czwartek, 26 stycznia 2012

Trem - For The Rest Of His Natural Life (2011)

Czy jest możliwe, aby rozpocząć karierę na początku lat 90-tych i pierwszy album wydać dopiero w 2011 roku? W przypadku Trema, który jest już weteranem australijskiego rapu, tak. Reprezentant Melbourne musiał czekać 20 lat na nagranie oficjalnej płyty i głód, który w nim narastał przez ten czas musiał być porażający. Słuchając tego materiału, utwierdziłem się w tym przekonaniu w stu procentach. ,,For The Rest Of His Natural Life” to krążek przemyślany, bardzo dopracowany, ze świetnym doborem cutów, może nie należący do tych, które oczarowują za pierwszym razem, ale naprawdę warto poświęcić mu więcej czasu. Trema charakteryzuje mocno australijski akcent, niesamowita pasja, zaangażowanie i emocje.

ayo, I’m back, strapped with a fresh kit of verses
my soul purpose is to get rid of you worthless

Takimi linijkami zaczyna się pierwszy track na albumie. W ,,Omage Man” raper narzeka na obecny stan rapu. Określa go tonącym statkiem, ale nie ma zamiaru go opuszczać. W ,,King‘s
Court” bezpardonowo manifestuje, że czuje się mocny i jego miejsce jest na tronie. ,,Ever Since” jest numerem, gdzie przedstawiona jest droga Trema w rapie krok po kroku, która nie była prosta. Niemniej jednak artysta wyraźnie zaznacza, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. W podróż do przeszłości zawiera słuchacza także ,,Reminisce” z gościnnym udziałem Brad Struta. Najmroczniejszym kawałkiem na krążku jest ,,Animal Kingdom”, w którym odsłonięta zostaje ciemna strona Melbourne. Żeby jeszcze podbić wielotematyczność debiutu Australijczyka, wspomnę o storytellingu ,,Strips” z zaskakującym dla bohatera zakończeniem, które na pewno wywołałoby uśmiech na twarzy Kool Moe Dee.

Trem ma oczywiście technikę i dar do lepienia liter jak Przemek. Niesamowicie mocną stroną płyty jest dla mnie warstwa brzmieniowa. Przeważają melodie spokojniejsze, refleksyjne, wolniejsze, rzekłbym, że nawet lekko przygnębiające. Nadaje to mistrzowski klimat produkcji. Podsumowując wszystko, ,,For The Rest Of His Natural Life” to klasa światowa w rapie.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 25 stycznia 2012

Seth Sentry - The Waiter Minute EP (2009)

Seth Sentry to kolejny bardzo ciekawy artysta z kraju kangurów, który debiutował w ostatnich latach. Co prawda raper z Melbourne nie wydał jeszcze pełnego albumu (co nastąpi prawdopodobnie już w tym roku, bo singiel wyszedł niedawno), ale przedstawiana epka to budząca respekt porcja dobrego rapu. Całość trwa co prawda jedynie 20 minut, jednakże słuchacz dostaje 5 przemyślanych, solidnie wyprodukowanych i różnorodnych tematycznie kawałków. Jak ktoś był kiedyś w związku opartym wyłącznie na śniadaniu, to poczuje się jak w domu, słuchając ,,The Waitress Song”. Ten wordplay (z celowym błędem doboru przyimka w pierwszym czasowniku frazowym) jest najlepszą puentą - ,,I’m waiting on her just to wait on me”. Seth Sentry porusza także o wiele poważniejsze problemy. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się ,,Warm Winter” traktujący o wojnie i terroryzmie. Podkład muzyczny jest o wiele inny niż w ,,The Waitress Song”. Zdecydowanie mniej wesoły. Seth posiada łagodny, miły, przyjemny głos, który wykorzystuje nie tylko do rapowania, ale podśpiewywania, co słychać np. w ,,Train Catcher”.

,,The Waiter Minute EP” to materiał, który powinien przypodobać się wielu odbiorcom.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 13 stycznia 2012

Destruct - Leaving Yet? (2011)

,,Chcecie rapu? To ja wam, kurwa, dam rap! - to jedna z wielu złotych myśli Popka Raka. Przytoczenie jej nie jest przypadkowe, ponieważ, to co umieszczam w tej notce można by streścić krótko i rzetelnie poprzez lekko zmienioną ową myśl. Chcecie truskulu? To ja wam, kurwa, dam truskul! – to moja myśl. Idealnie określa ona wrzuconą płytę rapera o niszczycielskiej ksywie (dosłownie na pewno i trochę w przenośni) Destruct. Koleżka pochodzi z Los Angeles. Zamieszczam jego krążek, ponieważ jako jeden z nielicznych w ostatnim okresie (czytaj posuchy mojej zajawki) zatrzymał mnie przy sobie na dłużej niż jedno, dwa przesłuchania. Mamy przyjemną, dopracowaną, miłą dla ucha warstwę muzyczną, na poziomie technikę, przyzwoity, raczej niewyróżniający się z tłumu flow, bardzo dobrą dykcję i zróżnicowane tematy. Lista gości nie obfituje w znane mi ksywy (poza Kev Brownem), ale tego raczej można się było spodziewać.

O ile będzie żyła moja zajawka na rap, to ten blog nie umrze. ,,Leaving Yet?” to jeden z lepszych albumów 2011 roku, możliwe, że nawet znalazłby się w drugiej połowie pierwszej dziesiątki.

Hasło: peingodofamegakure