środa, 7 kwietnia 2010

The Let Go - Morning Comes

The Let Go to świeża krew w rapie. Członkami grupy są Type, Kublakai oraz Captain Midnite. Przy czym dwaj pierwsi to raperzy, a ostatni producent. Reprezentują Seattle i są jednym z ważniejszych ogniw niezwykle silnej truskolowej sceny Zachodniego Wybrzeża. Wcześniej wydali tylko jeden album w 2008 roku, który jest wybitny, a omawiany materiał jest ich drugą płytą.

Czego można się spodziewać po tekstach? Chłopaki generalnie mają pozytywne i dość humorystyczne (nie szydercze) podejście do życia, ale nie brakuje im umiejętnego i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. Również cechuje ich sarkazm. To pierwsze doskonale widać chociażby w numerze ,,Never Again”, który traktuje z dystansem o skutkach picia alkoholu. Mimo zabawnego wykonania dostrzegam tutaj drugie dno – problem uzależnienia. To drugie można znaleźć w ,,Rugged Road”, natomiast trzecie w ,,Know About Us”. Uogólniając muszę powiedzieć, że zespół lirycznie jest mocny, a to tylko kilka moich ulubionych wersów z krążka:

yeah, I’m alive
but I can’t count the nights I spent alone cried
like nothing ever changes always stays the same
I’m aiming at all directions like it’s you who’s to blame
but it’s all on me now to see how
how to reach out and teach myself how to be proud
if I take the weak road nothing ever differs
so similar days ain’t bad they’re just simpler

I found solace in the darkness
when no light you can see how happy the heart gets
fire grew, felt like an arsonist
scars made my skin harder trough all the hardships
I’m most alive past midnight
most inspired under dim lights
so to the end it’s insight
I’ma bring life from a heart to this fight


Predyspozycje wokalne artyści mają bardzo dobre i prezentują się świetnie. Zapada bardzo w pamięć szczególnie głęboki głos Kublakai’a. Czuć chemię pomiędzy raperami. Świetnie uzupełniają się w kawałkach. Po podkładach suną naprawdę fajnie, czuję świeżość i radość, która wynika z nagrywania rapu, a to najważniejsze. Generalnie nie rapują szybko. Warstwa muzyczna nie budzi zastrzeżeń, dużo życia jest zawarte w brzmieniu. Każdy bit mi się podoba. Jeden mniej, drugi więcej, ale żaden mnie nie nuży. Moi faworyci to ,,Know About Us” oraz „Similar Days”.

Kończąc napiszę tylko, że wielkim plusem ,,Morning Comes” jest fakt, iż jest to bardzo równy materiał. Jeżeli ktoś podpisuje się pod wiadomym tytułem płyty Nasa, po posłuchaniu tego krązka na pewno zmieni zdanie.

9/10

PS: Tym razem będzie bez żadnego kawałka, bo ten album oficjalnie wyjdzie w maju i na razie nie ma tracków na youtubie. No i jeszcze dla formalności mam ten album dzięki uprzejmości jednego gościa, który zamówił preorder, dostał płytę w mp3 na mejla i wrzucił na forum.

1 komentarz:

Łukasz Balcer pisze...

możesz się podzielić na privie?