why Cry feat. Styles P
7)Face Off feat. Termanology
8)Ten Wonder Years
9)This Is Me feat. DJ Corbet
10)Nr. Nobody
11)The Underdog
12)U Know feat. Freeway
13)Cigarettes feat. Lil Fame, Atticabarz
14)Mascara (The Ugly Truth)
15)Like A Star
16)Self Titled


Reks – czy ta nazwa nie kojarzy się na pierwszy rzut oka z psem? Jak najbardziej i zapewne, jak przeciętny człowiek (w sensie nie będący wiernym słuchaczem rapu, starającym się cały czas poznawać coś nowego) słyszy to słowo, myśli o psie. Zapewne o jakimś potężnym np. o owczarku niemieckiej. Ja przeciętnym człowiekiem w tym kontekście nie jestem i Reks kojarzy mi się z raperem z Bostonu. Z twórczością artysty pierwszy kontakt miałem na wiosnę 2009 roku, kiedy mój jeden internetowy ziomek (pozdro Sznupi), polecił mi album ,,Grey Hairs”. Materiał mnie wręcz zmiażdżył. Była to płyta nagrana w 2008 roku i naturalnie zachęciła mnie do sprawdzenia pozostałych dokonań Bostończyka. Tak więc przesłuchałem ,,Along Came The Chosen” z 2001 będący debiutem, ,,Rekless” z 2003, który był drugim albumem Reksa oraz pochodzący z 2009 ,,More Grey Hairs”, który zbierał odrzuty z ,,Grey Hairs”. Ponad pewnego poziomu wydawnictwa rapera nie schodziły (nawet te odrzuty), a co najważniejsze notował progres z krążku na krążek. Miałem tak więc nadzieje, że najnowsze dzieło Reksa będzie kontynuacją postępu.

Jeżeli chodzi o technikę składania rymów, artysta wypada dobrze. Jego wersy w tej kwestii nie zrobiły mi sieczki z mózgu, ponieważ znajdą się raperzy, którzy go przewyższają, ale nie rozczarowałem się w żadnym stopniu. Jak mowa o tematyce, to wyróżniłbym tutaj trzy wymiary. Pierwszy to bragga i rzeczy z tym związane, drugi to refleksje i rzeczy z tym związane, natomiast ostatnim są wątki uliczne i rzeczy z tym związane. Przy czym Trzeci Wymiar jak ta grupa z Wałbrzycha, jest niezbyt obszerny. Numer otwierający płytę, a więc ,,25th Hour” jest dobrą zapowiedzią dalszej części, bo Reks dostarczył porządne i mocne wersy. Jak mówimy o przechwałkach, to nie można nie zahaczyć o ,,Face Off” z gościnnym udziałem Terminology, gdzie gospodarz krążka określa siebie i swojego kolegę nowymi królami Wschodu. Nie jest to bezpodstawne patrząc na ich umiejętności, a najlepsze bragga, moim zdaniem, które jest tego potwierdzeniem, Bostończyk dostarczył na ,,This Or That”. Grzechem byłoby zapomnieć o konceptowym kawałku w tej konwencji, a więc ,,Kill Em”, którym artysta udowodnił, że nie brak mu kreatywności.

Zanim przejdę do wymiaru, w którym znajdują się refleksje, czas na małą odskocznie, a więc ,,Limelight”. Nuta traktuje w sposób ironiczny o byciu sławnym i zdobywaniu sławy. Teraz drugi wymiar tematyki czyli refleksje. Trzeba przyznać, że dużo linijek Reks poświęca na wspomnienia. Może wydać się męczące po kilku przesłuchaniach, ale ja osobiście nie traktuję tego jako wadę. Wspomnę w tym wypadku o trzech trackach. Pierwszy to ,,Ten Wonder Years”, gdzie ciekawostką może być fakt, że nawija o tym, iż pierwszy raz spróbował alkohol w wieku 11 lat i był czas, że nie miał domu. Drugi to ,,This Is Me”. Jest on bardziej refleksyjny i przepełniony smutnymi wersami (wyjętymi z życia) niż wyżej wspomniany kawałek. No i ostatni to ,,Mr. Nobody”, gdzie Reks zwierza się słuchaczom z niełatwego dzieciństwa. Mówi głównie o rodzinie. Porusza kwestie śmierci wujka, kwestie matki mającej problemy z narkotykami, ojca, który się nad nią znęcał i sam umarł młodo na AIDS. Dotarłem więc do ostatniego wymiaru tematycznego płyty, a więc wątków ulicznych. Nie jest ich dużo, jak już wspominałem, ale można je odnaleźć w ,,Why Cry” i ,,U Know”. Zawierają one także treści, które można podpiąć pod refleksyjne, ale postanowiłem wyodrębnić osobną kategorię dla nich.

you are now in tuned to the facts
the innovations in a state of lax
my lick clack tongie attack tracks
like Rihanna spreads gonorrhea
Chris Brown beats the blacks on her peeper
give freedom of speech to speak ether
that’ll send these MC’s meet Aaliyah
free my flow fever soul seeker
little more then T-Pain and Wayne in my speaker

Produkcyjnie ,,Rhythmatic Eternal King Supreme” prezentuje się bardzo ładnie. Reks zgromadził wielu uznanych producentów. Zarówno ze starego pokolenia jak DJ Premier i Pete Rock, oraz z tego nowszego jak Statik Selektah, Hi-Tek czy The Alchemist. Bitmejkerzy nie zawiedli i dostarczyli naprawdę porządną warstwę muzyczną, która powinna zadowolić nawet wybrednego słuchacza. Ważne, że muzyka jest różnorodna. Można usłyszeć mocny ,,Ten Wonder Years”, bardzo spokojny z pianinkiem idealny na chill przy marihuanie ,,This Is Me” czy także spokojny, ale raczej nie tak dobry na chill ,,Like A Star”, pobudzający, skoczny, ale raczej nie robiący furory na imprezie ,,U Know” czy po prostu soczyste i tłuste ,,Face Off”, ,,This Or That”, ,,25th Hour” itd. Jedyny problem stanowi podkład do ,,Limelight”. Jest to czarna owca płyty, jedyne muzyczne nieporozumienie. Nottz, który jest autorem tego czegoś, powinien się wstydzić, bo ten bit jest hańbą.

Ostatnia kwestia z rzeczy ściśle rapowych czyli flow. Powiem może bardzo odważne stwierdzenie, ale dla mnie sposób, w jaki Reks pływa po bitach, jest największą zaletą tego materiału. Powiem może jeszcze odważniejszą rzecz, ale po tym, co tutaj usłyszałem, reprezentant Bostonu wskakuje do ścisłej czołówki obecnych raperów pod względem flow. Top 3 gwarantowane. Zostawmy jednak kwestię mojego ewentualnego magicznego trio, tylko kilka słów, dlaczego flow rapera mnie niszczy. Jest fantastyczne, ma wszystko, co powinno cechować geniusza. Niesamowita plastyczność i elastyczność, niebywała kontrola oddechu (szczególnie widać to w niektórych momentach ,,25th Hour”), w której czasami przypomina mi nawet Big Puna, wręcz wrodzona łatwość zmiany tempa i rapowania wolno jak w ,,This Is Me”, z pewnością siebie w ,,Kill Em” czy z energią w ,,Face Off” (refren to kwintesencja). Mógłbym pisać więcej, ale to po prostu trzeba usłyszeć. Dodam jeszcze, że w nawijce przypomina mi Royca.

Jak komuś udało się przebrnąć do ostatniego akapitu, to mógłby sobie pomyśleć, że album jest dla mnie zdecydowanie najlepszą płytą, jaką miałem okazję jak na razie słuchać w 2011 roku. No i tutaj niespodzianka, bo nie całkiem. Mimo że praktycznie wszystko jest tutaj na wysokim poziomie, a przede wszystkim krążek jest równy i poza ,,Limelight” nie ma słabych momentów, to brakuje mi czegoś, abym mógł się nim w pełni jarać. Tu nie chodzi, że potrzebuje więcej przesłuchań, ponieważ sprawdzałem go już spokojnie pięciokrotnie i to dwukrotnie w wielkim skupieniu. ,,Rhythmatic Eternal King Supreme” to po prostu dobra płyta i niestety nic więcej.

8/10

sobota, 5 marca 2011

Saigon - The Greatest Story Never Told

1)Station Identification (Intro) feat. Fatman Scoop
2)The Invitation feat. Q-Tip
3)Come On Baby feat. Swizz Beatz, Jay-Z
4)War
5)Bring Me Down Pt 2
6)Enemies
7)Friends
8)The Greatest Story Never Told
9)Clap feat. Faith Evans
10)Preacher
11)It’s Alright feat. Marsha Ambrosius
12)Believe It
13)Give It To Me feat. Raheem Devaugn
14)What The Lovers Do feat. Devin The Dude
15)Better Way feat. Layzie Bone
16)Oh Yeah
17)The Winner Is feat. Bun B
18)Too Long feat. Black Thought


Mamy 2011, a bohater notki w bieżącym roku wkracza w 33 rok swojego życia i dopiero teraz wydaje oficjalny krążek. To relatywnie późno, ponieważ od wielu lat Saigon był uważany za wielką nadzieję Nowego Jorku i sporo osób oczekiwało na moment, w którym w końcu nagra debiut. Artysta wcześniej wydał kilka mikstejpów oraz tzw. street albumów, ale żadnego nie słuchałem i nawet nie byłem zainteresowany. Tak samo nie byłem zainteresowany sprawdzeniem ,,The Greatest Story Never Told”, mimo że polecał mi Gawi. Jednakże ostatecznie zdecydowałem się to zrobić po tym, jak jeden kolega podczas wspólnego picia browarów, pokazał mi 2 kawałki z płyty, które mi się bardzo spodobały.

Przechodząc do warstwy tekstowej, powiem od razu, że jest dobra, a jej największą zaletą jest różnorodność. ,,Come On Baby” to numer w stylistyce bragga, gdzie lepiej wypadł Jay-Z, ale gospodarz płyty także pokazał się z ponad przeciętnej strony. ,,Bring Me Down Part 2” to kawałek, w którym raper manifestuje swoją determinacje w dążeniu do celu, wspomina również o momentach w życiu, w których wszyscy źle Ci życzą i musisz samemu sobie radzić. Jeżeli chodzi o ,,Enemies”, to na początku sądziłem, że jest bardzo pouczającą nutą, której morałem jest to, że w życiu nie można ufać nikomu, bo nawet najbliżsi Tobie ludzie mogą okazać się wrogami. Był to błąd, bo tematyką tracku jest przedstawienie złych strony ulicy. Ciekawy koncept, bo jak się nie wsłucha, to można mylnie zrozumieć przesłanie. W ,,The Greates Story Never Told” Nowojorczyk chce powiedzieć mniej więcej takie coś ,,wreszcie jestem i mam zamiar zrobić to i to, a poza tym otaczająca nas sytuacja nie jest kolorowa, na świecie nie dzieje się za ciekawie”.

Można odnaleźć pozytywny, motywujący i optymistyczny klimat, którym wypełniony w pełni jest ,,Clap”, a także warto nadmienić ,,Believe It”, który mówi, że w życiu nie jest łatwo, ale wiara w siebie może zdziałać cuda. ,,Preacher” na dłuższą metę ja interpretuję jako atak w ludzi, którzy mówią co innego, a robią co innego, a więc hipokrytów, których w Twoim, mój/moja drogi/droga czytelniku/czytelniczko, jak i moim otoczeniu, na pewno nie brakuje. Artysta osobiście poświęcił kilka ,,ciepłych” słów politykom i księżom. Refleksji nad różnymi tematami na albumie nie brakuje. Wystarczy wspomnieć chociażby ,,It’s Alright” (ogólna refleksja) czy ,,Better Way” (osobista refleksja), a to tylko przykłady, ponieważ raper dostarczył sporo własnych przemyśleń na albumie. ,,Give It To Me” to numer na temat dziewczyn, ale bardziej w konwencji hedonistycznej niż uczuciowej. Jak widać, jest tego sporo.

either I hit the street to do some pitching
knowing these dudes is snitching
or die trying to make it as a musician
my living condition is not in the greatest position
and nah, I ain’t bitching, I just gotta make a decision
should I breeze past hop out in a ski mask
rob everything moving and cruise in a G-class

Za warstwę muzyczną w większości odpowiedzialny jest Just Blaze, jednakże swoją cegiełkę dołożyli m.in. Kanye West oraz Buckwild. Co można usłyszeć? Mianowicie ,,Come On Baby”, gdzie bit jest żywy, można powiedzieć, że w trochę południowym stylu, naładowany energią i nie pozwalający zasnąć. Numerem, który daje jeszcze więcej mocy jest ,,Bring Me Down Pt 2”. Szczególnie podczas refrenu czuć siłę wydźwięku podkładu, która niemal przeszywa uszy. Jednak skoro pisałem, że na materiale jest kilka refleksyjnych kawałków, spokojniejsze i wolniejsze bity także musiały się znaleźć. Wyróżniłbym ,,Enemies” z partią pianina i ładnym, świetnie pasującym tutaj basem, dodając do tego ,,Better Way”, który chyba jest najbardziej uderzającym podkładem, wręcz idealnym pod rozkminkowe wersy. Warto zwrócić uwagę także na tytułowy track, który nie zawiera ani bujającego, ani mogącego wyciskać łzy z oczu swoim wydźwiękiem bitu, ale ma coś w sobie. Jest to podkład w średnim tempie, którego po prostu słucha mi się dobrze i czuć w nim solidność. Ciepło i pozytywna energia emanują z ,,Clap”. Produkcja jest tak jak warstwa liryczna - zróżnicowana i dopracowana.

Pod względem flow Saigon spisuje się zdecydowanie powyżej przeciętnej. Odnajduje się zarówno na tych mocniejszych bitach, jak i spokojniejszych. Świetnie pasuje mi szczególnie do refleksyjnych kawałków, gdzie musi podzielić się ze słuchaczami emocjami, a to mu wychodzi. Jego nawijkę cechuje także płynność, ale jestem przekonany, że to taki nieoszlifowany diament i ta płynność może być jeszcze lepsza. Raper jest w stanie zmienić tempo rapowania i przyśpieszyć na jakiś czas, co udowadnia w ,,Come On Baby”. Jeżeli chodzi o sam głos, to nie wiem czemu, ale pasuje mi do brudnego nowojorskiego klimatu lat 90-tych. Jakby ktoś z takim głosem wydał uliczną płytę w latach 90-tych, na bank by mi się podobała. Co oczywiście nie znaczy, że mam do niego jakieś zarzutu, jeżeli chodzi o stylistykę ,,The Greatest Story Never Told”. Dodam jeszcze, że podobają mi się śpiewane/podśpiewywane refreny wykonane m.in. przez Faith Evans, Layzie Bone’a i Devin’a, natomiast Q-Tip jest (co mnie zdziwiło) totalnie asłuchalny.

Absolutnie nie żałuję, że zdecydowałem się sięgnąć po ten materiał. Wiedziałem, że raczej się nie rozczaruje, bo nie śledziłem badawczo kariery (chociaż może to złe słowo, bo prawdziwą karierę, to on może dopiero zrobić) Saigona w całym tym rapie i nie miałem wielkich oczekiwań, co do debiutu. Mogłem tylko się zaskoczyć pozytywnie i tak właśnie było. Cieszę się, że album jest daleki od ulicznych klimatów. Dostałem krążek w takiej stylistyce jaką lubię. Jest to bez wątpienia dobry album z porządną liryką, muzyką oraz flow. Wad nie dostrzegam. Jako że z każdym następnym przesłuchaniem (teraz jest piąte) krążek wchodzi mi coraz lepiej, niewykluczone jest, że podwyższę ocenę w swoim czasie. Może się to zdarzyć nawet jutro.

8,5/10

środa, 16 lutego 2011

K-Rino - Alien Baby

1)(Intro) Hour Of The Inevitable Conquest
2)Father Of The Flame
3)Don’t Leave Me
4)Who Is This
5)Killin’ The Game
6)Flow Session Number 2
7)Perfect World
8)Initial Contact
9)Represtin’
10)The Phantom’s Anthem
11)Alien Baby
12)Lifting The Veil
13)Finish Moves
14)Lookin’ At You
15)Watch Him


Jak na razie jeżeli chodzi o płyty z 2011 roku zza oceanu to nie ma dla mnie rewelacji. Oczywiście mam na myśli te, które sprawdziłem, a więc 3, o których pisałem na blogu. Wiadomo, że mamy dopiero połowę lutego i bardzo dobre produkcje muszą się pojawić albo już się pojawiły, a ja jeszcze nie wrzuciłem ich na słuchawki. W każdym razie, kiedy dowiedziałem się, że K-Rino uderza z kolejnym materiałem, zakładałem w ciemno, że będzie on na pewno lepszy od wszystkiego, co do tej pory słyszałem w bieżącym roku. W 2010 artysta reprezentujący Houston, wydał podwójny album ,,Annihilation Of The Machine”, który sprawdziłem tylko raz i to niezbyt dokładnie. Był on w dość kiepskiej jakości i lepszej niestety nie udało się znaleźć, ale obiecałem sobie, że powrócę do niego i znajdzie się w recenzjach krążków pod etykietą USA 2010 płyty. Niestety, ale już nie powróciłem do niego z czystego lenistwa, a jestem pewny, że straciłem wiele, bo K-Rino nie nagrywa słabych płyt. Co by nie mówić, można to nadrobić, ale najpierw skupię się na jego ostatnim albumie, a więc ,,Alien Baby”.

Jak powiedzmy 3,5 roku temu robiłem listę 15 najlepszych lirycznie raperów na pewnym forum, nie uwzględniłem Rino, ponieważ nie znałem jego muzyki. To, że ktoś taki istnieje wiedziałem, ale nie miałem nawet chęci by zapoznawać się z jego twórczością. Jeżeli dnia 16 lutego 2011 roku miałbym zrobić taką listę, reprezentant H-Town znalazłby się na niej bez wątpienia. Właśnie tak, głównym atutem gospodarza opisywanego krążka jest jego niebywała siła liryczna. Nie mam na myśli w tym przypadku jedynie mocnych punchy, szerokiej gamy odwołań, świetnie technicznie złożonych rymów, szerokiego słownictwa, ale przede wszystkim koncepty. K-Rino, można by śmiało rozwinąć do Koncept-Rino, ponieważ pod względem pomysłowości na kawałki ten człowiek nie ma sobie równych. Jednak zanim skupię się na tej kwestii, powiem kilka słów o braggadacio w wykonaniu artysty na ,,Alien Baby”. Jest ono wręcz nadzwyczajne, ponieważ raper mimo nagrania wielu kawałków w takiej stylistyce, zawsze rzuci (może lepiej byłoby napisać zaatakuje) jakimś świeżym, powalającym, miażdżącym panczem, który mnie nokautuje. Widać to doskonale w chociażby ,,Father Of The Flame” czy ,,Flow Session Number 2”. Kilka przykładów przytoczę już za parę chwil.

Teraz przyjdę do konceptowych numerów, których na albumie nie brakuje. Zacznę od ,,Who Is This”. Akcja dzieje się w środku nocy i mamy przedstawioną rozmowę telefoniczną pomiędzy K-Rino, a jakimś ziomkiem. Owy koleżka o imieniu Chris ma pretensje do rapera, że sypia z jego dziewczyną, na której owemu ziomkowi bardzo zależy, bo są zaręczeni. No i rozpoczyna się ciekawa wymiana zdań wers po wersie. Słuchając tego tracku, miałem ciarki na plecach, ponieważ spodziewałem się jakiegoś niesamowitego zakończenia wprost z najdoskonalszych thrillerów psychologicznych. Myślałem, że okaże się, iż Rino tak naprawdę rozmawia z samym sobą czy coś w tym stylu. Niestety lekko się rozczarowałem, bo cała ta historia skończyła się, że tak to ujmę normalnie. Morał? Jak nawinął artysta – ,,always check the woman fool, never check the dude". ,,Initial Contact” to oryginalna i ciekawa zabawa słowem. Gospodarz albumu żągluje akronimami. Jest to kawałek, który dość trudno ogarnąć za pierwszym razem właśnie ze względu na sporą ilość akronimów. Zwrócę uwagę jeszcze na ,,Lifting The Veil”, w którym Rino powalił mnie na kolana. Przedstawia on nieścisłości związane z religią. Gwarantuję, że ta nuta zrobi sieczkę z mózgu, bo raper idealnie odnajduje się w tego typu konspiracyjnych tematach. Próbka tego, co lirycznie ma do zaoferowania artysta:

cause my mental’s eclectic, double directed
concurrently enter you and exit

galaxies are being fed
I read a mind reader’s mind to let him know I knew my mind was being read

compose a symphony the first day life entered me
no doctor was needed, I performed a self delivery

got a mystical vehicle
that let me see a thousand miles back in the rearview

I’m so skillfully gifted that I spit 6 verses on 7 beats
and every one of them were different

I’m so futuristic my first born raised me

Sporo tych wersów, ale jak już pisałem wyżej to jest tylko kawałeczek tortu. Chcesz więcej to sprawdź album. Skoro tekstowo ,,Alien Baby” to najwyższa półka czy tam klasa światowa, to nawet niezbyt doskonała produkcja nie będzie wielkim minusem. Oczywiście są pewne granice dopuszczalności, ale w przypadku tego albumu nawet nie jesteśmy ich blisko, ponieważ warstwa brzmieniowa jest dobra. Ktoś mógłby powiedzieć, że większość podkładów jest podobna do siebie i można odnieść wrażenie, że się zlewają ze sobą. Wielkiej różnorodności faktycznie nie ma, ale mi to w prawdzie nie przeszkadza. Nie jestem wielkim degustatorem produkcji, byleby była słuchalna. W tym przypadku jestem zadowolony, bo np.,,Perfect World”, ,,Alien Baby”, The Phantom’s Anthen” i ,,Who Is This” mimo że są utrzymane w spokojnym tempie, różnią się od siebie niektórymi elementami. Jest także coś mocniejszego jak ,,Initial Contact”, jak i w typowym klimacie Dirty South ,,Representin’”. Nie mam pojęcia, kto zajął się robieniem bitów. Może był to sam raper, może ktoś inny. Nie wiem. W każdym razie podkłady nie urywają dupy, ale są w porządku.

Flow rapera jest bardzo charakterystyczny. Ma się wrażenie, że podczas rapowania szepcze. No i właśnie ten element szeptu wyróżnia K-Rino. Może zbytnio nie urozmaica swojej nawijki (wyjątek stanowi ,,Lookin' For You", gdzie rapuje przez jakiś czas szybko) i pod tym względem technicznie nie jest mocarzem, ale nie mogę zarzucić mu, że nie potrafi rapować i że nie ma flow. Jego głos i sposób jechania po podkładach jest idealny do opowiada historii. Dlatego też najlepiej słucha mi się go w ,,Alien Baby”, ,,Who Is This” oraz ,,Lifting The Veil”. Rino udowodnił, że potrafi także zaśpiewać, co widać w refrenie ,,Don’t Leave Me”, ,,Perfect World”, ,,Lookin' For You" oraz ,,Alien Baby” i jak na moje wyszło mu to bardzo dobrze. Nie jest to pierwsza taka próba w karierze gracza z Houston, bo np. na ,,Solitary Confinement” w ,,Didn’t Ask” też się podjął tego zabiegu i także mi się podobało. Jak już jestem przy refrenach, to powiem, że ten z ,,Who Is This” mnie paraliżuje. Nie jest autorstwa gospodarza, ale kopie.

K-Rino lirycznie pozamiatał i udowodnił, że nadal jest w wysokiej formie. Raperów, którzy mogą się z nim mierzyć obecnie pod tym względem można policzyć na palcach jednej ręki. Cieszy to, że np. w przeciwieństwie do KRS One’a taki weteran nadal potrafi nagrać płytę, którą będę się jarał i nie pozostanie mi po niej niesmak. ,,Alien Baby” to wreszcie album z takiego typu, na które czekałem w bieżącym roku. Może jedyną wadą fakt jest to, iż jest za długi, ale to już szczegół. Całkiem prawdopodobny kandydat do pierwszej 10 najlepszych produkcji 2011 roku, chociaż do końca jeszcze daleka droga, ale ma szanse się tam znaleźć.

9/10

niedziela, 13 lutego 2011

Verbal Kent - Save Yourself

1)Same
2)Ahead Of It's Time
3)Take
4)Examples feat. Lance Ambu
5)Cry
6)Now
7)My City feat. Sadat X, Edo G
8)Help
9)No feat. Lance Ambu, Rusty Chains
10)Dinner Party
11)Respect feat. Pete Rock
12)Justice Code feat. Rusty Chains, Alltruisms
13)Last Laugh feat. Masta Ace, One Be Lo
14)Save Yourself


Verbal Kenta można z czystym sumieniem nazwać artystą nowego pokolenia rapu, ponieważ zadebiutował w 2004 roku dobrym albumem ,,What Box”, mimo że kontakt z rapem złapał już od śmierci Tupaka. Raper pochodzi z Chicago i do dnia dzisiejszego wydał 5 płyt, w tym jedną kolaboracyjną z producentem o ksywie Kaz One, o której pisałem szerzej w marcu zeszłego roku. W tamtym że miesiącu, także w 2010, wyszedł jego piąty krążek o nazwie ,, Save Your Friends”, który niestety okazał się wielkim rozczarowaniem. Głównie przez warstwę brzmieniową, łączna długość płyty (chociaż skoro jest tak słaba, to ta krótka długość staje się z drugiej strony plusem) i poniżej oczekiwań jakość tekstową. Gdybym nie cenił Verbala i nie uważał go za artystę z potencjałem, prawdopodobnie olałbym jego najnowszą produkcję i jej nie słuchał. Jednak lubię tego białego rapera i dlatego postanowiłem zapoznać się z jego najnowszym dokonaniem.

W swojej najwyższej formie Verbal Kent raczył dobrym bragga i wersami bitewnymi, dorzucając do tego ze 2-3 numery na jakiś konkretny, często głębszy temat. Tutaj sytuacja wygląda podobnie, ponieważ większość numerów jest utrzymanych w konwencji przechwałkowej, gdzie raper wychwala swoje umiejętności i pociska abstrakcyjnym odbiorcom. Stosuje przy tym czasami naprawdę dobre, zaskakujące porównania, dość mocne obrazowanie sytuacji oraz porządną technikę składania rymów, ale mimo wszystko żaden z tych elementów tak na serio nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Jest to spowodowane dwoma rzeczami. Po pierwsze, ja u reprezentant Chicago już to kiedyś słyszałem i staje się to powoli męczące, mając szczególnie na uwadze fakt, że wydaje sporo i często. Jakby była to jego pierwsza płyta albo po prostu mój dziewiczy kontakt z tego twórczością, inaczej bym na to spojrzał. Drugim powodem jest kwestia, że wersy mogłoby być lepiej złożone pod względem wyrafinowania np. tak świetnie jak artysta robi to w ,,Last Laught”. Jedynym numerem w stylu przechwałek, który zapadł mi w pamięć jest ,,Dinner Party”. Warstwę liryczną ratuje kilka tracków, które poruszają inne tematy. Wyróżniłbym przede wszystkim ,,My City” z gościnnym udziałem Sadat-X’a oraz Ed O.G., ,,Justice Code”, gdzie gospodarza wspomagają Rusty Chains i Alltruisms plus ,,Last Laught” z Masta Ace i One Be Lo. Pierwsza nuta jest konceptowym kawałkiem, gdzie każdy raper z osobna rapuje zwrotkę o swoim mieście, druga to pesymistyczna, ale prawdziwa obserwacja polityczno-społeczna, natomiast trzecia to kwintesencja refleksji z oddaniem hołdu tej muzyce.

the cops can’t chase you, strapped police patrol the streets
I’m sorry officer, you are not the biggest loser
my segregated home is so intense
make you wanna grab your neighbour by the neck
and separate his dome, but at the same time we have it all
a beautiful place with no spring it had before
this is one of its good sons, raised on its proud street
survived dollars wickedness to find peace

Obawiałem się warstwy brzmieniowej ,,Save Yourself”, będąc zrażony zupełnie nieudaną muzyką, jaką miałem nieprzyjmeność usłyszeć na ,,Save Your Friends”. Pierwszy kawałek, a więc ,,Same” okazał się być bardzo pozytywny, ponieważ bit był klimatyczny, zapadający w pamięć i porządnie złożony. Zanim jednak przejdę do dalszych rozważań, muszę wspomnieć, że Verbal Kent zebrał dość szeroką gamę producentów. Począwszy od weterana Pete Rock’a, przez niezależnych, ale raczej znanych każdemu, kto siedzi głębiej w rapie, Marco Polo i Illminda, do całkowicie obcych dla mnie gości typu Kelakovski czy Wizard. Najlepszym, wybijającym się ponad wszystkie inne podkładem jest zdecydowanie ,,My City” autorstwa Marco Polo. Pete Rock zajął się ,,Respekt” oraz ,,Take”, jednak nie popisał się, bo tym bitom brakuje czegoś. Jednak naprawdę fatalnymi i wkurzającymi mnie są ,,Dinner Party” i ,,No”, co jest tutaj ironią to fakt, że teksty do tych numerów są naprawdę bardzo dobre, ale niestety brzmienie je partaczy. Nie znaczy to, że na krążku nie ma dobrych bitów poza wymienionymi wyżej ,,Same” i ,,My City”, ponieważ chociażby ,,Help”, ,,Now” i ,,Ahead Of Its Time” (dwa pierwsze zrobione przez Kelakovskiego tak jak i ,,Same”) brzmią tłusto. W każdym razie muzycznie album brzmi zdecydowanie lepiej niż poprzedni, mimo że jest nierówny. Flow nie razi, ale słyszę znaczący regres w porównaniu z poprzednimi produkcjami. Nie czuję już tej elastyczności i swobody, a zamiast tego lekką monotonię oraz brak życia.

Pomału kończąc opisywanie najnowszego materiału od Kenta, jestem zmuszony z przykrością stwierdzić, że nie dostałem tutaj tak naprawdę nic, co by dawało mi jakieś nadzieje, że następna płyta będzie na poziomie debiutu czy np. kolaboracji z Kaz One. Nie ma tragedii, bo znajdą się pozytywne akcenty i możliwe, że do kilku tracków będę chętnie wracał, ale w ostatecznym rozrachunku to jest za mało. Na miejscu artysty wziąłbym do siebie tytuł albumu i uratował samego siebie poprzez zrobienie sobie dłuższej przerwy od nagrywania albo odłożenie mikrofonu na zawsze.

5/10

piątek, 4 lutego 2011

Sha Stimuli - Unsung Vol. 1 The Garden Of Eden

1)The Stir
2)Saviour
3)Believe Me feat. Rapper Poch.
4)Who I Am
5)Game Over
6)Sound Off
7)Am I Different feat. Reks
8)The MILF Song Aka Motherfucker
9)The Mirror
10)Effortless feat. Prince EA
11)Insanity
12)Televised Revolution Aka Breath feat. Mickey Factz
13)Can’t Stop
14)The Garden
15)Runwaya Slavestyle
16)Pushing The Beat feat. Fred The Godson, Charlie Clips
17)Hood Remix feat. Sheek Louch, Joe Budden
18)Elipogue


Sha Stimuli to Nowojorski raper, który należy no nowej fali artystów reprezentujących Wielkie Jabłko. Urodzony w 1979 roku na Brooklynie raper pierwszy tekst napisał w wieku 11 lat, natomiast kiedy miał 14 lat udzielił się na drugim solo Masta Ace’a. Koleżka od samego początku był blisko związany z rapem, ponieważ jego brat o ksywie Lord Digga dał mu możliwość przebywania w studiu podczas sesji nagraniowych ,,Ready To Die”, więc nie lada płyty. Muzyka weszła mu w krew i od 2003 roku wydał sporą liczbę mixtapów, które cieszyły się bardzo dobrymi opiniami. Oczywiście działo się to wszystko z dala od błysków fleszy i namolnych paparazzi, ale udało mu się znaleźć w magazynie The Source w rubryce ,,Unsigned Hype”. Dopiero rok 2009 przyniósł oficjalny solowy debiut Sha Stimuli o nazwie ,,My Soul To Keep”, który mnie bardzo zajarał. Kariera artysty, jak można usłyszeć na pierwszym krążku, kiedy rapuje, że ,,back in 1995, I said I’d be 95, before I’d work 9 to 5, driving down 95, but that was when I idolized these rappers and drug dealers”, nie potoczyła się tak, jak on sobie to wyobrażał, ale mimo wszystko nadal nagrywa. Owocem tego jest drugi solo album.

Stimuli lirycznie zawiesił sobie poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. Na ,,My Soul To Keep” można było usłyszeć m.in. porządne gry słowne, porywające historie, ciekawe konceptowo numery, błyskotliwe i sarkastyczne linijki. Dlatego też moje oczekiwania co do liryki nie było niskie, bo wiedziałem na co stać Nowojorczyka. Kiedy usłyszałem pierwszy track, a więc ,,The Stir”, będący krótkim wprowadzeniem do płyty, miałem banana na pysku, bo tekstowo był kapitalny. Świetna technika składania rymów plus nie gorsze przesłanie. Był to bardzo dobry znak. Potem było także pięknie, bo kolejny numer ,,Saviour” także daje kopa. Tematycznie nic nadzwyczajnego, bo artysta kreuje się na tego, który uratuje rap i dostaje się słabym MC’s, ale sposób, w jaki Sha o tym nawinął jest nadzwyczajny. Nie są to wtórne linijki, a dodatkowym smaczkiem jest kilka gier słownych np. ,,they say they push keys, I hold the key to happiness”. Word playe mam już za sobą, co nie znaczy, że na krążku już w ogóle się nie pojawiają, bo jest wręcz odwrotnie.

Pisałem również o przyciągających słuchacza historiach no i proszę bardzo – Nowojorczyk wychodzi także obronną ręką. Jest np. ,,The MILF Song aka Motherfucker”, w którym Stimuli przedstawia swoją dość osobliwą i dziwną relację z kobietą, która ma dzieci, o czym raper nie wiedział. Pojawia się dylemat, czy opłaca się angażować w taki związek? Warto zwrócić uwagę także na rozmowę na początku nuty i na końcu. Jedziemy dalej z listą, ciekawych konceptowo nut nie brakuje. Wyróżniłby ,,Insanity”, w którym raper przeżywa rozterki emocjonalne i jest na skraju szaleństwa. Jeżeli chodzi o błyskotliwe i pełne sarkazmu wersy to np. ,,see, we all come from pussy, I say fuck where you from”. Cztery warunki spełnione. To oczywiście nie koniec wartościowych tracków na płycie, bo bardzo spodobały mi się jeszcze refleksyjny i osobisty ,,The Garden”, któremu warto poświęcić kilka przesłuchań, przejął mnie także ,,Punish The Beat”, który jest swego rodzaju poruszającą przemową rapera i podziękowaniem dla ludzi, którzy go słuchają itd. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że raper właśnie przemawia, a nie rapuje w tym kawałku. Podsumowując tę sekcję, lirycznie album prezentuje się bardzo solidnie, bo można usłyszeć to, z czego Sha Stimuli jest znany.

these dudes spitting about their paper, I spit a constitution
they say that they’re a problem, but shit I’m the solution
they claim to be the best, my best hasn’t happened yet
they say they push keys, I hold the key to happiness
they’re spitting wish rap, gun clap, platinum
I’m giving real raps that is happening
they call me the present, but I can make you absent with
my words or my weapon, bottom line I’m abstinent
they cannot fuck with me, this is not an accident
I’m not an activist, nor am I a pacifist
I am just a passionate bastard getting pass the point of passiveness

Raper zebrał bardzo szeroką gamę producentów i prawie każdy podkład został zrobiony przez innego bitmejkera. Jedynie niejacy Charli Brown oraz Astronate wyprodukowali więcej niż jeden kawałek, a konkretnie po 2, więc ilość nie powala. Przechodząc do konkretów, można usłyszeć kojące, spokojne, pozbawione w ogóle perkusji ,,The Stir” oraz ,,Punish The Beat”, coś bardziej niekonwencjonalnego i szybszego jak ,,Sound Off”, dość wolne, ale potężne w swoim brzmieniu ,,Saviour” i ,,Who I Am”, miękkie i bardzo przyjemne dla ucha ,,Am I Different”, dziwnie uzależniające i wkręcające się w banie ,,The MILF Song aka Motherf—ker” czy też łagodne ,,The Mirror”. Jednak mówiąc szczerze, podczas słuchanie miałem wrażenie, że bity czasami zlewały mi się ze sobą, co jednak nie jest zaletą. Dwoma zdecydowanie najlepszymi są dla mnie ,,The MILF Song aka Motherfucker” oraz ,,Sound Off”. Nie mogę powiedzieć, że warstwa muzyczna kuleje, bo tak nie jest, ale jest daleka od perfekcji. Producenci mogli wykonać lepszą robotę.

Pisałem już kiedyś, że jeżeli chodzi o wyrażanie emocji Sha Stimuli to moja czołówka raperów i godnie może mierzyć się ze Slugiem. Na ,,Unsung Vol. 1 The Garden of Eden” flow artysty nadal prezentuje się doskonale. Generalnie jest powolne, spokojne, w niektórych momentach może wydać się leniwe, a raper ma tendencje do przeciągania wyrazów, co mi się bardzo podoba, ponieważ potęguje przekaz. Jednakże potrafi nawinąć z wściekłością, co ładnie widać w niektórych momentach w ,,Televised Revolution aka Breathe”. Przyśpieszyć także jest w stanie, co jest widoczne w pierwszych kilku linijkach drugiej zwrotki w ,,Can’t Stop”, a także bardzo ładnie, dynamicznie i z werwą popłynął w ,,Sound Off” na trudnym, dość eksperymentalnym bicie. Wychodzi mu to co najmniej poprawnie, bo zachowuje dobrą dykcję i dobrze się tego słucha.

Nie miałem w ogóle pojęcia, że Sha Stimuli miał w planach wydać kolejne solo i jak zobaczyłem na forum, że pewien ziomek wrzucił jego materiał, to się bardzo pozytywnie zaskoczyłem. Podbiłem z pytaniem, aby się upewnić na sto procent, czy to nie jest jakiś mixtape (nazwa może na to wskazywać), ale okazało się, że to normalna płyta. Muszę stwierdzić, że nie jestem zawiedzony albumem, ponieważ trzyma on solidny, porządny poziom. Są lepsze momenty i te trochę gorsze, ale to raczej nieuniknione jak się nagrywa krążek, który trwa prawie 80 minut. Jak już mówiłem, nie jestem rozczarowany, ale usatysfakcjonowany w stu procentach także nie. Gdybym nie słyszał ,,My Soul To Keep”, to pewnie z ,,Unsung Vol. 1 The Garden of Eden” byłbym o wiele bardziej zadowolony. W odniesieniu do debiutu album wypada słabiej, bo mimo wszystko nie ma tak chwytających za serce kawałków jak ,,Do It For The Doe”, ,,Good Day” (tego zawsze słucham, jak mam momenty, kiedy nie jestem zadowolony z życia i mi pomaga, bo uświadamiam sobie, że niektórzy mają o wiele gorzej, a i tak są w stanie być szczęśliwi) czy ,,Sometimes”. Także długość płyty to trochę przesada, bo jakby skrócić ją do 60 minut, brzmiałaby o wiele spójniej. Tak to drugie oficjalne solowe wydawnictwo Stimuli to po prostu dobry album i nic więcej.

7/10

środa, 19 stycznia 2011

3X Krazy - For Your Mind

1)Buy U Some feat. Lady Unique
2)Eastside
3)Flow-A-Matic feat. Suga-T
4)Funk N 4 Nothin feat. Yukmouth, Too Short, Harm
5)They Love 3 feat. Mr. Spence
6)Went That Way (Remix) feat. Harm
7)Eaz Up P's Up feat. Father Dom, Mike Marshall
8)Keep Running feat. Mike Marshall
9)Hood Smoke
10)Boyz N Blue
11)Hoes N Playas feat. Mike Marshall


3X Krazy, o! Dla mnie też zaskoczenie, ale to nie pomyłka. To, co napiszę będzie dotoczyło właśnie 3X Krazy. Jest to ekipa, która reprezentuje Oakland, a więc są przedstawicielami Bay Arena. Tej gangsterskiej Bay Arena. Zadebiutowali dobrą epką ,,Sick-O” w 1995 roku, a członkami zespołu byli Keak da Sneak, B.A. i Agerman. Jeżeli chodzi o późniejsze produkcję, to z tych, które można określić jako long playe, wydali 4. Ostatni album ujrzał światło dzienne w 2000 roku, w którego nagraniu nie brał udziału B.A. Następnie chłopaki wydali 3 kompilację i każdy członek rozpoczął owocne kariery solowe. No i teraz wrócę do drugiego zdania w tej notce, a więc do owego zaskoczenia, bo tym niewątpliwie był fakt, że ekipa wznowiła działalność po ponad dekadzie milczenia. Wielkim fanem gangsta-rapu nie jestem, ale na tyle pozytywnie zaskoczyła mnie ta wiadomość, że nie wahałem się ani chwili, aby sprawdzić, co tam nowego 3X Krazy nagrali. Należy dodać, że wszyscy członkowie zespołu są obecni na krążku.

Tekstowo sprawy mają się co najmniej dobrze. Keak de Sneak, B.A. i Agerman niczym nie zaskoczyli, ale także niczym nie rozczarowali. Wspominają trochę o swoim mieście, a więc tzw. representing obecny jest w ,,Buy U Some”. Nie brakuje linijek, w których manifestują swoją uliczną siłę, mówiąc, że nie warto z nimi zadzierać i co może się stać z tymi, którzy jednak będą chcieli beefu - ,,Eastside”. Można usłyszeć kawałek utrzymany w klimacie osiedlowo-skrętowo jak ,,Hood Smoke”, nie brakuje też kilku słów na temat suczek, co słychać w ,,They Love”. Pojawia się także wzmianka o policjantach, a mówiąc konkretnie uciekaniu przed nimi opowiedzianym w trzech epizodach w ,,Boyz N Blue”. Spuentowane jest to tekstem, że tylko idioci dają się złapać panom w mundurach. Ja jeszcze nie miałem okazji przed nimi uciekać, więc nie dałem się złapać i na szczęście w oczach koleżków, o których piszę notkę, nie jestem debilem. Dla wybrednych jest nawet coś głębszego, a więc historia dorastania opowiedziana osobno przez każdego członka zespołu w ,,Keep Runnin’”. Jak widać tematyka typowa dla gangsta-rapu, ale wszystko brzmi bardzo dobrze no i różne aspekty są poruszone. Biorąc pod uwagę, że kawałków na materiale jest jedynie 11 nie bije z nich monotematyczność.

'keep on running my brother' is what I heard from a friend of me
game is what he was telling me, I still won’t listen and rebelling, G
I’ve been on the block, trying to get my cash on
but if a nigga would step, I guess I’d get my blast on
I was a youngsta up to getting pays
look out for the po-po’s and don’t knows, when I was trying to make a demo tape
game got recognized, but I can see in my mama’s eyes that she didn’t realize
I was a star in disguise, growing up on welfare
gonna screw a nappy hair, this shit ain’t fare

Chyba nie ulega wątpliwości, że najlepiej wyprodukowaną płytą 3X Krazy był pełnowymiarowy, oficjalny debiut, a więc ,,Stackin’ Chips”. Było raczej pewnym, że nie wiadomo, jakby ktokolwiek się starał (wiem, że raczej nie byli to członkowie grupy, bo za produkcję poprzednich materiałów odpowiadali inni bijmejkerzy, a wiodącym był niejaki Tone Capone), tak dobrego brzmienia na albumie chłopaków nie da rady usłyszeć. Jak sytuacja wygląda na ,,For Your Mind”? Są gęsto ułożone hi-hity, są dobre, wyraziste basy, są chilloutowe dźwięki, które myślę, że z czystym sumieniem można nazwać funkowymi. Tak więc jest to, czego można było się spodziewać po ekipie. Słychać to doskonale w ,,Boyz N Blue”, ,,Funk N 4 Nothin’’, ,,Went That Way (Remix)” (remix ich, moim zdaniem, najlepszego numeru ,Hit The Gas”) ,,Keep Runnin’”, ,,Hood Smoke” (przesadzam? Nie sądzę, wymieniam dalej), ,,Buy U Some” i ,,Hoe’s Playas”, będącymi najlepszymi podkładami na krążku. Ogólnie dominuje raczej spokojna i łagodna muzyczna atmosfera i mimo że bitów nie można określić mianem doskonałych, nie ranią moich uszu, a wręcz przeciwnie. Słucha mi się ich bardzo przyjemnie. Czuję, że te wszystkie obecne dźwięki coś ze sobą niosą i nie są jedynie chaotycznym zbiorem zebranym do kupy. Są dopracowane. Zresztą wymieniłem ponad połowę podkładów, wymieniając te najlepsze, a to o czymś świadczy. Pod względem flow oczywiście postacią wiodącą jest Keak da Sneak, który przewija najwięcej zwrotek ze wszystkich członków. Sposób jechania po bitach w pewnych momentach trochę odbiega od tego, do czego zdążył raper przyzwyczaić, ale można odnaleźć w nim szczyptę (albo półtorej, skumaj follow-up do Shebena!) nietuzinkowości i wariactwa, co świetnie słychać chociażby w ,,They Love”. Pozostała dwójka artystów nie budzi większych zarzutów w kwestii flow. Nie jest trudno ich rozróżnić, gdyż każdy jest raczej charakterystyczny, ale nie występują we wszystkich kawałkach razem. Chyba, że coś mi umknęło. Wspomnę jeszcze o refrenach w stylu R&B, które kilkukrotnie pojawiają się na płycie, ale to nie jest zaskoczeniem. Poza tym mi się podobają.

,,For Your Mind” to płyta, którą przesłuchałem jako pierwszą z 2011 roku w zagranicznym rapie. To płyta, która przełomu w tej muzyce ani nawet w twórczości 3X Krazy na pewno nie dokona. To płyta, która powinna przypaść do gustu tym, którzy cenią sobie i lubią wcześniejsze dokonania chłopaków. To płyta, która spodobała mi się i dobrze rozpoczęła rok 2011 w rapie z USA. To płyta, której daleko od wybitności, ale jest solidna. Porządne, dopracowane brzmienie, spoko gangsterskie linijki przewinione w poprawnym sposób i bardzo fajnym klimat. Idealnie takiego albumu słuchałoby mi się na grillu przy browarach i kiełbasach w lato. O tym jednak mogę pomarzyć i zostaje mi słuchanie ,,For Your Mind” w pokoju. Chciałem dać 8/10, ale niestety za drugim i następnymi razami całość nie siadła mi tak świetnie jak za pierwszym. Mimo wszystko prawie 60 minut rapu na 11 numerów to sporo.

7/10

PS: Nie ma jeszcze żadnego kawałka na youtube, dlatego daję oryginalną wersję ,,Went That Way".