wtorek, 29 listopada 2011

I'm Not A Gun - Our Lives On Wednesdays (2004)

Dziś będzie o wiele krócej niż zwykle. I’m Not A Gun to dość ciekawa nazwa i to właśnie ona przyciągnęła mnie do sprawdzenia muzyka, któro się za nią kryje. Jest to elektroniczny projekt dwóch ludzi – John Tejada i Takeshi Nishimoto. ,,Our Lives On Wednesdays” jest, moim zdaniem, ich najlepszą płytą. To raczej spokojny, przyjemny, nieodpychający materiał stanowiący dobrą odskocznie od typowego rapu. Najlepsze kawałki to ,,Scenes Of Someone Else”, ,,Slowly Discovering” i ,,Stable Soundwaves”.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Niestety żadnego z najlepszych numerów nie ma na youtubie.

piątek, 18 listopada 2011

Prime - Good Morning (2011)

Prime jest raperem z Australii, a więc z kraju, którego scenę rapową pomału poznaję od kilku miesięcy i nie przestaje mnie zadziwiać. ,,Good Morning” jest debiutem reprezentanta Adelaide (udostępnionym za darmo do ściągnięcia) i bardzo mocnym wejściem do gry.

Przede wszystkim Prime, jak zresztą praktycznie każdy Australijski raper, którego miałem okazję słychać, posiada bardzo dobrą technikę. Tekstowo płyta jest różnorodna. Można znaleźć refleksyjne i osobiste wątki w chociażby takich numerach jak ,,Unthinkable”, ,,One Click” czy ,,Alone”. Jak ktoś lubi storytellingi na pewno nie będzie zawiedziony kawałkiem ,,For The First Time”, który jest rodzinną historią z morałem. Sympatyków ciekawych konceptów powinien zadowolić ,,Devilish”, gdzie artysta rapuje z perspektywy diabła, a coś bujającego i niezwykle żywego doszukiwać należy się w ,,Three Men”. Akcent Prime’a jest fantastyczny i na szczęście nie jest bardzo ciężko zrozumieć, jego teksty. Warstwa brzmieniowa w żadnym wypadku nie odstaje od reszty i jest mocna.

,,Good Morning” to jeden z najlepszych krążków, jakie słyszałem w bieżącym roku, który udowadnia mi, że słuchanie rapu z Australii może być lekarstwem na brak zajawki.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Plik waży aż tyle, ponieważ znajduje się w nim fajny dodatek

niedziela, 13 listopada 2011

Ivan Ives - Iconoclast (2007)

Kiedyś były takie czasy, że z człowieka wręcz kipiała zajawka do sprawdzania rapu, szperania, wynajdowania to coraz nowych raperów i sprawdzania raperów wynalezionych przez innych, którzy mieli taką samą zajawkę, a obecnie niestety jest jej brak. Jednym z tych raperów odkrytych przez osoby trzecie był właśnie na początku 2008 roku Ivan Ives.

,,Iconoclast” był jego drugim pełnym, oficjalnym albumem w karierze. Artysta mieszka w Los Angeles, ale pochodzi z Rosji. Płyta wywarła na mnie wielkie wrażenie i jest to niewątpliwie jeden z najlepszych krążków roku 2007. Materiał cechują bardzo dobre teksty, w których miesza się zdecydowanie ponadprzeciętne bragga z konkretniejszymi oraz dogłębniejszymi tematami. Dodatkową zaletą jest duża liczba porównań. Jako ciekawostkę dodam, że Ivan Ives uważa, że jest lepszy niż Jay-Z na ,,Reasonable Doubt” oraz, mówiąc delikatnie, nie poważa Rick Rossa, o czym mówi w ,,Carpe Diem”. Za to poważa takich raperów jak np. O.C. czy Cappadonna, którzy goszczą na albumie. Obecność takich znanych osobistości na płycie tak mało znanego wtedy (teraz jest trochę lepiej) rapera na pewno jest sporym zaskoczeniem.

Ivan Ives zaprezentował się z bardzo dobrej strony pod każdym względem. ,,Iconoclast” jest przykładem jak powinna brzmieć rapowa produkcja, która nie pozwoli przejść obok siebie obojętnie.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

sobota, 5 listopada 2011

KRS One & Marley Marl - Hip Hop Lives (2007)

KRS One to bardzo znana firma i każdy szanujący się słuchacz rapu nie tylko musi go kojarzyć, ale także znać kilka istotnych płyt. Już nie będę przesadzał, że całą dyskografię, bo uważam, że taki pogląd jest przesadzony. Jednym z albumów naprawdę wartych uwagi od reprezentanta Bronxu jest niewątpliwie ,,Hip Hop Lives” nagrany wspólnie z Marley Marlem.

Jak teoretycznie można było zarzucić Krisowi, że każdy jego następy krążek po ,,Return Of The Boom Rap” wskazywał, że The Teacha powoli się wypala i z jego formą jest raz lepiej, raz gorzej, to ,,Hip Hop Lives” udowodnił, że KRS jest w stanie jeszcze zrobić kapitalny album. Możliwe, że nawet przyszły klasyk, bo sam uważam, iż kolaboracja z Marlem jest w pierwszej trójce najlepszych solówek rapera i jest jego zdecydowanie najlepszym wydawnictwem w XXI wieku. Śmiem twierdzić, że takim pozostanie, patrząc na to, co w ostatnich latach robi Kris.

Tekstowo na ,,Hip Hop Lives” raper skupia jest oczywiście wokół kultury Hip Hop i swoim związku z nią, ale nie da się odczuć w żadnym wypadku wtórności, nudy czy powielania schematów. KRS dostarcza zaskakująco bardzo świeże wersy na wydawać by się mogło już wielokrotnie przerabiane tematy. W ,,I Was There” przywołuje rożne istotne wydarzenie związane z rapem, podkreślając swoją obecność przy każdym z nich, a w ,,Kill A Rapper” w sposób ironiczny, ale bardzo trafny mówi o tym, że jak chcesz kogoś zabić, to obierz za cel jakiegoś MC, bo i tak nic Ci za to nie grozi, ponieważ do dziś zagadki śmierci wielu raperów zostają niewyjaśnione. To chyba dwa najciekawsze utwory z krążka, ale jakbym miał wymienić wszystkie wartościowe i godne uwagi, to wypisałbym po prostu całą tracklistę. Muzycznie musi być na poziomie skoro za brzmienie odpowiada ktoś taki jak Marley Marl. Produkcja w żadnym wypadku nie ustępuje warstwie tekstowej, a KRS One dobrze poradził sobie z bitami, pokazując przy tym po raz kolejny niebanalną kontrolę oddechu i przypierdolenie akcentowe.

this my 15th album, I’m having fun with you critics

Tak rapował Blasmaster w ,,Nothing New”. Beki z krytyków niestety nie mógł później toczyć zbyt długo, bo niedługo miały przyjść chude czasy dla niego. Nie pod względem płodności muzycznej, ale jakości artystycznej, której następnym wydawnictwom KRS One’a (nie licząc dwóch następnych, a więc ,,Adventures In Emceeing” oraz ,,Maximum Strenght”) niestety zabrakło i brakuje nadal, co potwierdza ostatni album z Freddie Foxx’em.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 28 października 2011

SIN - The Day After Love (2010)

SIN to raper, który nie ma jeszcze oficjalnego debiutu na koncie. Od 2008 sukcesywnie wydaje mixtapy, które przygotowują grunt pod longplay w pełnym tego słowa znaczeniu. ,,The Day After Love” to przedostatni czyli czwarty mixtape od reprezentanta Miami.

Materiał jest konceptowy. Oczywiście głównym tematem jest miłość. Najbardziej uderzającym i po prostu wgniatającym w ziemie kawałkiem jest dla mnie ,,Anwser Back”. SIN porusza w nim kwestia zakochania w dziewczynie, którego nie może się pozbyć, nad czym bardzo ubolewa, bo jest mu niesamowicie ciężko. Szczególnie, że ona go zraniła. Bardzo uderzył we mnie ten numer i jak go usłyszałem, to katowałem mnóstwo razy. Nawet postanowiłem spisać sobie jego tekst do worda, co zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. No i słucham go dość regularnie do dziś.

dear you, I’m speaking from my heart at the moment
it’s hard, I said you got my heart cause you won it
it’s yours, I’m not an Indian giver
but I only want it back, baby if you deliver
walking through rivers in my heavy boots, destination – you
if I won’t make it, then you know I did it all for you
guilty conscious is really nonsense
I gave you the sad face, it’s really my space
how you flipping through my old pages, looking for new faces
but new faces is old faces due to new places
but I’m home now, am I alone now?
shit, you borrowed my heart, am I a loan now?
cash back shit, I ain’t never asked for that
all I did was asking you question and you ain’t answered back

Generalnie materiał zawiera właśnie takie osobiste przemyślenia na temat uczuć oraz kobiet. Są one czasami mniej pozytywne, czasami bardziej, ale przede wszystkim zarapowane w sposób bardzo oddziałujący na słuchacza i autentyczny. Zwróciłbym jeszcze uwagę na takie traki jak ,,Classic Love” (jeden z tych pozytywniejszych), ,,Winter Afternoon” oraz „MakeYouSmileAgain”. Lirykę SIN’a cechuje jedna rzecz, którą bardzo lubię i niezwykle sobie cenie, bo po prostu ubarwia teksty. Mianowicie chodzi mi o grę słowną, która nazywa się kalambur. Przykład można znaleźć w trzeciej i czwartej linijce od końca w fragmencie, który wrzuciłem, ale także np. na początku ,,Winter Aftertoon”, gdzie rapuje ,,it was a winter afternoon, was only 2 o’clock, i wanted to win that afternoon”. Oczywiście nie chodzi mi o powtórzenie słowa afternoon, jakby ktoś źle rozumiał.

SIN wyróżnia się charakterystyczną barwą głosu i umiejętnością przekazywania uczuć. Co do flow to nie jest ono najwyższych lotów. Określiłbym je mianem poprawnego. Wystarcza to jednak, aby nie kuło w uszy, a o nie, jak wiadomo, trzeba dbać. Zarówno o higienę estetyczną jak i muzyczną. Poza tym sam głos rekompensuje mi nieperfekcyjne flow. Bity na mixtapie są zapewne kradzione, ale to normalna sprawa. Można usłyszeć nastrojowy ,,In The Mood”, smutne ,,MakeYouSmileAgain”, ,,Anwser Back” czy ,,Winter Afternoon”, który jest moim ulubionym podkładem (występuje też np. w kawałku ,,Beauiful Minds” Cormegi), żywsze ,,Call Me” czy ,,Dancing With The Devil”.

Ciężko mi stwierdzić, czy jest to najlepszy mixtape, jaki SIN wydał. Na pewno jest w pierwszej dwójce, bo jedynie wypuszczony później ,,Stuck In Nowhere” może z nim konkurować. Przedstawiony wyżej materiał powinien przypaść do gustu sympatykom refleksyjnego rapu.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 26 października 2011

Tight Eyez - Now or Never (2005)

Wydawać mogłoby się, że Tight Eyez jest Latynosem, ale nic bardziej mylnego. Artysta reprezentujący Stockton jest Azjatą. Przeczytałem, że jego korzenie sięgają Kambodży (to nie żart M) i Tajlandii. Przedstawiany materiał jest jego debiutem i prawdopodobnie jedynym krążkiem, ale w internecie można znaleźć kilka innych piosenek Tight Eyez (jak ta - wiadomo czego cover), których nie ma na tym wydawnictwie.

Płyta jest daleka do mrocznego i agresywnego rapu. Jest utrzymana raczej w klimacie lajtowo-refleksyjnym. Na część pierwszą składają się nie tylko śpiewane refreny, które występują w każdym kawałku i w żadnym wypadku nie psują albumu, a dodają mu dodatkowych walorów, ale przede wszystkim tematyka kawałków. Można znaleźć numer o piciu ,,Mr. Bartenda”, jaraniu ,,Gettin High 2day” czy kobiecie ,,Baby Girl”. Drugą stronę krążka idealnie odczuwa się, słuchając takich traków jak ,,Twinkle, Twinkle”, gdzie w ostatniej zwrotce Tight Eyez mówi o śmierci, ,,J-88634” będący dedykacją dla brata, który „is doing life” czy ,,Don’t U Cry”, który (mimo charakteru refleksyjnego) niesie optymistyczny i podnoszący na duchu przekaz – trzeba żyć człowieku! Raper ładnie radzi sobie na dopracowanych i porządnie brzmiących podkładach. Jako ciekawostkę dodam, że w ostatniej zwrotce ,,Some People” pojechał jak 2Pac i wyszło mu to bardzo dobrze.

,,Now Or Never” to niezły kawałek muzyki, które wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie i przyciągnął do siebie o wiele bardziej niż cokolwiek, czego słuchałem w ostatnich kilkunastu dniach.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


sobota, 8 października 2011

Black Moon - Enta Da Stage (1993)

Jak przypominam sobie czasy poważnego wgłębiania się w amerykański rap i świadomego słuchania (czyli takiego, gdzie w sposób satysfakcjonujący rozumiałem, o czym rapują), które przypadają na początek trzeciej klasy liceum, to przychodzi mi na myśl wiele znakomitych płyt, które można z czystym sercem nazwać pozycjami klasycznymi. Klasycznymi w takim sensie, że coś wniosły i stanowią ścisły kanon rapu. Jedną z nich jest niewątpliwie debiut Black Moon.

Brothers who Lyrically Act and Combine Kickin Music Out On Nations, bo tak rozwija się nazwę zespołu (o czym, mówiąc szczerze, dowiedziałem się dziś) to trio składające się z Buckshota, 5ft oraz DJ’a Evil Dee. Pochodzą z Bucktown, a więc Brooklynu. ,,Enta Da Stage” jest debiutem formacji i prawdziwym wejściem smoka na scenę rapową, ponieważ ekipa żadnym innym swoim albumem wydanym później nawet nie zbliżyła się do poziomu pierwszego krążka. Jeżeli chodzi o wartość artystyczną ,,Enta Da Stage”, moim zdaniem, niewiele odbiega od takich płyt jak ,,Illmatic”, ,,Ready To Die” czy ,,The Infamous”, a często jest niesłusznie pomijana.

Black Moon trochę przypomina A Tribe Called Quest pod tym względem, że rola Buckshota oraz Q-Tipa w tych obydwu ekipach jako MC jest znacząca, natomiast 5ft oraz Phife Dawg są w zasadzie tłem. Na ,,Enta Da Stage” 5ft udziela się zaledwie w trzech numerach, z czego jeden jest jego solowym popisem. Lirycznie krążek oscyluje wokół ulicznych tematów. Raperzy nie przebierają w słowach i nikt nie znajdzie tutaj poruszających wątków. Dominują bezkompromisowe, brutalne, ostre, brawurowe, emanujące pewnością siebie linijki. Wejście w ,,Ack Like U Want It” (który uważam za najlepszy trak z albumu, gdzie Buckshot i 5ft idealnie się uzupełniają i jak go słucham to trochę żałuje, że 5ft nie pojawił się na większej ilości kawałków) idealnie to pokazuje:

Boo-Ya-Kaa, check my foul and my style
never on the Isle, bucked shots as a juvenile

a little freestyle fanatic, I shot the rap addict

with an automatic, now I got static

see back in the days, I was a stone cold hood

now I'm a paid hood, still up to no good


Nie można jednak powiedzieć, że twarde i mocne linijki są najjaśniejszym punktem tego materiału, ponieważ drugie 50 procent świetności płyty stanowi brzmienie. Nim zajęli się Beatminerz i był to nich sceniczny debiut jako producenci. Jak nie trudno się domyślić, wypadli genialnie. Są trzy przymiotniki, które dla mnie najlepiej określają muzykę na ,,Enta Da Stage” – brudna, stonowana, piwniczna. Linie basowe i bębny nadają niesamowity klimat. Nie ma tutaj słabego ani nawet średniego podkładu, ponieważ każdy stanowi ważny element, bez którego układanka nie byłaby tak stabilna jaka jest w rzeczywistej formie.

Black Moon wydali niewątpliwie ponadczasowy album, który dziś brzmi tak samo genialnie jak rok temu, 10 lat temu, w roku wydania i będzie tak brzmiał za rok, za 10 lat czy za 100 lat. Takie płyty nazywa się KLASYKAMI.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

piątek, 30 września 2011

Rebels To The Grain - There's Something In The Seeds (2008)

I know that the fake shit sells but I’m taking a chance
and bringing the real hip-hop vibe you can feel
but like EPMD said ,,You Gots To Chill”

Czym jest wspomniane wyżej ,,fake shit” i czy faktycznie jest to ,,fake shit”, to odrębna kwestia. Racją jest, że Rebels To The Grain nie mieli i nie mają żadnych szans na osiągnięcie sukcesu komercyjnego. Jest to duet, który pochodzi z Los Angles, a ,,There's Something In The Seeds” jest ich debiutanckim albumem.

Ostatnia płyta A Tribe Called Quest wyszła w 1998 roku i raczej nie ma żadnych szans, aby Q-Tip i Phife Dawg razem wspólnie coś nagrali. Jednak sympatycy ATCQ nie muszą się martwić, ponieważ Rebels To The Grain robią muzykę, która jest idealnym odpowiednikiem i kontynuacją dokonań duetu z Nowego Jorku. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na warstwę muzyczną. Świetne basy, bębny plus jazzowe naleciałości. Jak słucha się takich bitów jak np. te z kawałków ,,Amsterdam”, ,,Classic Sensation” czy ,,This Goin’ Out” nie sposób nie skojarzyć ich z muzyką A Tribe Called Questu. Matt Perez i Cheddy są dla mnie odzwierciedleniami Q-Tip’a i Phife Dawg’a. Jasnym jest więc, że panowie nie powalają ani flow, ani techniką, ale nie o to tutaj chodzi. Ważny jest klimat, a jego tej płycie nie brakuje. Tematycznie krążek jest zróżnicowany i można odnaleźć coś luźniejszego w ,,Amsterdam”, kwestie poważniejsze w ,,Freedom Taken”, retrospekcje w ,,Let’s Take It Back” czy dedykacje w ,,This Goin’ Out”.

,,There’s Something In The Seeds” zawiera 13 numerów i jest po postu dobrą porcją rapu, którą na pewno warto posłuchać. Dzisiaj dowiedziałem się, że Rebels To The Grain wydali w tym roku drugą solówkę i na pewno nie omieszkam jej posłuchać.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

wtorek, 27 września 2011

The Loyalists - Redemption (2008)

believe me I don’t wanna get stuck
saying I hate rap this mainstream sucks

To wers z jednego z najlepszych kawałków The Loyalists, który pochodzi z drugiej płyty wydanej w 2005 roku o nazwie ,,Get What You Give”. O tym, czy mainstream ssie jaja można by pewnie długo dyskutować, ale ja na pewno nie będę takiego zdania tak długo jak będą wychodzić takie albumy jak np. debiut J. Cole’a. W każdym razie The Loyalists to obecnie duet (kiedyś trio, ale Touchphonics w 2007 roku odszedł z zespołu) z San Francisco. W skład wchodzą DJ E-Train oraz raper Framework. ,,Redemption” jest ich trzecim i jak na razie ostatnim krążkiem.

Jest to najrówniejsza pozycja w dyskografii zespołu. Nie tylko dlatego, że zawiera najmniej utworów, ale po prostu numery trzymają poziom. Oczywiście są takie, które wybijają się na pierwszy plan, a wśród nich mogę wyróżnić ,,Endurance” (z bardzo dobrym, gościnnym występem The Aztexts), ,,Loyal Theory” oraz ,,Denora Hill”. Lirycznie Framework spisuje się bardzo dobrze. Można odnaleźć sporo ciekawych obserwacji i spostrzeżeń w jego wersach. Nie jest to pusta papka. Warto się zagłębić w teksty i poświęcić im dłuższą chwilę. Co do produkcji to wszystkie traki poza dwoma (do których muzykę zrobił wspomniany wcześniej Touchphonics) są oczywiście autorstwa E-Train’a. Najlepszymi bitami są energiczny ,,Endurance”, do którego chłopaki nawinęli z werwą, ,,Denora Hill”, który jak się nie mylę zawiera sampel z ,,Gęsiej Skórki” oraz zdecydowanie ,,Loyal Theory”. Jedynie nie podoba mi się ,,Machine Gun Alley”.

Wybitną pozycją ,,Redemption” na pewno nie mogę nazwać, ale jest to dobra porcja muzyki.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

PS: Gawi obczaiłem płytę Rasmentalism i jest zajebista.

poniedziałek, 19 września 2011

Sir Dyno - What Have I Become? (2000)

Zmieniam kierunek na latynoski rap, bowiem Sir Dyno to Latynos specjalizujący się w gangsta rapie. Na scenie Zachodniego Wybrzeża obecny jest od roku mojego urodzenia, tak więc jest weteranem. Obecnie nie nagrywa, ponieważ jak stwierdził Crooked (jego kolega z Darkroom Familii, której pierwsza płyta wyszła właśnie w 1988) w wywiadzie, który jakiś rok temu czytałem, Dyno chce po wyjściu z więzienia (które chyba już opuścił) poświęcić się w stu procentach rodzinie. Pochodzi z Tracy (co od razu zaznacza w pierwszym kawałku), a ,,What Have I Become?” to jego trzecia solówka.

Moim zdaniem jest to najlepsza płyta w dyskografii rapera, chociaż ,,Engrave These Words On My Stone” z 2003 roku niewiele jej ustępuje. Na ,,What Have I Become” nie ma kawałka, który bym pominął, bo za każdym razem, jak jej słucham jako całość brzmi wyśmienicie. Sir Dyno nie jest jakimś tam kolejnym zwykłym gangsta-raperem z Bay Area, których, jak można by pomyśleć, jest na pęczki i każdy jest podobny do drugiego. Sir Dyno wkłada w swoje numery duszę i serce. Nagrywa dla nas życie i nie robi tego w przejaskrawiony sposób, ponieważ przeżył wiele. Chociażby wejście w kawałku ,,I Can’t See Through The Rain” mówi o wszystkim:

gotta live my life strapped, since as long as I remember
I feel the storm coming and I doubt I will live to see December

Takich linijek na albumie jest o wiele więcej. Sposób, w jaki Latynos potrafi je przekazywać potęguje ich wymowę. Posiada dobre, przepełnione emocjami i uczuciami flow. Na ,,What Have I Become” znajduje się chyba najbardziej poruszający track, jaki Sir Dyno nagrał w życiu, a mianowicie ,,House of Pain [R.I.P. Sir Dyno]”. Opisuje swoją śmierć oraz relacjonuje wydarzenia z perspektywy nieboszczyka. Dużo by o tym pisać, tego trzeba posłuchać. Może jedynie ,,Sit Down And Listen” z krążka ,,Through My Eyez: Gangs, Murders, Drugs” przedstawiający poruszającą rozmowę ojca z córką ma do niego podjazd. Z takich spokojniejszych traków można wyróżnić także ,,Tonight It’s All U”, takie miłosne coś. Oczywiście ,,What Have I Become” obfituje także w ostrzejsze numery jak ,,I Understand Why U Hate Me”, ,,14 Ways To Kill You” czy ,,How to Be a Dope Dealer”. Produkcyjnie płyta daje radę jak najbardziej. Są mocniejsze bity jak i te spokojniejsze. Nierzadko słyszy się gitarę, ale to w końcu jest latynoski rap. Za stronę muzyczną odpowiada Sir Dyno oraz jego kumple z Darkroom Familii, którzy również udzielają się gościnnie czyli Crooked, A.L.G. oraz Dub.

Ogólnie to album dla sympatyków takich klimatów. Nie sądzę, aby słuchacze uznający tylko muzykę pokroju CunninLyguists czy Dilated Peoples się tym zajarali.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


PS: Nie jest to numer, który chciałem umieścić, ale mało kawałków jest na youtubie.
PS2: Obczaiłem Gawi płytę Prometheus Brown and Bambu i niezła jest, ale album Kendrick Lamara mi się kompletnie nie spodobał.

środa, 14 września 2011

Forbes - Kid Been Waiting EP (2011)

Znowu płyta z Australii. Forbes pochodzi z Gold Coast, a więc ze Złotego Wybrzeża. ,,Kid Been Waiting EP” to druga epka w dorobku 21-latka. Rok wcześniej wydał ,,The Abstract EP” i niewykluczone, że po nią także sięgnę.

Materiał składa się z ośmiu kawałków i trwa trochę ponad 31 minut, ale jest to bardzo konkretna porcja rapu na wysokim poziomie. Przede wszystkim Forbes porusza tematy osobiste, refleksyjne, związane z własnym życiem oraz przeszłością. Takie szczere wyznania jak najbardziej znajdują u mnie oddźwięk. Jest to także równa epka, żaden numer nie jest na uboczu. Ciężko wybrać mi ulubiony kawałek, bo musiałbym wypisać prawie całą płytę, ale skłaniam się ku ,,Headlock". Muzycznie nie mam nic do zarzucenia. Można usłyszeć pozytywnie brzmiący bit w ,,Get This Feeling”, spokojny i smutny w ,,Never Over” czy najlepszy na epce, z kapitalnym basem w ,,Headlock”. Ogólnie pod względem brzmienia jest różnorodnie. Forbes na pewno nie zbezcześcił tak dobrze brzmiących podkładów, bo rapować on potrafi.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

sobota, 10 września 2011

Illy - The Chase (2010)

Był amerykański rap, był ambient, to teraz czas na polski rap… Stop! Nie mam czasu myśleć o polskim rapie tak jak Maradona nie miał czasu myśleć o Schweinsteigerze przed meczem Argentyna – Niemcy. Australia, Melbourne. Właśnie stąd pochodzi raper Illy. ,,The Chase” to jego druga solówka.

Klimatem album (szczególnie pierwsze dwa kawałki) przypomina mi nieziemsko ,,Bayani” Blue Scholars, a więc jest to wielkim plusem. Płyta urzeka bardzo ładną i przyjemną warstwą brzmieniową, za którą głównie odpowiedzialny jest Australijki producent M-Phazes. Co ciekawe, początek tracku ,,Without A Doubt" jest bardzo podobny (wręcz identyczny) do początku numeru Jimsona ,,Czas Się Wieszać". Illy to dobry raper, który prezentuje żywą i płynną nawijkę plus to, co najbardziej podoba mi się w rapie z kraju kangurów – akcent. Dla mnie brzmi on jak wypadkowa akcentu angielskiego i amerykańskiego. Na szczęście nie jest ciężko zrozumieć, o czym rapuje Illy tak jak jest w przypadku z innymi raperami z Australii typu Fatty Phew czy Haunts. Z drugiej strony akcent tym piękniejszy, im trudniej zrozumieć słowa, ale to inna sprawa. Na krążku nie ma słabego numeru, a moimi ulubionymi są ,,It Can Wait” i „On The Bus”. Pierwszy jest o szczęściu, a drugi o przemijaniu.

,,The Chase” to bardzo porządna, równa, świeża i spójna płyta. Sądzę, że powinna spotkać się z aprobatą słuchaczy, którzy po prostu cenią sobie dobry rap.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

środa, 7 września 2011

Betrayl - My Heartz In The Hood (2005)

Betrayl to chyba mój ulubiony raper ostatnich kilku lat. To świeża krew w rapie, która swoją muzyką jest idealnym odzwierciedleniem Cormegi. Betrayl pochodzi z New Bedford, czyli miasta leżącego około 82 kilometry na południe od Bostonu. ,,My Heartz In The Hood” nie jest oficjalnym debiutem scenicznym artysty, ale pierwszym mixtapem, jaki wypuścił.

Największym atutem Betrayla nie jest flow (które jest raczej przeciętne), nie jest technika (która jednak stoi tutaj na średnim poziomie, ale na późniejszych projektach jest o wiele lepsza), nie jest głos (który, jakby nie patrzeć, dobrze pasuje do przekazywanych treści), ale teksty. Jeżeli chodzi o opisywanie realiów ulic i wplataniu w nie wątków refleksyjnych, Betrayl jest mistrzem. Ma niesamowitą siłę obrazowania, sposób tworzenia linijek, które mnie uderzają. Mixtape trwa około godziny i zawiera 19 numerów plus 3 dodatkowe tracki. Wśród nich jeden ze zdecydowanie najlepszych kawałków, jakie raper nagrał w życiu ,,LUV”, na który obecnie Betrayl na pewno nie spogląda z zadowoleniem, o czym nawijał na swoim oficjalnym debiucie (,,shorty got me lovesick, thought she was my destiny, said we were soulmates she might be the death of me”). Podkłady, jak to bywa na mikstepach, są często pożyczone np. z ,,G-Code” Geto Boys, ,,C.R.E.A.M.” Wu Tangu, ,,Book of Rhymes” Nasa czy ,,Look Around” The Beatnuts. Warstwa brzmieniowa bardzo dobrze pasuje do klimatu.

Nie zaskoczę nikogo, jak powiem, że uznaje ,,My Heartz In The Hood” za dobrą porcję muzyki, do której chętnie wracam. Nie jest to co prawda szczyt możliwości Betrayla, ale próbka jego zdecydowanie ponadprzeciętnych możliwości. Znajdź drugiego rapera, który kontynuuje tradycję ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i robi to w taki sposób.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure


niedziela, 4 września 2011

School of Emotional Engineering - School of Emotional Engineering (2004)

Tym razem nie rap, a coś innego. School of Emotional Engineering to zespół założony przez Ben Frosta. Oprócz owego kompozytora w skład, który wydał przedstawiony krążek, wchodzą Daniej Rejmer, Andy Hazel, Russell Fawkus i Jova Alberts. Oczywiście nazwiska mi, jako laikowi w tej dziedzinie, nie mówią nic, ale to nieistotne. Ważniejsze jest to, co oferuje debiutancki album ekipy.

Muzykę na płycie można spokojnie określić mianem ambientu. Traki są spokojne, łagodne, można rzecz, że kojące, a pewnych momentach powiewają nutką tajemnicy. Dla mnie idealnie pasują do refleksji i przemyśleń osobistych. Nie wiem czemu, ale zawsze miażdżyły mnie tytułu kawałków na płytach z ambientem, downtempu, trip-hopem itd. Niby nie ma generalnie nic w nich szczególnego, ale jak słucham sobie tych kawałków i patrzę na tytuły, to próbuję znaleźć ich oddźwięk w brzmieniu kawałku. W wielu przypadkach znajduję go i nazwa idealnie pasuje do brzmienia piosenki, a wtedy wyobrażam sobie różne sytuacje z tym związane. Tutaj najbardziej podoba mi się tytuł ,,She Dreams In Car Crashes”. Zresztą sam numer jest najlepszy na płycie.

Jak ktoś lubi tego typu muzykę elektroniczną, w szczególności w wydaniu refleksyjnym, na pewno nie będzie zawiedziony.

POBIERZ

hasło: peingodofamegakure

wtorek, 30 sierpnia 2011

Percee P - Perseverance (2007)

Pierwszy oficjalny występ Percee P miał miejsce w 1992 roku na płycie ,,Return of the Funky Man” Lord Finesse’a. Można by rzec JUŻ w 1992 roku, mając na uwadze, że dopiero 15 lat później raper, który reprezentuje Bronx, wydał swój debiut. Percee znany jest z sprzedawania swoich mixtapów na koncertach oraz przed niezależną wytwórnią Fat Beats mieszącą się na Manhattanie.

Ciężko stwierdzić, co jest największą zaletą ,,Perseverance”, ponieważ ten album jest doskonały w każdym aspekcie. Fantastyczne, niemal perfekcyjne flow rapera, buńczuczne i pewne siebie linijki, świetna technika składania rymów (bez wahania stwierdzam, że jedna z najlepszych na świecie), brudnawa produkcja, za którą odpowiedzialny jest Madlib, a także bardzo dobre występy gościnne takich graczy jak Chali2Na, Diamond D czy Vinnie Paz. Warto wspomnieć jako ciekawostkę, że tym, którzy lubili grać w pegazusa i byli fanami strzelanek, bit z kawałka ,,2 Brothers From The Gutter” będzie coś przypominał. Madlib zsamplował motyw z Contry.

,,Perseverance” jest, jak na razie, jedynym oficjalnym krążkiem w karierze Percee P. Nie zmienia to faktu, że to jedna z najciekawszych i najlepszych płyt, jakie miałem okazje słyszeć, biorąc pod uwagę XXI wiek.

POBIERZ

hasło: peingodofamegakure

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

J. Rawls - The Hip Hop Affect (2011)

Rap z Mid-Westu jest zróżnicowany. Można znaleźć muzykę ostrą, kontrowersyjną, jak i refleksyjną, a także spokojną, luźną. J. Rawls i jego ,,The Hip Hop Affect” zaliczają się zdecydowanie do trzeciej grupy. Jason Rawls, bo tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko artysty, pochodzi z Columbus. Na scenie jest już od końca lat 90-tych i jego dorobek jest dość liczny. Brał udział w wielu projektach, a także prowadził karierę czysto solową, a przedstawiony krążek jest jej trzecim owocem.

Nazwałem J. Rawlsa producentem, ale także na ,,The Hip Hop Affect” można usłyszeć jego popisy mikrofonowe. Płyta na początku mi w ogóle nie podeszła i zanudziła, ale z każdym następnym przesłuchaniem było coraz lepiej i przesiąknąłem jej wyjątkowym klimatem. Na ten klimat składa się świetna, łagodna, spokojna, wyważona, miękka, ,,usypiająca” produkcja, która czerpie z jazzu i soulu plus dobór gości. Wśród nich znaleźli się m.in. Diamond D, Copywrite, Ed O.G, Casual, Sadat X, Wise Intelligent. Szczególną uwagę zwróciłbym na dwóch ostatnich, których J. Rawls połączył po raz pierwszy w historii w jednym numerze (konkretnie ,,Face It)”, który jest zresztą najlepszy na albumie.

,,The Hip Hop Affect”, który z początku może odpychać, nudzić i wydawać się bezbarwną porcją muzyki, na którą nie warto tracić czasu, dla mnie okazał się jedną z najlepszych płyt 2011 roku. Dam wiele, że nie wypadnie z czołowej dziesiątki. Niektóre krążki wymagają po prostu czasu, którego jednak często bardzo brakuje, ale to już inna sprawa.

POBIERZ

hasło: peingodofamegakure


niedziela, 28 sierpnia 2011

Kambek jak Dżejzi

Po prawie pięciomiesięcznej przerwie zdecydowałem się wrócić na stare śmieci. Czym jest to spowodowane? Naszło mnie spontanicznie podczas słuchania pewnej płyty, którą umieszczę na blogu w najbliższym czasie. No właśnie. Powracam, ale zmieni się specyfika mojego bloga i to dość znacznie. Nie będę pisał o piłce nożnej ani prywatnym życiu tylko w całości poświęcę się rapowi. Zamierzam wrzucać różne rapowe (z małymi wyjątkami) albumy i przedstawiać je pokrótce. Nie będę robił tego oczywiście w dwóch zdaniach, ale na pewno nie pojawią się już tak obszerne opisy jak kiedyś. Mój blog stanie się jednym z wielu ogniw rapidshopa. Będę się starał w miarę możliwości kontrolować wrzucane albumy i aktualizować martwe linki. Swoją uwagę skupię w zasadzie tylko na mniej znanych produkcjach, na tak zwanych ,,wynalazkach”.

Wpisy nie będą się jednak pojawiały z taką częstotliwością jak kiedyś. Po pierwsze, nie mam zamiaru wpaść w amok po raz kolejny (chociaż nie było to aż takie złe hehe), a po drugie będę miał mniej czasu z pewnych osobistych względów. Mam nadzieję, że osoby, które czytały poprzednią odsłonę bloga, będą także odwiedzać go teraz. Podejmuje się tego projektu z czystej zajawki, bo jak już pisałem dawno temu, spontaniczne zajawki trzeba realizować. Kwestia, że owa zajawka może okazać się korzystna dla mnie oraz ewentualnych czytelników to doskonały ,,substytut”. Tak więc wszelkie rekomendacje albumów jak najbardziej w cenie.

środa, 13 kwietnia 2011

I’m Leaving...

Zamykam bloga, blogerzy muszą to docenić
Każdy bloger piszący blog musi coś zmienić
Każdy nierzetelny bloger próbujący pisać
Robi krok w tył i spierdala z Internetu dzisiaj
Mam dość tego syfu, blogerzystów kaleczących język
Mam dość grafomanii, wciskania kitu i blogowej nędzy…

Mógłbym dalej tak nawijać, ale wcale tak nie myślę, ponieważ w sieci jest sporo dobrych blogów, a ja sam siebie nie uważam za mistrza. Jaram się po prostu numerem Jimsona ,,Zamykam Grę” i dlatego napisałem te wersy. Nic osobistego i poważnego.

Nie zmienia to faktu, że kończę (zawieszam?) moją karierę jako blogerzysta. Nie mam już zajawki na pisanie. Nie jest to związane z moim prywatnym życiem, ale po prostu nie czuję już chęci. Muszę też powiedzieć, że blog pochłaniał mi sporo czasu. Są dwie strony medalu. Jedna, ta gorsza, to fakt, że pisanie o piłce nożnej w takim jak ja stylu zupełnie nic nie wnosi, bo jest to bierne autoodtwarzanie faktów. Byłem tego świadomy, ale pisałem, bo po prostu chciałem. Druga strona, to lepsza, to fakt, że będąc zmuszonym pisać o albumach, trzeba było się w nie wsłuchiwać. Dzięki temu mogłem sporo płyt dogłębniej zbadać i bardziej docenić.

Problemem jest też to, co nawijał VNM - ,,to prosta ekonomia, potrzeby zaspokojone rosną”. Tak samo jest w moim przypadku. Jak kiedyś na recenzje poświęcałem maksymalnie do 40 linijek na stronie Worda, obecnie jak nie przebije się z tekstem co najmniej na dziesiątą linijkę drugiej strony, to mam niedosyt i nie jestem zadowolony. Napisanie dłuższej recenzji wymaga nie tylko wgłębienia się w album (co jest bardzo pozytywne), ale czasu, aby pomyśleć, jak w najlepszy sposób przelać estetyczne wrażenia na papier. To kradnie sporo czasu, w którym mógłbym zamiast pisania recenzji, wziąć się za kolejną płytę, a wartych do sprawdzenia krążków jest na pewno wiele.

Pisałem przez 16 miesięcy, miło spędzając czas, bo była to bardzo fajna przygoda. Mówiąc szczerze, kiedy po kilku miesiącach ogarnąłem, że jest możliwość sprawdzenia, ile mam wejść na blog, to mnie zszokowało, że aż tak sporo. Dziękuję bardzo wszystkim za wszystkie komentarze, polecone albumy i propsy. Hejty także się zdarzyły, ale to ze strony fanów Gucci Mane’a i Soulja Boya, więc jebać ich. Cieszę się, że coś co robiłem z czystej zajawki, znalazło pewną grupę czytelników, bo nie ma dla mnie większej nagrody niż dobre słowo od drugiego człowieka. Wiem, że pewnie niektórzy będą zawiedzeni, że to już koniec, ale ja po prostu nie czuję już chęci. Zacząłem notkę od follow-upu do Jimmiego, skończę na follow-upie do jego wroga:

Na blogu jest 250 notek, czytaj je i się jaraj
Ja wypierdalam stąd, ej Pein nara.


PS: To jeden z wielu świetnych kawałków, których bym nie poznał, gdyby właśnie nie blog.

wtorek, 12 kwietnia 2011

Zapowiedź Ligi Mistrzów 12 i 13 kwietnia

Wtorek

Manchester - Chelsea

Aż trudno uwierzyć, że jest to jedyne spotkanie, które spośród ćwierćfinałów Ligi Mistrzów może wzbudzać emocje. The Blues przegrali przed tygodniem na Stamford Bridge 0:1, więc obecnie muszą pokonać Czerwone Diabły na ich boisku, aby awansować dalej. Faworytem są gospodarze, którzy nie mogą narzekać na problemy kadrowe. Z ważnych zawodników jedynie Fletcher nie będzie mógł wystąpić. W przypadku gości z tą kwestią jest jeszcze lepiej, ponieważ wszyscy piłkarze są dostępnie poza Davidem Luizem, który już występował w tej edycji Champions League w barwach Benfici. Zapowiada się mecz walki, w którym goście nie są bez szans na awans, ale będą musieli wzbić się na szczyt swoich możliwości.

Szachtar – Barcelona

Katalończycy rozbili Szachtar 5:1 na Camp Nou. Obecnie gospodarze musieliby wygrać 4:0 albo wyżej, by awansować po regulaminowym czasie. To jest niewykonalne dla nich. Oczywiście pewnie podejmą walkę i będą chcieli z honorem pożegnać się z Ligą Mistrzów, pokonując przed własną publicznością Barcelona, w której nie zagrają m.in. Iniesta, Abidal i Puyol. Goście na pewno nie zaangażuje się w stu procentach w to spotkanie, bo już w weekend czeka ich pojedynek z Realem Madryt.

Środa

Tottenham - Real

Koguty tak jak Szachtar – będą chcieli pożegnać się z honorem z rozgrywkami. Mają ku temu większe szanse, bo są lepszą drużyna, a sam Real to jednak trochę słabsza ekipa niż Barcelona. Poza tym Królewscy na pewno nie będą forsować się przed ważnym pojedynkiem z lidze krajowej. Istnieje szansa, że Mourinho nie wystawi najmocniejszego składu. Pepe, Lass, Gago i Pedro Leon na pewno nie wystąpią w tym spotkaniu. Anglicy wystąpią jedynie bez Croucha, który zobaczył czerwoną kartkę w Madrycie.

Schalke – Inter

Obrońca tytułu nie obroni go po raz kolejny. Mediolańczycy dostali pokonani 2:5 na własnym stadionie i aby awansować muszą ograć Niemców czterema golami bądź wygrać trzema, a wynik musi być od 6:3 w górę. Jest to w zasadzie nieosiągalne, dlatego Leonardo i jego piłkarze muszą skupić się na wygraniu w Gelsenkirchen i honorowym pożegnaniu się z Ligą Mistrzów. Sądzę, że goście wygrają spotkanie, ale będzie to maksymalnie dwubramkowe zwycięstwo. W kadrze Interu znalazł się po długiej przerwie Walter Samuel, ale zapewne nie zagra ani minuty. Tak to niedostępny będzie Chivu oraz Pazzini, ale brak Rumuna to raczej nie jest osłabienie.

poniedziałek, 11 kwietnia 2011

czwartek, 7 kwietnia 2011

Podsumowanie Ligi Mistrzów 5 i 6 kwiecień

Wtorek

Real – Tottenham

Jak można było się spodziewać, gospodarze zaatakowali swoich rywali, co przyniosło im szybko bramkę. W 5 minucie po dośrodkowaniu z rzutu rożnego skutecznie główkował Adebayor. W 8 i 15 minucie Crouch brutalnie faulował kolejno Sergio Ramosa i Marcelo, bo zaowocowało po żółtej kartce i w konsekwencji Anglik osłabił Tottenham. Królewscy przeważali do przerwy, ale powiększyć prowadzenia im się nie udało. Ze strony przyjezdnych jedynie dobrą okazję miał Bale, ale trafił w boczną siatkę. Druga część meczu to miażdżąca dominacja Realu. Do siatki Spursów trafiali Adebayor w 57 minucie, Di Maria w 72 minucie oraz Ronaldo w 87 minucie po ładnej asyście Kaki. 4:0 to i tak nie jest wielki wymiar kary dla Londyńczyków, ponieważ mogło być wyżej. Piłkarze Mourinho pokazali dobrą piłkę i kwestia awansu do półfinału jest już rozstrzygnięta.

Inter – Schalke

Rangnick zdecydował się na dość eksperymentalne ustawienie swojego zespołu, wystawiając Matipa w roli stopera, Papadopulosa w roli środkowego pomocnika oraz Baumjohanna w roli skrzydłowego. Spotkanie rozpoczęło się wymarzenie dla Interu, ponieważ już w 1 minucie gospodarze objęli prowadzenie po przepięknym golu z połowy boiska Stankovica. Niemcy nie położyli się i dążyli do wyrównania, które nadeszło 16 minut później po bramce Matipa. Na murawie działo się sporo, ale to Mediolańczycy za sprawą Milito w 34 minucie objęli prowadzenie 2:1. Jednakże do remisu w 40 minucie doprowadził Edu. Druga część meczu, mimo dwóch dogodnych sytuacji ze strony gospodarzy w pierwszych fragmentach, była dla nich prawdziwym piekłem. Najpierw w 53 minucie Raul strzelił na 3:2 dla Schalke, następnie 4 minuty później Ranocchia pokonał własnego golkipera i było 4:2 dla Niemców. To nie był koniec, bo w 62 minucie Chivu zobaczył czerwoną kartkę, a w 75 minucie Edu ustalił wynik meczu na 5:2. Wielka niespodzianka, wręcz sensacja miała miejsce tego wieczora w Mediolanie. Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to Schalke zagra w półfinale Ligi Mistrzów. No ale jaka ta Bundesliga przecież jest słaba…

Środa

Chelsea – Manchester

Ancelotti zdecydował desygnować do pierwszego składu Drogbę i Torresa do ataku. The Blues oczywiście prowadzili grę i w pierwszych kilkunastu minutach mieli znaczną przewagę posiadania piłki. Nie było wiele okazji, ale najlepszą zmarnował Drogba. Jednak w 24 minucie Rooney pokonał po ładnej akcji i asyście Giggsa bramkarza Chelsea i Czerwone Diabły objęły prowadzenie. Gospodarze próbowali odrobić stratę i atakowali bramkę Van Der Sara, ale pokonać się Holendra nie udało. Najdogodniejsza szansa ku temu miała miejsce w 45 minucie, ale ani Torresowi ani Lampardowi nie udało się umieścić piłki w siatce. Najpierw na przeszkodzie stanął słupek, a następnie świetnie z linii bramkowej wybił futbolówkę Evra. W drugiej połowie Chelsea starała się, ale nie wychodziło. Szanse mieli m.in. Drogba, Essien, Lampard i Ivanovic. Najlepiej prezentował się Drogba, ale Ancelotti zdecydował się go zmienić, zostawiając na murawie bezproduktywnego Torresa. Manchester grał mądrze i skutecznie w defensywie. Co prawda w 92 minucie Londyńczykom należał się karny, ponieważ Evra faulował Ramiresa, ale nie zmienia to faktu, że Chelsea nie zaprezentowała się zbyt dobrze. Porażka 0:1 nie przekreśla szans na awans, ale będzie o niego bardzo ciężko.

Barcelona – Szachtar

Już 2 minuta przyniosła gospodarzom prowadzenie, bo bramkę zdobył Iniesta, ale Szachtar nie poddał się. Idealną okazje na remis zmarnował Luiz Adriano, który będąc sam na sam z Valdezem nawet nie trafił w bramkę. Katalończycy mieli oczywiście więcej okazji i jedną z nich w 34 minucie wykorzystał Alves i było 2:0. Takim wynikiem zakończyła się pierwsza część spotkania. W 53 minucie bramkę na 3:0 zdobył Pique. 7 minut później Ukraińcy zdołali pokonać bramkarza Barcelony, ale zaledwie 60 sekund potem gospodarze odpowiedzieli za sprawą Keity i było 4:1. Przyjezdni z Doniecka mogli strzelić jeszcze chociaż jedną bramkę, ale Luiz Adriano tamtego wieczora nie miał szczęścia. W 86 minucie Xavi ustawił wynik meczu na 5:1 i zapewnił Katalończykom awans do półfinału, gdzie zmierzą się z Realem.

środa, 6 kwietnia 2011

Pharoahe Monch - W.A.R. (We Are Renegades)

1)The Warning feat. Idris Elba
2)Calculated Amalgamation
3)Evolve
4)W.A.R. feat. Immortal Technique, Vernon Reid
5)Clap (One Day) feat. Showtyme, DJ Boogie Blind
6)Black Hand Side feat. Styles P, Phonte
7)Let My People Go
8)Shine feat. Mela Machinko
9)Haile Selassie Karate feat. Mr. Porter
10)The Hitman
11)Assassins feat. Jean Grae, Royca Da 5’9”
12)The Grand Illusion (Circa 1973) feat. Citizen Cope
13)Still Standing feat. Jill Scott


Po okresie zachwytu nad najnowszą płytą Brotha Lynch Hunga, z której zresztą pojedyncze kawałki będę jeszcze słuchał przez jakiś czas, nadszedł czas na napisanie kilku słów o ostatnim wydawnictwie rapera z zupełnie innej bajki. Pharoahe Monch jest obecny na scenie od początku lat 90-tych, gdzie jako członek Organized Konfusion, wydał z grupą 3 bardzo dobre albumy, imponując fantastyczną techniką składania wersów. Po trzecim krążku wydanym w 1997 roku, ekipa zaprzestała nagrywać i Monch oraz Prince Po (drugi członek zespołu) poszli solo. Pharoahe wydał dwie solówki. Pierwszą w 1999 roku o nazwie ,,Internal Affairs”, a drugą w 2007 o nazwie ,,Desire”. Oba wydawnictwa pod względem wartości artystycznej jak najbardziej zdały u mnie egzamin, ale raper nie prezentował tak wybitnej dyspozycji jak w Organized Konfusion. 2011 rok przyniósł trzecie solo w dorobku Nowojorczyka.

Jeżeli chodzi o to, czym artysta mi zaimponował podczas działania w Organized Kunfusion, a więc technikę składania rymów, nie ma w żadnym wypadku rozczarowania. Nie spodziewałem się takich wyczynów jak te 15-20 lat temu, ale Pharoahe nie zapomniał jak tworzyć budzące respekt wersy. Pod względem tematycznym jest różnorodnie i na nudę raczej narzekać nie powinno się. ,,Black Hand Side” jest ubolewaniem nad ciężką sytuacją na osiedlach. Mowa jest o zgonach, fascynacji gangsterami czy też kłopotach samotnych matek z dziećmi. W ,,W.A.R.” gospodarz krążka wraz z Immortalem i brytyjskim gitarzystom rockowym Vernon Reid’em są bezkompromisowi, wypowiadając wojnę rządom, mass mediom, gdyż nie są zadowoli z obecnej sytuacji. ,,Clap (One Day)” skupia swoją uwagę m.in. na policji, poświęcając stróżom prawo kilka ciepłych słów. ,,Assassins” to konceptowy track, gdzie po kolei rapują Jean Grea, Monch oraz Royce Da 5’9” jako ostatnia trójka, która nie zastała schwyta spośród 100 tytułowych assassins wynajętych przez pewną organizację niezadowoloną z powodu tego, że rząd (generalnie akcja dzieje się w 2013 roku) ograniczył prawo wolnego myślenia, by podporządkować sobie ludzi. Można usłyszeć mocny pokaz rymów na wysokim poziomie. No i wspomnę jeszcze o ostatnim kawałku z materiału, a więc ,,Still Standing”, który jest osobisty. Można dowiedzieć się kilku rzeczy z życia Pharoahe’a. To oczywiście nie koniec kwestii, które są poruszone na albumie.

my hood talkin’ nigga keep it simple and plain
to let me explain the game break it down and cutting the levels like tetris
he shining his skill, a young blood for a necklace
leave slumped over the wheel of you're Lexus
smoke kush, wake up, and eat breakfast
what tha fuck ya expect, a generation overly obsessed with mobsters
I revolutionary swarm grammys and oscars, imposters

Warstwa muzyczna to wspólne dzieło sporej ilości producentów. Coś od siebie dołożyli m.in. Marco Polo, Exile, Diamond D, M-Phazes (autor aż 4 podkładów) oraz sam gospodarz ,,W.A.R. (We Are Renegades)”. Brzmienie jest różnorodne i to mnie cieszy, ponieważ można usłyszeć zarówno mocniejsze bity jak i spokojniejsze. Z kategorii tych spokojniejszych warto wyróżnić ,,Shine” oraz szczególnie ,,Black Hand Side” z motywem skrzypiec. Jeżeli chodzi o potężniejsze w swoim wydźwięku pokłady to ,,Assassins”, ,,Grand Illussion”, mimo że jest wolny, to lekko rockowy, oparty o ten sam sampel co jakiś kawałek z chyba najnowszej płyty The Let Go, ale przypomnieć sobie nie mogę czy ,,W.A.R.”. Generalnie jakość muzyki jest na przyzwoitym poziomie, ale nie mogę powiedzieć, że mnie zmiażdżyła. Monch ma specyficzny sposób rapowania i momentami offbeatuje. Można robić to z klasą jak RZA albo bez klasy jak Żurom. Pharoahe oczywiście robi to z klasą. Flow to na pewno jego mocna strona, chociaż sądzę, że nie każdemu przypadnie ono do gustu. Strasznie wkurzają mnie refreny z ,,Shine” oraz ,,Haile Selassie Karate”. Dla mnie to jest czyste wycie. Z gości najlepiej zaprezentował się Royce. Wersy ,,don’t try to get familiar, if I don’t feel you in person, I’ll flip the script and I’ll accidentally kill you on purpose” są genialne. Także zwrotka Styles P wywarła na mnie pozytywne wrażenie.

Nie mogę powiedzieć, że trzecie solowe dzieło Nowojorczyka jest płytą, która mnie rozczarowała. To ponadprzeciętny, raczej równy album, na którym można znaleźć nie mało wartościowych momentów. Są numery, do których na pewno będę wracał jak ,,Still Standing” czy ,,Black Hand Side”, ale nie sądzę, abym jeszcze kiedyś puścił sobie ten materiał w całości. Tak jak w przypadku ostatniego krążka CunninLynguists, jest solidnie, ale mnie płyta nie porwała.

7/10

wtorek, 5 kwietnia 2011

Zapowiedź Ligi Mistrzów 5 i 6 kwietnia

Wtorek

Real – Tottenham

Mourinho powiedział, że w kontekście dojścia do pełnego zdrowia kontuzjowanych piłkarzy, bezbramkowy remis z Anglikami nie będzie zły. Jednak chyba nikt sobie nie wyobraża, aby Królewscy przed własną publicznością zagrali na remis. Nie ma takiej opcji, bo Real na pewno będzie chciał wygrać i to najlepiej dwoma golami, ponieważ rewanż w Londynie będzie bardzo trudny. Galacticos chyba stracili już szansę na mistrzostwo Hiszpanii po ostatniej porażce z Sportingien Gijon, więc mogą się skupić na Lidze Mistrzów i Pucharze Króla, ale oczywiście priorytetem jest Champions League. Do składu gospodarzy powracają Ronaldo, Marcelo i Di Maria, ale nie wiadomo, czy szczególnie dwaj pierwsi wyjdą od pierwszej minuty. No i Higuain po kilkumiesięcznej przerwie jest już gotowy do gry. Zabraknie jedynie Benzemy. Szkoleniowiec Tottenhamu ma przede wszystkim kłopoty na pozycji środkowego obrońcy. Kontuzjowani są m.in. Gallas, King i Woodgate. Dodatkowo Redknapp nie będzie mógł skorzystać z usług Huttona i Pienaara, ale Bale powinien wybiec od pierwszej minuty. Zapowiada się interesujące spotkanie, bo goście jak się zepną, to będą w stanie wywieźć korzystny rezultat.

Inter – Schalke

Drugie wtorkowe spotkanie nie przyciąga takiego zainteresowaniu jak powyższa rywalizacja, ale na pewno nie można powiedzieć, że jest nudne i wynik jest rozstrzygnięty. Mimo słabej postawy w Bundeslidze Schalke w Lidze Mistrzów gra wyśmienicie. Co prawda ojciec sukcesu Felix Magath już nie pracuje z drużyną, ale nadal to są ci sami zawodnicy, którzy wyszli z grupy i wyeliminowali Valencie w 1/8. Mediolańczycy ostatnio nie popisali się w lidze krajowej, gdzie ulegli w derbach miasta 0:3 Milanowi. W każdym razie piłkarze Leonardo muszą o tym zapomnieć i skupić się na rywalizacji z wicemistrzem Niemiec. W formacji defensywnej klub z Serie A będzie musiał poradzić sobie bez Lucio i kontuzjowanego od dłuższego czasu Samuela. W ekipie Schalke nie wystąpią Huntelaar, Charisteas, Gavranovic i Kluge, a więc głównie osłabiona jest linia ataku, ale Raul jest w takiej formie, że może przynieść więcej pożytku niż inni napastnicy razem wzięci. Faworytem są gospodarze i mimo wszystko sądzę, że poradzą sobie z ekipą przyjezdnych.

Środa

Chelsea – Manchester

No i wstyd w ogóle o tym pisać, ale nasza genialna telewizji Polsat zamiast puścić największy hit ćwierćfinału Ligi Mistrzów, puści spotkanie Barcelony… Żenada, ale ja tą żenadę sobie obejdę w sposób sopcastowy i polecam wszystkim, aby nie oglądali meczu Barcelony, chyba że są jej fanami, to oczywista sprawa. Kwestia mistrzostwa Anglii dla Chelsea jest już jasna – nie ma szans. Ostatni remis z Stoke City i wygrana Czerwonych Diabłów z West Ham United przekreśliła jakieś realne szanse, jednak nadal The Blues mogą wygrać Ligę Mistrzów, a to na pewno jest ich największe pragnienie. Pierwszy pojedynek na Stamford Bridge musi zakończyć się zwycięstwem gospodarzy, aby wykonać krok w przód. W tym sezonie Chelsea już raz pokonała piłkarzy Fergusona na własnym obiekcie i mogą to powtórzyć. Niebiescy nie mają większych problemów kadrowych, ponieważ pod znakiem zapytania stoją jedynie występy Alexa i Benayouna, ale nie są to kluczowi zawodnicy. Goście na pewno zagrają bez Browna, O’Shea i Fletchera. Ferdinand trenował z zespołem, ale raczej nie wystąpi od pierwszej minuty. Zapowiada się bardzo ciekawy bój. Raczej nie będzie to widowiskowe spotkanie, ale jestem pewny, że nie można będzie narzekać na nudy. Zresztą, kiedy grają ze sobą takie marki jak Chelsea i Manchester, to musi się coś dziać.

Barcelona – Szachtar

Tutaj w zasadzie to nie ma o czym pisać. Gra najlepsza drużyna świata z solidnym, ukraińskiej zespołem, który okazał się być jedną z największych niespodzianek w obecnej edycji Ligi Mistrzów. Sen zawodników Szachtara dobiegnie końca na Camp Nou, gdzie zostaną prawdopodobnie wysoko pokonani przez Katalończyków. Gospodarze będą musieli poradzić sobie bez Puyola i Abidala. W ostatnim ligowym meczu z Villareal Guardiola dał odpocząć kilku kluczowym zawodnikom, którzy będą świeżsi na Ligę Mistrzów. Defensywa gospodarzy trochę osłabiona, ale i tak nie ma wielkiego znaczenia, bo kiedy gigant futbolu gra z najlepszą ukraińską drużyną rezultat jest jasny. Mecz transmitowany Polsacie i zapewne ta pała Kowalczyk będzie się spuszczać nad grą Barcelony, ale to wiadome.

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

28 kolejka Bundesligi

Piątek

Rywalizacja pomiędzy ST. Pauli, a Schalke została nie dokończona, ponieważ spotkanie zostało przerwane na dwie minuty przed końcem. Goście prowadzili 2:0, a na trybunach doszło do spięć i m.in. liniowy sędzia został uderzony w głowę kubkiem z piwem (co za strata browaru). Nie wiadomo, jaką decyzję podejmie niemiecka federacja, ale sądzę, że przyznają walkowera i piłkarze Ragnicka zainkasują nie tylko 3 punkty, ale także 3 bramki na swoje konto.

Sobota

Bayern podejmował najsłabszy zespół obecnego sezonu, a więc Borussie M’gladbach. Faworyt był tylko jeden i miało się skończyć na pogromie. Niestety pogromu nie było, bo gospodarze zwyciężyli tylko 1:0 i to po słabej grze. Gola na wagę zwycięstwa strzelił niezawodny Arjen Robben i było to już dziewiąte jego trafienie w Bundeslidze, a przypomnę, że dopiero występuje od stycznia, bo wcześniej leczył kontuzje. W każdym razie ważna jest wygrana, mniejsza o styl.

Kaiserslautern po ostatnich dwóch zwycięstwach z rzędu stanęło przed bardzo trudnym zadaniem zmierzenia się z Bayerem Leverkusen. Beniaminek nie sprostał zadaniu i nie był w stanie nawet wywalczyć remisu. Aptekarze odnieśli skromne zwycięstwo 1:0, ale zasłużone, ponieważ stworzyli sobie o wiele więcej sytuacji strzeleckich niż FCK1.

Mainz potrzebowało punktów, aby nie stracić kontaktu z czołówką i aby podjąć kolejny krok w stronę występów w europejskich pucharach w następnym sezonie. Podejmowali Freiburg, który ma fatalną passe porażek w ostatnich tygodniach, więc FSV było faworytem. Mecz zakończył się jednak podziałem punktów i wynikiem 1:1. Dla gospodarzy nie jest to katastrofa, ponieważ utrzymują piąte miejsce, a przyjezdnych punkt na tak trudnym terenie na pewno zadowala.

By Bayern awansował na trzecią lokatę, musiał swoje spotkanie wygrać, co oczywiście się stało i liczyć, że Hannover potknie się w Dortmundzie, co było bardzo prawdopodobne i także stało się faktem. Mimo że podopieczni Slomki prowadzili w drugiej połowie 1:0, ostatecznie przegrali aż 1:4. Bardzo ładny gest wykonał po zdobyciu gola na 1:1 Mario Gotze, który podbiegł do Dede, mając na sobie koszulkę swojego kolegi pod swoją główną. Borussia po ostatnich dwóch kolejkach bez wygranej, w końcu zagrała fantastyczne spotkanie i mistrzostwo kraju jest już na wyciągnięcie ręki.

Claudio Pizarro nie mógł wystąpić w meczu przeciwko Stuttgartowi i pomóc swoim kolegom w wywalczeniu punktów, które oddalą Werder od strefy barażowej. Dla VFB było to także istotne spotkanie, ponieważ są w gorszej sytuacji aniżeli Bremeńczycy. Padł rezultat remisowy. Było 1:1, ale to gospodarze byli lepszym zespołem jednak na przeszkodzie stawał m.in. kapitalnie broniący bramki Stuttgartu Ulreich.

W ostatnim sobotnim pojedynku zmierzyły się ze sobą zespoły Hoffenheim i Hamburga. Goście grają o pierwszą piątkę, gospodarze mają teoretyczne szanse, aby znaleźć się na piątym miejscu na koniec sezonu, ale mając na uwadze ich kadrę i formę, raczej trzeba powiedzieć, że grają o nic. HSV rozczarowało swoją grą, ponieważ byli lekkim faworytem, ale nie pokazali wielkiej piłki i tylko padł bezbramkowy remis.

Niedziela

FC Koln rzutem na taśmę, bo po bramce zdobytej w 92 minucie przez Novakovica, pokonuje 1:0 Norymbergę. Goście byli do niedawna w niesamowitej formie i wygrywali mecz za meczem, co dało im nadzieje na pierwszą piątkę na koniec. Ta porażka oczywiście nie przekreśla ich szans, bo do miejsca piątego tracą tylko 3 punkty, ale zobaczymy jak to wyjdzie.

W spotkaniu zamykającym 28 kolejkę ligi niemieckiej Wolfsburg mierzył się z Eintrachtem. Była to dobra okazja dla Wilków, aby upuścić strefę spadkową, mając na uwadze podział punktów w Bremie, ale piłkarze Magatha musieli wygrać. Ta sztuka się nie udało i musieli zadowolić się jedynie remisem 1:1. Za tydzień Wolfsburg pojedzie zagrać z Schalke, a więc Magath wróci na stare śmieci, ale prawdopodobnie wróci z nich na tarczy.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Borussia D. – 65 punktów
2)Bayer – 58 punktów
3)Bayern – 51 punktów
4)Hannover - 50 punktów
5)Mainz – 45 punktów
______________

14)Kaiserslautern – 31 punktów
15)Stuttgart – 30 punktów
16)Wolfsburg – 28 punktów
17)ST. Pauli – 28 punktów
18)Borussia M. – 23 punkty

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europy, Baraże, Spadek

Strzelcy:

Gomez – 19 goli, Bayern
Cisse – 19 goli, Freiburg
Gekas – 16 goli, Eintracht
Barrios – 13 goli, Borussia D.
Podolski – 12 goli, Kolonia
Ya Konan – 12 goli, Hannover
Schurrle – 12 goli, Mainz
Raul – 12 goli, Schalke
Novakovic – 12 goli, Kolonia

niedziela, 3 kwietnia 2011

Brotha Lynch Hung - Coathanga Strangla

1)Working Late (Intro)
2)The Coathanga feat. C.O.S.
3)Mannibalector feat. Crookwood, C.O.S.
4)Look What I Did (Skit) feat. Devious
5)Look It’s A Dead Body
6)Sooner Or Later feat. Mr. Blap
7)Fucc Off Again (Skit)
8)Suicide Watch feat. Devious, Lauren Brinson, First Degree, Don Rob
9)Spit It Out (Skit) feat. C.O.S.
10)Red Dead Bodies feat. G-Macc
11)Blinded By Desire feat. Lauren Brinson
12)Friday Night feat. C.O.S.
13)The Visit (Skit) feat. Lauren Brinson
14)ICU feat. Tech N9ne
15)I’m Not Perfect feat. G-Macc, C.O.S., Crookwood
16)I Don’t Think My Momma Ever Loved Me feat. Mr. Blap
17)Eating Fingers (Skit) feat. Marcell Anders, Brandon Wade
18)Therapy Session feat. Bleezo, Big No Love, Sav Sicc, Brya Akdersen
19)It Happens feat. First Degree, The DE And Tall Cann
20)Takin’ Online Orders feat. Tech N9ne
21)Outro feat. Lauren Brinson


Ten jebany psychopata z Sacramento powrócił! A w zasadzie to uderzył znowu, bo jego słuchacze na pewno pamiętają dobrą płytę sprzed roku. U mnie osobiście ,,Dinner And A Movie” nie znalazła się w gronie 20 najlepszych albumów 2010 roku, ale nie mogę powiedzieć, abym się nią zawiódł. Niektóre kawałki np. ,,Nutt Bagg” czy ,,I Hate When Niggas Get On The Phone When They Around Me” słucham aż do dzisiaj sobie na telefonie czy kompie. Jak nie trudno zauważyć po blogu, gangsta-rapu słucham rzadko, ale są artyści reprezentujący ten nurt, których nowe wydawnictwa muszę sprawdzić. Jednym z nich jest właśnie Brotha Lynch Hung, którego ogólnie uważam za jednego z najlepszych raperów w historii. Oficjalnie debiutował w 1993 roku epką ,,24 Deep” i nagrywa do dnia dzisiejszego, co mnie cieszy.

Nie zastanawiałem się jakiego typu tekstów mam się spodziewać po Lynchu, bo to było oczywiste. Jedyną niewiadomą było dla mnie to, w jakiej formie po naprawdę solidnej płycie sprzed roku, będzie gospodarz krążka. Powiem to od razu - lirycznie jest w wręcz wybornej dyspozycji. Aspekt techniczny zadowoli nawet wybrednych słuchaczy, którzy wielką wagę przykładają do techniki składania rymów. Reprezentant Sacramento doskonale wie, czym jest podwójny rym i jak go użyć. Jednakże dla mnie w przypadku Hunga mogłoby się obejść bez fajerwerków technicznych, ponieważ u niego chodzi przede wszystkim o bezpardonowy wręcz krwawy przekaz. Brotha na ,,Coathanga Strangla” jest bezwzględnym, brawurowym, niebezpiecznym, chorym na umyśle, szalonym psycholem, dla którego kanibalizm, morderstwa, a także połączone te dwie rzeczy w jedną są czymś normalnym - ,,a lot of people have to die that night, I gotta eat so that means you gone fry that night” jak rapuje w ,,Friday Night”. Jest to niesamowicie wymownie zaprezentowane i może teraz przesadzę, ale porównywalne, jeżeli chodzi o siłę rażenia z ,,Season Of The Siccness”. To, o czym rapuje w pierwszej zwrotce ,,ICU” jest przerażająco-obrzydliwe. Jednakże to nie wszystko, co można znaleźć na albumie. Np. numer ,,Sooner Or Later” prezentuje psychologiczne spojrzenie na to, co się dzieje w umyśle Lyncha, ,,Spit It Out” przynosi refleksyjny i depresyjny klimat, a sam tytuł kawałka ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved Me” mówi wystarczająco.

the coat, the coathanger, the throat, the throat strangler
banging in GD, online like 3G, I’m coming in 3D
with these bullets and the bullshit
in the back of the van I carry full clips
don’t believe me, watch youtube I pull shit
I cause enough blood that you can fill pools with
you motherfuckers know the name, I’m insane
and I’m still locc 2 da brain, and ain’t nothing to fool with

Nie wiem, kto zajął się warstwą muzyczną, ale podejrzewam, że sam Lynch może za tym stać. W każdym razie brzmienie krążka bardzo mi się podoba. Jest kilka podkładów, które mają w sobie pianino/fortepian. Moimi ulubionymi są ,,Sooner Or Later”, ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved Me” oraz ,,Spit It Out (Skit)”. Można odnaleźć także mroczne bity jak ,,ICU” czy w szczególności ,,Mannibalector”. Jako że nie lubię pisać o produkcji, na tym zakończę, mówiąc jeszcze raz – stoi ona na wysokim poziomie. Wspominałem w recenzji najnowszej płyty Reksa, że Bostończyk to ścisła czołówka pod względem flow obecnie. Podtrzymuje to zdanie, ale Brotha Lynch Hung to także ścisła czołówka i co najmniej szczebel wyżej niż Reks. Najlepiej poziom rapera widać, jak nawija szybciej co czyni w ,,Suidice Watch” i ,,Sooner Or Later. Robi to wprost doskonale. Świetnie czuje bit i mistrzowsko płynie. W ,,Mannibalector” także daje popis świetnego flow, zmieniając tempo i genialne akcentując. Jak na tapetę weźmiemy inny numer, a więc ,,Takin’ Online Orders” Lynch w jeszcze inny sposób bawi się wokalem. Podsumowując, jego nawijka jest dopracowana w każdym elemencie. Wspomnę jeszcze o refrenach. Szczególnie świetne, chwytające za serce śpiewane refreny dostarczył Mr. Blap w ,,Sooner Or Later” oraz ,,I Don’t Think My Momma Ever Loved”. Natomiast bardzo wymownie w refrenie ,,Red Dead Bodies” brzmi płacz niemowlaków. Sam gospodarz materiału pokazał, że odnajduje się także w melodyjnych klimatach, co słychać w refrenie ,,The Coathanga”.

Na koniec powiem kilka słów o skitach, których kilka na płycie można znaleźć. Mi one nie przeszkadzają, ponieważ (jak powiedział mój jeden koleżka) budują one klimat. Szczególnie pierwszy, będący intrem, daje mocnego kopa na wejście. Już na sam koniec muszę powiedzieć, że ,,Coathanga Strangla” to kapitalny krążek. Sądzę, że przewyższa ,,Dinner And A Movie”, a także, że jest to najlepsza płyta 2011 roku, jaką miałem okazje do tej pory usłyszeć. Wybitne flow, brutalne teksty z domieszką poruszających plus bardzo dobre brzmienie. Może jedynym minusem jest fakt, że krążek trwa prawie 80 minut, bo to jednak jest długo, ale nie wpływa zbytnio na końcową ocenę.

9/10