Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jeszcze nie wiem. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jeszcze nie wiem. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 5 marca 2012

MF Grimm - The Hunt for the Gingerbread Man (2007)

Rok po stworzeniu historii, a więc wydaniu pierwszego trzypłytowego albumu w rapie MF Grimm znowu uderzył i po raz kolejny stworzył bardzo ciekawe dzieło. ,,The Hunt for the Gingerbread Man” to konceptowy album, który bazuje na baśni z 1875 roku o nazwie ,,The Gingerbread Man”. Bohaterem jej jest ludzik z piernika, który ostatecznie zostaje zjedzony przez lisa. Grimm Reaper wciela się na krążku w owego ludzika, ale tworzy zupełnie inną historię. Gingerbread Man, o czym już dowiadujemy się w intrze, nie daje się zjeść lisowi i staje się poszukiwanym uciekinierem. Przeżywa różne przygody, o których opowiada w kawałkach.

W ,,Gingy” opisuje jak będzie mordował w brutalny sposób i nikt się o tym nie dowie. W numerze ,,Half-Baked” opisuje swoje szalone przygody w krainie słodyczy z różnymi smakołykami. W ,,Fox” przedstawia historię, jak zjadł go lis, ale Gingy sprawił, że lis go zwymiotował, a potem Gingy w brutalny sposób wymierzył lisowi sprawiedliwość, mimo błagania o litość. Gingerbread Man wcale nie jest przyjemniaczkiem i potulnym ciasteczkiem, a kraina w której żyje wcale nie jest sielanką. Potwierdza to także ,,Gangsta Pastries”. Inne kawałki, które warto wyróżnić to na pewno ,,My House”, gdzie mówi o tym, jak zapoznał pewną dziewczynę, która była nim oczarowana i zabrał ją do swojego pałacu składającego się ze słodyczy i chociażby ,,Earth” przedstawiający jego wewnętrzne ogólne przemyślenia. Muzyka na płycie jest utrzymana w dość mrocznym klimacie lat 90-tych. Można odnieść wrażenie, że żaden bit nie wybija się ponad resztę, ale to świadczy tylko o spójności tego materiału, a koncept albumy powinny być spójne. Moimi ulubionymi podkładami się najspokojniejsze ,,Half-Baked” oraz ,,My House”.

Można powiedzieć, że ,,The Hunt for the Gingerbread Man” trochę przynosi na myśl ,,MM… Food” autorstwa MF Dooma, ale oczywistym jest, że Grimm Reaper zrealizował zupełnie inny koncept niż Doom. Niewątpliwie jest to bardzo pomysłowe wydawnictwo i realizacja tego pomysłu wyszła naprawdę świetnie. Mimo jedynie 45 minut trwania albumu ja nie odczułem niedosytu, bo MF Grimm nie przedobrzył z niczym.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

sobota, 3 marca 2012

MF Grimm - American Hunger (CD1, Breakfast) 2006

MF Grimm jest wg mnie jedną z najciekawszych postaci w całej rapowej grze. Nie mam na myśli jedynie tego, co obecnie już prawie 42 letni Nowojorczyk przeżył w swoim życiu prywatnym, ale również muzykę. Jeżeli chodzi o szokujące wydarzenia prywatne to Percy Carey doświadczył szczególnie dwóch takowych. Pierwsze miało miejsce pewnego styczniowego dnia 1994 roku, kiedy Master of Flows (właśnie to i także Mad Flows kryje się pod literami MF) wsiadał do samochodu swojego przyrodniego brata Jansena Smallsa. Auto przed ruszeniem zostało ostrzelane, co spowodowało śmierć Smallsa na miejscu. Grimm Reaper natomiast przeżył, ale kule trawiły m.in. w płuca, lewe ramię, jelito, plecy i szyję. Uczucie jakiego doznał, kiedy pierwszy pocisk ugrzązł w jego płucach porównał do bycia atakowanym laserem prosto z oczów Supermana. W skutek tej tragedii artysta ogłuchł, oślepł, oniemiał i został sparaliżowany. Mimo tego udało mu się odzyskać słuch, wzrok oraz zdolność mowy i nadal zajmował się sprzedawaniem narkotyków. Właśnie one były przyczyną tragedii z 1994 roku.

W 2000 roku nadeszło drugie wydarzenie. Carey został skazany na dożywocie za narkotyki i spiskowanie. Wpłacił jednodniową kaucję w wysokości 100 tysięcy dolarów, aby móc nagrać debiutancki album ,,The Downfall of Ibliys: A Ghetto Opera”. Będąc w więzieniu, MF Grimm studiował prawo i to, co dzięki temu osiągnął jest niesamowite. Udało mu się skrócić swój wyrok z dożywocia do 3 lat i w 2003 roku wyszedł na wolność. Życie dało mu kolejną szansę i tym razem Nowojorczyk postanowił zerwać z przestępczym światem na dobre. Poświęcił się całkowicie muzyce i do dnia dzisiejszego wydał 5 pełnych albumów plus 2 kompilacje. Jeżeli chodzi o karierę muzyczną to istotnym faktem do odnotowania jest konflikt z byłym przyjacielem, którego Grimm traktował nawet jak brata (zresztą ze wzajemnością, bo przeżyli bardzo dużo ze sobą), Danielem Dumilem czyli MF Doomem.

Należy cofnąć się do końcówki lat 80-tych, kiedy Carey uczęszczał do liceum (z którego zresztą został wyrzucony za pobicie). Spędzał dużo czasu w domu swojego przyjaciela Jorge’a Alvareza, gdzie wspólnie grali w gry, jarali zioło i ćwiczyli rapowe rzemiosło. Doom był człowiekiem zdecydowanie bardziej świadomym jeżeli chodzi o rap niż Grimm i miał spory wpływ na swojego kolegę. Stworzyli wspólnie grupę o nazwie Monsta Island Czars w skrócie M.I.C. Później sprawy nie przybrały wesołych obrotów, ale nie miały negatywnego wpływu na bezpośrednią relację raperów. MF Doom załamał się, kiedy jego brat Subroc (z którym byli razem w formacji K.M.D.) w 1993 zginął w wypadku drogowym. Dumile postanowił się wycofać z rap gry na kilka lat. Maska, którą nosi do dnia dzisiejszego właśnie jest m.in. po to, aby przykryć mentalne blizny po tamtej tragedii. W tamtym czasie Grim Reaper był wielkim wsparciem dla będącego w depresji Dooma.

W 1999 roku miała miejsce premiera debiutu Dumile’a ,,Operation: Doomsday”, w który miał swój wkład (przed pójściem do więzienia) MF Grimm. Dostarczył on sample i pomógł finansowo. Jednak później nie układało się między raperami zbyt dobrze. Carey uważa, że przez sukces Doom dostał kota i zupełnie zapomniał o swoim przyjacielu. Dla przykładu odwiedził go tylko raz w więzieniu, mówił, że obecnie interesują go wyłącznie pieniądze i wyprowadził się z Nowego Jorku do Atlanty. W 2003 Dumile opuścił M.I.C., a jego miejsce zajął Robert Warfield, który był współlokatorem Grimma. Mimo że w 2004 roku miała miejsce premiera wspólnej płyty obydwu MFów, faktem jest, że materiał na nią został nagrana kilka lat wcześniej. Może to być mylące, ale w tamtym okresie panowie byli ze sobą w chłodnych stosunkach. Rok później MF Doom zaczepił byłego przyjaciela w numerze ,,El Chupa Nibre”, rapując:

once joined a rap clique, Midgets into Crunk
he did a solo on the oboe, could have sold a million,
then the Villain went for dolo and cited creative differences


Grimm kipiał wręcz ze złości, co łatwo rzuciło się w oczy przebywającemu z nim w studiu DJowi Crucialowi, kiedy ten pierwszy nagrywał odpowiedź. ,,Book of Daniel” był bardzo dobrym dissem, ale MF Doom stwierdził, że nie ma czasu na głupie konflikty i podobno nawet nie słuchał tego kawałka. W każdym razie Grimm na swoim blogu dnia 1 lutego 2009 roku napisał, że między nim, a Doomem jest już wszystko w porządku i to, co zdarzyło się w przeszłości powinno tam pozostać. Jednakże wspomniany numer znajduje się na pierwszym trzypłytowym albumie w historii, a więc ,,American Hunger”, który Grimm Reaper nagrał. Postanowiłem wrzucić na razie jego pierwszą część i co nie co o niej wspomnieć.

Na swoim ostatnim oficjalnym krążku, w numerze ,,Angels Without Wings” (zresztą najlepszym kawałku) artysta rapował, że stworzył historię, wydając 25 lipca 2006 roku jako pierwszy potrójny album ,,American Hunger”. Oczywiście we własnej niezależnej wytwórni Day By Day Entertainment założonej w 1999 roku. Generalnie dzieło miało ukazać się 2 lata wcześniej, ale, będąc w konflikcie z MF Doomem, Grimm musiał usunąć z albumu wszystko, co było związane z Danielem. Łączna jego długość wynosi 3 godziny 25 minut i 13 sekund. Imponujące, ale zarazem jednak zastanawiające, czy tak obszerny materiał może być dobry i przede wszystkim równy? Na to pytanie odpowiem może kiedy indziej, a na razie biorę na tapetę pierwsze CD z tego giganta, które, wg wikipedii, trwa 1 godzinę 9 minut i 53 sekundy. U mnie akurat trwa o 8 sekund dłużej. Łatwo to obliczyć. Podaję takie dokładne dane, bo lubię cyferki.

Pierwsza część ,,American Hunger” nosi tytuł ,,Breakfast” i właśnie te dwie nazwy tworzą tytuł pierwszego traka, jaki słyszymy. Stanowi on doskonałe wprowadzenie i pokazuje na wstępie, że MF Grimm nie ma zamiaru rapować o pistoletach, strzelaninach i zarabianiu pieniędzy, tak jak robił to, kiedy stawiał pierwsze kroki w rapie, jako bardzo młody chłopak. ,,American Hunger (Breakfast)” jest utworem zaangażowanym społeczno-politycznie. Zresztą taka tematyka jest wyraźnie widoczna u artysty. Jednakże Carey tematycznie nie skupia się jedynie na tym. ,,When Faith Is Lost” jest chwytającym za serce, zarapowanym z pasją i uczeniem miłosnym wyznaniem, w ,,The Life I Lead” na skocznym, łatwo wpadającym w ucho bicie Grimm przedstawia wszystko to, co jest związane z jego życiem, ,,A Mother’s Heart” jest mroczną, smutną, brutalną i przede wszystkim niesamowicie tragiczną historią kobiety, która traci męża i dzieci przez długi swojego syna, a ,,Watch Out!” porusza kwestie zakłamania ludzi.

Prawie 5 lat temu człowiek, który zaraził mnie muzyką MF Grimma umieścił go w piętnastce najlepszych lirycznie raperów świata. Ja tego nie podzieliłem, ale Grimm jest bez wątpienia pod tym względem bardzo utalentowanym i wyróżniającym się artystą. Potrafi stworzyć teksty, które cechują się sporą obrazowością, przyciągają i po prostu chce się tego słuchać. Co prawda technicznie w porównaniu do MF Dooma nie jest geniuszem, ale suma sumarum jego wersy mają o wiele więcej do przekazania niż Dumile’a. Produkcyjnie pierwsza odsłona ,,American Hunger” wypada dobrze. Można usłyszeć różnorodne pokłady. Jak już wspomniałem skoczny ,,The Life I Lead”, niedający przejść obok sobie obojętnie ,,I Rather Be Wrong”, zwariowany ,,Watch Out!”, stonowany ,A Mother’s Heart” czy przenoszący w obłoki, mega chilloutowy ,,When Faith Is Lost”. Mimo dawnej niemożności mowy, trzeba przyznać, że dykcja rapera jest naprawdę wyraźna. Na plus także idzie charakterystyczny (dla mnie jeden z najlepszych w historii rapu) głos. Flow jest również zaletą Nowojorczyka. Potrafi zmieniać intonacje i raz rapuje agresywniej, a raz spokojniej. Emocje, które płyną z jego muzyki są odczuwalne.

Biorąc pod uwagę wszystko, o czym wspomniałem, ,,American Hunger (Breakfast)”, który liczy sobie 20 kawałków, to dobra porcja muzyki. Zdarzają się oczywiście kawałki wybitne i te trochę mniej wybitne, ale ogólnie uważam, że poziom jest wyrównany. Nie ma tak, że wyjebałbym połowę numerów, a drugą zostawił, na pewno nie. Na koniec poruszę jeszcze kwestię związaną z MF Grimm vs MF Doom, ale tym razem raczej niezależną od nich samych. Chodzi mi o to, jak jeden wypada na tle drugiego pod względem popularności wśród słuchaczy i bycia (nie)docenianym. Oczywiście last.fm będzie moim źródłem porównawczym, bo bardzo dobrze odzwierciedla, jak dany raper jest słuchany. Takie porównanie ma swoje uzasadnienie, ponieważ obydwaj artyści mają ze sobą dużo wspólnego i raczej nie wyobrażam sobie, że jak ktoś interesuje się muzyką jednego, to nie zna drugiego. Teraz cofam się do przeszłości, a konkretnie do 10 września 2007 roku. Wtedy sytuacja tak wyglądała:

MF Grimm 141 185 odsłuchanych utworów w Last.fm
MF Doom 2 379 908 odsłuchanych utworów w Last.fm

Różnica miażdżąca, nawet jak weźmie się poprawkę na to, że Doom wydał więcej płyt, oczywiście wykluczając te wypuszczane pod innymi pseudonimami. Teraz przenoszę się prawie rok do przodu i podaję dane z 15 lipca 2008 roku:

MF Grimm 265 395 odsłuchanych utworów w Last.fm
MF Doom 4 017 221 odsłuchanych utworów w Last.fm

Stosunek procentowy odtworzeń kawałków MF Grimma w porównaniu do kawałków MF Dooma wzrósł o 6 procent. To mnie zaskoczyło i bardzo ucieszyło, ale cały czas różnica na korzyść Daniela była ogromna. A jak wygląda sytuacja 3 marca 2012 roku?

MF Grimm 735 300 odsłuchanych utworów w Last.fm
MF Doom 12 217 547 odsłuchanych utworów w Last.fm

Nie pamiętam już, w jaki sposób wtedy obliczyłem ten stosunek procentowy i nie podam w procentach, jaki on wynosi, biorąc pod uwagę okres od lipca 2008 do marca 2012, ale mogę to przedstawić w inny sposób, który wyrazi różnice wzrostu odsłuchań. Odtworzenia traków MF Dooma wzrosły 3,04 krotnie, natomiast jego rywala 2,77 krotnie. W sumie teraz na to wpadłem, że możliwe, iż ten stosunek procentowy będzie wyrażony, jak wykonam takie obliczenie: 2,77 x 100% : 3,04 = 91%. Czyli 3,04 to o 9% więcej niż 2,77, a więc stosunek procentowy odtworzeń kawałków MF Grimma w porównaniu do kawałków MF Dooma zmalał o 9 procent. Nie jestem pewny, czy dobrze to wszystko rozkminiłem, ale wydaję mi się to być w miarę logiczne. W każdym razie dowodzi to tylko, że Grimm na tle Dooma jest nadal (ale mi niespodzianka) niedocenianym raperem i jeszcze notuje procentowy spadek słuchania w porównaniu do Dooma. Jeszcze przytoczę średnią liczbę utworów od obydwu artystów, która przypada na każdego ich słuchacza. Jeżeli chodzi o MF Grimma jest to 12 kawałków, a MF Dooma 32 kawałki.

Tak więc drodzy słuchacze, bierzcie się do roboty i słuchajcie MF Grimma.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 3 lutego 2012

Fatty Phew - 23 Years In The Making (2007)

Fatty Phew to australijski raper posiadający jeden z najtrudniejszych (chyba najtrudniejszy obok Hauntsa) akcentów do zrozumienia. Jednak warto jest poświęcić czas na przebicie się przez linijki, które serwuje pochodzący z Geelong artysta.

W 2007 roku zadebiutował właśnie z prezentowanym albumem ,,23 Years In The Making”, gdzie pełni funkcje nie tylko MC, ale także producenta. Jako człowiek chwytający mikrofon, Fatty Phew potrafi nagrać kawałki, które nie pozwalają przejść obok siebie obojętnie. Mroczny ,,Nightmare”, retrospekcyjny ,,Cause And Effect”, (który przedstawia różne wydarzenia z życia Australijczyka w sposób, co ciekawe, niechronologiczny – at fourteen I give a rat shit about what mom and dad think, twenty one I respect them and think when I have kids), przygnębiający ,,Not Giving Up” czy hołdujący korzeniom rapera i nieskazitelnej formie rapu ,,From The Underground” to tylko kilka mocnych traków z 10-cio numerowego materiału. Sympatycy refleksyjnych i smutnych bitów powinni być zachwyceni, ponieważ podkłady z chociażby ,,From The Underground” oraz ,,All I Want” z fantastycznymi gitarami robią swoje. Ogólnie większość produkcji jest utrzymana w takim klimacie i jedynym weselszym, żywszym brzmieniowo kawałkiem jest ,,In A Chapter”, natomiast ,,Nightmare” jest ciężki i groźnie brzmiący.

Wydane później dwie epki z serii ,,The Best Things In Life Are Free”, mimo dobrego poziomu, nie mają nawet podjazdu do debiutu, ale mam nadzieję, że przed samym raperem jeszcze długa i owocna kariera.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

czwartek, 26 stycznia 2012

Trem - For The Rest Of His Natural Life (2011)

Czy jest możliwe, aby rozpocząć karierę na początku lat 90-tych i pierwszy album wydać dopiero w 2011 roku? W przypadku Trema, który jest już weteranem australijskiego rapu, tak. Reprezentant Melbourne musiał czekać 20 lat na nagranie oficjalnej płyty i głód, który w nim narastał przez ten czas musiał być porażający. Słuchając tego materiału, utwierdziłem się w tym przekonaniu w stu procentach. ,,For The Rest Of His Natural Life” to krążek przemyślany, bardzo dopracowany, ze świetnym doborem cutów, może nie należący do tych, które oczarowują za pierwszym razem, ale naprawdę warto poświęcić mu więcej czasu. Trema charakteryzuje mocno australijski akcent, niesamowita pasja, zaangażowanie i emocje.

ayo, I’m back, strapped with a fresh kit of verses
my soul purpose is to get rid of you worthless

Takimi linijkami zaczyna się pierwszy track na albumie. W ,,Omage Man” raper narzeka na obecny stan rapu. Określa go tonącym statkiem, ale nie ma zamiaru go opuszczać. W ,,King‘s
Court” bezpardonowo manifestuje, że czuje się mocny i jego miejsce jest na tronie. ,,Ever Since” jest numerem, gdzie przedstawiona jest droga Trema w rapie krok po kroku, która nie była prosta. Niemniej jednak artysta wyraźnie zaznacza, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. W podróż do przeszłości zawiera słuchacza także ,,Reminisce” z gościnnym udziałem Brad Struta. Najmroczniejszym kawałkiem na krążku jest ,,Animal Kingdom”, w którym odsłonięta zostaje ciemna strona Melbourne. Żeby jeszcze podbić wielotematyczność debiutu Australijczyka, wspomnę o storytellingu ,,Strips” z zaskakującym dla bohatera zakończeniem, które na pewno wywołałoby uśmiech na twarzy Kool Moe Dee.

Trem ma oczywiście technikę i dar do lepienia liter jak Przemek. Niesamowicie mocną stroną płyty jest dla mnie warstwa brzmieniowa. Przeważają melodie spokojniejsze, refleksyjne, wolniejsze, rzekłbym, że nawet lekko przygnębiające. Nadaje to mistrzowski klimat produkcji. Podsumowując wszystko, ,,For The Rest Of His Natural Life” to klasa światowa w rapie.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 25 stycznia 2012

Seth Sentry - The Waiter Minute EP (2009)

Seth Sentry to kolejny bardzo ciekawy artysta z kraju kangurów, który debiutował w ostatnich latach. Co prawda raper z Melbourne nie wydał jeszcze pełnego albumu (co nastąpi prawdopodobnie już w tym roku, bo singiel wyszedł niedawno), ale przedstawiana epka to budząca respekt porcja dobrego rapu. Całość trwa co prawda jedynie 20 minut, jednakże słuchacz dostaje 5 przemyślanych, solidnie wyprodukowanych i różnorodnych tematycznie kawałków. Jak ktoś był kiedyś w związku opartym wyłącznie na śniadaniu, to poczuje się jak w domu, słuchając ,,The Waitress Song”. Ten wordplay (z celowym błędem doboru przyimka w pierwszym czasowniku frazowym) jest najlepszą puentą - ,,I’m waiting on her just to wait on me”. Seth Sentry porusza także o wiele poważniejsze problemy. Tutaj na pierwszy plan wysuwa się ,,Warm Winter” traktujący o wojnie i terroryzmie. Podkład muzyczny jest o wiele inny niż w ,,The Waitress Song”. Zdecydowanie mniej wesoły. Seth posiada łagodny, miły, przyjemny głos, który wykorzystuje nie tylko do rapowania, ale podśpiewywania, co słychać np. w ,,Train Catcher”.

,,The Waiter Minute EP” to materiał, który powinien przypodobać się wielu odbiorcom.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 13 stycznia 2012

Destruct - Leaving Yet? (2011)

,,Chcecie rapu? To ja wam, kurwa, dam rap! - to jedna z wielu złotych myśli Popka Raka. Przytoczenie jej nie jest przypadkowe, ponieważ, to co umieszczam w tej notce można by streścić krótko i rzetelnie poprzez lekko zmienioną ową myśl. Chcecie truskulu? To ja wam, kurwa, dam truskul! – to moja myśl. Idealnie określa ona wrzuconą płytę rapera o niszczycielskiej ksywie (dosłownie na pewno i trochę w przenośni) Destruct. Koleżka pochodzi z Los Angeles. Zamieszczam jego krążek, ponieważ jako jeden z nielicznych w ostatnim okresie (czytaj posuchy mojej zajawki) zatrzymał mnie przy sobie na dłużej niż jedno, dwa przesłuchania. Mamy przyjemną, dopracowaną, miłą dla ucha warstwę muzyczną, na poziomie technikę, przyzwoity, raczej niewyróżniający się z tłumu flow, bardzo dobrą dykcję i zróżnicowane tematy. Lista gości nie obfituje w znane mi ksywy (poza Kev Brownem), ale tego raczej można się było spodziewać.

O ile będzie żyła moja zajawka na rap, to ten blog nie umrze. ,,Leaving Yet?” to jeden z lepszych albumów 2011 roku, możliwe, że nawet znalazłby się w drugiej połowie pierwszej dziesiątki.

Hasło: peingodofamegakure

wtorek, 29 listopada 2011

I'm Not A Gun - Our Lives On Wednesdays (2004)

Dziś będzie o wiele krócej niż zwykle. I’m Not A Gun to dość ciekawa nazwa i to właśnie ona przyciągnęła mnie do sprawdzenia muzyka, któro się za nią kryje. Jest to elektroniczny projekt dwóch ludzi – John Tejada i Takeshi Nishimoto. ,,Our Lives On Wednesdays” jest, moim zdaniem, ich najlepszą płytą. To raczej spokojny, przyjemny, nieodpychający materiał stanowiący dobrą odskocznie od typowego rapu. Najlepsze kawałki to ,,Scenes Of Someone Else”, ,,Slowly Discovering” i ,,Stable Soundwaves”.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Niestety żadnego z najlepszych numerów nie ma na youtubie.

piątek, 18 listopada 2011

Prime - Good Morning (2011)

Prime jest raperem z Australii, a więc z kraju, którego scenę rapową pomału poznaję od kilku miesięcy i nie przestaje mnie zadziwiać. ,,Good Morning” jest debiutem reprezentanta Adelaide (udostępnionym za darmo do ściągnięcia) i bardzo mocnym wejściem do gry.

Przede wszystkim Prime, jak zresztą praktycznie każdy Australijski raper, którego miałem okazję słychać, posiada bardzo dobrą technikę. Tekstowo płyta jest różnorodna. Można znaleźć refleksyjne i osobiste wątki w chociażby takich numerach jak ,,Unthinkable”, ,,One Click” czy ,,Alone”. Jak ktoś lubi storytellingi na pewno nie będzie zawiedziony kawałkiem ,,For The First Time”, który jest rodzinną historią z morałem. Sympatyków ciekawych konceptów powinien zadowolić ,,Devilish”, gdzie artysta rapuje z perspektywy diabła, a coś bujającego i niezwykle żywego doszukiwać należy się w ,,Three Men”. Akcent Prime’a jest fantastyczny i na szczęście nie jest bardzo ciężko zrozumieć, jego teksty. Warstwa brzmieniowa w żadnym wypadku nie odstaje od reszty i jest mocna.

,,Good Morning” to jeden z najlepszych krążków, jakie słyszałem w bieżącym roku, który udowadnia mi, że słuchanie rapu z Australii może być lekarstwem na brak zajawki.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Plik waży aż tyle, ponieważ znajduje się w nim fajny dodatek

niedziela, 13 listopada 2011

Ivan Ives - Iconoclast (2007)

Kiedyś były takie czasy, że z człowieka wręcz kipiała zajawka do sprawdzania rapu, szperania, wynajdowania to coraz nowych raperów i sprawdzania raperów wynalezionych przez innych, którzy mieli taką samą zajawkę, a obecnie niestety jest jej brak. Jednym z tych raperów odkrytych przez osoby trzecie był właśnie na początku 2008 roku Ivan Ives.

,,Iconoclast” był jego drugim pełnym, oficjalnym albumem w karierze. Artysta mieszka w Los Angeles, ale pochodzi z Rosji. Płyta wywarła na mnie wielkie wrażenie i jest to niewątpliwie jeden z najlepszych krążków roku 2007. Materiał cechują bardzo dobre teksty, w których miesza się zdecydowanie ponadprzeciętne bragga z konkretniejszymi oraz dogłębniejszymi tematami. Dodatkową zaletą jest duża liczba porównań. Jako ciekawostkę dodam, że Ivan Ives uważa, że jest lepszy niż Jay-Z na ,,Reasonable Doubt” oraz, mówiąc delikatnie, nie poważa Rick Rossa, o czym mówi w ,,Carpe Diem”. Za to poważa takich raperów jak np. O.C. czy Cappadonna, którzy goszczą na albumie. Obecność takich znanych osobistości na płycie tak mało znanego wtedy (teraz jest trochę lepiej) rapera na pewno jest sporym zaskoczeniem.

Ivan Ives zaprezentował się z bardzo dobrej strony pod każdym względem. ,,Iconoclast” jest przykładem jak powinna brzmieć rapowa produkcja, która nie pozwoli przejść obok siebie obojętnie.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

sobota, 5 listopada 2011

KRS One & Marley Marl - Hip Hop Lives (2007)

KRS One to bardzo znana firma i każdy szanujący się słuchacz rapu nie tylko musi go kojarzyć, ale także znać kilka istotnych płyt. Już nie będę przesadzał, że całą dyskografię, bo uważam, że taki pogląd jest przesadzony. Jednym z albumów naprawdę wartych uwagi od reprezentanta Bronxu jest niewątpliwie ,,Hip Hop Lives” nagrany wspólnie z Marley Marlem.

Jak teoretycznie można było zarzucić Krisowi, że każdy jego następy krążek po ,,Return Of The Boom Rap” wskazywał, że The Teacha powoli się wypala i z jego formą jest raz lepiej, raz gorzej, to ,,Hip Hop Lives” udowodnił, że KRS jest w stanie jeszcze zrobić kapitalny album. Możliwe, że nawet przyszły klasyk, bo sam uważam, iż kolaboracja z Marlem jest w pierwszej trójce najlepszych solówek rapera i jest jego zdecydowanie najlepszym wydawnictwem w XXI wieku. Śmiem twierdzić, że takim pozostanie, patrząc na to, co w ostatnich latach robi Kris.

Tekstowo na ,,Hip Hop Lives” raper skupia jest oczywiście wokół kultury Hip Hop i swoim związku z nią, ale nie da się odczuć w żadnym wypadku wtórności, nudy czy powielania schematów. KRS dostarcza zaskakująco bardzo świeże wersy na wydawać by się mogło już wielokrotnie przerabiane tematy. W ,,I Was There” przywołuje rożne istotne wydarzenie związane z rapem, podkreślając swoją obecność przy każdym z nich, a w ,,Kill A Rapper” w sposób ironiczny, ale bardzo trafny mówi o tym, że jak chcesz kogoś zabić, to obierz za cel jakiegoś MC, bo i tak nic Ci za to nie grozi, ponieważ do dziś zagadki śmierci wielu raperów zostają niewyjaśnione. To chyba dwa najciekawsze utwory z krążka, ale jakbym miał wymienić wszystkie wartościowe i godne uwagi, to wypisałbym po prostu całą tracklistę. Muzycznie musi być na poziomie skoro za brzmienie odpowiada ktoś taki jak Marley Marl. Produkcja w żadnym wypadku nie ustępuje warstwie tekstowej, a KRS One dobrze poradził sobie z bitami, pokazując przy tym po raz kolejny niebanalną kontrolę oddechu i przypierdolenie akcentowe.

this my 15th album, I’m having fun with you critics

Tak rapował Blasmaster w ,,Nothing New”. Beki z krytyków niestety nie mógł później toczyć zbyt długo, bo niedługo miały przyjść chude czasy dla niego. Nie pod względem płodności muzycznej, ale jakości artystycznej, której następnym wydawnictwom KRS One’a (nie licząc dwóch następnych, a więc ,,Adventures In Emceeing” oraz ,,Maximum Strenght”) niestety zabrakło i brakuje nadal, co potwierdza ostatni album z Freddie Foxx’em.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 28 października 2011

SIN - The Day After Love (2010)

SIN to raper, który nie ma jeszcze oficjalnego debiutu na koncie. Od 2008 sukcesywnie wydaje mixtapy, które przygotowują grunt pod longplay w pełnym tego słowa znaczeniu. ,,The Day After Love” to przedostatni czyli czwarty mixtape od reprezentanta Miami.

Materiał jest konceptowy. Oczywiście głównym tematem jest miłość. Najbardziej uderzającym i po prostu wgniatającym w ziemie kawałkiem jest dla mnie ,,Anwser Back”. SIN porusza w nim kwestia zakochania w dziewczynie, którego nie może się pozbyć, nad czym bardzo ubolewa, bo jest mu niesamowicie ciężko. Szczególnie, że ona go zraniła. Bardzo uderzył we mnie ten numer i jak go usłyszałem, to katowałem mnóstwo razy. Nawet postanowiłem spisać sobie jego tekst do worda, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. No i słucham go dość regularnie do dziś.

dear you, I’m speaking from my heart at the moment
it’s hard, I said you got my heart cause you won it
it’s yours, I’m not an Indian giver
but I only want it back, baby if you deliver
walking through rivers in my heavy boots, destination – you
if I won’t make it, then you know I did it all for you
guilty conscious is really nonsense
I gave you the sad face, it’s really my space
how you flipping through my old pages, looking for new faces
but new faces is old faces due to new places
but I’m home now, am I alone now?
shit, you borrowed my heart, am I a loan now?
cash back shit, I ain’t never asked for that
all I did was asking you question and you ain’t answered back

Generalnie materiał zawiera właśnie takie osobiste przemyślenia na temat uczuć oraz kobiet. Są one czasami mniej pozytywne, czasami bardziej, ale przede wszystkim zarapowane w sposób bardzo oddziałujący na słuchacza i autentyczny. Zwróciłbym jeszcze uwagę na takie traki jak ,,Classic Love” (jeden z tych pozytywniejszych), ,,Winter Afternoon” oraz „MakeYouSmileAgain”. Lirykę SIN’a cechuje jedna rzecz, którą bardzo lubię i niezwykle sobie cenie, bo po prostu ubarwia teksty. Mianowicie chodzi mi o grę słowną, która nazywa się kalambur. Przykład można znaleźć w trzeciej i czwartej linijce od końca w fragmencie, który wrzuciłem, ale także np. na początku ,,Winter Aftertoon”, gdzie rapuje ,,it was a winter afternoon, was only 2 o’clock, i wanted to win that afternoon”. Oczywiście nie chodzi mi o powtórzenie słowa afternoon, jakby ktoś źle rozumiał.

SIN wyróżnia się charakterystyczną barwą głosu i umiejętnością przekazywania uczuć. Co do flow to nie jest ono najwyższych lotów. Określiłbym je mianem poprawnego. Wystarcza to jednak, aby nie kuło w uszy, a o nie, jak wiadomo, trzeba dbać. Zarówno o higienę estetyczną jak i muzyczną. Poza tym sam głos rekompensuje mi nieperfekcyjne flow. Bity na mixtapie są zapewne kradzione, ale to normalna sprawa. Można usłyszeć nastrojowy ,,In The Mood”, smutne ,,MakeYouSmileAgain”, ,,Anwser Back” czy ,,Winter Afternoon”, który jest moim ulubionym podkładem (występuje też np. w kawałku ,,Beauiful Minds” Cormegi), żywsze ,,Call Me” czy ,,Dancing With The Devil”.

Ciężko mi stwierdzić, czy jest to najlepszy mixtape, jaki SIN wydał. Na pewno jest w pierwszej dwójce, bo jedynie wypuszczony później ,,Stuck In Nowhere” może z nim konkurować. Przedstawiony wyżej materiał powinien przypaść do gustu sympatykom refleksyjnego rapu.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 26 października 2011

Tight Eyez - Now or Never (2005)

Wydawać mogłoby się, że Tight Eyez jest Latynosem, ale nic bardziej mylnego. Artysta reprezentujący Stockton jest Azjatą. Przeczytałem, że jego korzenie sięgają Kambodży (to nie żart M) i Tajlandii. Przedstawiany materiał jest jego debiutem i prawdopodobnie jedynym krążkiem, ale w internecie można znaleźć kilka innych piosenek Tight Eyez (jak ta - wiadomo czego cover), których nie ma na tym wydawnictwie.

Płyta jest daleka do mrocznego i agresywnego rapu. Jest utrzymana raczej w klimacie lajtowo-refleksyjnym. Na część pierwszą składają się nie tylko śpiewane refreny, które występują w każdym kawałku i w żadnym wypadku nie psują albumu, a dodają mu dodatkowych walorów, ale przede wszystkim tematyka kawałków. Można znaleźć numer o piciu ,,Mr. Bartenda”, jaraniu ,,Gettin High 2day” czy kobiecie ,,Baby Girl”. Drugą stronę krążka idealnie odczuwa się, słuchając takich traków jak ,,Twinkle, Twinkle”, gdzie w ostatniej zwrotce Tight Eyez mówi o śmierci, ,,J-88634” będący dedykacją dla brata, który „is doing life” czy ,,Don’t U Cry”, który (mimo charakteru refleksyjnego) niesie optymistyczny i podnoszący na duchu przekaz – trzeba żyć człowieku! Raper ładnie radzi sobie na dopracowanych i porządnie brzmiących podkładach. Jako ciekawostkę dodam, że w ostatniej zwrotce ,,Some People” pojechał jak 2Pac i wyszło mu to bardzo dobrze.

,,Now Or Never” to niezły kawałek muzyki, które wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie i przyciągnął do siebie o wiele bardziej niż cokolwiek, czego słuchałem w ostatnich kilkunastu dniach.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


sobota, 8 października 2011

Black Moon - Enta Da Stage (1993)

Jak przypominam sobie czasy poważnego wgłębiania się w amerykański rap i świadomego słuchania (czyli takiego, gdzie w sposób satysfakcjonujący rozumiałem, o czym rapują), które przypadają na początek trzeciej klasy liceum, to przychodzi mi na myśl wiele znakomitych płyt, które można z czystym sercem nazwać pozycjami klasycznymi. Klasycznymi w takim sensie, że coś wniosły i stanowią ścisły kanon rapu. Jedną z nich jest niewątpliwie debiut Black Moon.

Brothers who Lyrically Act and Combine Kickin Music Out On Nations, bo tak rozwija się nazwę zespołu (o czym, mówiąc szczerze, dowiedziałem się dziś) to trio składające się z Buckshota, 5ft oraz DJ’a Evil Dee. Pochodzą z Bucktown, a więc Brooklynu. ,,Enta Da Stage” jest debiutem formacji i prawdziwym wejściem smoka na scenę rapową, ponieważ ekipa żadnym innym swoim albumem wydanym później nawet nie zbliżyła się do poziomu pierwszego krążka. Jeżeli chodzi o wartość artystyczną ,,Enta Da Stage”, moim zdaniem, niewiele odbiega od takich płyt jak ,,Illmatic”, ,,Ready To Die” czy ,,The Infamous”, a często jest niesłusznie pomijana.

Black Moon trochę przypomina A Tribe Called Quest pod tym względem, że rola Buckshota oraz Q-Tipa w tych obydwu ekipach jako MC jest znacząca, natomiast 5ft oraz Phife Dawg są w zasadzie tłem. Na ,,Enta Da Stage” 5ft udziela się zaledwie w trzech numerach, z czego jeden jest jego solowym popisem. Lirycznie krążek oscyluje wokół ulicznych tematów. Raperzy nie przebierają w słowach i nikt nie znajdzie tutaj poruszających wątków. Dominują bezkompromisowe, brutalne, ostre, brawurowe, emanujące pewnością siebie linijki. Wejście w ,,Ack Like U Want It” (który uważam za najlepszy trak z albumu, gdzie Buckshot i 5ft idealnie się uzupełniają i jak go słucham to trochę żałuje, że 5ft nie pojawił się na większej ilości kawałków) idealnie to pokazuje:

Boo-Ya-Kaa, check my foul and my style
never on the Isle, bucked shots as a juvenile

a little freestyle fanatic, I shot the rap addict

with an automatic, now I got static

see back in the days, I was a stone cold hood

now I'm a paid hood, still up to no good


Nie można jednak powiedzieć, że twarde i mocne linijki są najjaśniejszym punktem tego materiału, ponieważ drugie 50 procent świetności płyty stanowi brzmienie. Nim zajęli się Beatminerz i był to nich sceniczny debiut jako producenci. Jak nie trudno się domyślić, wypadli genialnie. Są trzy przymiotniki, które dla mnie najlepiej określają muzykę na ,,Enta Da Stage” – brudna, stonowana, piwniczna. Linie basowe i bębny nadają niesamowity klimat. Nie ma tutaj słabego ani nawet średniego podkładu, ponieważ każdy stanowi ważny element, bez którego układanka nie byłaby tak stabilna jaka jest w rzeczywistej formie.

Black Moon wydali niewątpliwie ponadczasowy album, który dziś brzmi tak samo genialnie jak rok temu, 10 lat temu, w roku wydania i będzie tak brzmiał za rok, za 10 lat czy za 100 lat. Takie płyty nazywa się KLASYKAMI.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 30 września 2011

Rebels To The Grain - There's Something In The Seeds (2008)

I know that the fake shit sells but I’m taking a chance
and bringing the real hip-hop vibe you can feel
but like EPMD said ,,You Gots To Chill”

Czym jest wspomniane wyżej ,,fake shit” i czy faktycznie jest to ,,fake shit”, to odrębna kwestia. Racją jest, że Rebels To The Grain nie mieli i nie mają żadnych szans na osiągnięcie sukcesu komercyjnego. Jest to duet, który pochodzi z Los Angles, a ,,There's Something In The Seeds” jest ich debiutanckim albumem.

Ostatnia płyta A Tribe Called Quest wyszła w 1998 roku i raczej nie ma żadnych szans, aby Q-Tip i Phife Dawg razem wspólnie coś nagrali. Jednak sympatycy ATCQ nie muszą się martwić, ponieważ Rebels To The Grain robią muzykę, która jest idealnym odpowiednikiem i kontynuacją dokonań duetu z Nowego Jorku. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na warstwę muzyczną. Świetne basy, bębny plus jazzowe naleciałości. Jak słucha się takich bitów jak np. te z kawałków ,,Amsterdam”, ,,Classic Sensation” czy ,,This Goin’ Out” nie sposób nie skojarzyć ich z muzyką A Tribe Called Questu. Matt Perez i Cheddy są dla mnie odzwierciedleniami Q-Tip’a i Phife Dawg’a. Jasnym jest więc, że panowie nie powalają ani flow, ani techniką, ale nie o to tutaj chodzi. Ważny jest klimat, a jego tej płycie nie brakuje. Tematycznie krążek jest zróżnicowany i można odnaleźć coś luźniejszego w ,,Amsterdam”, kwestie poważniejsze w ,,Freedom Taken”, retrospekcje w ,,Let’s Take It Back” czy dedykacje w ,,This Goin’ Out”.

,,There’s Something In The Seeds” zawiera 13 numerów i jest po postu dobrą porcją rapu, którą na pewno warto posłuchać. Dzisiaj dowiedziałem się, że Rebels To The Grain wydali w tym roku drugą solówkę i na pewno nie omieszkam jej posłuchać.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

wtorek, 27 września 2011

The Loyalists - Redemption (2008)

believe me I don’t wanna get stuck
saying I hate rap this mainstream sucks

To wers z jednego z najlepszych kawałków The Loyalists, który pochodzi z drugiej płyty wydanej w 2005 roku o nazwie ,,Get What You Give”. O tym, czy mainstream ssie jaja można by pewnie długo dyskutować, ale ja na pewno nie będę takiego zdania tak długo jak będą wychodzić takie albumy jak np. debiut J. Cole’a. W każdym razie The Loyalists to obecnie duet (kiedyś trio, ale Touchphonics w 2007 roku odszedł z zespołu) z San Francisco. W skład wchodzą DJ E-Train oraz raper Framework. ,,Redemption” jest ich trzecim i jak na razie ostatnim krążkiem.

Jest to najrówniejsza pozycja w dyskografii zespołu. Nie tylko dlatego, że zawiera najmniej utworów, ale po prostu numery trzymają poziom. Oczywiście są takie, które wybijają się na pierwszy plan, a wśród nich mogę wyróżnić ,,Endurance” (z bardzo dobrym, gościnnym występem The Aztexts), ,,Loyal Theory” oraz ,,Denora Hill”. Lirycznie Framework spisuje się bardzo dobrze. Można odnaleźć sporo ciekawych obserwacji i spostrzeżeń w jego wersach. Nie jest to pusta papka. Warto się zagłębić w teksty i poświęcić im dłuższą chwilę. Co do produkcji to wszystkie traki poza dwoma (do których muzykę zrobił wspomniany wcześniej Touchphonics) są oczywiście autorstwa E-Train’a. Najlepszymi bitami są energiczny ,,Endurance”, do którego chłopaki nawinęli z werwą, ,,Denora Hill”, który jak się nie mylę zawiera sampel z ,,Gęsiej Skórki” oraz zdecydowanie ,,Loyal Theory”. Jedynie nie podoba mi się ,,Machine Gun Alley”.

Wybitną pozycją ,,Redemption” na pewno nie mogę nazwać, ale jest to dobra porcja muzyki.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

PS: Gawi obczaiłem płytę Rasmentalism i jest zajebista.

poniedziałek, 19 września 2011

Sir Dyno - What Have I Become? (2000)

Zmieniam kierunek na latynoski rap, bowiem Sir Dyno to Latynos specjalizujący się w gangsta rapie. Na scenie Zachodniego Wybrzeża obecny jest od roku mojego urodzenia, tak więc jest weteranem. Obecnie nie nagrywa, ponieważ jak stwierdził Crooked (jego kolega z Darkroom Familii, której pierwsza płyta wyszła właśnie w 1988) w wywiadzie, który jakiś rok temu czytałem, Dyno chce po wyjściu z więzienia (które chyba już opuścił) poświęcić się w stu procentach rodzinie. Pochodzi z Tracy (co od razu zaznacza w pierwszym kawałku), a ,,What Have I Become?” to jego trzecia solówka.

Moim zdaniem jest to najlepsza płyta w dyskografii rapera, chociaż ,,Engrave These Words On My Stone” z 2003 roku niewiele jej ustępuje. Na ,,What Have I Become” nie ma kawałka, który bym pominął, bo za każdym razem, jak jej słucham jako całość brzmi wyśmienicie. Sir Dyno nie jest jakimś tam kolejnym zwykłym gangsta-raperem z Bay Area, których, jak można by pomyśleć, jest na pęczki i każdy jest podobny do drugiego. Sir Dyno wkłada w swoje numery duszę i serce. Nagrywa dla nas życie i nie robi tego w przejaskrawiony sposób, ponieważ przeżył wiele. Chociażby wejście w kawałku ,,I Can’t See Through The Rain” mówi o wszystkim:

gotta live my life strapped, since as long as I remember
I feel the storm coming and I doubt I will live to see December

Takich linijek na albumie jest o wiele więcej. Sposób, w jaki Latynos potrafi je przekazywać potęguje ich wymowę. Posiada dobre, przepełnione emocjami i uczuciami flow. Na ,,What Have I Become” znajduje się chyba najbardziej poruszający track, jaki Sir Dyno nagrał w życiu, a mianowicie ,,House of Pain [R.I.P. Sir Dyno]”. Opisuje swoją śmierć oraz relacjonuje wydarzenia z perspektywy nieboszczyka. Dużo by o tym pisać, tego trzeba posłuchać. Może jedynie ,,Sit Down And Listen” z krążka ,,Through My Eyez: Gangs, Murders, Drugs” przedstawiający poruszającą rozmowę ojca z córką ma do niego podjazd. Z takich spokojniejszych traków można wyróżnić także ,,Tonight It’s All U”, takie miłosne coś. Oczywiście ,,What Have I Become” obfituje także w ostrzejsze numery jak ,,I Understand Why U Hate Me”, ,,14 Ways To Kill You” czy ,,How to Be a Dope Dealer”. Produkcyjnie płyta daje radę jak najbardziej. Są mocniejsze bity jak i te spokojniejsze. Nierzadko słyszy się gitarę, ale to w końcu jest latynoski rap. Za stronę muzyczną odpowiada Sir Dyno oraz jego kumple z Darkroom Familii, którzy również udzielają się gościnnie czyli Crooked, A.L.G. oraz Dub.

Ogólnie to album dla sympatyków takich klimatów. Nie sądzę, aby słuchacze uznający tylko muzykę pokroju CunninLyguists czy Dilated Peoples się tym zajarali.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Nie jest to numer, który chciałem umieścić, ale mało kawałków jest na youtubie.
PS2: Obczaiłem Gawi płytę Prometheus Brown and Bambu i niezła jest, ale album Kendrick Lamara mi się kompletnie nie spodobał.

środa, 14 września 2011

Forbes - Kid Been Waiting EP (2011)

Znowu płyta z Australii. Forbes pochodzi z Gold Coast, a więc ze Złotego Wybrzeża. ,,Kid Been Waiting EP” to druga epka w dorobku 21-latka. Rok wcześniej wydał ,,The Abstract EP” i niewykluczone, że po nią także sięgnę.

Materiał składa się z ośmiu kawałków i trwa trochę ponad 31 minut, ale jest to bardzo konkretna porcja rapu na wysokim poziomie. Przede wszystkim Forbes porusza tematy osobiste, refleksyjne, związane z własnym życiem oraz przeszłością. Takie szczere wyznania jak najbardziej znajdują u mnie oddźwięk. Jest to także równa epka, żaden numer nie jest na uboczu. Ciężko wybrać mi ulubiony kawałek, bo musiałbym wypisać prawie całą płytę, ale skłaniam się ku ,,Headlock". Muzycznie nie mam nic do zarzucenia. Można usłyszeć pozytywnie brzmiący bit w ,,Get This Feeling”, spokojny i smutny w ,,Never Over” czy najlepszy na epce, z kapitalnym basem w ,,Headlock”. Ogólnie pod względem brzmienia jest różnorodnie. Forbes na pewno nie zbezcześcił tak dobrze brzmiących podkładów, bo rapować on potrafi.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

sobota, 10 września 2011

Illy - The Chase (2010)

Był amerykański rap, był ambient, to teraz czas na polski rap… Stop! Nie mam czasu myśleć o polskim rapie tak jak Maradona nie miał czasu myśleć o Schweinsteigerze przed meczem Argentyna – Niemcy. Australia, Melbourne. Właśnie stąd pochodzi raper Illy. ,,The Chase” to jego druga solówka.

Klimatem album (szczególnie pierwsze dwa kawałki) przypomina mi nieziemsko ,,Bayani” Blue Scholars, a więc jest to wielkim plusem. Płyta urzeka bardzo ładną i przyjemną warstwą brzmieniową, za którą głównie odpowiedzialny jest Australijki producent M-Phazes. Co ciekawe, początek tracku ,,Without A Doubt" jest bardzo podobny (wręcz identyczny) do początku numeru Jimsona ,,Czas Się Wieszać". Illy to dobry raper, który prezentuje żywą i płynną nawijkę plus to, co najbardziej podoba mi się w rapie z kraju kangurów – akcent. Dla mnie brzmi on jak wypadkowa akcentu angielskiego i amerykańskiego. Na szczęście nie jest ciężko zrozumieć, o czym rapuje Illy tak jak jest w przypadku z innymi raperami z Australii typu Fatty Phew czy Haunts. Z drugiej strony akcent tym piękniejszy, im trudniej zrozumieć słowa, ale to inna sprawa. Na krążku nie ma słabego numeru, a moimi ulubionymi są ,,It Can Wait” i „On The Bus”. Pierwszy jest o szczęściu, a drugi o przemijaniu.

,,The Chase” to bardzo porządna, równa, świeża i spójna płyta. Sądzę, że powinna spotkać się z aprobatą słuchaczy, którzy po prostu cenią sobie dobry rap.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 7 września 2011

Betrayl - My Heartz In The Hood (2005)

Betrayl to chyba mój ulubiony raper ostatnich kilku lat. To świeża krew w rapie, która swoją muzyką jest idealnym odzwierciedleniem Cormegi. Betrayl pochodzi z New Bedford, czyli miasta leżącego około 82 kilometry na południe od Bostonu. ,,My Heartz In The Hood” nie jest oficjalnym debiutem scenicznym artysty, ale pierwszym mixtapem, jaki wypuścił.

Największym atutem Betrayla nie jest flow (które jest raczej przeciętne), nie jest technika (która jednak stoi tutaj na średnim poziomie, ale na późniejszych projektach jest o wiele lepsza), nie jest głos (który, jakby nie patrzeć, dobrze pasuje do przekazywanych treści), ale teksty. Jeżeli chodzi o opisywanie realiów ulic i wplataniu w nie wątków refleksyjnych, Betrayl jest mistrzem. Ma niesamowitą siłę obrazowania, sposób tworzenia linijek, które mnie uderzają. Mixtape trwa około godziny i zawiera 19 numerów plus 3 dodatkowe tracki. Wśród nich jeden ze zdecydowanie najlepszych kawałków, jakie raper nagrał w życiu ,,LUV”, na który obecnie Betrayl na pewno nie spogląda z zadowoleniem, o czym nawijał na swoim oficjalnym debiucie (,,shorty got me lovesick, thought she was my destiny, said we were soulmates she might be the death of me”). Podkłady, jak to bywa na mikstepach, są często pożyczone np. z ,,G-Code” Geto Boys, ,,C.R.E.A.M.” Wu Tangu, ,,Book of Rhymes” Nasa czy ,,Look Around” The Beatnuts. Warstwa brzmieniowa bardzo dobrze pasuje do klimatu.

Nie zaskoczę nikogo, jak powiem, że uznaje ,,My Heartz In The Hood” za dobrą porcję muzyki, do której chętnie wracam. Nie jest to co prawda szczyt możliwości Betrayla, ale próbka jego zdecydowanie ponadprzeciętnych możliwości. Znajdź drugiego rapera, który kontynuuje tradycję ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i robi to w taki sposób.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


niedziela, 4 września 2011

School of Emotional Engineering - School of Emotional Engineering (2004)

Tym razem nie rap, a coś innego. School of Emotional Engineering to zespół założony przez Ben Frosta. Oprócz owego kompozytora w skład, który wydał przedstawiony krążek, wchodzą Daniej Rejmer, Andy Hazel, Russell Fawkus i Jova Alberts. Oczywiście nazwiska mi, jako laikowi w tej dziedzinie, nie mówią nic, ale to nieistotne. Ważniejsze jest to, co oferuje debiutancki album ekipy.

Muzykę na płycie można spokojnie określić mianem ambientu. Traki są spokojne, łagodne, można rzecz, że kojące, a pewnych momentach powiewają nutką tajemnicy. Dla mnie idealnie pasują do refleksji i przemyśleń osobistych. Nie wiem czemu, ale zawsze miażdżyły mnie tytułu kawałków na płytach z ambientem, downtempu, trip-hopem itd. Niby nie ma generalnie nic w nich szczególnego, ale jak słucham sobie tych kawałków i patrzę na tytuły, to próbuję znaleźć ich oddźwięk w brzmieniu kawałku. W wielu przypadkach znajduję go i nazwa idealnie pasuje do brzmienia piosenki, a wtedy wyobrażam sobie różne sytuacje z tym związane. Tutaj najbardziej podoba mi się tytuł ,,She Dreams In Car Crashes”. Zresztą sam numer jest najlepszy na płycie.

Jak ktoś lubi tego typu muzykę elektroniczną, w szczególności w wydaniu refleksyjnym, na pewno nie będzie zawiedziony.

POBIERZ

hasło: peingodofamegakure