To 5816, least try to get more time at
The party for my peeps, I'm lit
When they said it's ok, I holler peace, I split
Cause the moment that you seen me coming, you were both feet running to the reaper's arms
Miałem już w zeszłym roku w planach rozpocząć serie wpisów, w której pokrótce przedstawiam jeden kawałek, który ostatnio zrobił na mnie duże wrażenie. No i tak rok temu zacząłem od Bonsona i na nim skończyłem. Zmienia się to dzisiaj. Postanowiłem posłuchać sobie płyt O$ki i zatrzymałem się na "W Tych Klubach" z drugiej producenckiej płyty z 2004 roku. I non stop od wczoraj słucham tego numeru.
Byłem mega zaskoczony, kiedy na youtubie kilkanaście dni temu pojawił mi się w propozycjach ich numer. Okazuje się, że wydali w kwietniu płytę, a w zasadzie należałoby rzec epkę, bo trwa 27 minut. No i ten materiał to jest po prostu esencja tego, co w rapie najlepsze. Lordsów cechuje ta charakterystyczna, co w latach 90-tych nawijka - raperom zdarza się nie rapować po całych zwrotkach, ale po kilka wersów na przemian. Przynosi to na myśl odsklulową, klasyczną tradycję obecną w latach 80-tych najczęściej w nagraniach Run DMC.
Na "So Legendary" mamy świetne bity dostarczone przez Snowgoons, bo to w zasadzie wspólny projekt. Podkłady są naprawdę mocne, dopracowane i najlepiej słuchać na słuchawkach lub dobrym głośniku i podkręcić bas. Brzmienie idealnie pasuje do rapujących Mr. Funky oraz DoItAll, a nawijają poprawnie. Żadnych innowacji pod względem flow czy akrobacji nie ma, ale nie tego po tych raperach się oczekuje.
Tekstowo dostajemy to, czego można było się spodziewać po chłopakach. Trochę refleksji, poważniejszych rozważań o problemach, follow-upy do raperów oraz nagrań z przeszłości np. do Rakima z wersem "check out my melody", lekko prześmiewczy do Atmosphere "I don't know Lucy but I know Merry", pomysłowy do zespołu Phonte i Nicolay'a "this is a call for change, I'm taking Foreign Exchange" a także błyskotliwe wersy np. "Asalamalekun Sheik let's get it shaking" (chociaż Bedoes za taki wordplay by pojechał tak jak zrobił to z jednym gościem w tym żałosnym Rhythm & Flow, ojej), bragga i manifestowanie swojej pozycji "I killed your favourite rapper and it ain't even hard" - Właśnie tak, Lordsi dają naprawdę RAP.
To wydawnictwo jest dla mnie dużym zaskoczeniem. Mamy Grand Pubę i Lordsów. Ciekawe ile jeszcze ekip/raperów w tym roku powróci i pokaże klasę? Oby jak najwięcej
Płyta trwa grubo ponad godzinę, ale w żadnym wypadku nie jest zrobiona na siłę, nie ma zapychaczy, niepotrzebnych skitów (tylko jeden) jak u Masta Ace'a (chociaż tam był koncept album, ale nie mniej męczące to było). Bierze się ją od początku do końca i słucha z przyjemnością. Oczywiście są kawałki lepsze oraz gorsze. Do moich faworytów należą "Ghetto Vet", "War And Peace", "Greed", "Ask About Me" oraz "Extradition".
Łącznie materiał trwa około 30 minut i nie wiedziałem czego można się spodziewać. Jednak już po 1 numerze widać w jakiej stylistyce będzie cały album. Mamy rok 2025 i mamy do czynienia z hyphy na poziomie którego absolutnie nie powstydziłbym się Mac Dre czy Kean Da Sneak. Charakterystyczne bity z tzw tłuczeniem, brzmienie imprezowe, trochę na pograniczu crunku, ale zupełnie nim nie będące, bo bym tego nie zniósł. Przyspieszanie, wariactwa na bicie, charakterystyczne akcentowanie, przeciąganie słów - to jest klimat!
W żadnym wypadku wycie czy stękanie, ale do tego wrócę na koniec jeszcze. Sposób nawijania Mista F.A.B. przynosi skojarzenia z wypadkową Mac Dre, Kean Da Sneaka, Too Shorta i E-40 (szczególnie naleciałości z tego ostatniego są widoczne w "99,999"). Nie jest to w żadnym wypadku kopiowanie, a oddanie hołdu tym raperom jako jednym z głównych reprezentantów i pionierów hyphy. Treściowo jest to czego można się spodziewać, a więc sporo slangu Bay Area, tematy pimpowe, hajsowe, dragowe, chillowe czy representing.
Podsumowując, bardzo ciekawa pozycja, sam jestem zaskoczony, że mi się tak wkręciła. Chociaż zdarzają się niechciane momenty jak np refren z "Mehicle" i kilka innych drobnych spraw, ale jest tu tyle świetnych rzeczy, że wybaczam.
Yukmouth to postać, która osobom interesujących się rapem na pewno nie jest obca. Raper pochodzi z Zachodniego Wybrzeża, reprezentuje Oakland, nagrywa od lat 90-tych, bujał się z Tupakiem, ma szacunek w tym biznesie, rapować potrafi też całkiem nieźle, a na pewno charakterystycznie.
Jednak ja nie o tym dzisiaj, bo wczoraj naszła mnie myśl czy Yuk jest doceniony na tle innych gangsta raperów z West Side, a raczej że jest po prostu niedoceniany. No i jak zerkniemy na statystyki odsłuchań na last.fm to moje przypuszczenia się potwierdzają. Oczywiście last.fm nie jest wyznacznikiem prawdy w stu procentach, ale śmiało można na nim bazować, aby mieć statystyczny pogląd jak i czy dany raper jest doceniany na tle innych. Porównanie odsłuchań Yukmoutha z bardzo znanymi postaciami z Zachodu jak Snoop Dogg, 2Pac czy Ice Cube (pierwszą dwójkę znają zapewne osoby, które rapu nie słuchają na codzień) mija się oczywiście z celem.
Weźmy jednakże pod lupę postacie mniej znane dla przeciętnego człowieka, ale znane już dla słuchaczy rapu, reprezentujące Zachód i nagrywające stylowo podobny rap, a więc Spice1, MC Eith, E-40, Brotha Lynch Hung, Rapping 4 Tay, DJ Quik, Too Short, Mac Dre czy MC Ren. I nie chcę tutaj mówić o ich wkładzie w rap, bo wiadomym jest, że pod tym względem Yuk nie ma podjazdu do chociażby Too Shorta czy E-40 (i w sumie nawet może i połowy lub ponad połowy z nich), ale chcę poruszyć kwestię ogólnego poważania i popularności wśród słuchaczy. Nie ma sensu przytaczać konkretnych danych dla każdego z tych wykonawców i analizować ich. Powiem tylko, ze Yukmouth ma trochę ponad 600tys przesłuchań, a trzeba wziąć pod uwagę że płyt oraz mixtapów ma nie mało.
W porównaniu do niego, wymienieni wyżej raperzy mają od 3 do 10 razy więcej przesłuchań i mało który z nich ma bogatszą dyskografię niż Yuk. W większości mają podobną albo mniejszą. Oczywiście Too Short czy E-40 mają pomiędzy 20-30 solówek na końcie, ale Yukmouth ma też bardzo dużo mixtapów. Yuk może na dłuższą metę jest męczący, szczególnie jego krzykliwy i charakterystyczny sposób rapowania, ale to go wyróżnia. Jego twórczość to głównie uliczne numery, w których przedstawia się jako twardziela. Ulica, strzelaniny, samochody, gangsterka, dilerka, nieustraszoność, niezłomność, jechanie po fałszywych ludziach. Takie rzeczy przemyca w swojej muzyce i właśnie taki jest też mixtape "The City Of Dope", który słucham sobie od wczoraj. Ogólnie jest to niezła płyta, kilka kawałków wrzuciłem do ulubionych, ale jako całość nie powala, jednak słucha się tego dobrze i dostaje się taki materiał, do którego raper już nas przyzwyczaił.
Yukmouth to postać znana w świecie rapowym, ale w swojej lidze jest jednak niedoceniana. Z czego to może wynikać? Słaba promocja? Nie wiem. Nie najwyższych lotów flow, który przykrywany jest przez zadziorną nawijkę? Może, ale Too Short również niezbyt ma dobre flow. A może brak solowego hitu i definiowanie kariery poprzez Luniz i "I Got 5 On It"? Szczególnie, że Luniz, biorąc pod uwagę odsłuchania na last.fm jest paradoksalnie przeceniane moim zdaniem.
Niemniej jednak Yuk na tle pewnej grupy raperów z Zachodu jest zdecydowanie niedoceniany. Czy jest w pierwszej 10 czy 20 ogólnie niedocenianych raperów czy w odniesieniu do całego rapu można określić go jako niedocenianego? Wg mnie nie, ponieważ mimo wszystko to postać rozpoznawalna, ale nie wyróżniająca się szczególnie wyjątkowymi umiejętnościami. I tak dorzucę osobiście coś co do Yuka - dożywotni szacunek za "Still Ballin'", dedykację dla Tupaka i jak idealnie opisał sytuację żerowania na nim i się jej sprzeciwiał.
Kaffel, a obecnie już KaFF KaFF-L (swoją drogą słaba ksywa wg mnie), to raper, którego znam już dość długo, bo od 2005 roku, a więc równo dwie dekady. Właśnie w tamtym roku ściągnąłem z internetu nielegalną płytę producenta o ksywie Kula, gdzie występowali podziemni raperzy. Niektóre kawałki mi się bardzo podobały, mimo że obiektywnie rzecz biorąc umiejętności, a raczej brak umiejętności większości raperów był słyszalny. Natomiast numer z Kafflem "Skafflowane Dźwięki" się wyróżniał. Nie tylko ciekawym bitem "bębny, bębny, Kula dzięki pozdrawiam", ale przede wszystkim raperem. Miał głos, flow i był dobry wajb.
Zainteresowałem się tym raperem na tyle, że pobrałem jego epkę z 2005 roku "Skafflowane Dźwięki EP". Bardzo solidny kawałek rapu, Kaffel wyróżniał się głosem, flow oraz niezwykłą charyzmą na mikrofonie. W latach 2006-2007, gdzie bardzo mało słuchałem polskiego rapu (w 95% amerykański) Kaffel był jednym z niewielu polskich wykonawców, których poważałem. W 2007 roku znienacka wydał luźną epkę pt "4 numery", gdzie pojawił się jeden z moim zdaniem jego najlepszych i zdecydowanie mój ulubiony numer "Bezsenny Music", gdzie Kaffel oddaje hołd wielu wykonawcom zza oceanu. Następnie przestałem już śledzić jego karierę i "Czarna Krew" z 2009 mi umknęła.
Myślałem szczerze mówiąc, że przestał już po 2007 roku nagrywać. Nic o nim nie słyszałem aż do 2023 roku, kiedy pewnego razu przeglądając youtuba pojawił mi się teledysk wykonawcy o ksywie Kaff Kaff-l i byłem w ostrym szoku, jak okazało się, że to jest ten Kaffel, którym jarałem się kiedyś. Byłem pod gigantycznym wrażeniem jego umiejętności i progresu, który poczynił, porównując ze starymi latami, w których i tak prezentował niezły poziom. Jeszcze bardziej dopracowany flow, charakterystyczny głos, mega charyzma i pewność siebie, bragga no i świetnie złożone pod względem technicznym wersy.
Wydał w 2018 roku album "Chcemy Wszystko", w 2021 "Black Moses" i w 2023 Epkę "Epka Roku". Każde z tych wydawnictw potwierdza klasę rapera. Wydaje on również regularnie od kilku lat single, w których niestety ostatnio coraz bardziej idzie w stronę, która mi się zupełnie nie podoba (wycie, autotuny itd), ale i tak z ciekawością sprawdzam wszystko, co się od niego pojawi nowe, bo skille ma i to nie małe.
Materiał wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Lilu potrafi rapować, ale także bardzo fajnie podśpiewuje, co czyni ją wszechstronną artystką. Lirycznie jest luz, pewność siebie, zadziorność, błyskotliwość, optymizm, a także ironia. Są podwójne, akcentowane czasami w chamski, perfidny sposób, ale mi to w ogóle nie przeszkadza - w tym przypadku, Panie Jimson, perfidne podwójne nam pomagają! Poza tym mega szacunek za ciekawe nawiązanie do wersu Mac Dre "life's a bitch... and then you die" w "Miłość". Ciekawe ilu słuchaczy w ogóle wyłapało ten follow-up. Genialność.
Goście są także nie byle jacy bo m.in. Mes, Peerzet, Te-Tris, Wankej czy Zeus. Jest także Fokus, ale jego występ wg mnie słaby. Produkcyjnie ten album jest naprawdę bardzo dobry. Z każdym przesłuchaniem doceniam coraz bardziej klimat bitów, które jakby miał określić jednym słowem, to byłoby to klasyczne rapowe brzmienie. Wystarczy posłuchać chociażby "Miłość" czy "Słodkich Snów", aby wiedzieć o co chodzi.
Album wyszedł dekadę temu i był pożegnaniem Lilu z rapem i faktycznie to jej ostatnia płyta w takiej stylistyce. Kawałek dobrej roboty i to jest rap, a nie srabmbi czy srang leosia.
Płyta prezentuje wysoki i przede wszystkim równy poziom. Człowień jest charakterystycznym raperem o trafnych, mocnych, bezpardonowych tekstach oraz ciekawych obserwacjach. Tematycznie nie jest jednowymiarowy, bo poza typowym bragga są naleciałości osiedlowe, a także trochę refleksji i przemyśleń. Znalazło się też trochę follow-upów do polskiej sceny - Eisa (tysiak brutto), Mesa (do utworu "My") czy Bez Cenzury (o cofaniu czasu). Co by nie mówić na temat Bez Cenzury, to w roku 2006 wydali oni album, który reprezentował naprawdę solidny poziom ulicznego rapu w Polsce.
Pod względem technicznym jest bardzo dobrze. To rok 2009, gdzie w podziemiu już od kilku lat przykładano szczególną uwagę do budowania rymów, a Człowień ma podwójne, a czasami nawet podwójne wielokrotne. Nie występują one co wers, ale najważniejsze że nie są składane na siłę. Jeżeli chodzi o głos oraz flow jest nieźle, a nawet więcej. Powiedziałbym, że to mieszanka Jimsona i Gurala. Oczywiście nie jest lepszy od tej dwójki razem wziętej (co byłoby raczej nierealne w Polsce) ani też chociażby na tym samym poziomie co jeden z nich, ale kojarzy mi się pod względem nawijki oraz głosu z tymi raperami.
Album naprawdę świetny i sprawdzę chętnie jego inne dokonania.
Bi-Polar Bear to kolejny "wynalazek", który znalazłem na tym blogu i bardzo zaciekawił mnie swoją nazwą oraz okładką. Pod nazwą Bi-Polar Bear kryją się dwaj biali MC's - Ug Orwell i August. Nie ma o nich zbyt dużo informacji w internecie, ale z tego co doczytałem reprezentują Nowy Jork, a konkretnie Brooklyn. Opisywany krążek jest drugim w ich dyskografii, ponieważ w 2009 roku wydali debiut "Today I Found Happy". Miałem wstępnie go przedstawić, ale nie porwał mnie aż tak bardzo, jednakże zaciekawił na tyle, aby sprawdzić drugą płytę, która zrobiła na mnie większe wrażenie.
Ogólnie muzyka Bi-Polar Bear jest dość specyficzna, można by nawet ich śmiało zaliczyć do szeroko pojętego eksperymentalnego rapu. Odchyłów jak u Dr. Octagona tutaj nie znajdziemy, ale materiał wyraźnie wyróżnia się na tle typowych rapowych płyt. Szczególnie, co rzuca się w oczy, to nawijka raperów. Poza rapowaniem, w którym MC's się dobrze odnajdują, ponieważ mają dobre głosy i dykcje, znajdziemy tutaj sporo śpiewania, podśpiewywania, różne tempa nawijania, trochę zaskakujących, nagłych przerw w nawijce czy przeskakiwania bitu w danym numerze. Sposób w jaki przemycają emocje w tekstach nie powstydziłby się nawet sam Onar, który jak wiemy w 2012 stał się przemytnikiem emocji :D
W lirykach pojawia się sporo treści osobistych, szczerych przemyśleń o życiu, refleksji oraz poetyckich wersów. Takie food for thought podane w przystępny sposób. Warto zwrócić uwagę na kawałek "Fuck Her II" (na debiucie jest "Fuck Her"), który nie dotyczy dziewczyny, a walki z depresją o czym raper wspominał w wywiadzie. Porównuje się ich do Atmosphere - produkcyjni i lirycznie. Sami się temu bardzo dziwią i zaprzeczają, że ich muzyka jest podobna do dokonań Sluga oraz Anta. Mi tak samo nie skojarzyli się zbytnio z Atmosphere, a jakbym miał powiedzieć, jaki zespół przyszedł mi do głowy, słuchając Bi-Polar Bear, to byłby to CunningLynguistic z domieszką The Let Go - ale to zupełnie luźne skojarzenie. Warstwa brzmieniowa robi spore wrażenie, oparta w wielu miejscach na instrumentach, żywym, organicznym brzmieniu doskonałym zarówno pod refleksje jak i relaks.
Podsumowując, jest to bardzo ciekawy projekt i zapewne sprawdzę jeszcze kolejny album zespołu z 2015 roku (aktualizacja po 45 minutach - sprawdziłem płytę "Bear" z 2015 - to już jest jednak za daleki odlot jak dla mnie, nie wrócę do niej) Przyjemnie posłuchać ich muzyki w skupieniu na słuchawkach, leżąc na kanapie albo podczas spokojnego spaceru. O (nie, nie kotek), nawet jest teledysk:
Tak więc dotarliśmy do grupy Scribbling Idiots, która reprezentuje Cincinnati, a więc Mid-West. Ekipa została założona przez białych raperów o ksywach JustMe oraz Cas Metah, którzy poznali się w 2002 roku. Potem doszło jeszcze kilku innych raperów (większość białych poza Theory Hazit i na pewno Ruffianem) i z okładki wynika, że "The Have Nots" nagrali w piątkę, ale na płycie występuje ich jeszcze więcej np. MotionPlus czy Ruffian (który w wieku 29 lat zmarł w 2012 roku) i nie są oznaczeni jako featuringi, więc stanowią część zespołu. W obecnym składzie jest ich chyba 15.
Płyta nie jest ich pierwszym krokiem na scenie, ponieważ JustMe oraz Cas Metah wydali pierwszy album w 2004 roku, a opisywany krążek jest pierwszym oficjalnym LP w poszerzonym składzie. Dostajemy równo godzinę tego, co ze stu procentowym przekonaniem nazwę, posługując się wersem z refrenu numeru "Over Here" KRS One'a, a więc "THE REAL HIP HOP IS OVER HERE!". Tak naprawdę tym zdaniem mógłbym zakończyć i po więcej informacji zachęcić do posłuchania albumu, ale powiem coś więcej.
Jest to genialna pozycja. Świetne, żywe, jazzowe, oparte w wielu przypadkach na samplach podkłady. Dostajemy cały przekrój brzmienia od skocznego, weselszego przez neutralne klasyczne do refleksyjnego, wręcz smutnego opartego na motywie pianinka. W tekstach chłopaki poruszają treści typowo truskulowe hołdujące elementom kultury hip hopowej przeplatane refleksjami, radami życiowymi oraz bystrymi obserwacjami rzeczywistości. Nierzadko wersy nacechowane są humorem i ironią np. nazwanie USA "divided states of mass hysteria" czy początek kawałka "Publicity Stunt Doubles", a szczególnie wers "2Pac never did die, he is really Ja Rule!".
Duża ilość MCs nie nudzi, a wręcz przeciwnie fajnie się tego słucha, wnosi to dużo urozmaicenia, mimo że jeden z nich wyraźnie odbiega od reszty pod względem flow, a raczej cechuje go kompletny brak flow. Reszta natomiast nieźle jedzie (szczególnie dwójka założycieli), a ten jeden naprawdę kuleje, ale nie rzutuje to na ogólną ocenę. Warto wspomnieć także o fantastycznej gościnnej zwrotce Masta Ace'a w "Told You So". Podsumowując, "The Have Nots" to perła.
Jeżeli ktoś puściłby mi ten album, nie mówiąc skąd pochodzi raper ani w który roku wyszła płyta, to od razu bym powiedział, że to jest coś z Nowego Jorku z lat 90-tych - klasyczne brzmienie. I pomyliłbym się o praktycznie 3 dekady, ponieważ materiał wyszedł w 2023 roku, a Jay Royale reprezentuje Baltimore.
Klimat jest niesamowicie uliczny, zahaczający wręcz o mafioso rap szczególnie przez sporo odwołań do różnych postaci z gangsterskiego zarówno tego prawdziwego jak i filmowego świata. Słuchając albumu, czuję się jakbym znalazł się na ponurych, przepełnionych przestępczością ulicach Nowego Jorku lat 90-tych, a wszystko co porusza Jay Royale dzieje się dookoła mnie. Jego teksty są w swojej prostocie przekazu nieprawdopodobnie dosadne i wbijające się w głowę. Mówiąc o prostocie przekazu mam na myśli, że raper porusza typowo uliczne wątki, a więc nic odkrywczego, ale w robi to w tak genialny sposób, że w połączeniu z wyborną warstwą muzyczną sprawia, że przed oczami mam obrazy.
Warto zwrócić uwagę na szczególny dobór gości, ponieważ Kool G Rap, Havoc czy AZ są uosobieniem ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i świetnie wpasowują się w atmosferę płyty. Brzmienie jest równie mocne jak warstwa tekstowa - wystarczy posłuchać chociażby "Dial Tone", "Slot Time" czy "Civilian Phones" (ale wszystkie bity są mega), aby odnieść wrażenie, że to podkłady z świetnych numerów z lat 90-tych, które jakimś cudem nie znalazły się na wydanych w tamtych czasach albumach. Genialna sprawa.
Czegoś takiego w 2023 roku bym się nie spodziewał usłyszeć, ale nie siedzę w rapie tak jak kiedyś i zdaję sobie sprawę, że takich perełek jest więcej, to i tak jest to ogromne zaskoczenie. Wyrazy uznania dla rapera, producentów oraz gości, kawał dobrej roboty.
Będzie kilka słów o tym, co wczoraj usłyszałem i zobaczyłem szukając różnych numerów na youtubie, a mianowicie chodzi o rapera A-Wax'a. Reprezentant Pittsburga, biały gangsta raper z Bay Area, mający szacunek wśród latynosów, który zadebiutował w 2001 roku płytą Savage Timez, którą recenzowałem w lutym 2020 na blogu. Bardzo mocna (w sensie gangsterska) płyta, gdzie A-Wax zaprezentował się z bardzo dobrej strony, na pewno jeżeli chodzi o street cred oraz naleciałości uliczne. Umiejętnościowo? No cóż należy pamiętać, że 99% tych, którzy rapują i są z Bay Area (tych mniej znanych), to bardziej gangsterzy niż raperzy i fajerwerków skillsowych nie można się spodziewać, to mimo to A-Wax na debiucie te umiejętności i tak pokazał.
No więc patrzę ciekawie zapowiadający się teledysk, bit świetny, śpiew Analise niezły, będzie klimat. No i tak słucham sobie i oglądam pół na pół bacznie, leci zwrotka Big Tone'a, refren śpiewany, jakieś potem podśpiewywanie i niby rap dziwnego typka, no okej niech leci. No i tak czekam, kiedy wjedzie A-Wax swoim charakterystycznym agresywnym stylem (bo tak go zapamiętałem), no i leci ostatnia zwrotka i mówię, musi teraz być A-Wax, ale minęła i myślę kurde chyba nie było A-Wax'a w ogóle.. Potem słucham jeszcze raz, bardzo uważnie i ten dziwny typek, co sobie podśpiewywał, to własnie jest A-Wax, a raczej słysząc to powiem, że A-Wack... Zachciało się być Drejkiem srejkiem.
Nie jestem przeciwnikiem próbowania nowych rzeczy w rapie, ale od gangstera z Bay, co zaczynał z grubej mocnej rury (fakt, kolejny płyt nie słuchałem ani kariery nie śledziłem, ale jak teraz sprawdziłem te ostatnie lata , to właśnie stał się miękką fajką), co bujał się z Woodiem, nie można oczekiwać czegoś tak żałosnego. Woodie chyba się w grobie przewracał, słysząc takiego A-Wax'a. Ogólnie numer bardzo dobry, ale...
Traklista wklejona, ponieważ nie ma sensu pisać:
Brotha Lynch Hung, jeden z najlepszych raperów pod względem flow w rapgrze (moje top 15 na bank i napiszę o tym za jakiś czas), autor chorych tekstów, fotograficznych opisów, mrożących krew w żyłach historii. Ostatnie solo wydał w 2013 rok, a więc rok po tym jak moja zajawka na rap wygasła, a więc nie słuchałem. Poprzednie jeszcze dwa albumy z 2011 i 2010 roku były naprawdę mocne. Teraz zaskoczenie, bo po ponad dekadzie solowej ciszy raper wydaje Season of the Siccness 2. I o ile nie było raczej szans, aby osiągnął poziom jedynki, to jednak jest możliwe oddanie klimatu prequela, jak ktoś zdecyduje się nagrać sequel. Udowodnił to chociażby Cormega ze swoim The Realness II.
Niestety Lynch zawiódł na całego. Nie oddał klimatu jedynki ani tym bardziej nawet nie zbliżył się do jej poziomu. Co prawda są naprawdę dobrze sklejone wersy, budzące grozę (np w I Can Be A Killa, ILL, czy Bang Bang), ukazujące Lyncha jako bezwzględnego psychopatycznego morderce bez serca (a raczej z twoim sercem wyrżniętym z klatki piersiowej), momentami niezłe flow, to jakoś całościowo brzmi to bez ikry i wyrazu. Czasami odnoszę wrażenie, że Lynch nawija jakby miał 80 lat - co prawda jest Lynchem, ale z zadyszką, bez polotu, nie robiącym dobrego wrażenia. Są też momenty wręcz komiczne, chociażby refren z Smoke i tu można zacytować TDF'a "weźmiesz sobie jakiegoś wyjca, co chuja jest nie artysta".
Byłem pełen nadziei i zajarany jak zobaczyłem ostatnio na youtubie ten album, ale przesłuchanie mnie zawiodło, a dałem 3 próby. 17 numerów, długość płyty 40 minut, kawałki w większości poniżej 3 minut. Reprezentant Sacramento dał ciała. Produkcyjnie także brak pazura, a zapewne bity robił sam Lynch. Nie ma żadnego podkładu, który by hipnotyzował, co nierzadko zdarzało się na poprzednich produkcjach. Słabo to brzmi, a dodatkowo brak C.O.S.'a na featuringu, co byłoby truskawką na torcie... w sumie chyba ten brak jest dobry, bo to byłaby truskawka na zgniłym torcie jakim niewątpliwie jest Season of the Siccness 2.
Oto lista 15 wg mnie najlepszych lirycznie raperów, jakich kiedykolwiek słyszałem z krótkim uzasadnieniem w kolejności przypadkowej:
1)K-Rino – punche, koncepty, technika, nieszablonowe pomysły, błyskotliwość, różnorodność tematyczna.
2)GZA - gry słowne, kondensacje znaczeniowe, technika.
3)Vakill - dosadne punchliny, podwójne, podwójne wielokrotne, mocne wersy.
4)Common - błyskotliwe gry słowne, dwuznaczności, podwójne rymy, podwójne odwrotne (u żadnego rapera się z czymś takim nie spotkałem), porównania.
5)Chino XL - niesamowite punche, szeroki zasięg odwołań w bragga, ogromna ekspresja, podwójne.
6)Canibus - słownictwo, ciekawe historie, zadziorność i bitewność.
7)Kool G Rap - historie, najlepsze podwójne wielokrotne w historii, słownictwo.
8)Rakim - technika, szerokie słownictwo, przenikliwość i błyskotliwość.
9)Gift of Gab - przede wszystkim genialna technika składania rymów oraz koncepty.
10)Biggie - punche, opowieści wręcz fotograficzne, wersy bijące po banii.
11)Big L - mistrz ulicznego braggadacio - rymy, punche potężne.
12)MF Doom - wyborna technika, dużo hiperboli oraz ironii.
13)Nas - Illmatic i wszystko jasne, przenikliwość, technika, dobitność przekazu.
14)Tech N9ne - świetne rymy, podwójne, potrójne, wielokrotnie itd.
15)Eminem - nie lubię, ale pominięcie go byłoby ignorancją.
Tak więc miejsce O.C., Big Daddy Kane'a oraz Pharoahe Moncha zajęli K-Rino, Tech N9ne oraz Eminem.
Mówiłem w jednej z poprzednich notek, że Bonson jest polskim Kool G Rapem pod względem techniki. Aczkolwiek zapomniałem o kimś, kto jest co najmniej na jego poziomie, a po przypomnieniu sobie części jego twórczości, mogę śmiało stwierdzić, że przewyższa Bonsa pod tym względem.
Jest to nie kto inny jak Przemek z Krakowa, a więc Peerzet. Raper nagrał dość sporo kawałków i w wielu z nich udowadniał swoją klasę pod względem niesamowitej techniki, mocnych punchy oraz trafnych porównań. Przytoczmy chociażby numer "W skrócie" z 2017 roku, gdzie Peerzet zastosował bardzo ciekawy koncept, wplatając w wersy skróty od różnych słów/wyrażeń. Oczywiście mamy także świetną technikę składania rymów połączoną z punchami. Raper idealnie balansuje między skrótami odnoszącymi się do wielu dziedzin, ale mających na celu jedno - wychwalanie jego osoby. Bragga w pięknej, czystej postaci z genialną techniką.
Mogłem być mamony więźniem, ścigać ją nawet we
śnie
Kupić sobie szczęście, na Insta byś napisał "nieźle!"
Jak
Ci co jadą po korpo, że tam brata sprzeda brat
A
byle się nachapać sami Ci tu wepchną pusty rap
Mogłem
pójść tą drogą, mieć markę albo logo
Jak
co drugi DJ Bobo dziś liczyć hajs jak robot
Mogłem nie przejmować się tobą, pchać Ci tani syf
Byle zysk zgadzał się, nie istotny skilli sznyt
Pamiętam, jak właśnie w 2007 roku założyłem taki temat na forum. Każdy wpisywał swoje typy i był to wg mnie jeden z ciekawszych tematów do przeglądania. Kilka miesięcy temu naszło mnie na przypomnienie sobie, jakich raperów wtedy wytypowałem i jakby wyglądała lista na rok obecny. Jak wiadomo moja ogromna zajawka rapem skończyła się w roku 2012, ale od momentu stworzenia listy w 2007 do roku 2012 poznałem trochę nowych raperów i pytanie czy któryś z tych poznanych znalazłby się na liście 15 najlepszych tekściarzy? Czy wszyscy wymienieni na liście sprzed 17 lat utrzymaliby się w niej? Odpowiedzi brzmią kolejno: tak i nie, więc będą zmiany.
Zanim wymienię swoje top 15
lirycznych raperów obecnie poruszę dwie kwestie. Po pierwsze co rozumiem
poprzez temat, a po drugie jak wyglądała lista w roku 2007. Tak więc wybierając
15 najlepszych lirycznie raperów brałem pod uwagę takie kryteria jak: technika
składania rymów, punchliny, gry słowne storytellingi, słownictwo, koncepty. A teraz lista
na rok 2007, która (kolejność przypadkowa) na 95% wyglądała tak:
Napisałem na 95%, ponieważ nie
jestem pewny czy nie umieściłem w niej Ras Kass’a zamiast kogoś. Co do listy na
rok obecny, to niektórych raperów byłem pewny na sto procent, że zostaną,
natomiast kilku zostało podjętej weryfikacji. To znaczy posłuchałem ich muzyki,
aby zobaczyć czy się utrzymają. No i aby było ciekawie już powiem, że weryfikacji
nie przeszło 3 raperów.
Co do listy na rok 2024 to
umieszczę ją w osobnym wpisie, a mam już ją praktycznie gotową. Tylko pozostaje
ją przygotować. Dam do każdego wyboru moje krótkie uzasadnienie.