sobota, 26 lutego 2011

Atmosphere - God Loves Ugly

1)Onemosphere
2)The Bass And The Movement
3)Give Me
4)Fuck You Lucy
5)Hair
6)Godlovesugly
7)A Song About A Friend
8)Flesh
9)Saves The Day
10)Lovelife
11)Breathing
12)Vampires
13)A Girl Named Hope
14)Godlovesugly Reprise
15)Modern Man’s Hustle
16)One Of A Kind
17)Blamegame
18)Shrapnel

,,Atmosphere, it’s just a ten letter word” tak właśnie rapuje Slug w numerze ,,God Loves Ugly”. No i dokładnie tak wygląda sytuacja. Atmosphere to po prostu dziesięcio literowy wyraz, ale dający mi bardzo wiele radości, że wyczuwa się ironię w tym wersie Sean’a (imię Sluga, jakby ktoś miał wątpliwości), który powinien brzmieć ,,Atmosphere, it’s more than just a ten letter word”. Atmosphere, w skład którego wchodzi Ant i wymieniony wyżej Slug, to zespół założony w Minneapolis w stanie Minnesota, a więc Mid-West, jeżeli chodzi o rapową mapę Ameryki. Pełnym albumem o nazwie ,,Overcast!” zadebiutowali w 1997 roku i była to jedyna płyta chłopaków, na której udzielił się także MC Spawn, jako oficjalny członek. Później Atmosphere to tylko (a raczej aż!) raper Slug i producent/DJ Ant. Twórczość zespołu nie tylko mi sprawia dużo radości, ponieważ chłopaki, mimo że zaliczają się do sceny niezależnej, są bardzo popularni i lubiani. Co jest warte podkreślenia to fakt, że nie tylko w kręgach słuchaczy rapu. ,,God Loves Ugly” to drugi oficjalny long play w dorobku artystów i muszę powiedzieć, że dopiero mniej więcej rok temu zapoznałem się z nim. Był jedynym krążkiem Atmosphere, którego nie słyszałem. Nie wiem, dlaczego tak było i dlaczego dopiero któraś tam rekomendacja (bodajże) ze strony pewnego bardzo kumatego ziomka, przekonała mnie do posłuchania. W każdym razie płyta bardzo mi się spodobała i jak jej słucham dzisiaj, to tak samo dobrze wchodzi.

Kto zna chociaż mniej więcej Sluga, mógł być pewny, że duża część tekstów będzie poświęcona dziewczynom. Nie można wpadać jednak wysnuwać jakiś paranoicznych teorii, że jest to jedyny temat, jaki porusza ten biały raper. A nawet, jakby tak stwierdzić, to nie można powiedzieć, że robi to strasznie schematycznie, bez pomysłu, matowo i każdy kawałek jest o tym samym. Tak oczywiście nie jest. W ,,The Bass And The Movement” Sean pozdrawia swoich fanów, disrespektuje hejterów, pokazuje, że jest mocnym ogniwem zarazem gardząc cieniasami, co biorą się za rap. Oczywiście przewijają się także wersy o dziewczynach typu ,,why don’t you run along and tell your girl to bring it here” czy ,,your girl? gimme that”, ale pełnią one funkcję przechwałek, a nie sprawiają, że numer jest o dziewczynie. Kawałek ,,Hair” jest w konwencji storytellingowej i tutaj głównym bohaterem, pomijając oczywiście rapera, jest dziewczyna. Okazuje się, że jest to dziewczyna przynosząca pecha. Slug poznaje ją w barze, piją alkohol i mimo że Sean początku ma do niej zachowawczy stosunek, ostatecznie ulega pokusie i pijani jadą do jej mieszkania w wiadomym celu. Jednak podczas jazdy dziewczyna zbyt zachwyca się Slugiem, nie uważając na drodze i obydwoje giną w wypadku. Historia sama w sobie nie jest może niezwykle wciągająca, ale zaskakująca końcówka czyni ją wyjątkową w ostatecznym rozrachunku.

Track ,,Vampires” także traktuje o dziewczynie. Tym razem nie chodzi o sens dosłowny płci pięknej, a metaforyczny. Raper określa świat, kraj oraz swoje miasto dziewczyną. Jak wskazuje tytuł wampirzycą, która wysysa krew ze swoich ofiar, a więc z ludzi mieszkających na ziemi. Slug mówi, że nie czuje się bezpieczny w obecnym świecie i wymienia jego różne problemy typu głód czy funkcjonariusze policji. Można by więcej powiedzieć o tym kawałku, a ja tylko dodam, że Sean wykazał się kreatywnością. Podobna sytuacja jest w ,,A Girl Named Hope”. Truizmem będzie napisanie, co tym razem Sean określa dziewczyną. Gigantycznie wrażanie robi ,,Saves The Day”, który dla mnie jest jednym z trzech najlepszych numerów od Atmosphere. Dominuje w nim refleksyjny klimat, a artysta odkrywa swoją osobę przed słuchaczami. Ponadto kawałek zawiera mnóstwo niebanalnych często metaforycznych linijek, które mogą być drogowskazami, jak postępować. Nie chcę robić z twórczości raperów poradnika wg którego należy żyć, ale nikt mi nie powie, że wersy

no longer am I mad about the things I don't have
all I'm living for is love and laughs

nie są mądre i że nie mogą być wartościową poradą. Tak, pojawia się także wzmianka o kobietach - ,,I sleep next to woman that I don’t deserve”. Zwrócę jeszcze uwagę na dwie nuty, które są przepełnione uczuciami i emocjami. W ,,Fuck You Lucy” Slug jest agresywny, zły, zdenerwowany, zdezorientowany i ma depresję. Związane jest to oczywiście z relacją z dziewczyną, o której w wersach raper opowiada. Mimo że nie są razem, Sean nie jest w stanie o niej zapomnieć. Trącają nim bardzo ambiwalentne uczucia, co jest widoczne w słowach ,,thank you very much, fuck you very much”, ,,I wanna say fuck you, because I still love you” Jest to zdecydowanie najbardziej ekspresywny numer na płycie. Natomiast ,,God Loves Ugly”, a więc tytułowy kawałek, to potężna dawka osobistych, szczerych i głębokich wersów. Zdecydowanie jeden z najbardziej uczuciowych tracków na przedstawianym krążku. Esencja rapu Sluga:

appears more clear in it's simplest form
nobody sees tears when you're standing in a storm
abandoning the norm, and handling the harvest
measuring the worth by the depth of the hardships
I welcome all the hatred you can aim at my name
I held on to the sacred ways of how to play the game

Oczywiście za stronę produkcyjną odpowiedzialny jest Ant. Trochę ponad połowa podkładów na krążku (dokładnie 10) stworzona jest na bazie sampli. Jak ktoś słuchał ,,Fuck Tede”, to na pewno bit z pierwszego numeru na płycie będzie mu znajomy. Sir Michu wykorzystał ten sam sampel co Ant. Podkład ten bardzo dobrze brzmi, jako wprowadzenie w album. Nie ma mowy, że kawałki zlewają się w jedno, ponieważ brzmienie jest różnorodne. Jest świetnie wkręcający się w głowę spokojny ,,Saves The Days”, dość minimalistyczny dźwiękowo z fantastycznymi basami, które głośniki moje laptopa nie wyłapują i muszę użyć słuchawek, aby je usłyszeć, ułożonymi w rytmiczny sposób ,,Hair”, czerpiący z dorobku muzyki reggae powodujący u mnie chęć bujania głową ,,Blamegame”, refleksyjny, będący jednym z najwybitniejszych w dorobku Anta z perfekcyjnie stworzoną sekwencją klawiszy ,,Godlovesugly”, żywiołowy oraz niezwykle energiczny ,,One Of A Kind”, przynoszący bardzo pozytywny nastrój, ciepły ,,Modern Man’s Hustle” i można by tak jeszcze trochę wymieniać. Nie będę tego już robił. Powiem tylko, że warstwa muzyczna jest kapitalna i nie mam się do czego przyczepić. Ant wysmażył 18 budzących respekt bitów, które do ujeżdżenia miał Slug.

Czy raper nie zmarnował pracy swojego kolegi, bezczeszcząc pokłady? Pytanie retoryczne. Oczywiście, że nie, ponieważ Sean nawijać potrafi. Charakteryzuje go bardzo dobre wyczucie rytmu, niezwykły sposób oddawania szerokiej gamy uczuć od tych negatywnych jak np. gniew w ,,Fuck You Lucy” do tych pozytywniejszych jak np. pewność siebie w ,,The Bass And The Movement”. Tempo rapowania Slug także umie zmieniać. Dynamicznie i agresywnie płynie w wyżej wspomnianym ,,The Bass And The Movement”, a także w ,,One Of A Kind”, natomiast refleksyjnie i spokojnie w ,,Saves The Day”, także doskonale odnalazł się w reggaeowym numerze. Mówiąc krótko, artysta pod względem flow jest wszechstronny i nie nudzi ani nie nuży. Dykcja to także dobra strona Sluga, ponieważ jest wyraźna, co pozwala zrozumieć więcej linijek. Głos jest przyjemny. Oczywiście nie tak aksamitny jak chociażby w przypadku Q-Tip’a, ale miło i chętnie się go słucha. Przede wszystkim nie ma w nim nic takiego, co by mogło odrzucać.

Podsumowując powoli wszystko, powiem, że zgadzam się z opiniami, iż ,,God Loves Ugly” to najlepsza płyta w dyskografii Atmosphere. Slug zaprezentował się jako utalentowany tekściarz i człowiek bardzo emocjonalny, a Ant pokazał, jak należy robić mocne i różnorodne brzmienie. Nie żałuję w ostatecznym rozrachunku, że sprawdziłem tę płytę relatywnie późno, bo lepiej późno niż wcale. Oczywiście chłopaki są aktywni na scenie do dnia dzisiejszego i w tym roku wydadzą koleją płytę. Nazywa się ,,The Family Sign” i będzie to szósty long play w ich dyskografii. Naturalnie czekam na ten krążek i liczę na kawał dobrego rapu, ponieważ Slug i Ant nie wychodzą z formy, co pokazała zeszłoroczna epka.

9,5/10

czwartek, 24 lutego 2011

Podsumowanie Ligi Mistrzów 22 i 23 luty

Wtorek

Kopenhaga – Chelsea

Opiekun mistrzów Anglii mnie zaskoczył, bo zdecydował się wyjść ustawieniem 4:4:2, mając w przedzie Anelkę i Torresa, a na skrzydłach Ramiresa i Maloude. Było wiadomym, że i tak Chelsea nie będzie grać klasycznego 4:4:2, ponieważ Ramires to nie skrzydłowy. Goście zaczęli to spotkanie z impetem i od razu zaatakowali swoich rywali, chcąc szybko zdobyć bramkę. Już w 11 minucie Londyńczycy powinni wyjść na prowadzenie, ponieważ w sytuacji sam na sam z bramkarzem rywali znalazł się Torres, jednak źle przyjął piłkę, co ułatwiło interwencję Wilandowi. Jednak 8 minut później Carlo Ancelotti mógł świętować, ponieważ Anelka przechwycił piłkę na połowie przeciwników i popędził z nią na bramkę Kopenhagi, oddając strzał, który pokonał golkipera. Bardzo niefrasobliwie zachowała się przy tej sytuacji cała defensywa gospodarzy. Pierwsze 45 minut przebiegło może nie z totalną dominacją Chelsea, ale grali lepiej. Na początku drugiej części spotkania Kopenhaga ruszyła do ataku i obrona The Blues miała trochę roboty, jednakże w 54 minucie było 2:0 dla Anglików. Fantastyczną piłkę do Anelki zagrał Lampart, a Francuz nie miał problemów ze skutecznym wykończeniem. Gospodarze nie poddali się i próbowali zdobyć chociaż honorowego gola, ale ostatecznie spotkanie zakończyło się zwycięstwem Chelsea 2:0.

Bardzo cieszy mnie wynik jak i gra Niebieskich, bo zaprezentowali się naprawdę dobrze. Oczywiście można mówić, że przecież Kopenhaga to słaby przeciwnik i że nawet mocny klub w dołku byłby w stanie z nimi wygrać, ale to nieprawda. Nie było łatwo gościom, ale zagrali dobrą piłkę. Przede wszystkim Torres zagrał swoje najlepsze spotkanie w barwach Chelsea jak do tej pory, mimo że nie zdobył bramki, ale był aktywny i dochodził do sytuacji. Myślę, że Hiszpan z meczu na mecz będzie się rozkręcał. Dwubramkowa wygrana to wynik, który na 99% zapewnia Londyńczykom awans do ćwierćfinału.

Lyon – Real Madryt

Jose Mourinho postanowił w pierwszym składzie wystawić Adebayora, a były piłkarz Lyonu – Karim Benzena, rozpoczął spotkanie na ławce rezerwowych. Pierwsza połowa rywalizacji nie była zbyt ciekawa i żywiołowa. Nie można było być świadkiem zbyt wielu ciekawych sytuacji podbramkowych. Na drugie 45 minut obydwie drużyny schodziły bez zmian. Real podkręcił tempo i stworzył sobie kilka dogodnych sytuacji, ale nie przyniosły one skutku. Warto nadmienić, że Ronaldo trafił z rzutu wolnego w słupek, natomiast Serio Ramos w poprzeczkę, główkując w polu karnym po dośrodkowaniu z rożnego. W 62 minucie sędzia mógł podyktować karny po tym jak piłkę uderzaną z wolnego wykonywanego przez Ronaldo, ręką odbił stojący w murze jeden z graczy Lyonu. 2 minuty później Adebayora zastąpił Benzema i zaledwie minutę po swoim wejściu pokonał Llorisa. Strzelec bramki tonął w objęciach kolegów, ale oczywiście z szacunku dla swojego byłego klubu, nie okazywał wielkiej radości. Wydawało się, że Królewscy wywiozą zwycięstwo, ale Olimpique się nie poddał i walczył do końca. Opłaciło się to, ponieważ w 83 minucie Gomis po asyście Crisa, który rozegrał bardzo słabe spotkanie, doprowadził do wyrównania.

Opiekun gospodarzy, Claude Puel, powiedział po spotkaniu, że jego zespół zasłużył na więcej. Ja się z tym nie zgadzam, gdyż remis jest sprawiedliwym wynikiem tak jak mówił po meczu Mourinho. Z drugiej strony trafienia w poprzeczkę i słupek są rażące i chciałby się rzec, że to Królewscy zasługiwali w tym pojedynku na więcej. W każdym razie osiągnęli lepszy rezultat niż przed rokiem i są w niezłej sytuacji przed rewanżem na Bernabeu. Jednakże nie można lekceważyć Lyonu, który wcale nie stoi na straconej pozycji. Chłopaki potrafią grać w piłkę i osiągnięcie remisu brakowego powyżej 1:1 w stolicy Hiszpanii wcale nie jest niemożliwe.

Środa

Inter – Bayern

Leonardo desygnował praktycznie jedynie dwóch ofensywnych zawodników do pierwszego składu – Sneijdera oraz Eto’o. Włosi nastawili się na zaciśnięcie środka pola i solidną defensywę. Trzeba przyznać, że właśnie pierwsza połowa przebiegła pod lekką przewagą Bayernu, który jednak nie znalazł sposobu na obronę gospoderzy. Z dystansu próbował Gustavo, a w poprzeczkę z główni trafił Ribery. Jednak bardzo kontrowersyjna sytuacja miała miejsce w polu karnym Bawarczyków, gdzie sędzia mógł podyktować rzut karny po tym jak Eto’o został zatrzymany przez Tymoszczuka. Swoją szanse zmarnował także Gomez, ale to nie znaczy, że Mediolańczycy nie mieli sytuacji na strzelenie bramki. M.in. Stankovic i Eto’o mogli wyprowadzić gospodarzy na prowadzenie. W pierwszej części drugich 45 minut ponownie Niemcy prowadzili grę i się zaprezentowali lepiej, ale gola nie udało się zdobyć. Ostatnie 15-10 minut należało do Interu, ale fantastycznie w tym meczu spisywał się w bramce gości Kraft. W końcu nadeszła 90 minut, kiedy Arjen Robben przeprowadził typową dla siebie akcje, schodząc z prawej strony do środka i uderzając z lewej nogi na bramkę. Piłkę odbił przed siebie Julio Cesar, a dobiegł do niej Gomez, który bez problemów strzelił gola. Bayern wygrał 1:0.

Jednobramkowe zwycięstwo z Interem na San Siro to bardzo korzystny rezultat. Nie chcę mówić, że zapewnia on awans do ćwierćfinału, ale bardzo do niego przybliża. Gospodarze w przekroju całego spotkania zagrali słabiej niż Monachijczycy. Jedynie tak naprawdę groźnym piłkarzem w szeregach Mediolańczyków był Eto’o, a na obronie wyróżniał się Ranocchia. Obstawiałem remis 1:1, a jest lepiej niż sądziłem. Oby tak dalej

Marsylia – Manchester

Czerwone Diabły wyszło na to spotkanie w zasadzie bez lewego skrzydła, gdyż na tej pozycji zagrał Rooney, a jak wiadomo nie jest to skrzydłowy. Ogólnie było to spotkanie bez historii. Kibice oglądający rywalizacje nie mieli wielu powodów do emocjonowania się, bo niewiele ciekawego działo się na murawie w ciągu 90 minut. Manchester rozczarował trochę, ponieważ mógł zagrać lepiej, natomiast Marsylczycy niestety nie wykonali pierwszego kroku w stronę awansu, którym byłoby oczywiście zwycięstwo przed własną publicznością. Liczyłem na remis 2:2, padł remis 0:0. Sądzę, że Anglicy bez żadnych problemów pokonają Olimpqiue na Old Trafford i awansują do ćwierćfinału.

wtorek, 22 lutego 2011

Zapowiedź Ligi Mistrzów 22 i 23 luty

Wtorek

Kopenhaga – Chelsea

To teoretycznie powinien być spacerek dla podopiecznych Carlo Ancelottiego, biorąc pod uwagę kadry obydwu zespołów. Zostawmy jednak teorię w spokoju, bo The Blues od dobrych paru miesięcy są pogrążeni w kryzysie. Były lepsze i gorsze momenty, ale nie można powiedzieć, że Chelsea gra taką piłkę jak w końcówce zeszłego sezonu czy na początku obecnego. Gra się nie klei. Na dodatek w ostatnią osobę odpadła z Pucharu Anglii, ulegając w karnych Evertonowi, a Anelka po raz kolejny dał popis. W Premiership zajmuje dopiero piąte miejsce, miliony wydane na sprowadzenie Torresa jak na razie nie spłacają się (jednak nie można wysuwać oczywiście pochopnych wniosków), co innego jest w przypadku Luiza. Mówiąc krótko, źle się dzieje. Zespół Duński to rewelacja obecnej edycji Ligi Mistrzów, która wyszła z grupy, w której skazywana była na ostatnie miejsce. W drużynie Londyńskiej na pewno na boisku nie zobaczymy Alexa, wspomnianego wyżej Luiza oraz Benayouna. Kluczem będzie zdominowanie środka pola, a to jest największy kłopot Niebieskich, gdyż linia pomocy spisuje się słabo. Chociaż gospodarze na pewno są w stanie wygrać, liczę na przebłysk Chelsea i minimalne zwycięstwo. Tak więc 0:1

Lyon – Real Madryt

Czy w końcu Królewscy przełamią magiczną barierę 1/8 finału, która wisi nad nimi od sezonu 2004/2005? Mamy chciałoby się powiedzieć powtórkę z rozrywki, ponieważ sezon wcześniej Real także mierzył się z Olimpiqiem w tej fazie. Jak wszyscy pamiętają, Francuzi wygrali pierwszy mecz 1:0, natomiast w rewanżu osiągnęli korzystny rezultat 1:1, dający awans. Obecnie chyba nikt sobie nie wyobraża, aby ekipa Jose Mourinho nie przeszła dalej. Madryt gra w tym sezonie dobrą piłkę, mają bardzo silny skład i są w stanie pokonać każdego (no poza Barceloną mógłby ktoś złośliwy dodać). Portugalski szkoleniowiec będzie miał do dyspozycji wszystkich kluczowych zawodników z wyjątkiem kontuzjowanego od dłuższego czasu Higuina. Nie wystąpi także Gago, ale to nie jest gracz na pierwszą jedenastkę, tak więc Królewscy kadrowo nie mogą narzekać na kłopoty. Lyon będzie osłabiony brakiem Lisandro Lopeza i Edersona, ale i tak zajmujący czwarte miejsce w Ligue 1 zespół ma ciekawych i dobrych piłkarzy w składzie. Dla Realu najważniejsze będzie nie przegrać we Francji, o co na pewno nie będzie łatwo, jednak to jest Jose Mourinho i to powinno wystarczyć. 0:2 dla gości.

Środa

Inter – Bayern

Obok wyżej opisanego pojedynku kolejny wielki rewanż za ostatni sezon Ligi Mistrzów. Inter prowadzony wtedy przez Jose Mourinho spotkał się z Bawarczykami w finale i zasłużenie zwyciężył 2:0 po trafieniach Diego Milito. Pojedynek w 1/8 zapowiada się emocjonująco szczególnie dla mnie jako fana Bayernu. Jeżeli chodzi o skład Mediolańczyków to niestety nie będą mogli skorzystać z wyżej wspomnianego Milito przez kontuzje, Pazziniego, ponieważ ten występował już w tej edycji Champions League oraz Waltera Samuela, dla którego ten sezon jest już skończony. Jednakże w kadrze znajdą się Lucio i Snejider, którzy wracają po urazach. Nie wiadomo jest, czy Leonardo wpuści ich od pierwszej minuty. Monachijczycy jedynie nie będą mogli skorzystać z usług Olicia, który dzieli los Samuela, a tak to wszyscy piłkarze będą do dyspozycji Van Gaala. Nawet na ławce powinien znaleźć się Diego Contento. Zapowiada się bardzo wyrównane spotkanie i ciężko jest typować jakiś rezultat. Minimalnym faworytem mimo wszystko jest Inter, ponieważ grają przed własną publicznością i jak nie zwyciężą, to o awans będzie bardzo trudno. Ja jednak sądzę, że Bayern tego meczu nie przegra i może będzie miło i choć przez chwilę poczuję się jak na San Siro… 1:1.

Marsylia – Manchester

Los dla Marsylczyków nie był łaskawy, ponieważ będą musieli dwukrotnie zmierzyć się z Czerwonymi Diabłami, którzy są faworytem. Jeżeli gospodarze myślą o wyeliminowaniu Anglików, muszą pierwsze spotkanie wygrać. Nie jest to niewykonalne zadanie szczególnie, że piłkarze Sir Alexa Fergusona osłabieni będą brakiem Giggsa, Ferdinanda, Andersona, Evansa, Owena, Parka i od bardzo długiego czasu Valenci. Manchester prowadzi w lidze angielskiej i spokojnie zmierza po kolejne mistrzostwo, jednak ogólna gra zawodników nie jest perfekcyjna. W każdym razie są w zdecydowanie lepszej formie niż Chelsea. Jeżeli chodzi o Olimpique, pewnym jest, że zabraknie Gignaca, a co do Valbueny, Remy’ego oraz Brandado wszystko okaże się jutro, jednak nie można spodziewać się rewelacji. Ja osobiście typuję, że ekipa United nie przegra spotkania i wywiozą bramkowy remis 2:2.

poniedziałek, 21 lutego 2011

23 kolejka Bundesligi

W środę zostało rozegrane zaległe spotkanie między Hamburgiem, a ST. Pauli, a więc był to pojedynek derbowy. Takiego typu meczu często kończą się niespodziewanym wynikiem i tak samo było w tym przypadku, bo goście zwyciężyli 1:0. Było to ich 3 zwycięstwo z rzędu i umacniają się w środku tabeli, będąc z dala od strefy spadkowej.

Piątek

Ekipa Norymbergi w ostatnich trzech kolejkach odniosła 3 zwycięstwa i biorąc pod uwagę jedynie ostatnie 3 tygodnie, była najlepszym zespołem Bundesligi. Teraz piłkarze Heckinga mierzyli się z Eintrachtem, który z spotkania na spotkanie coraz bardziej się pogrąża. Gospodarze podtrzymali swoją wyśmienitą passę, ponieważ pokonali Frankfurtczyków aż 3:0, a bramka na 2:0 autorstwa Maka była przecudnej urodny. Piękny lob. Norymberga konsekwentnie pnie się w górę i do miejsca premiowanego grą w Lidze Europejskiej traci tylko 2 punkty.

Sobota

Grający w kratkę Hamburg przed własną publicznością podejmował bardzo słabo spisujący się Werder. Rywalizacja zapowiadała się interesująco, ale faworytem mimo wszystko byli gospodarze. Marco Marin ponownie zagrał na innej pozycji, tym razem wystąpił w roli lewego skrzydłowego, ale nie pomogło to Bremeńczykom uchronić się przed pogromem. HSV pewnie i zasłużenie zwyciężyło 4:0, nie pozostawiając cienia wątpliwości, kto był zespołem lepszym. Podopieczni Thomasa Schaafa muszę się w końcu wziąć w garść, ponieważ strefa barażowa już puka do drzwi.

Kaiserslautern potrzebowało punktów, bo w ostatnich 4 kolejkach zdobyli zaledwie jedno oczko. Ciężko było graczom Marco Kurza szukać tych punktów w Hannoverze, gdzie czekali na ich zawodnicy gospodarzy prowadzeni przez Mirko Slomke. No i faktycznie Czerwone Diabły nie miały w tym meczu nic do powiedzenia, zostając pokonanym 0:3 i wracając z zerowym dorobkiem punktowym. Hannover 96 nadal pozostaje w grze nawet o wicemistrzostwo Niemiec, ponieważ nie traci kontaktu z czołówką.

Zmiana szkoleniowca w drużynie Wolfsburga nie przynosi na razie żadnych efektów, ponieważ Wilki poniosły już czwartą porażkę z rzędu. Tym razem ulegli na wyjeździe Freiburgowi 1:2, mimo że mogli od 28 minuty cieszyć się z prowadzenie po golu nowego nabytku Helmesa. Widać, że mecz zawieszenia przydał się Diego, bo Brazylijczyk rozegrał świetnie spotkanie. Było to cenne zwycięstwo dla gospodarzy, ponieważ nadal utrzymują miejsce w górnej części tabeli i mają szanse zakończyć sezon w pierwszej piątce.

Lider z Dortmundu był stawiany w roli zdecydowanego faworyta w pojedynku z ST. Pauli, mimo że w ostatnich dwóch kolejkach tylko remisował. Tym razem piłkarze Kloppa nie rozczarowali swoich kibiców, bo zagrali świetne spotkanie, które wygrali 2:0, a mogło być więcej. Od kontuzji Kagawy, Robert Lewandowski ciągle grywa w pierwszym składzie na pozycji cofniętego napastnika. Jednak jak Błaszczykowski wyleczy kontuzję, możliwym jest, że Lewy usiądzie na ławce, a na jego pozycji będzie grał Gotze (grający obecnie na pozycji Błaszczykowskiego), który jest bardzo uniwersalnym piłkarzem i może grać na każdym skrzydle jak i w środku.

FC Koln ostatnio zaskakuje wszystkich. Ich forma w rundzie rewanżowej jest bardzo dobra i dzięki temu dzieli ich bezpieczna odległość od strefy barażowej, nie wspominając nawet o strefie spadkowej. W 23 kolejce Bundesligi Koziołki wybrały się do Hoffenheim, gdzie czekał na nich zespół prowadzony przez Pezzaiuoliego. Wiedziałem, że to nie będzie łatwa przeprawa dla przyjezdnych i się nie pomyliłem, ponieważ spotkanie zakończyło się remisem 1:1. Nie był to jednak sprawiedliwy wynik, gdyż Wieśniaki miały więcej z gry i stworzyli sobie więcej dogodnych sytuacji, ale mieli pecha, ponieważ aż 3 razy Rensinga ratował słupek.

W ostatnim sobotnim meczu o 18:30 Mainz podejmowało Bayern. Faworytem spotkania byli oczywiście Bawarczycy, którzy są w lepszej formie niż ich sobotni rywale, z których zaczyna wylatywać powietrze. Goście szybko objęli prowadzenie, ponieważ już w 9 minucie gola zdobył Schweinsteiger po asyście Robbena. Pierwsza połowa zakończyła się prowadzeniem Monachijczyków, ale ekipa FSV wcale nie była gorsza. Gospodarze stwarzali groźne sytuacje, ale brakowało im skutecznego wykończenia. Na początku drugiej części spotkania bramkę zdobył Muller, co dało graczom Van Gaala spokój. Ostatecznie mecz zakończył się ich zwycięstwem 3:1, a ciekawym faktem do zanotowania jest to, że Luis Gustavo grał na trzech pozycjach. Najpierw lewy obrońca, potem defensywny pomocnik i na końcu jako stoper. Zwycięstwo zasłużone, ale Mainz nie położyło się przed Bayernem i także dzielnie walczyło. Niepokoi trochę uraz Mario Gomeza, bo nie wiadomo, czy będzie gotowy na środowe spotkanie z Interem.

Niedziela

Bayer Leverkusen i Stuttgart przystępowały do tej rywalizacji, mając pewnie jeszcze w pamięci swoje czwartkowe potyczki w ramach Ligi Europy. Aptekarze rozbili na wyjeździe Metalist aż 4:0, natomiast VFB, mimo że prowadziło w Lizbonie 1:0, uległo Benfice 1:2. Tutaj faworyt był tylko jeden, bo jak gra kandydat na wicemistrza z pretendentem do spadku, to inaczej być nie może. Padło sporo bramek, bo aż 6, ale 4 strzelił Bayer, a 2 Stuttgart i zgodnie z przewidywaniami gospodarze zdobyli 3 punkty. Bardzo cieszą mnie 2 trafienia KieSlinga, który tym razem wyszedł w pierwszym składzie i zagrał całe 90 minut. Mam nadzieję, że chłopak powoli wraca do formy z poprzedniego sezonu. Wspomnę także o Sidney Samie chłopaku, który cały czas mnie zadziwia, utrzymując bardzo wysoką formę. No, a Stuttgart nadal w dołku i nadal w strefie spadkowej. Za tydzień wyjazd do Frankfurtu i może tam w końcu uda się zespołowi VFB coś ugrać.

Światełko w tunelu pojawiło się dla Borussi M’gladbach, która niespodziewanie pokonała na własnym obiekcie Schalke 2:1. Może jeszcze na pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech dla gospodarzy nie jest za późno. Porażki goście nie mają prawa tłumaczyć zmęczeniem wtorkowym meczem w Lidze Mistrzów, ponieważ minęło od tamtego momentu kilka dobrych dni. Huntelaar wciąż nie robi kompletnie nic produktywnego na boisku i po raz kolejny został oceniony przez Kicker na 6. Co się stało z tym zawodnikiem, który przecież na początku sezonu spisywał się bardzo dobrze?

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Borussia D. – 55 punktów
2)Bayer – 45 puntów
3)Bayern – 42 punkty
4)Hannover – 41 punktów
5)Mainz – 37 punktów
__________

14)Werder – 24 punkty
15)Wolfsburg – 23 punkty
16)Kaiserslautern – 23 punkty
17)Stuttgart – 19 punktów
18)Borussia M. – 19 punktów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europy, Baraże, Spadek.

Strzelcy

Gomez – 18 goli, Bayern
Cisse – 16 goli, Freiburg
Gekas – 14 goli, Eintracht
Ya Konan – 11 goli, Hannover
Lakic – 11 goli, Kaiserslautern

czwartek, 17 lutego 2011

Podsumowanie Ligi Mistrzów 15 i 16 luty

Wtorek

Milan – Tottenham

Wbrew temu co pisałem w zapowiedzi, Van Der Vaart wystąpił w pierwszym składzie. Ekipa gości zaskoczyła mnie, ponieważ rozpoczęła spotkanie bez kompleksów i to ona miała więcej z gry w pierwszych 15 minutach. Gracze z Wysp grali agresywnie, parli na bramkę Abbiatiego i nie dawali zbyt wiele miejsca Milanistom, którzy chyba byli zszokowani tak ofensywną grą rywali. W 19 minucie kontuzji doznał bramkarz gospodarzy i zastąpił go Amelia. Pozostała część połowy nie przebiegła pod dyktandem żadnego z zespołów, a gra głównie toczyła się w środku pola. Można było zobaczyć sporo walki, trochę akcji ofensywnych z obydwu stron i działo się to w dynamicznym tempie. Od początku drugiej połowy szkoleniowiec gospodarzy wprowadził Pato w miejsce beznadziejnego Seedorfa. Milan przeważał, stwarzał sytuacje, ale na niewiele się to zdawało, ponieważ Tottenham bardzo mądrze się bronił i groźnie kontratakował. Jedna z takich kontr wyprowadzona przez Lennona w 81 minucie zakończyła się bramką strzeloną przez Croucha. Wynik meczu nie zmienił się do końca. Anglicy wygrali zasłużenie, a Gattuso udowodnił, że jest człowiekiem niezrównoważonym psychicznie i powinien się leczyć, a nie grać w piłkę.

Valencia – Schalke

No i znowu wbrew temu, co pisałem w zapowiedzi, Miguel i Vicente jednak zagrali w tym spotkaniu. Tyle że ten drugi wszedł z ławki rezerwowych. Hiszpanie wyszli w ofensywnym ustawieniu 4:3:3. Było to zdecydowanie bardziej otwarte i ciekawsze spotkanie od rywalizacji Milanu z Tottenhamem, co nie znaczy, że ich pojedynek był nudny. Nietoperze objęli prowadzenie w 17 minucie po trafieniu Soldado i mogli do przerwy prowadzić wyżej, ale nie wykorzystali okazji. Więcej z gry miała Valencia, ale na przeszkodzie stawał jej Manuel Neuer. Jednakże przyjezdni także mieli swoje sytuacje, a najwięcej miał ich Raul i jedną z nich w 64 minucie wykorzystał. Była to jego 71 bramka w europejskich pucharach, tym samym pobił rekord należący do Inzaghiego. Dla Schalke remis na Estadio Mestalla jest bez wątpienia dobrym rezultatem przed rewanżem. Jakakolwiek wygrana podopiecznych Felixa Magatha daje im awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, który mam nadzieję, że stanie się faktem.

Środa

Arsenal – Barcelona

Samir Nasri nie tylko znalazł się w kadrze meczowej, ale na dodatek wystąpił od pierwszej minuty. Gracze Wengera nie przestraszyli się rywali i pierwsze 10 minut meczu wyglądało zupełnie inaczej niż te w pojedynku zeszłego sezonu w 1/4 Ligi Mistrzów. Arsenal miał przewagę i mógł bez problemu zdobyć gola. Następnie Barcelona zaczęła grać swoje, a więc kombinacyjną piłkę polegającą na wymianie wielu podań na małej przestrzeni. Messi zmarnował wyborną sytuację sam na sam ze Szczęsnym, który bardzo dobrze się zachował, umiejętnie nie dając się położyć przed Argentyńczykiem. Miało to miejsce w 15 minucie meczu. Najlepszy piłkarz świata kilka minut później, a dokładnie w 26 minucie, asystował przy golu Villi i było 1:0 dla przyjezdnych. Przez dalszą część pierwszej połowy Katalończycy przeważali, a Kanonierzy praktycznie nie istnieli, a nieliczne próby ataków kończyły się niepowodzeniem.

Druga połowa przyniosła rewolucje. Z początku gracze Guardioli kontrolowali spotkanie i tak naprawdę grali trochę na stojąco, chcąc dowieźć korzystny rezultat. Trener zdjął Ville, wprowadzając Keite, dając w ten sposób ewidentny znak, że zamierza bronić wyniku. Był to błąd, ponieważ Wegner wprowadził Arshavina i Bendtnera za Songa i Walcotta, a więc wzmocnił ofensywę. Londyńczycy pokazali wolę walki i wykazali się wielką determinacją w dążeniu do celu, czego efektem były gole w 78 i 83 minucie kolejno Van Persiego i Arshavina. Anglicy mogli strzelić jeszcze jedną bramkę, ale niestety nie udało się. Świetnie zaprezentowali się m.in. Kościelny oraz Wilshere. Nie sądziłem, że Arsenal stać na pokonanie Barcelony, ale się miło zaskoczyłem. 2:1 to lepsze niż remis, ale obawiam się, że w rewanżu Kanonierzy nie sprostają rywalom, ponieważ nie umieją tak dobrze grać w defensywnie jak chociażby Inter czy Chelsea w szczytowych formach, a obrona jest kluczem do osiągnięcia korzystnego rezultatu na Camp Nou.

Roma – Szachtar

Kibice na stadionie w Rzymie cieszyli się od 28 minuty prowadzeniem swojego zespołu po golu Perrotty. Radość trwała jedynie minutę, bo w 29 nastąpiło wyrównanie i była to jedyna minuta w tym spotkaniu, w której gospodarze prowadzili i mogli być zadowoleni. Szachtar dołożył w pierwszych 45 minutach jeszcze 2 bramki, a przy trafieniu na 3:1, mówiąc delikatnie, nie popisał się Risse. Do przerwy wynik można było nazwać co najmniej sensacyjnym, bo chyba nikt nie spodziewał się, że Roma będzie przegrywać różnicą aż 2 bramek. W drugiej części spotkania gospodarze stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji, ale tylko Menez w 61 minucie zdołał pokonać golkipera Ukraińców. Szachtar Donieck zagrał bardzo dobre spotkanie i zasłużenie wracał z Rzymu w roli zwycięzców. Teraz Romie będzie bardzo ciężko awansować, ponieważ muszą z zimnej Ukrainy wywieźć co najmniej dwubramkowe zwycięstwo albo wygrać jednym gole w wyniku co najmniej 4:3.

środa, 16 lutego 2011

K-Rino - Alien Baby

1)(Intro) Hour Of The Inevitable Conquest
2)Father Of The Flame
3)Don’t Leave Me
4)Who Is This
5)Killin’ The Game
6)Flow Session Number 2
7)Perfect World
8)Initial Contact
9)Represtin’
10)The Phantom’s Anthem
11)Alien Baby
12)Lifting The Veil
13)Finish Moves
14)Lookin’ At You
15)Watch Him


Jak na razie jeżeli chodzi o płyty z 2011 roku zza oceanu to nie ma dla mnie rewelacji. Oczywiście mam na myśli te, które sprawdziłem, a więc 3, o których pisałem na blogu. Wiadomo, że mamy dopiero połowę lutego i bardzo dobre produkcje muszą się pojawić albo już się pojawiły, a ja jeszcze nie wrzuciłem ich na słuchawki. W każdym razie, kiedy dowiedziałem się, że K-Rino uderza z kolejnym materiałem, zakładałem w ciemno, że będzie on na pewno lepszy od wszystkiego, co do tej pory słyszałem w bieżącym roku. W 2010 artysta reprezentujący Houston, wydał podwójny album ,,Annihilation Of The Machine”, który sprawdziłem tylko raz i to niezbyt dokładnie. Był on w dość kiepskiej jakości i lepszej niestety nie udało się znaleźć, ale obiecałem sobie, że powrócę do niego i znajdzie się w recenzjach krążków pod etykietą USA 2010 płyty. Niestety, ale już nie powróciłem do niego z czystego lenistwa, a jestem pewny, że straciłem wiele, bo K-Rino nie nagrywa słabych płyt. Co by nie mówić, można to nadrobić, ale najpierw skupię się na jego ostatnim albumie, a więc ,,Alien Baby”.

Jak powiedzmy 3,5 roku temu robiłem listę 15 najlepszych lirycznie raperów na pewnym forum, nie uwzględniłem Rino, ponieważ nie znałem jego muzyki. To, że ktoś taki istnieje wiedziałem, ale nie miałem nawet chęci by zapoznawać się z jego twórczością. Jeżeli dnia 16 lutego 2011 roku miałbym zrobić taką listę, reprezentant H-Town znalazłby się na niej bez wątpienia. Właśnie tak, głównym atutem gospodarza opisywanego krążka jest jego niebywała siła liryczna. Nie mam na myśli w tym przypadku jedynie mocnych punchy, szerokiej gamy odwołań, świetnie technicznie złożonych rymów, szerokiego słownictwa, ale przede wszystkim koncepty. K-Rino, można by śmiało rozwinąć do Koncept-Rino, ponieważ pod względem pomysłowości na kawałki ten człowiek nie ma sobie równych. Jednak zanim skupię się na tej kwestii, powiem kilka słów o braggadacio w wykonaniu artysty na ,,Alien Baby”. Jest ono wręcz nadzwyczajne, ponieważ raper mimo nagrania wielu kawałków w takiej stylistyce, zawsze rzuci (może lepiej byłoby napisać zaatakuje) jakimś świeżym, powalającym, miażdżącym panczem, który mnie nokautuje. Widać to doskonale w chociażby ,,Father Of The Flame” czy ,,Flow Session Number 2”. Kilka przykładów przytoczę już za parę chwil.

Teraz przyjdę do konceptowych numerów, których na albumie nie brakuje. Zacznę od ,,Who Is This”. Akcja dzieje się w środku nocy i mamy przedstawioną rozmowę telefoniczną pomiędzy K-Rino, a jakimś ziomkiem. Owy koleżka o imieniu Chris ma pretensje do rapera, że sypia z jego dziewczyną, na której owemu ziomkowi bardzo zależy, bo są zaręczeni. No i rozpoczyna się ciekawa wymiana zdań wers po wersie. Słuchając tego tracku, miałem ciarki na plecach, ponieważ spodziewałem się jakiegoś niesamowitego zakończenia wprost z najdoskonalszych thrillerów psychologicznych. Myślałem, że okaże się, iż Rino tak naprawdę rozmawia z samym sobą czy coś w tym stylu. Niestety lekko się rozczarowałem, bo cała ta historia skończyła się, że tak to ujmę normalnie. Morał? Jak nawinął artysta – ,,always check the woman fool, never check the dude". ,,Initial Contact” to oryginalna i ciekawa zabawa słowem. Gospodarz albumu żągluje akronimami. Jest to kawałek, który dość trudno ogarnąć za pierwszym razem właśnie ze względu na sporą ilość akronimów. Zwrócę uwagę jeszcze na ,,Lifting The Veil”, w którym Rino powalił mnie na kolana. Przedstawia on nieścisłości związane z religią. Gwarantuję, że ta nuta zrobi sieczkę z mózgu, bo raper idealnie odnajduje się w tego typu konspiracyjnych tematach. Próbka tego, co lirycznie ma do zaoferowania artysta:

cause my mental’s eclectic, double directed
concurrently enter you and exit

galaxies are being fed
I read a mind reader’s mind to let him know I knew my mind was being read

compose a symphony the first day life entered me
no doctor was needed, I performed a self delivery

got a mystical vehicle
that let me see a thousand miles back in the rearview

I’m so skillfully gifted that I spit 6 verses on 7 beats
and every one of them were different

I’m so futuristic my first born raised me

Sporo tych wersów, ale jak już pisałem wyżej to jest tylko kawałeczek tortu. Chcesz więcej to sprawdź album. Skoro tekstowo ,,Alien Baby” to najwyższa półka czy tam klasa światowa, to nawet niezbyt doskonała produkcja nie będzie wielkim minusem. Oczywiście są pewne granice dopuszczalności, ale w przypadku tego albumu nawet nie jesteśmy ich blisko, ponieważ warstwa brzmieniowa jest dobra. Ktoś mógłby powiedzieć, że większość podkładów jest podobna do siebie i można odnieść wrażenie, że się zlewają ze sobą. Wielkiej różnorodności faktycznie nie ma, ale mi to w prawdzie nie przeszkadza. Nie jestem wielkim degustatorem produkcji, byleby była słuchalna. W tym przypadku jestem zadowolony, bo np.,,Perfect World”, ,,Alien Baby”, The Phantom’s Anthen” i ,,Who Is This” mimo że są utrzymane w spokojnym tempie, różnią się od siebie niektórymi elementami. Jest także coś mocniejszego jak ,,Initial Contact”, jak i w typowym klimacie Dirty South ,,Representin’”. Nie mam pojęcia, kto zajął się robieniem bitów. Może był to sam raper, może ktoś inny. Nie wiem. W każdym razie podkłady nie urywają dupy, ale są w porządku.

Flow rapera jest bardzo charakterystyczny. Ma się wrażenie, że podczas rapowania szepcze. No i właśnie ten element szeptu wyróżnia K-Rino. Może zbytnio nie urozmaica swojej nawijki (wyjątek stanowi ,,Lookin' For You", gdzie rapuje przez jakiś czas szybko) i pod tym względem technicznie nie jest mocarzem, ale nie mogę zarzucić mu, że nie potrafi rapować i że nie ma flow. Jego głos i sposób jechania po podkładach jest idealny do opowiada historii. Dlatego też najlepiej słucha mi się go w ,,Alien Baby”, ,,Who Is This” oraz ,,Lifting The Veil”. Rino udowodnił, że potrafi także zaśpiewać, co widać w refrenie ,,Don’t Leave Me”, ,,Perfect World”, ,,Lookin' For You" oraz ,,Alien Baby” i jak na moje wyszło mu to bardzo dobrze. Nie jest to pierwsza taka próba w karierze gracza z Houston, bo np. na ,,Solitary Confinement” w ,,Didn’t Ask” też się podjął tego zabiegu i także mi się podobało. Jak już jestem przy refrenach, to powiem, że ten z ,,Who Is This” mnie paraliżuje. Nie jest autorstwa gospodarza, ale kopie.

K-Rino lirycznie pozamiatał i udowodnił, że nadal jest w wysokiej formie. Raperów, którzy mogą się z nim mierzyć obecnie pod tym względem można policzyć na palcach jednej ręki. Cieszy to, że np. w przeciwieństwie do KRS One’a taki weteran nadal potrafi nagrać płytę, którą będę się jarał i nie pozostanie mi po niej niesmak. ,,Alien Baby” to wreszcie album z takiego typu, na które czekałem w bieżącym roku. Może jedyną wadą fakt jest to, iż jest za długi, ale to już szczegół. Całkiem prawdopodobny kandydat do pierwszej 10 najlepszych produkcji 2011 roku, chociaż do końca jeszcze daleka droga, ale ma szanse się tam znaleźć.

9/10

wtorek, 15 lutego 2011

Zapowiedź Ligi Mistrzów 15 i 16 luty

Wtorek

Milan – Tottenham

Faworytem dwumeczu jego mimo wszystko Milan, a tego pojedynku już na pewno. Podopieczni Leonardo dobrze spisują się w lidze, ponieważ okupują pierwszą lokatę, a w ostatni weekend zmiażdżyli na San Siro Parmę 4:0. Jedną z bramek zdobył nowy nabytek włoskiej ekipy Cassano, który nie będzie mógł wystąpić w tej edycji Ligi Mistrzów, ponieważ już grał w eliminacjach w barwach Sampdorii. Poza nim nie zagrają z tego samego powodu Van Bommel oraz Emanuelson. Dodatkowo kontuzjowani są Bonera, Pirlo, Boateng, Zambrotta, Ambrosini oraz Inzaghi. Jednak nawet bez tych piłkarzy kadra Milanu prezentuje się imponująco. Tottenham po raz pierwszy w historii gra w Champions Leaugue i już zaszedł do 1/8. W Premiership gracze Redknappa są na czwartym miejscu, mając 2 punkty przewagi nad Chelsea, 2 punkty straty do Manchesteru City, ale o jeden mecz rozegrany mniej niż ekipa Manciniego. W ostatnim pojedynku pokonali na wyjeździe mocny Sunderland. Kontuzje w składzie Anglików nie są tak liczne jak w przypadku ich dzisiejszego rywala, ale dotyczą one kluczowych zawodników – Bale’a i Van Der Vaarta. Niepewny jest także występ Modrica. Nie idę za żadną z ekip, ale sądzę, że Milan powinien wygrać 2:0.

Valencia – Schalke

Trochę w cieniu pojedynku przedstawionego powyżej będzie odbywać się rywalizacja na Mestalla, gdzie Nietoperze zmierzą się z nieprzewidywalnym Schalke. Gospodarze w lidze stoją na 3 miejscu i raczej nie mają szans walczyć o dwie pierwsze lokaty i tak samo raczej nie wypadną poza pierwszą czwórkę. Dla podopiecznych Magatha 10 miejsce w Bundeslidze to tragedia, chociaż nie jest powiedziane, czy nie uda im się wskoczyć do pierwszej piątki na koniec sezonu. W roli faworyta stawiana jest Valencia, ale jak już pisałem zawodnicy z Gelsenkirchen są nieprzewidywalni i mogą zaskoczyć. W fazie grupowej grali bardzo dobrze, a na ligowym podwórku fatalnie. Liga Mistrzów i liga krajowa to zupełnie dwie inne rzeczy, a dowodów na to mieliśmy w historii piłki nożnej mnóstwo. Gospodarze będą musieli poradzić sobie bez Albeldy, Miguela, Vicente i Cesara Sancheza, natomiast w ekipie przyjezdnych nie zagrają Hoogland, Pander, Kenia, Mortiz, Annan i Charisteas, ale z wyjątkiem Annana nie są to kluczowe osłabienia. Jestem za Schalke i uważam, że będą w stanie zaskoczyć Hiszpanów i wywieźć z Estadio Mestalla korzystny rezultat, a takim byłby np. remis 1:1.

Środa

Arsenal – Barcelona

Hit tego tygodniowych spotkań w Champions Leauge odbędzie się w Londynie, gdzie Kanonierzy podejmą grającą nieziemski futbol Barcelonę. Dzieciaki Wengera to już na pewno nie ci sami piłkarze co rok temu, kiedy w ćwierćfinale Ligi Mistrzów zostali w dwumeczu z łatwością ograni przez Katalończyków. Arsen Wegner może być zadowolony z postawy swoich zawodników, którzy nadal liczą się w walce o mistrzostwo Anglii. Pep Guardiola tym bardziej nie ma powodów do narzekań, bo Barcelona lideruje w Premiera Division, gra świetną piłkę, a ostatnia wpadka ze Sportingiem Gijon to był zapewne tylko wypadek przy pracy, bo przecież wygrywać ciągle nie można. Gospodarze będą musieli radzić sobie ciągle bez kontuzjowanego już długi czas filaru defensywy Vermaelena, a także Sangy, które pauzować będzie za czerwoną kartkę. Mało prawdopodobny jest również występ Nasriego, a nawet znalezienie się w kadrze. W bramce w skutek już trwającego spory czas urazu Fabiańskiego wystąpi Szczęsny. W ekipie Dumy Katalonii nie wystąpi tylko Puyol, tak to trener będzie miał do dyspozycji wszystkich zawodników. Liczę na Arsenal, ale tak naprawdę, będąc realistą, nie daje im szans w kontekście awansu, a w przypadku tego spotkania remis będzie dla nich sukcesem. 2:2/1:2

Roma – Szachtar

Chyba najbardziej wyrównana para ze wszystkich zestawień 1/8, nie tylko tych, które odbędą się w tym tygodniu. Może tylko Bayern – Inter mogą się jeszcze ubiegać o miano takiej. W każdym razie za Romą przemawia fakt, że są cały czas w rytmie meczowym. Mają gorsze i lepsze chwile, ale ciągle grają. Ekipa z Doniecka nie zagrała od 8 grudnia żadnego ważnego spotkania, kiedy to musieli rozegrać mecz w ramach 6 kolejki fazy grupowej. Nie wiadomo więc w jakiej formie są Ukraińcy, ale sądzę, że nie można ich lekceważyć, bo w fazie grupowej zaprezentowali się wręcz rewelacyjnie, ponieważ wyprzedzili m.in. Bragę i Arsenal. Niepewnymi występu w Romie są Vucinic i Julio Cesar. Pod znakiem zapytania stoją także występy Boriello i Tadei’ego. Mimo tego Rzymianie są w pierwszym spotkaniu faworytem i sądzę, że zwyciężą, ale po walce i minimalnie, tak więc 1:0.

poniedziałek, 14 lutego 2011

22 kolejka Bundesligi

Sobota

Tym razem żadne ze spotkań nie zostało rozegrane w piątek. Bayern podejmował na Alianz Arena Hoffenheim i był rządny zwycięstwa, aby wymazać z pamięci kibiców beznadziejny występ sprzed tygodnia w Kolonii. 273 – ta liczba jest istotna, bo właśnie tyle dni, licząc od minionej soboty, minęło od momentu, kiedy Robben i Ribery ostatni raz grali ze sobą. Bawarczycy zagrali prawdopodobnie najlepszy mecz w tym sezonie i zdemolowali przyjezdnych aż 4:0, a 2 bramki zdobył Robben. Schweinsteiger w końcu wrócił na pozycję, na której czuje się najlepiej i zaprocentowało to spokojem w środku pola. Ta wygrana to dobry prognostyk przed zbliżającym się meczem z Interem w Lidze Mistrzów, ale nie można popadać w przesadny optymizm, ponieważ Bayern ma wahania formy. W każdym razie wielkim plusem jest fakt, że Monachijczycy mogą grać w zasadzie najsilniejszym składem.

Zespół ST. Pauli odpoczywał tydzień temu, ponieważ derbowe spotkanie z Hamburgiem zostało przełożone z powodu złych warunków atmosferycznych. Beniaminek miał więc 2 tygodnie przerwy, co wyszło im na dobre, ponieważ poradzili sobie przed własną publicznością z Borussią M’gladbach 3:1. Dla gości to już 14 porażka w sezonie i kolejny gwóźdź do trumny w kontekście spadku. Gospodarze pną się w górę, ale teraz czeka ich intensywniejsze granie, ponieważ kolejny mecz już 16 lutego z HSV.

Michael Skibbe przeżywa jak na razie w rundzie rewanżowej bardzo ciężkie chwile, ponieważ jego Eintracht Frankfurt jest najgorzej spisującą się drużyną. Swoją beznadziejną formę piłkarze wyżej wymienionego szkoleniowca potwierdzi w spotkaniu z Bayerem Leverkusen, któremu ulegli na swoim boisku aż 0:3. Przyjezdni byli lepsi w każdym elemencie piłkarskiego rzemiosła i gdyby nie dobra postawa w bramce Frankfurtczyków Nikolova, zwyciężyliby wyżej. Najlepszy strzelec Eintrachtu, a więc Gekas jakoś od kilku tygodni nie umie trafić do siatki, natomiast nieciekawa w tym sezonie jest sytuacja wicekróla strzelców zeszłego sezonu Bundesligi KieSlinga. Przypomina ona to, co się dzieje z Diego Milito w Interze, ponieważ obydwaj zawodnicy rok wcześniej byli kluczowymi snajperami swoich ekip, a w tym sezonie zmagają się z kontuzjami, szukają formy i nie mogą jej odnaleźć. Inną kwestią jest, że Aptekarze grają na jednego napastnika, a nie na dwóch jak sezon temu, co też nie sprzyja KieSlingowi w sprawie regularnych występów i powrotu do formy.

Bardzo ciekawie zapowiadała się rywalizacja w Wolfsburgu, gdzie potrzebujący na gwałt punktów gospodarze podejmowali świetnie spisujący się Hamburg, nie licząc ostatniej porażki. Na ławce trenerskiej Wilków zasiadł nowy opiekun Pierre Littbarski, który zastąpił zwolnionego po ostatniej ligowej wtopie Steve’a McClaren’a. Natomiast szkoleniowiec gości mógł w końcu zestawić najsilniejszą linię obrony. Nie był to jednak dobry debiut Littbarskiego, ponieważ jego ekipa uległa Hamburczykom 0:1 i przegrywa już 3 mecz z rzędu. HSV odnosi 4 zwycięstwo w 5 meczach w rundzie wiosennej, a przecież mają do rozegrania jeszcze zaległe spotkania z ST Pauli, w którym są faworytem.

Murawa na Veltins Arena wyglądała fatalnie, ale gra Schalke z wyjątkiem Huntelaara, który zaliczył kolejny fatalny występ i został zmieniony w przerwie meczu, wręcz przeciwnie. Podopieczni Felixa Magatha dominowali przez całe 90 minut i pokonali Freiburg 1:0. Jest to bardzo niski wymiar kary dla gości, mając na uwadze liczbę sytuacji bramkowych, jakie stworzyli sobie gospodarze. Przyjezdni nie istnieli na boisku z wyjątkiem golkipera, który wybronił wiele trudnych piłek. Liczę, że Schalke zagra równie dobrze w jutrzejszym meczu Ligi Mistrzów z Valencia na wyjeździe, ale o tym napiszę szerzej jutro.

Wiara fanów Stuttgartu w pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech jest gigantyczna. Szalik jednego z kibiców, na którym widniał napis ,,Niemals 2. Liga!” mówi wszystko. Jednakże rzeczywistość dla VFB może okazać się inna, a porażka 1:4 na Mercedez Benz Arena z Norymbergą tylko na to wskazuje. Gospodarze zostali ośmieszeni, a goście zwyciężają już po raz 3 z rzędu i mimo że przed sezonem typowałem ich w roli kandydata do spadku, nie ma raczej możliwości, aby taki scenariusz się ziścił. Za tydzień Stuttgart jedzie do Leverkusen, gdzie o chociażby punkt będzie niezwykle ciężko i ponownie zapowiada się, że piłkarze Bruno Labbadii przegrają.

Bayern i Bayer wygrali swoje spotkania, a więc ich oczy zwrócone były o 18:30 na spotkanie pomiędzy Kaiserslautern, a Borussią Dortmund. Gracze Jurgena Kloppa nie zwyciężyli już drugi raz z rzędu i zanotowali remis 1:1. Goście mogą mówić o lekkim pechu, gdyż bramkę stracili w 90 minucie. Trzeba jednak przyznać, że trafienie Moravka było przecudowne. Sam szkoleniowiec Dortmundczyków przyznał, że podział punktów to sprawiedliwy rezultat. Borussia ma obecnie 10 punktów przewagi nad drugim w tabeli zespołem, a więc o 2 punkty mniej niż przed tygodniem. Sytuacja Czerwonych Diabłów natomiast jest kiepska, ponieważ są jedyną drużyną obok Eintrachtu, która jeszcze w tej rundzie nie wygrała.

Niedziela

Zespół FC Koln przed tą kolejką okupował lokatę barażową, ale miał w pamięci fantastyczny mecz z Bayernem, w którym przegrywając 0:2 do przerwy, wyszedł zwycięsko. Tym razem do Kolonii przyjechał kolejny wyżej notowany rywal, a mianowicie Mainz, które było raczej faworytem. Gospodarze potwierdzili, że wygrana z zeszłego tygodnia to nie był przypadek i pokonali gości 4:2. Bardzo dobry występ ponownie zaliczył Peszko. To bardzo cenne 3 punkty dla Koziołków, ponieważ dają im awans na 13 pozycję. FSV Mainz pozostaje co prawda w pierwszej piątce ligowej, ale sądzę, że nie na długo.

Marco Marin, a więc nominalnie prawo skrzydłowy w tym sezonie jest ustawiany przez Thomasa Schaafa na wielu pozycjach. Ostatnio grywał jako napastnik, a na mecz z Hannoverem został ustawiony jako ofensywny pomocnik. Niemiec zaliczył dobry występ, a Werder podzielił się punktami z rywalami, remisując 1:1. Dla gospodarzy, którym zostaje walka o utrzymanie, remis nie jest zły, ale też nie satysfakcjonuje w pełni. Dla gości, którzy mają szanse znaleźć się w pierwsze trójce na koniec sezonu, jedno oczko także nie sprawia radości. Co by nie mówić wynik w kontekście gry sprawiedliwy, a Mirko Slomka i Thomas Schaaf ucięli sobie na koniec pokojową dyskusję.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Borussia D. – 52 punktów
2)Bayer – 42 punkty
3)Bayern – 39 punktów
4)Hannover – 38 punktów
5)Mainz – 37 punktów
____________

14)Werder – 24 punkty
15)Wolfsburg – 23 punkty
16)Kaiserslautern – 23 punkty
17)Stuttgart – 19 punktów
18)Borussia M. – 16 puntów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europy, Baraże, Spadek

Strzelcy:

Gomez – 17 goli, Bayern
Cisse – 15 goli, Freiburg
Gekas – 14 goli, Eintracht
Ya Konan – 11 goli, Hannover
Lakic – 11 goli, Kaiserslautern

PS: Gawi, zarzuć linkiem jak masz do tej płyty Tuszu Na Rękach, bo nigdzie nie mogłem znaleźć dobrego.

niedziela, 13 lutego 2011

Verbal Kent - Save Yourself

1)Same
2)Ahead Of It's Time
3)Take
4)Examples feat. Lance Ambu
5)Cry
6)Now
7)My City feat. Sadat X, Edo G
8)Help
9)No feat. Lance Ambu, Rusty Chains
10)Dinner Party
11)Respect feat. Pete Rock
12)Justice Code feat. Rusty Chains, Alltruisms
13)Last Laugh feat. Masta Ace, One Be Lo
14)Save Yourself


Verbal Kenta można z czystym sumieniem nazwać artystą nowego pokolenia rapu, ponieważ zadebiutował w 2004 roku dobrym albumem ,,What Box”, mimo że kontakt z rapem złapał już od śmierci Tupaka. Raper pochodzi z Chicago i do dnia dzisiejszego wydał 5 płyt, w tym jedną kolaboracyjną z producentem o ksywie Kaz One, o której pisałem szerzej w marcu zeszłego roku. W tamtym że miesiącu, także w 2010, wyszedł jego piąty krążek o nazwie ,, Save Your Friends”, który niestety okazał się wielkim rozczarowaniem. Głównie przez warstwę brzmieniową, łączna długość płyty (chociaż skoro jest tak słaba, to ta krótka długość staje się z drugiej strony plusem) i poniżej oczekiwań jakość tekstową. Gdybym nie cenił Verbala i nie uważał go za artystę z potencjałem, prawdopodobnie olałbym jego najnowszą produkcję i jej nie słuchał. Jednak lubię tego białego rapera i dlatego postanowiłem zapoznać się z jego najnowszym dokonaniem.

W swojej najwyższej formie Verbal Kent raczył dobrym bragga i wersami bitewnymi, dorzucając do tego ze 2-3 numery na jakiś konkretny, często głębszy temat. Tutaj sytuacja wygląda podobnie, ponieważ większość numerów jest utrzymanych w konwencji przechwałkowej, gdzie raper wychwala swoje umiejętności i pociska abstrakcyjnym odbiorcom. Stosuje przy tym czasami naprawdę dobre, zaskakujące porównania, dość mocne obrazowanie sytuacji oraz porządną technikę składania rymów, ale mimo wszystko żaden z tych elementów tak na serio nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Jest to spowodowane dwoma rzeczami. Po pierwsze, ja u reprezentant Chicago już to kiedyś słyszałem i staje się to powoli męczące, mając szczególnie na uwadze fakt, że wydaje sporo i często. Jakby była to jego pierwsza płyta albo po prostu mój dziewiczy kontakt z tego twórczością, inaczej bym na to spojrzał. Drugim powodem jest kwestia, że wersy mogłoby być lepiej złożone pod względem wyrafinowania np. tak świetnie jak artysta robi to w ,,Last Laught”. Jedynym numerem w stylu przechwałek, który zapadł mi w pamięć jest ,,Dinner Party”. Warstwę liryczną ratuje kilka tracków, które poruszają inne tematy. Wyróżniłbym przede wszystkim ,,My City” z gościnnym udziałem Sadat-X’a oraz Ed O.G., ,,Justice Code”, gdzie gospodarza wspomagają Rusty Chains i Alltruisms plus ,,Last Laught” z Masta Ace i One Be Lo. Pierwsza nuta jest konceptowym kawałkiem, gdzie każdy raper z osobna rapuje zwrotkę o swoim mieście, druga to pesymistyczna, ale prawdziwa obserwacja polityczno-społeczna, natomiast trzecia to kwintesencja refleksji z oddaniem hołdu tej muzyce.

the cops can’t chase you, strapped police patrol the streets
I’m sorry officer, you are not the biggest loser
my segregated home is so intense
make you wanna grab your neighbour by the neck
and separate his dome, but at the same time we have it all
a beautiful place with no spring it had before
this is one of its good sons, raised on its proud street
survived dollars wickedness to find peace

Obawiałem się warstwy brzmieniowej ,,Save Yourself”, będąc zrażony zupełnie nieudaną muzyką, jaką miałem nieprzyjmeność usłyszeć na ,,Save Your Friends”. Pierwszy kawałek, a więc ,,Same” okazał się być bardzo pozytywny, ponieważ bit był klimatyczny, zapadający w pamięć i porządnie złożony. Zanim jednak przejdę do dalszych rozważań, muszę wspomnieć, że Verbal Kent zebrał dość szeroką gamę producentów. Począwszy od weterana Pete Rock’a, przez niezależnych, ale raczej znanych każdemu, kto siedzi głębiej w rapie, Marco Polo i Illminda, do całkowicie obcych dla mnie gości typu Kelakovski czy Wizard. Najlepszym, wybijającym się ponad wszystkie inne podkładem jest zdecydowanie ,,My City” autorstwa Marco Polo. Pete Rock zajął się ,,Respekt” oraz ,,Take”, jednak nie popisał się, bo tym bitom brakuje czegoś. Jednak naprawdę fatalnymi i wkurzającymi mnie są ,,Dinner Party” i ,,No”, co jest tutaj ironią to fakt, że teksty do tych numerów są naprawdę bardzo dobre, ale niestety brzmienie je partaczy. Nie znaczy to, że na krążku nie ma dobrych bitów poza wymienionymi wyżej ,,Same” i ,,My City”, ponieważ chociażby ,,Help”, ,,Now” i ,,Ahead Of Its Time” (dwa pierwsze zrobione przez Kelakovskiego tak jak i ,,Same”) brzmią tłusto. W każdym razie muzycznie album brzmi zdecydowanie lepiej niż poprzedni, mimo że jest nierówny. Flow nie razi, ale słyszę znaczący regres w porównaniu z poprzednimi produkcjami. Nie czuję już tej elastyczności i swobody, a zamiast tego lekką monotonię oraz brak życia.

Pomału kończąc opisywanie najnowszego materiału od Kenta, jestem zmuszony z przykrością stwierdzić, że nie dostałem tutaj tak naprawdę nic, co by dawało mi jakieś nadzieje, że następna płyta będzie na poziomie debiutu czy np. kolaboracji z Kaz One. Nie ma tragedii, bo znajdą się pozytywne akcenty i możliwe, że do kilku tracków będę chętnie wracał, ale w ostatecznym rozrachunku to jest za mało. Na miejscu artysty wziąłbym do siebie tytuł albumu i uratował samego siebie poprzez zrobienie sobie dłuższej przerwy od nagrywania albo odłożenie mikrofonu na zawsze.

5/10

czwartek, 10 lutego 2011

Jebać tytuł

Piszę, bo sądzę, że wypadałoby coś napisać, ale tak naprawdę nie mam weny i nawet nie wiem, jaką wymyślić nazwę dla tej notki. Udało mi się zaliczyć pierwsze półrocze bez żadnych problemów, ale to raczej było wiadome i nie jest powodem do dumy, bo nie było egzaminów i nie wiem, jakim durniem trzeba by było być, aby nie zaliczyć. Chociaż dygałem się, że ziomek ze zjebanej fonetyki akustycznej będzie robił problemy, ale okazał się być super spoko i nawet nie kazał poprawiać sprawdzianu (którego oczywiście nie zaliczyłem), tylko wpisał zaliczenia.

Teraz mam ferie, które trwają już od 28 stycznia i będą trwać do 20 lutego. Zostało mi jeszcze 10 dni, w przeciągu których powinienem wziąć się do roboty, bo mam do napisania długi tzw research essay i muszę potężnie się zastanowić nad pracą magisterską. Mam nawet fajny temat, ale ja kompletnie nie wiem, co by napisać dokładnie, a gorszym jest fakt, że nie chcę mi się myśleć nawet, bo na pewno coś wykombinowałbym, ale mam lenia. W każdym razie muszę spiąć dupę i chociaż coś zacząć robić, bo może to spowodować reakcję łańcuchową i będzie dobrze. Mam już nowy plan zajęć, który jest gorszy od poprzedniego, ale i tak bywało w życiu gorzej. Poza tym ulegnie on zmianom jeszcze pewnie 93404393293209123 razy.

W sobotę byłem na koncercie Kobry, Słonia i Shellera w Toruniu. Było w dechę, chociaż Kobra miał chujowego didżeja, któremu bity się myliły i w ogóle Kobra się wkurwiał i pocisnął kilka numerów accapella. Potem jednak wbił Słoń, który zrobił jak zwykle trzodę i rozjebał. Nie zabrakło oczywiście tekstów o pokazywaniu cycków hehe. Wypad ogólnie udany i nie straciłem bardzo dużo hajsu, więc podwójnie udany. We wtorek ostatni spotkałem się z paroma ziomkami i jedną koleżanką ze starej grupy i tak popłynąłem z hajsem, że masakra. Pobiłem pod tym względem prawie Borixona, ale nie jest to raczej powód do dumy, bo nie stać mnie na regularne przepieprzanie takiej forsy. Jedyną osobą, która dotrzymała mi do końca towarzystwa był oczywiście najbardziej pojebany ziom, jeżeli chodzi o melanże, jakiego znam, więc pozdro typie! Nawaliłem się chyba najpotężniej w życiu i obyło się bez zwracania, bo oczywiście wódki nie tykałem. Nie żałuję w sumie, bo taka okazja może się już nigdy nie zdarzyć, bo widzimy się bardzo, bardzo rzadko. Postaram się teraz ogarnąć z tym piciem i spróbować wcisnąć stop na jakiś czas, ale pewnie tylko tak mówię jak Małolat i wyjdzie jak zwykle. W każdym razie do końca ferii odmawiam każdej ewentualnej opcji, która mogłaby się skończyć czymś grubszym.

Poza tym poznałem fajną internetową koleżankę o imieniu Magda, która ma świetny gust i poleciła mi kilka zarąbistych płyt. No i mam nadzieję, że w sobotę zdarzy się cud i zagramy z ziomkami z osiedla w nogę i będzie co najmniej 8 osób (chociaż w naszym obecnym przypadku to jest prawie że niewykonalne) i nikt nie odpierdoli. Będzie mróz, ale co tam, dla mnie nieważna pogoda jak nawijał Sokół kiedyś w ,,Nowa Droga". Teraz zostaje mi wykorzystać konstruktywnie ostatni ponad tydzień wolnego, bo następne trochę dłuższe wolne dopiero pod koniec kwietnia, ale to zaledwie będzie kilka dni.

PS: Gawi obczaiłem płytę The Insane Warrior, ale wcześniejsze projekty pod szyldem RJD2 bardziej mi się podobały.

poniedziałek, 7 lutego 2011

21 kolejka Bundesligi

Piątek

Na spotkanie pomiędzy Borussią Dortmund a Schalke 04 czekał każdy, bo derby Zagłębia Ruhry to dla wielu najbardziej kultowe derby w Bundeslidze. Faworyt był tylko jeden i było to widać na murawie, ponieważ piłkarze Jurgen Kloppa dominowali prze całe 90 minut. Schalke było bezbarwne w swojej grze i tak naprawdę jedynym graczem, który pokazał się z dobrej strony był ich bramkarz. Manuel Neuer rozegrał zdaniem wielu chyba najlepszy mecz w tym sezonie i wygrywał każdy pojedynek z rywalami. Kolejny już tydzień z rzędu najgorszy na boisku w ekipie gości okazał się Huntelaar. Wraz z przyjściem Karimiego i Charisteasa, moim zdaniem, Holender powinien usiąść na ławce.

Sobota

Pojedynek w Kolonii pomiędzy zespołem gospodarzy, a Bayernem miał być rzezią niewiniątek, w rolę których mieli się oczywiście wcielić piłkarze FC Koln. Dodatkowo Bawarczycy mieli motywacje, aby wygrać, ponieważ Dortmundczycy stracili punkty w piątkowej rywalizacji z Schalke. Pierwsza połowa należała do Monachijczyków, którzy prowadzili 2:0, a mogło być nawet wyżej. Czy można przegrać wygrany mecz? Oczywiście, ale trzeba być Bayernem. Koziołki wzięły się do roboty, piłkarze Van Gaala spoczęli na laurach i ostatecznie z wyniku 0:2 gospodarze wyciągnęli na 3:2. Katastrofa, dramat, Armagedon. Tylko takich określeń mogę użyć w tym przypadku. No i to nie pierwszy raz w tym sezonie, kiedy mistrz kraju nie wygrywa na własne życzenie. Fakt że brakowało Robbena, a Ribery wszedł w końcówce spotkania nie może być usprawiedliwieniem. Jestem ciekawy, kiedy do tej głowy Van Gaala w końcu dojdzie jedna rzecz – Gustavo, Tymoszczuk, Schweinsteiger to defensywni pomocnicy i ich rola nie polega na odgrywaniu kolejno lewego obrońcy, stopera i ofensywnego pomocnika.

Werder Brema jechał do Mainz, aby zmierzyć się z zajmującym wysoką, bo czwartą lokatę zespołem FSV. Wszystko przemawiało za tym, że Thomas Schaaf po raz 11 w sezonie 2010/2011 zazna goryczy porażki. Od 19 minuty gospodarze prowadzili 1:0, byli drużyną zdecydowanie lepszą i groźniejszą, jednakże szkoleniowiec Bremeńczyków mógł odetchnąć z ulgą w 90 minucie, kiedy to Pizarro zdobył gola dającego remis. Podział punktów niezasłużony, ale dla Werderu każde oczko może okazać się na wagę złota.

Potknięcie Borussi Dortmund chciał wykorzystać poza Bayernem zespół Bayeru Leverkusen, który wybrał się w podróż do Norymbergii. Przyjezdni byli stawiani w roli faworyta, co prawda nie tak wielkiego jak Bayern w potyczce z Kolonią, ale podobnie jak Bawarczycy – zawiedli. Norymberga wygrała 1:0 po pięknym golu w drugiej połowie Eiglera. Był to dość brutalny mecz i nie obeszło się bez czerwonej kartki, którą ujrzał właśnie strzelec bramki w 86 minucie. Mimo porażki piłkarze z Bay Arena zachowują fotel wicelidera, natomiast gospodarze pną się w górę tabeli.

Hannover przystępował do pojedynku z Wolfsburgiem z dwoma porażkami z rzędu na koncie, ale mimo wszystko gracze Mirko Slomki byli stawiani w roli faworyta. Wilki dokonały solidnych wzmocnień, szczególnie w formacji ofensywnej, bo doszli m.in. Helmes oraz Tuncay Sanli. Niewiele im to dało, ponieważ Hannover zwyciężył 1:0, a na domiar złego Diego, który obecny sezon może śmiało zaliczyć do słabych, nie wykorzystał rzutu karnego. Wolfsburg ma jedynie punkt przewagi na miejscem oznaczającym grę w barażach, więc będą do końca sezonu walczyć o swój ligowy byt.

Hoffenheim spisuje się ostatnio dobrze, a ich rywal Kaiserslautern słabo. Obie ekipy w bezpośrednim meczu podtrzymały swoje passę i gospodarze wygrali 3:2. Wieśniaki były lepszym zespołem w tym spotkaniu, jednakże między 58 i 60 minutą, prowadząc 2:0, stracili koncentrację i goście doprowadzili do wyrównania. Skończyło się na szczęście pomyślenie dla gospodarzy, a wypożyczony z Bayernu Alaba po raz kolejny zaprezentował się z bardzo dobrej strony, bo to jest pomocnik, a nie lewy obrońca, panie Van Gaal.

W ostatnim sobotnim spotkaniu Borussia M’gladbach mierzyła się z Stuttgartem. Było to bardzo istotne starcie dla obydwu zespołów, ponieważ gospodarze są ostatni, a goście przedostatni w lidze. Borussia prowadziła do przerwy 2:0 i widać pozazdrościła Bayernowi, ponieważ skopiowała jego wyczyn, przegrywając ostatecznie 2:3. Dla VFB 3 punkty są bardzo cenne, ale nadal ekipa Bruno Labbadia’i (czy jak to tam się odmienia) pozostaje w strefie spadkowej.

Niedziela

Tego dnia został rozegrany tylko jeden mecz, ponieważ z powodu zbyt obfitych opadów deszczu derby Hamburga zostały odwołane. Tak jak rozpoczęła się 21 kolejka Bundesligi, tak się właśnie też zakończyła, gdyż w ostatnim spotkaniu Freiburg bezbramkowo zremisował z Eintrachtem, który w rundzie rewanżowej zdobył swój pierwszy punkt.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Borussia D. – 51 punktów
2)Bayer – 39 punktów
3)Mainz – 37 punktów
4)Hannover – 37 punktów
5)Bayern – 36 punktów
___________

14)Kaiserslautern – 22 punkty
15)ST. pauli – 22 punkty
16)Kolonia – 22 punkty
17)Stuttgart – 19 punktów
18)Borussia M. – 16 punktów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europy, Baraże, Spadek

Strzelcy

Gomez – 16 goli, Bayern
Cisse – 15 goli, Freiburg
Gekas – 14 goli, Eintracht
Lakic – 11 goli, Kaiserslautern
Schurrle – 10 goli, Mainz
Ya Konan – 10 goli, Hannover
Raul – 10 goli, Schalke

piątek, 4 lutego 2011

Sha Stimuli - Unsung Vol. 1 The Garden Of Eden

1)The Stir
2)Saviour
3)Believe Me feat. Rapper Poch.
4)Who I Am
5)Game Over
6)Sound Off
7)Am I Different feat. Reks
8)The MILF Song Aka Motherfucker
9)The Mirror
10)Effortless feat. Prince EA
11)Insanity
12)Televised Revolution Aka Breath feat. Mickey Factz
13)Can’t Stop
14)The Garden
15)Runwaya Slavestyle
16)Pushing The Beat feat. Fred The Godson, Charlie Clips
17)Hood Remix feat. Sheek Louch, Joe Budden
18)Elipogue


Sha Stimuli to Nowojorski raper, który należy no nowej fali artystów reprezentujących Wielkie Jabłko. Urodzony w 1979 roku na Brooklynie raper pierwszy tekst napisał w wieku 11 lat, natomiast kiedy miał 14 lat udzielił się na drugim solo Masta Ace’a. Koleżka od samego początku był blisko związany z rapem, ponieważ jego brat o ksywie Lord Digga dał mu możliwość przebywania w studiu podczas sesji nagraniowych ,,Ready To Die”, więc nie lada płyty. Muzyka weszła mu w krew i od 2003 roku wydał sporą liczbę mixtapów, które cieszyły się bardzo dobrymi opiniami. Oczywiście działo się to wszystko z dala od błysków fleszy i namolnych paparazzi, ale udało mu się znaleźć w magazynie The Source w rubryce ,,Unsigned Hype”. Dopiero rok 2009 przyniósł oficjalny solowy debiut Sha Stimuli o nazwie ,,My Soul To Keep”, który mnie bardzo zajarał. Kariera artysty, jak można usłyszeć na pierwszym krążku, kiedy rapuje, że ,,back in 1995, I said I’d be 95, before I’d work 9 to 5, driving down 95, but that was when I idolized these rappers and drug dealers”, nie potoczyła się tak, jak on sobie to wyobrażał, ale mimo wszystko nadal nagrywa. Owocem tego jest drugi solo album.

Stimuli lirycznie zawiesił sobie poprzeczkę naprawdę bardzo wysoko. Na ,,My Soul To Keep” można było usłyszeć m.in. porządne gry słowne, porywające historie, ciekawe konceptowo numery, błyskotliwe i sarkastyczne linijki. Dlatego też moje oczekiwania co do liryki nie było niskie, bo wiedziałem na co stać Nowojorczyka. Kiedy usłyszałem pierwszy track, a więc ,,The Stir”, będący krótkim wprowadzeniem do płyty, miałem banana na pysku, bo tekstowo był kapitalny. Świetna technika składania rymów plus nie gorsze przesłanie. Był to bardzo dobry znak. Potem było także pięknie, bo kolejny numer ,,Saviour” także daje kopa. Tematycznie nic nadzwyczajnego, bo artysta kreuje się na tego, który uratuje rap i dostaje się słabym MC’s, ale sposób, w jaki Sha o tym nawinął jest nadzwyczajny. Nie są to wtórne linijki, a dodatkowym smaczkiem jest kilka gier słownych np. ,,they say they push keys, I hold the key to happiness”. Word playe mam już za sobą, co nie znaczy, że na krążku już w ogóle się nie pojawiają, bo jest wręcz odwrotnie.

Pisałem również o przyciągających słuchacza historiach no i proszę bardzo – Nowojorczyk wychodzi także obronną ręką. Jest np. ,,The MILF Song aka Motherfucker”, w którym Stimuli przedstawia swoją dość osobliwą i dziwną relację z kobietą, która ma dzieci, o czym raper nie wiedział. Pojawia się dylemat, czy opłaca się angażować w taki związek? Warto zwrócić uwagę także na rozmowę na początku nuty i na końcu. Jedziemy dalej z listą, ciekawych konceptowo nut nie brakuje. Wyróżniłby ,,Insanity”, w którym raper przeżywa rozterki emocjonalne i jest na skraju szaleństwa. Jeżeli chodzi o błyskotliwe i pełne sarkazmu wersy to np. ,,see, we all come from pussy, I say fuck where you from”. Cztery warunki spełnione. To oczywiście nie koniec wartościowych tracków na płycie, bo bardzo spodobały mi się jeszcze refleksyjny i osobisty ,,The Garden”, któremu warto poświęcić kilka przesłuchań, przejął mnie także ,,Punish The Beat”, który jest swego rodzaju poruszającą przemową rapera i podziękowaniem dla ludzi, którzy go słuchają itd. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że raper właśnie przemawia, a nie rapuje w tym kawałku. Podsumowując tę sekcję, lirycznie album prezentuje się bardzo solidnie, bo można usłyszeć to, z czego Sha Stimuli jest znany.

these dudes spitting about their paper, I spit a constitution
they say that they’re a problem, but shit I’m the solution
they claim to be the best, my best hasn’t happened yet
they say they push keys, I hold the key to happiness
they’re spitting wish rap, gun clap, platinum
I’m giving real raps that is happening
they call me the present, but I can make you absent with
my words or my weapon, bottom line I’m abstinent
they cannot fuck with me, this is not an accident
I’m not an activist, nor am I a pacifist
I am just a passionate bastard getting pass the point of passiveness

Raper zebrał bardzo szeroką gamę producentów i prawie każdy podkład został zrobiony przez innego bitmejkera. Jedynie niejacy Charli Brown oraz Astronate wyprodukowali więcej niż jeden kawałek, a konkretnie po 2, więc ilość nie powala. Przechodząc do konkretów, można usłyszeć kojące, spokojne, pozbawione w ogóle perkusji ,,The Stir” oraz ,,Punish The Beat”, coś bardziej niekonwencjonalnego i szybszego jak ,,Sound Off”, dość wolne, ale potężne w swoim brzmieniu ,,Saviour” i ,,Who I Am”, miękkie i bardzo przyjemne dla ucha ,,Am I Different”, dziwnie uzależniające i wkręcające się w banie ,,The MILF Song aka Motherf—ker” czy też łagodne ,,The Mirror”. Jednak mówiąc szczerze, podczas słuchanie miałem wrażenie, że bity czasami zlewały mi się ze sobą, co jednak nie jest zaletą. Dwoma zdecydowanie najlepszymi są dla mnie ,,The MILF Song aka Motherfucker” oraz ,,Sound Off”. Nie mogę powiedzieć, że warstwa muzyczna kuleje, bo tak nie jest, ale jest daleka od perfekcji. Producenci mogli wykonać lepszą robotę.

Pisałem już kiedyś, że jeżeli chodzi o wyrażanie emocji Sha Stimuli to moja czołówka raperów i godnie może mierzyć się ze Slugiem. Na ,,Unsung Vol. 1 The Garden of Eden” flow artysty nadal prezentuje się doskonale. Generalnie jest powolne, spokojne, w niektórych momentach może wydać się leniwe, a raper ma tendencje do przeciągania wyrazów, co mi się bardzo podoba, ponieważ potęguje przekaz. Jednakże potrafi nawinąć z wściekłością, co ładnie widać w niektórych momentach w ,,Televised Revolution aka Breathe”. Przyśpieszyć także jest w stanie, co jest widoczne w pierwszych kilku linijkach drugiej zwrotki w ,,Can’t Stop”, a także bardzo ładnie, dynamicznie i z werwą popłynął w ,,Sound Off” na trudnym, dość eksperymentalnym bicie. Wychodzi mu to co najmniej poprawnie, bo zachowuje dobrą dykcję i dobrze się tego słucha.

Nie miałem w ogóle pojęcia, że Sha Stimuli miał w planach wydać kolejne solo i jak zobaczyłem na forum, że pewien ziomek wrzucił jego materiał, to się bardzo pozytywnie zaskoczyłem. Podbiłem z pytaniem, aby się upewnić na sto procent, czy to nie jest jakiś mixtape (nazwa może na to wskazywać), ale okazało się, że to normalna płyta. Muszę stwierdzić, że nie jestem zawiedzony albumem, ponieważ trzyma on solidny, porządny poziom. Są lepsze momenty i te trochę gorsze, ale to raczej nieuniknione jak się nagrywa krążek, który trwa prawie 80 minut. Jak już mówiłem, nie jestem rozczarowany, ale usatysfakcjonowany w stu procentach także nie. Gdybym nie słyszał ,,My Soul To Keep”, to pewnie z ,,Unsung Vol. 1 The Garden of Eden” byłbym o wiele bardziej zadowolony. W odniesieniu do debiutu album wypada słabiej, bo mimo wszystko nie ma tak chwytających za serce kawałków jak ,,Do It For The Doe”, ,,Good Day” (tego zawsze słucham, jak mam momenty, kiedy nie jestem zadowolony z życia i mi pomaga, bo uświadamiam sobie, że niektórzy mają o wiele gorzej, a i tak są w stanie być szczęśliwi) czy ,,Sometimes”. Także długość płyty to trochę przesada, bo jakby skrócić ją do 60 minut, brzmiałaby o wiele spójniej. Tak to drugie oficjalne solowe wydawnictwo Stimuli to po prostu dobry album i nic więcej.

7/10

środa, 2 lutego 2011

Amerykański rap VS polski rap

W zasadzie pisanie na ten temat wydaje się być bezsensowne i równać z stratą czasu, bo każdy logicznie myślący słuchacz zna werdykt, który może być tylko jeden. Jednakże naszedł mnie pomysł, aby napisać kilka swoich przemyśleń na ten temat (które raczej będą oczywistością i nic nowego nie wniosą), gdyż zostałem zainspirowany pewnym tematem na forum Ślizgu. Nie chcę dokonywać głębokiej analizy amerykańskiej i polskiej sceny, ale wymienić elementy, w których artyści zza oceanu przewyższają naszych rodaków oraz podać uzasadnienia. Takich elementów można by wymienić mnóstwo, ale ja nie będę wchodził w detale i wymienię kilka głównych.

Flow

Od tego zaczynam, ponieważ flow jest elementem, na który obok bitów (te pewnie mają palmę pierwszeństwa) najpierw zwraca się najczęściej uwagę. Pod tym względem amerykańscy raperzy zdecydowanie przewyższają polskich. Potrafią o wiele bardziej urozmaicać swoje rapowanie, stosować niekonwencjonalne wariacje na bitach np. charakterystycznie przyśpieszyć na parę sekund (Jay-Z), charczeć (Keak Da Sneak), wyrażać uczucia (Slug), dostawać świra (E-40), powodować u słuchaczy ciarki (Eklypss) itd.. Nie oznacza to, że w Polsce artyści nie potrafią nawijać, bo VNM (obecny), Jimson, Eis, Mes czy Gural robią to bardzo dobrze. Jednak rozchodzi się o różnorodność, która w Stanach jest zdecydowanie większa niż w Polsce.

Teksty

Tę wytyczną można by rozważyć w kilku kategoriach. Ja zajmę się dwoma – techniką składania rymów oraz tematyką. Jeżeli chodzi o pierwszą składową, to niestety (lub stety) polski rap jest z góry skazany na przegraną ze względu na mniej dźwięczny i mniej rymujący się ze sobą język. Co nie znaczy, że nie da się składać podwójnych oraz wielokrotnych, aby teksty zachowywały sens, co udowodnili VNM na 834 czy Wankej na Dinalu. W każdym razie, jak spojrzy się na budowę wersów amerykańskich raperów, to jest ona zdecydowanie bardziej rozwinięta pod względem technicznym niż polskich. Z tematyką też Polacy są na bakier. Nie brakuje oczywiście pomysłowych numerów, ale czym są one przy takich jak Nas – I Gave You Power, Immortal Technique – Never Know, K-Rino – Grand Deception, Canibus – Channel Zero, Big L – Ebonics, no? A to tylko narybek w oceanie.

Bity

Jakże istotnym elementem jest podkład muzyczny sam się przekonałem na swojej skórze wielokrotnie. Bez względu jak dobry nie byłby raper, jak brzmienie mnie odrzuca, to raczej nie dam rady wytrwać do końca kawałka. Tutaj mały plusik dla polskiej sceny, aby nie wiem, czy zdołałbym policzyć na palcach jednej ręki podkłady, które mnie odrzucają. W przypadku USA (tak, Dirty South głównie) potrzebowałby kilkunastu rąk. Nie zmienia to faktu, że pod względem produkcyjnym Ameryka znowu znacznie triumfuje nad Polską. Po raz kolejny rozchodzi się o różnorodność, ale i nie tylko, bo sama klasa aranżacji, dobór sampli, piękne kompozycje żywych instrumentów, eksperymentowanie czy pomysłowość gniotą polską myśl produkcyjną. Taki Dan The Automator i jego nieszablonowość w ,,Dr. Octagonecologyst” czy ,,Deltron 3030” mówi wszystko. A to tylko drzewko w stumilowym lesie.

Styl

W tym przypadku mam na myśli postaci, wliczając w to raperów, producentów i DJi, które wykreowały sobie bardzo charakterystyczny, stylowy image. Mam na myśli ludzi, którzy są tak unikatowi w tym, co robią, że nigdy już nie urodzi się ktoś taki sam. W recenzji płyty ,,The Genie Of The Lamp”, że Mac Dre jest jednym z wielu powodów, dla których rap z USA zawsze będzie górował nad tym z Polski. Jest (w zasadzie był) to niezwykły artysta. W Ameryce takich unikatów nie brakuje. Serwujący trafne i bezpardonowe polityczne obserwacje Paris, deklasujący swoim braggadacio Chino XL, świetnie balansujący na granicy luz-powaga Grand Puba, ulicznik, które przeszedł przemianę w filozofia (chociaż niezbyt lubię te określenie, bo przynosi na myśl negatywne skojarzenia) KRS One, nieszablonowy i ostry gangsta-raper Brotha Lynch Hung, twardy, ale mający bagaż poruszających życiowych historii Sir Dyno i można by tak bez końca.
___________________

Podsumowując, mamy 4:0 dla USA, a bramki strzelali Jay-Z, K-Rino, Dan The Automator i Mac Dre. Jakby mecz potrwał dłużej, wynik byłby większy. No i ostatnia sprawa. Nie chcę przez to powiedzieć, że polski rap jest chujowy, żeby go nie słuchać itd. Sam jestem jego słuchaczem, ale poziomowo Stany i Polska są jak niebo i ziemia. Zakończę bardzo celnym cytatem pewnego polskiego rapera.

nie daj sobie wmówić - polski rap jest najważniejszy
nie wierz w to, że polski raper ma najlepsze flow i teksty

wtorek, 1 lutego 2011

20 kolejka Bundesligi

Piątek

Zaczęło się od pojedynku na Bay Arena, w którym gospodarze podejmowali Hannover. Bayer Leverkusen bez problemów poradził sobie z ekipą Mikro Slomki, wygrywając po dobrym meczu 2:0. Po dość długiej kontuzji w składzie Aptekarzy znalazł się Ballack. Zespół gości przegrywa drugie spotkanie z rzędu i spada coraz niżej, a Bayer umacnia się na fotelu wicelidera. Sądzę, że dobre czasy dla Hannoveru się już skończyło i teraz będą konsekwentnie notować niekorzystne rezultaty, co doprowadzi do zakończenia sezonu poza pierwszą 5.

Sobota

Wydarzeniem sobotnich rywalizacji było spotkanie pomiędzy Werderem a Bayernem. Ekipa gospodarzy w tym sezonie zawodzi na całej linii i faworyt mógł być tylko jeden, jednak nie można było lekceważyć piłkarzy Schaafa, którzy mogli przecież zebrać się w sobie i powalczyć. Bremeńczycy prowadzili dość wyrównany bój w pierwszych 45 minutach, natomiast druga połowa należała do Bawarczyków, którzy mimo przegrywania 0:1, ostatecznie wyciągnęli wynik na 3:1 na swoją korzyść. Styl gry mistrzów kraju nie powalił mimo wszystko i musi ulec poprawie. Należy wspomnieć jeszcze o skandalicznym zachowaniu Tima Wiese, który brutalnie sfaulował Mullera, za co dostał 3 mecze zawieszenia.

Schalke znowu w kratkę. Zaczęli rudne wiosenną od porażki, tydzień temu zwyciężyli, a teraz znowu przegrali. No i trzeba powiedzieć, że w dość kiepskim stylu. Ich rywalami było Hoffenheim i gdyby nowy nabytek Wieśniaków, Ryan Babel, grał bardziej koleżeńsko i gdyby nie fantastyczna postawa w bramce gospodarzy Neuera, goście wygraliby wyżej niż 1:0. Skromne zwycięstwo, ale bardzo cenne, gdyż Hoffenheim ma szanse, aby powalczyć o piąte miejsce. Będzie to trudne zadanie, ale wykonalne. Felix Magath i jego piłkarze tracą do strefy pucharowej 9 punktów, co i tak jest mniejszą stratą niż obecny wicelider ma do lidera.

Jeżeli mowa o obecnym liderze i niekwestionowanie najlepszej drużynie Bundesligi sezonu 2010/2011 czyli Borusii Dortmund, to pojechali do Wolfsburga zagrać z tamtejszym WFL. Liczono, że Wilki urwą chociaż punkt przyjezdnym, ale nic takiego nie miało miejsca. Dortmundczycy pewnie i zasłużenie pokonali Wolfsburg aż 3:0, zachowując przewagę nad resztą ligowej stawki.

Wszystko wskazywało na to, że dobra passa Hamburga potrwa dłużej niż dwie kolejki, szczególnie że ich przeciwnikiem nie był bardzo wymagający zespół Norymbergi. Rzeczywistość jednak okazała się być inna i HSV po kiepskim wyjazdowym spotkaniu uległ piłkarzom gospodarzy 0:2. To oczywiście nie przekreśla szans Hamburczyków na pierwszą piątkę na koniec sezonu, ale zawsze tak stracone punkty mogą okazać się być kluczowymi.

Kolonia w składzie z Peszko i Matuszczykiem przed tygodniem zagrała świetny mecz przeciwko Werderowi, z którym wygrał 3:0. Teraz przyszło im się mierzyć z ST. Pauli w Hamburgu, więc grali z przeciwnikiem, z którym jak najbardziej można było wygrać. Znowu padł wynik 3:0, ale tym razem na niekorzyść FC Koln, które zaprezentowało się beznadziejnie, a Peszko otrzymał notę 6 od Kickera, a więc poniżej krytyki. Dzięki zdobytym 3 punktom, beniaminek opuszcza strefę barażową.

W ostatnim sobotnim pojedynku Kaiserslautern podejmowało rozdrażnionego byłego wicelidera rundy zimowej, a więc Mainz, które jeszcze na wiosnę nie zdobyło punktu. Goście wygrali 1:0 po bramce ich najlepszego zawodnika w obecnym sezonie Bundesligi – Hotlbiego. Co prawda druga połowa należała zdecydowanie do beniaminka, który jednak nie zdołał pokonać bramkarza FSV, zaliczając nawet raz trafienie w słupek. Mainz pozostaje w czołówce ligowej i jest jak dotąd jedyną drużyną, która jeszcze nie zremisowała meczu.

Niedziela

Stuttgart potrzebował na gwałt punktów, aby w końcu opuścić strefę spadkową. Mierzyli się z Freiburgiem, który mimo zajmowania wysokiego miejsca w stawce ligowej, był w zasięgu ekipy VFB. Gospodarze przegrywali do przerwy 0:1 i wynik nie uległ zmianie już, ale w 89 minucie idealną okazję na wyrównanie zmarnował Harnik, który z 4 metrów nie pokonał pustej bramki. Takich spartaczeń akcji nie ogląda się na co dzień. Dla Freiburga zwycięstwo w tym spotkaniu oznacza awans na 6 miejsce. Dla Stuttgarta porażka oznacza coraz realniej zbliżającą się perspektywę grania w drugiej Bundeslidze po sezonie.

W najgorszej sytuacji jest jednak Borussia M’gladbach, która okupuje od długiego czasu ostatnią lokatę w lidze i ma aż 50 bramek straconych. Pojechali do Frankfurtu, gdzie czekał na nich będący faworytem Eintracht, który jednak nie zdołał zdobyć nawet punktu. Goście niespodziewanie zwyciężyli, co oznacza, że zrównali się punktami z Stuttgartem. Wartym podkreślenie jest fakt, że jest to już ich 2 zwycięstwo w rundzie wiosennej, a za nami dopiero 3 kolejki. Dla porównaniu w rundzie zimowej w 17 meczach wychodzili zwycięsko także tylko dwukrotnie.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek

1)Borussia D. – 50 punktów
2)Bayer – 39 punktów
3)Bayern – 36 punktów
4)Mainz – 36 punktów
5)Hannover – 34 punkty
___________

14)ST. Pauli – 22 punkty
15)Werder – 22 punkty
16)Kolonia – 19 punktów
17)Stuttgart – 16 punktów
18)Borussia M. – 16 punktów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europy, Baraże, Spadek

Strzelcy

Cisse – 15 goli, Freiburg
Gomez – 15 goli, Bayern
Gekas – 14 goli, Eintracht
Lakic – 11 goli, Kaiserslautern
Ya Konan – 10 goli, Hannover
Raul – 10 goli, Schalke