piątek, 30 kwietnia 2010

Collective Efforts - Freezing World

Po pierwsze to, co rzuciło mi się w oczy i zachęciło do ściągnięcia (poza okładką) to nazwa zespołu. Brzmi ona interesująca no i w pewnym sensie nastawia słuchacza na muzykę nie zrobioną na odwal się. W skład Collective Efforts z tego, co tam czytałem na początku wchodziło trzech raperów i jeden DJ. Całkiem niedawno (chociaż to może być dość relatywne pojęcie) powiększyli swoją świtę o kilku utalentowanych muzyków. W każdym razie na opisywanym albumie wyraźnie słychać, że udziela się trzech różnych MC’s. Ekipa pochodzi z Georgii, a konkretnie Atlanty, ale ich muzyka jest daleka od tego, co można się spodziewać po nazwie Dirty South. Ja jestem z tego powodu niezwykle zadowolony.

Przede wszystkim tekstowo chłopaki mają coś konkretnego do przekazania. Rapują na bardzo różne tematy. Można odnaleźć m.in. głębokie wersy na temat egzystencji, która nie jest sielanką (kwestie chciwości, konsumpcjonizmu, fałszywych przyjaciół), osobiste refleksje i manifestowanie swoich uczuć, linijki niosące pozytywny przekaz oraz te typowe, w których artyści oddają hołd rapowi i tak dalej. Jak prezentuję kolejną płytę i im więcej robię takich wyliczanek, które przedstawiają niektóre aspekty poruszane na krążkach, tym bardziej wydaje mi się to nużące i że moje słowa, które mają w założeniu nakreślić pewien obraz tego, co znajduje się lirycznie na albumie, odpychają i wprowadzają monotonię. W każdym razie mnie teksty zawarte na ,,Freezing World” niszczą. Kilka moich ulubionych:

far beyond average
over long night to write a strong passage
write or wrong ask if life is long-lasting
rap is my passion, is and always has been

I’m sick of following the war and the pressure
close my eyes, let me free myself
and take it back to the bliss of my ignorance
when I still believe in idealism

to all my friends, how y’all been?
it’s been some time now we back again
new places to go, more people to see
just living and working on a new LP
if you happen to flow by, we ain’t home
hopefully it means CE hit the road
with the vision and the sense of awareness
it’s like we spent lifetime preparing for this
and it’s gotta be true, all that I do I’m willing to be
I’m just like you, fulfilling my dream


To i tak jest mała część wersów, który mi się niesamowicie spodobały, ale nie widzę sensu, aby wypisywać ich więcej, bo to nie jest długa recenzja.

Brzmienie także mnie zachwyciło. Jest organiczne i można usłyszeć wiele żywych instrumentów. Każdy podkład muzyczny jest zrobiony bardzo ładnie i jako słuchacz (oraz po części krytyk, jak zresztą każdy odbiorca) nie czuję się oszukany przez zespół, mając na uwadze to, na co mnie nastawił poprzez swoją nazwę. Niektóre bity są szybsze, niektóre wolniejsze, ale naprawdę żaden kawałek pod względem brzmienia mnie nie zawiódł i nie powoduje chęci przerzucenia na następny.

Jeżeli chodzi o flow, to jeden MC (niestety nie znam ich ksywek) przypomina mi Chali2Ne, szczególnie w numerze ,,Tunnel Vision”. Poza tym ma ciekawy, głęboki głos. Generalnie to płyną po podkładkach co najmniej poprawnie i każdy z nich ma swój własny styl. Co ciekawe, to fakt, że znajdują się momenty (nie dużo, bo 2 czy 3), gdzie można usłyszeć podśpiewywania. Ogólnie jestem sceptyczny nastawiony do tego w rapie, szczególnie jeżeli raperzy biorą się za śpiew (dlatego chociażby druga płyta Foreign Exchange mi się nie spodobała), ale tutaj mi się to podoba.

Na koniec powiem, że rap w 2010 potrzebuje właśnie tego typu produkcji, bo są dla mnie one kwintesencją piękna tej muzyki. Świetna, nietuzinkowa warstwa muzyczna plus dobrze podane inteligentne teksty. Ja nie potrzebuje niczego więcej i chętnie sięgnę po poprzednie płyty Collective Efforts, a wydali ich jeszcze 3. ,,Freezing World” – album roku? Maybe jak Brainstorm, ale to się okaże z czasem.

9/10

czwartek, 29 kwietnia 2010

Podsumowanie Ligi Mistrzów 27 i 28 kwiecień

Wtorek

Olimpique Lyon – Bayern

3 minuta mogła przynieść gościom prowadzenie, ale Muller spudłował w idealnej sytuacji, która była konsekwencją błędu Crisa. Potem nadarzyło się jeszcze kilka okazji dla obydwu stron, ale z czasem było ich mniej, jednak żadna z ekip nie przejęła inicjatywy. Bawarczycy jednak od 20 minuty zyskiwali przewagę, którą udokumentowali gole Olica z 26 minuty. 4 minuty później Bayern miał szczęście, bo Bastos spudłował z pięciu metrów. Monachijczycy poczynali sobie na murawie naprawdę bardzo dobrze. Górowali nad Francuzami, którym po prostu nie szła gra, praktycznie pod każdym względem. Doskonale grali m.in. Contento oraz Altintop. Lyon był w potwornie trudnej sytuacji, bo nie dość, że przegrywali do przerwy 0:1, to nic nie skazywało na to, iż ich gra się polepszy.

Na drugie 45 minut w miejsce Van Buytena pojawił się Demechelis, natomiast Puel wzmocnił siłę ofensywną, zdejmując Cissokho, a wprowadzając Gomisa. W pierwszych 10 minutach okazje mieli Gomis oraz Schweinsteiger, ale bramki nie padły. W 57 minusie fantastycznie interweniował Lloris po uderzeniu Robbena. 3 minuty później Cris ujrzał drugą żółtą kartkę i osłabił szeregi Lyonu. Chwilę potem Govou przetestował niebezpiecznym strzałem Butta. W 67 minucie Olic zamknął grę jak Eis na swojej płycie. Było 2:0 dla Bayernu i nikt ani nic nie mogło już Niemcom odebrać finału. Strzelali jeszcze Robben i Olic… a kiedy Chorwat uderzał tego wieczora, to padały gole i tak też było w 78 minucie – 3:0. Mogło być wyżej, szczególnie wyśmienitą okazję miał Altintop i szkoda, że nie strzelił, ale i tak wynik i styl gry robią wrażenie.

Bayern Monachium jest w finale Ligi Mistrzów. Takie stwierdzenie, które teraz jest faktem, na początku sezonu czy chociażby w jego połowie można by traktować jako oksymoron. Piłka nożna jest nieprzewidywalna. Bawarczycy zasłużyli sobie na ten awans i może być tylko lepiej!

Środa

Barcelona – Inter

Krótkie podsumowanie tego spotkania. Gospodarze mieli gigantyczną przewagę posiadania piłki, która w pewnym momencie wynosiła nawet 80 – 20%, więcej oddali strzałów, zdecydowanie częściej gościli pod bramką Julio Cesera, który przy okazji po raz kolejny potwierdził, że jest najlepszym bramkarzem świata, ale to nie wystarczyło, aby zdobyć dwie bramki i awansować do finału. Dodatkowo gracze Guardioli grali z przewagą jednego zawodnika, kiedy w 28 minucie drugą żółtą i w konsekwencji czerwoną kartkę ujrzał Motta. Barcelona, mimo ataków, była naprawdę bezradna wobec świetnie zorganizowanej obrony Włochów. Rzeczywiście niebezpiecznie być zaczęło po tym, jak w 84 minucie piękną bramkę dla Hiszpanów zdobył Pique. Katalończycy poważnie zagrażali bramce Interu i nawet Bojan zdobył gola 2:0, ale wcześniej była ręka i sędzia słusznie tej bramki nie uznał. Wynik 1:0 oczywiście promował gości do wielkiego finału, w którym zmierzą się z Bayernem.

Lepszego rozstrzygnięcia półfinałów wyobrażać sobie po prostu nie mogłem. Bayern w ładnym stylu rozbił w dwumeczu Lyon, a znielubiona doszczętnie przeze mnie Barcelona okazała się być bezradna w dwumeczu z ekipą Jose Mourinho, który załatwił ich taktycznie w sposób iście genialny. Mógłby jeszcze wiele napisać, ale myślę, że rzeczą lepszą niż jakiekolwiek słowa będzie to:

wtorek, 27 kwietnia 2010

Zapowiedź Ligi Mistrzów 27 i 28 kwiecień

Wtorek

Olimpique Lyon – Bayern


Gospodarze wcale nie są na straconej pozycji, mimo o wiele słabszej postawy w pierwszym spotkaniu i porażki 0:1, która tak naprawdę była niskim wymiarem kary. W każdym razie to już historia i teraz Lyon przed własną publicznością musi pokonać Niemców co najmniej dwoma bramkami, jeżeli chcą znaleźć się w wielkim finale. Claude Puel ma do dyspozycji praktycznie wszystkich zawodników poza Toulalanem, więc nie ma powodów do narzekania. Sytuacja u Bawarczyków jest o wiele trudniejsza. Na pewno nie zagrają Ribery, Tymoszczuk oraz Pranjic, a niepewni występu są Van Buyten, Demichelis oraz Contento. Powracają za to Van Bommel oraz Badstuber, ale niezbyt wielkie to pocieszenie, bo Van Gaal może być zmuszonym wystawić eksperymentalną obronę jak Klinsmann w pojedynku na Camp Nou z Barceloną sezon temu. Bardzo dużo będzie zależeć od pomocników i napastników, bo bramkę we Francji po prostu trzeba zdobyć. Nie chce mi się wierzyć, że Olimpique nic nie strzeli. Jeżeli defensywa Bayernu nie będzie totalnie wypunktowana, szanse na awans będą równe, jeżeli jednak będzie, to wtedy daję 60 – 40 % na korzyść gospodarzy.

Środa

Barcelona – Inter

Podopieczni Jose Mourinho zaskoczyli całą Europę, kiedy na San Siro zabili taktycznie najlepszą drużynę świata. Ja nie byłem zszokowany, bo wierzyłem, że geniusz trenerski The Special One’a i potencjał drużyny włoskiej jest wystarczający, aby zatrzymać mistrzów Hiszpanii. Wynik 3:1 stawia w roli faworyta do awansu gości, ale nie mogą zapomnieć, że na Camp Nou to Barcelona rozdaje karty. Mediolańczycy polecieli całą 25 osobową kadrą, co jest bardzo ładnym gestem ze strony portugalskiego trenera, bo w przypadku awansu wszyscy piłkarze będą mogli radować się razem. Jednak na pewno nie zagra Stankovic, występ Maicona jest niepewny. Wiadomo jednak już, że Sneijder, który nie wiedział, czy zagra, bankowo wyjdzie na murawę od pierwszej minuty. Gospodarze będą musieli radzić sobie nadal bez Iniesty i też wypada na ten mecz ostoja obrony Puyol. Uważam, że faworytem do awansu są goście, bo gdyby to inna drużyna i trochę z przypadku osiągnęła wyjściowy rezultat 3:1, stawiałbym na Barcelone. Jednak to jest Inter Mediolan, to jest Jose Mourinho, to jest znakomicie ułożony pod względem taktycznym klub, który zmierza po mistrzostwo Włoch, Puchar Włoch i Puchar Europy, mając już rozpracowaną m.in. Chelsea. Śniło mi się, że gracze Guardioli wygrają 4:1, ale tak być nie może.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

32 kolejka Bundesligi

Piątek

Będący w znakomitej formie Stuttgart pojechał do Bochum mierzyć się z beznadziejnie poczynającym sobie zespołem gospodarzy i wygrał to spotkanie 2:0. Bardzo dobry występ zaliczył Cacau, który zdobył bramkę i zaliczył piękną asystę. Byt VFL jest bardzo niepewny, a podopieczni Christiana Grossa raczej na sto procent skończą sezon na szóstym miejscu, które da im udział w Lidze Europejskiej.

Sobota

Hertha Berlin mimo prowadzenia dość wyrównanego boju z kandydatem na mistrza Schalke, uległa przed własną publicznością 0:1, tracąc bramkę w 87 minucie. Gospodarze są już praktycznie w drugiej Bundeslidze i tylko cud może ich uratować. Łukasz Piszczek rozegrał całe spotkanie, natomiast Artur Wichniarek przesiedział je na ławce rezerwowych.

Bayer Leverkusen po fatalnej serii kilku spotkań bez zwycięstwa z rzędu w końcu zdobywa 3 punkty, pokonując na Bay Arena 3:0 Hannover. KieSling, strzelając 2 bramki, pozostaje najlepszym strzelcem ligi, a Aptekarze mają nadal realne szanse na zagranie w eliminacjach Ligi Mistrzów. Miro Slomka i jego piłkarze w tym Jacek Krzynówek coraz bliżej spadku.

Eintracht, aby liczyć na zajęcie szóstego miejsca musiał pokonać Mainz i liczyć na potknięcie Stuttgartu. Nie został spełniony żaden z tych warunków, bo jak już wiadomo, VFB się nie potknęło, a Eintracht też nie wygrał. Widowisko było nie małe, bo padło aż 6 bramek, a końcowy wynik to 3:3. Zarówno jak goście, gospodarze w ogólnym rozrachunku ten sezon mogą zaliczyć do udanych.

Bayern mimo naprawdę fajnej gry w środę z Lyonem, w rywalizacji z Moenchengladbach na wyjeździe się nie popisał. Gra się nie kleiła i tak naprawdę mało co wychodziło. Na szczęście udało się wywieźć punkt, remisując 1:1. Dzięki temu Bawarczycy zachowują pozycję lidera, ale trzeba wygrać pozostałe dwa mecze, aby być pewnym mistrzostwa.

Jak Lucas Barrios nie trafiał do siatki przez ostatnie kilka kolejek, to teraz nadrobił z nawiązką trzykrotnie pokonując Schafera, a jego Borussia odniosło cenne zwycięstwo 3:2 w Norymberdze. Podopieczni Jurgena Kloppa są na razie na piątej pozycji, ale walka o trzecią lokatę rozegra się do ostatniej kolejki, bo różnice są minimalne.

Werder Brema był wyraźnie lepszy od FC Koln przez cały mecz, ale swoją przewagę dopiero udokumentowali golem w 90 minucie z rzutu karnego. Zachowują trzecie miejsce, ale czeka ich jeszcze pojedynek z Schalke, w którym mogą pogubić punkty.

Niedziela

HSV pojechał do Hoffenheim i dostał po prostu baty. Goście ulegli aż 1:5 i nie mają już praktycznie szans na zajęcie miejsca szóstego, a więc wszystko stawiają na Ligę Europejską, gdzie czeka ich rewanż z Fuhlam.

Już można oficjalnie powiedzieć, że sezon 2009/2010 dla mistrzów Niemiec, a więc Wolfsburga jest stracony. Przegrywają w Freiburgu 0:1, nie ma już ich w Lidze Europejskiej, szansa na miejsce numer 6 w Bundeslidze stracona. Za to gospodarze dzięki tej wygranej są jak na najlepszej drodze do pozostania w lidze.

1)Bayern – 64 punkty
2)Schalke – 64 punkty, gorszy bilans goli
3)Werder – 57 punktów
4)Bayer – 57 punktów, gorszy bilans goli
5)Borussia D. – 56 punktów
6)Stuttgart – 53 punkty

_________

14)Freiburg – 31 punktów
15)Norymberga – 28 punktów
16)Bochum – 28 punktów
17)Hannover – 27 punktów
18)Hertha – 23 punkty


Liga Mistrzów
Eliminacje Ligi Mistrzów
Liga Europejska
Baraż
Spadek

Strzelcy:

KieSling – 21 goli, Bayer
Dzeko – 20 goli, Wolfsburg
Barrios – 18 goli, Borussia D.
Kuranyi – 18 goli, Schalke
Pizarro – 15 goli, Werder

czwartek, 22 kwietnia 2010

Podsumowanie Ligi Mistrzów 20 i 21 kwietnia

Wtorek

Inter – Barcelona

Przewagę optyczną w pierwszych dziesięciu minutach mieli przyjezdni, jednak w 10 minucie sam na sam wychodził Diego Milito, ale sędzia doparzył się spalonego, którego nie było. Inter zaczął dochodzić do głosu i w 17 minucie w wyśmienitej sytuacji znalazł się ponownie Milito, po tym jak piłkę odbił Valdes po strzele Eto’o, ale Argentyńczyk fatalnie chybił. Niewykorzystane sytuacji się mszczą i w 19 minucie po świetnej akcji i zagraniu Maxwella bramkę zdobył Pedro. 3 minuty później niecelnie uderzał z głowy Lucio. Mediolańczycy próbowali generalnie przedostawać się pod bramkę Barcy dłuższymi podaniami i często byli łapani na spalonym. W 27 minucie znowu bliski pokonania golkipera gości był Milito. Gracze Mourinho dążyli do wyrównania i udało im się to w 30 minucie za sprawą Sneijdera. Wielkie problemy mieli Hiszpanie z Pandevem. Wynik do przerwy nie uległ zmianie i w sumie pierwsza połowa była wyrównana.

Inter użądlił już w 48 minucie – akcja Eto’o, Milito, Maicon i było 2:1. Barcelona odpowiedziała strzałami Messiego i Xaviego. W 56 minucie opiekun gospodarzy dał wyraźny znak nastawienia się bardziej defensywnie, wprowadzając Stankovica w miejsce Pandeva. W 61 minucie było już 3:1 dla mistrzów Włoch, a na listę strzelców w końcu wpisał się Milito. Chwilę potem niezrozumiałą zmianę przeprowadził Guardiola, wpuszczając Abidala z Ibrahimovica. 10 minut później kontuzjowanego Maicona zastąpił Chivu, a moment później Balotelli zmienił Milito. Katalończycy cały czas atakowali, chcąc zdobyć chociaż jeszcze jedną bramkę, ale obrońcy i bramkarz Interu byli bezbłędni. Mimo doliczonych czterech minut, Barcelona nie była w stanie nic zrobić i poległa na San Siro 1:3. Drużyna Jose Mourinho była lepsza i pokazała kawałek świetnego futbolu. Zapas dwóch goli to naprawdę świetna zaliczka przed rewanżem za Camp Nou.

Po meczu miała miejsce sprzeczka pomiędzy trenerem Włochów, a Xavim, w której to Hiszpan miał pretensje, co do poziomu sędziowania, a Jose odpowiedział, aby lepiej sobie przypomniał, co wyprawiał arbiter w półfinałowym meczu na Stamford Bridge sezon temu. Fakt, że trzeci gol dla Interu padł po spalonym jest niezaprzeczalny, ale w błędach i tak jest 1:1, bo przecież Milito w 10 minucie powinien wyjść sam na sam z Valdesem, a ozgwizdano offside. Mam nadzieję, że Mediolańczycy wyeliminują Barcelone, a Mourinho zagra w finale, bo mu się należy.

Środa

Bayern – Olimpique Lyon

Pojedynek z początku był wyrównany i żadna ze stron nie była w stanie przejąć inicjatywy. Lyon w żadnym wypadku nie dał się gospodarzom. Walka w środku pola była dość zacięta. Pierwszą dobrą okazję miał Świniak w 13 minucie, ale chybił z główki. Potem uderzali niecelnie Ribery, Olic i Muller. Bawarczycy powoli dochodzili do głosu, a ich akcje się kleiły. Goście jednak nie pozwolili Niemcom przejąć całkowicie inicjatywy i w odpowiedzieli strzelali Ederson i Lisandro Lopez. W 37 minucie szeregi Monachijczyków zostały osłabione, bo za brutalny faul na Lisandro czerwoną kartkę zobaczył Ribery. W 43 minucie fantastycznie interweniował Butt po uderzeniu Kallstreama. Wynik nie uległ zmianie i trzeba powiedzieć, że pierwsze 45 minut było wyrównane.

Od początku drugiej części meczu Tymoszczuk zastąpił Olica. Szanse pokonania Llorisa miał Pranjic, ale ten pierwszy dobrze interweniował. Kilka minut później próbował Schweinsteiger, a chwilę potem, jakby Muller umiał trafić w piłkę, byłoby 1:0. Bayern przycisnął. W 54 minucie drugą żółtą kartkę ujrzał Toulalun i Lyon również musiał radzić sobie w dziesiątkę. Puel od razu zareagował, wprowadzając Makouna za Pjanica. W 61 minucie uderzał Robben, a gospodarze co raz bardziej się rozkręcali. 2 minuty potem w miejsce Pranjica pojawił się Gomez, wzmacniając ofensywę. Strzelali Świniak, Gomez i Robben… a kiedy strzela Holender musi paść bramka i tak też się stało w 69 minucie. Bawarczycy mieli gigantyczną przewagę w posiadaniu piłki, praktycznie nie schodzili z połowy gości, ale drugiego gola nie udało się zdobyć. Ze strony przyjezdnych zagroził jedynie wprowadzony na plac gry Guvou w 89 minucie. Monachijczycy wygrali zasłużenie 1:0, ale pewni awansu do finału być nie mogą.

Mimo że Bayern był lepszy i zasługiwał na zwycięstwo, to sędzia tym razem trochę im pomógł, bo Toulalan niesłuchanie wyleciał z boiska, gdyż nawet nie dotknął Schweisteigera. Aktorstwo Niemca po prostu popłaciło. Nie zmienia to faktu, że gospodarze grali lepiej przez pierwsze 10 minut drugiej połowy, będąc w osłabieniu. Wszystko rozstrzygnie się we Francji, ale liczę, iż nawet bez Ribery'ego awans do finału stanie się faktem.

środa, 21 kwietnia 2010

Nicolay - City Lights Volume 2: Shibuya (2009)

1)Lose Your Way
2)Shibuya Station
3)Crossing
4)Rain In Ueno Park
5)Satellite
6)Saturday Night
7)A Ride Under The Neon Moon
8)Omotesdando
9)Meiji Shrine
10)Shadown Dancing
11)The Inner Garden
12)Bullet Train
13)Wake Up In Another Life
14)Departure
15)Shibuya Epilogue

W sumie nie będzie to jakiś dogłębny opis, bo recenzowanie instrumentalnych płyt nie jest moją mocną stroną. W każdym razie ostro jaram się płytą ,,City Lights Vol. 2: Shibuya” i muszę Paresłów jak ten zespół o niej napisać. Po pierwsze autora tego krążka poznałem zupełnie przypadkowo na forum. Jeden koleś wrzucił w temat o najlepszych okładkach właśnie cover tego albumu, który niesłychanie mi się spodobał. Jak już pisałem wcześniej na blogu, kiedy okładka mnie zaciekawi, to ściągam materiał. Tak samo było w tym przypadku i nie dość, że ustawiłem sobie tę okładkę na tapetę, to jeszcze płyta mnie totalnie zmiażdżyła, ale o tym za chwilę.

Teraz kilka zdań o jej gospodarzu. Jak mówi moja dobra i godna zaufania koleżanka Wiki (oczywiście ta z Anglii, bo polskiej nie używam), prawdziwe imię i nazwisko Nicolay’a to Matthijs Rook. Urodził się w Holandii, dokładnie w Ultrechcie i jest producentem rapowym, który działa od 2000 roku, więc wychodzi Dekada jak Warszafski Deszcz. Jednak jest to niekonwencjonalny twórca, który miesza ze sobą różne brzmienia m.in. elektronikę czy soul i bazuje głównie na żywych instrumentach. Warto podkreślić, że jest połową duetu The Foreign Exchange i wyprodukował dwa (czyli wszystkie) krążki tej ekipy. ,,City Lights Volume 2: Shibuya” jest nawiązaniem do solowego debiutu Holendra - ,,City Lights Volume 1.5”, pochodzącego z 2005 roku i jest to drugi tak naprawdę w pełni instrumentalny album artysty. Chyba, że coś pominąłem, ale nie wydaje mi się.

Przechodząc już do przedstawiania płyty, muszę wspomnieć trochę o tytule oraz nazwach poszczególnych tracków. Jak widać, okładka doskonale odzwierciedla tytuł krążka plus nazwy utworów. Shibuya to jeden z 23 okręgów Tokio. Daje to do zrozumienia, że miasto, po którym będziemy się ,,przechadzać” (przynajmniej mentalnie) podczas słuchania, to stolica Japonii. Poszczególne numery, to przystanki, które towarzyszą wycieczce. Mamy tutaj np. ,,Shibuya Station” – dworzec kolejowy, ,,Omotesando” - gigantyczna aleja, którą dziennie przejeżdża około 100 tysięcy samochodów (jest nawet ona na okładce), czy ,,Meiji Shrine” – kaplica, która została zbudowana na cześć cesarza Meiji oraz jego żony. Podróż jest dość urozmaicona, a brzmienie na materiale również nie jest jednolite.

Pojawia się pewnego rodzaju klamra kompozycyjna, gdyż pozycja, która rozpoczyna oraz kończy słuchanie, jest ozdobiona przez śpiew kobiety – Carlitty Durand, która ma naprawdę przyjemny głos. W ,,Lose Your Way” zachęca słuchacza do obycia podróży w głąb miasta, a towarzyszy jej spokojny, powolny, lekko melancholijny podkład muzyczny. Słychać też odgłosy speakera z dworca kolejowego. Natomiast ,,Shibuya Epilogu” jest zdecydowanie krótszy, ale wprowadza wesoły, optymistyczny i trochę skoczny klimat, a na końcu słychać odgłosy ludzi, którzy radośnie żegnają słuchacza. Budowa utworów, jak już wspominałem, jest zróżnicowana.

Pojawia się ,,Shibuya Station”, którego głównym elementem, powtarzającym się przez cały czas trwania są szybkie dźwięki tamburyna. Może się to wydawać trochę denerwujące, ale stanowią one raczej tło dla innych dźwięków, które pojawiają się w numerze. W ,,Departure” słychać już inne instrumenty w tym m.in. pianino, trąbkę i gitarę. Szkoda tylko, że trwa niewiele ponad 2 minuty, bo jest jednym z najlepszych na ,,City Lights”. Usłyszeć można także ,,Saturday Night”, które emanuje rytmem, sprawiającym, że głowa zaczyna sama się kiwać, noga ruszać, a człowiek ma ochotę pójść potańczyć. Nie jest to jakaś niesamowicie energiczna piosenka, która by usatysfakcjonowała napaleńców po pigułach, ale klimat ma naprawdę fajny. Dodatkowo ubarwia to wszystko śpiew Carlitty Durand.

Jednak dla mnie najlepszymi momentami na albumie są następuje rzeczy. Występują obok siebie pozycje ,,Rain In Ueon Park” oraz ,,Satelitte”. Pierwszy kawałek jest ciekawie zrobiony, bo w tle słychać odgłos spadającego deszczu, a sekwencja dźwięków instrumentalnych świetnie się z tym komponuje, tworząc ,,mokry” klimat. Natomiast drugi track jest trochę podobny brzmieniowo do poprzedniego, ale znika odgłos deszczu oraz wzrasta wyraźnie tempo. Jednakże najgenialniejszą rzeczą jest przejście z ,,Rain In Ueon Park” do ,,Satelitte”. Tutaj twórca, jak dla mnie, wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności, bo brzmi to olśniewająco. Bardziej idealnego przeskoku chyba zrobić się nie dało. Dlatego bardzo lubię słuchać te dwie piosenki wielokrotnie pod rząd. Drugą najlepszą rzeczą na krążku jest dewastujący swoim klimatem, otoczką oraz wydźwiękiem ,,Meiji Shrine”, który mnie wręcz hipnotyzuje. Słysząc go, wyzwalają się we mnie skrajne uczucia od strachu przez ciekawość do wyciszenia.

Podsumowując, nie omieszkam stwierdzić, że dawno żadna płyta nie wywarła na mnie tak kolosalnego wrażenia, wliczając w to zarówno instrumentalne albumy, jak i te normalne. Z miejsca Nicolay staje się moim najlepszym twórcą tak zwanego abstract hip hopu i dołącza do Emancipatora. Mimo wszystko ten jest na razie ciut wyżej, gdyż jaram się ostro jego obydwoma dziełami, a do debiutu Holendra nie potrafię się jeszcze przekonać, ale może to kwestia czasu. W każdym razie ,,City Lights Vol. 2: Shibuya” jest dziełem eksperymentalnym, niezwykle nowatorskim i przede wszystkim perfekcyjnym. Myślę, że fani muzyki DJ Shadowa, Emancipatora czy Blockheada na pewno polubią zaprezentowany krążek. Mi osobiście marzy się, jak będę miał już prawo jazdy (o ile je zdobędę), jechać sobie wieczorem drogą, tak jak pokazane jest na okładce i słuchać tego materiału.

wtorek, 20 kwietnia 2010

Guru nie żyje, 19.07.1966 - 19.04.2010

Jak wiadomo ludziom zainteresowanym albo nie wiadomo, Guru na przełomie lutego i marca zapadł w śpiączkę po ataku serca, gdzie trafił do Nowojorskiego szpitala. Pojawiały się informacje na temat jego stanu, że się polepszyło, przeszedł operację itd. Potem przeczytałem, że te info, który niby zamieścił DJ Premier, nie było autentyczne. W każdym razie o to, co napłynęło od Premiera jest potwierdzone:

DJ Premier has announced that Guru, his partner in Gang Starr, has finally lost his battle with cancer. The rapper suffered a heart attack in March and went into a coma, although details have been sketchy since. He was 43.

Zmarł 19 kwetnia. Smutma sprawa szczególnie, że Guru zawsze był jednym z moich ulubionych raperów. Lubiłem go słuchać zarówno na solówkach jak i w Gangstarr, którego posiadam ,,Moment Of Truth” na oryginale. Był dla mnie znakomitym artystą, którego muzyka zawsze niosła ze sobą wartość. Ostatnim jego dziełem jest płyta ,,Guru 8.0: Lost and Found” z zeszłego roku, którą uważam za wartościową (pomijając obecność autotune’a), szczególnie treściowo.

Wielka szkoda, że odszedł, bo po cichu liczyłem na reaktywację Gangstarr i połączenie sił z Premierem, mimo iż ich stosunki ostatnimi czasy nie były najlepsze. Oto list, który napisał podczas pobytu w szpitalu, w którym mówił o swojej chorobie, zwraca się do fanów, słuchaczy i mówi o Premierze:

I, Guru, am writing this letter to my fans, friends and loved ones around the world. I have had a long battle with cancer and have succumbed to the disease. I have suffered with this illness for over a year. I have exhausted all medical options.

I have a non-profit organization called Each One Counts dedicated to carrying on my charitable work on behalf of abused and disadvantaged children from around the world and also to educate and research a cure for this terrible disease that took my life. I write this with tears in my eyes, not of sorrow but of joy for what a wonderful life I have enjoyed and how many great people I have had the pleasure of meeting.

My loyal best friend, partner and brother, Solar, has been at my side through it all and has been made my health proxy by myself on all matters relating to myself. He has been with me by my side on my many hospital stays, operations, doctors visits and stayed with me at my home and cared for me when I could not care for myself. Solar and his family is my family and I love them dearly and I expect my family, friends, and fans to respect that, regardless to anybody’s feelings on the matter. It is my wish that counts. This being said I am survived by the love of my life, my sun KC, who I trust will be looked after by Solar and his family as their own. Any awards or tributes should be accepted, organized approved by Solar on behalf myself and my son until he is of age to except on his own.

I do not wish my ex-DJ to have anything to do with my name likeness, events tributes etc. connected in anyway to my situation including any use of my name or circumstance for any reason and I have instructed my lawyers to enforce this. I had nothing to do with him in life for over 7 years and want nothing to do with him in death. Solar has my life story and is well informed on my family situation, as well as the real reason for separating from my ex-DJ. As the sole founder of GangStarr, I am very proud of what GangStarr has meant to the music world and fans. I equally am proud of my Jazzmatazz series and as the father of Hip-Hop/Jazz. I am most proud of my leadership and pioneering efforts on Jazzmatazz 4 for reinvigorating the Hip-Hop/Jazz genre in a time when music quality has reached an all time low. Solar and I have toured in places that I have never been before with GangStarr or Jazzmatatazz and we gained a reputation for being the best on the planet at Hip-Hop/Jazz, as well as the biggest and most influential Hip-Hop/Jazz record with Jazzmatazz 4 of the decade to now. The work I have done with Solar represents a legacy far beyond its time. And we as a team were not afraid to push the envelope. To me this is what true artists do! As men of honor we stood tall in the face of small mindedness, greed, and ignorance. As we fought for music and integrity at the cost of not earning millions and for this I will always be happy and proud, and would like to thank the million fans who have seen us perform over the years from all over the world. The work I have done with Solar represents a legacy far beyond its time and is my most creative and experimental to date. I hope that our music will receive the attention it deserves as it is some of the best work I have done and represents some of the best years of my life.

GURU, STILL ONE OF THE BEST YET.

Jeden z najlepszych numerów całym tym rapie

Nobody is invincible, no plan is foolproof, we all must meet our moment of truth...

Zapowiedź Ligi Mistrzów 20 i 21 kwiecień

Najsilniejsze klubowe rozgrywki świata wkraczają w decydującą fazę. Na placu boju pozostały już tylko 4 drużyny i co ciekawe każda z nich reprezentuje inny kraj. Wiele znakomitych ekip już odpadło w tym Real, Chelsea czy Manchester United, więc nie można przesądzać z góry, kto znajdzie się w finale.

Wtorek

Inter – Barcelona

Jakby nie patrzeć faworytem w dwumeczu są Katalończycy, ale Włosi to zespół, który udowodnił, że jest w stanie ograć teoretycznie silniejszych od siebie. Poza tym Jose Mourinho jest genialnym trenerem i to też będzie miał znaczenie w tym pojedynku. Pierwsze spotkanie odbędzie się na San Siro i gospodarze, podobnie jak to było w starciu z The Blues, muszą tutaj wygrać, aby zachować realne szanse awansu przed rewanżem. Hiszpanie mogę odczuwać zmęczenie, gdyż do Mediolanu musieli wybrać się autobusem (wybuch wulkanu w Islandii uniemożliwił loty), co łącznie trwało ponad 14 godzin, nie licząc zatrzymania na noc w hotelu we Francji. Nie będę wspominał o sytuacji w ligach krajowych obydwu klubów, bo psychologicznie drużyny w Champions League są inne niż na własnych podwórkach. Z kluczowych zawodników jedynie Guardiola nie będzie mógł skorzystać z Iniesty, a trener Interu będzie miał wszystkich (kluczowych) do dyspozycji. Zapowiada się bardzo interesujące spotkanie, które na pewno nie będzie przypominać żadnego z grupowych starć. Mistrzów Włoch jest stać na pokonanie najlepszej drużyny świata i wyjście zwycięsko z dwumeczu i mam nadzieję, że dzisiaj wykonają pierwszy krok.

Środa


Bayern – Olimpique Lyon

Drugi pojedynek w tym tygodniu rozegra się w Niemczech na Allianz Arena, gdzie lider Bundesligi będący w bardzo dobrej formie, podejmie francuski Lyon, który przyjechał autbousem. Obecność obydwu ekip w półfinale to na pewno jest niespodzianka, bo tutaj ,,miały” grać Real z Manchesterem. Bawarczycy są faworytem do wygranej i do awansu, szczególnie po ograniu Czerwonych Diabłów, ale nie mogą zlekceważyć Francuzów, którzy im po prostu nie leżą, mając na uwadze historię spotkań. Też nie można zapominać, że podopieczni Claude Puela byli lepsi od Królewskich w 1/8. W szeregach gospodarzy na pewno zabraknie pauzujących za kartki Van Bommela oraz Badstubera. Kto zagra w miejsce Holendra, to nie wiem, ale młodego Niemca zastąpi Contento, który bardzo ładnie zagrał w ostatnim meczu ligowym. Pod znakiem zapytania stoi także występ Ribery’ego. W drużynie gości na pewno nie zagrają Boumsong, Clerk oraz Bodmer. Niepewny jest także występ najskuteczniejszego strzelca Lisandro Lopeza, który zmaga się z kontuzją i dopiero jutro będzie wiadomo, czy zagra. Uważam, że Olimpique i tak osiągnął już w Lidze Mistrzów bardzo dużo i ich przygoda się skończy. Nie liczę na pogrom, ale Bayern jest w stanie wygrać dwoma lub trzema bramkami. Chodzi o to, by nie było nerwówki w rewanżu, gdzie będzie bardzo ciężko.

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

31 kolejka Bundesligi i trochę więcej

Piątek

FC Koln, któremu ostatnimi czas wiedzie się nieźle, ogrywa przed własną publicznością 2:0 Bochum. Goście, którzy mieli okres, w którym nie przegrali przez 8 kolejek, obecnie są w bardzo trudnej sytuacji, bo ostatnie 6 porażek w siedmiu kolejkach sprawia, że pozostanie w lidzie staje pod dużym znakiem zapytania, a na nich drodze staną Stuttgart, Bayern oraz Hannover, więc będzie bardzo ciężko.

Sobota

Norymberga trochę pechowo i na własne życzenie polega 1:2 w Freiburgu. Pierwszy gol dla gospodarzy to trafienie samobójcze Maroha, który później się zrehabilitował, strzelając już do właściwej bramki, a drugie trafienie padło po fatalnym błędzie obrony i nienajlepszym zachowaniu Schafera. W każdym razie dzięki zdobyciu pełnej puli przez Freiburg sytuacja w dole tabeli robi się wyjątkowo interesująca i wyrównana.

Co z tego, że HSV ma skład na pierwszą piątkę Bundesligi, co z tego, że mają w ataku Van Nistelrooya, co z tego, że w rywalizacji z Mainz byli lepsi, a i tak przegrali 0:1, bo zabrakło im skuteczności. To wszystko nie ma żadnego znaczenia, a perspektywa zajęcia miejsca w pierwszej szóstce się lekko oddaliła. W ostatnich sześciu kolejkach ligowych Hamburg wygrał tylko raz, a jeszcze na początku rudny wiosennej byli w gronie kandydatów do zdobycia mistrza. Może nie potrafią pogodzić gry na dwóch frontach, bo przecież rywalizują w Lidze Europejskiej, którą mają szanse wygrać, ale priorytetem powinno być własne podwórko.

Inny kandydat na majstra, który nadal jest w grze – Schalke, łatwo rozprawia się na Ventlis Arena z Borussią Moenchengladbach 3:1. Trafienie Rakitica na 1:0 dla mnie to najpiękniejsza bramka 31 kolejki najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech. Bramkarz gospodarzy znowu nie będzie mógł zaliczyć swojego występu do udanych, bo ewidentnie zawinił przy golu wyrównującym, chociaż sygnalizował, że był w tej akcji faulowany. Generalnie sporna sytuacja, ale i tak Neuer traci w moich oczach.

Spotkanie Stuttgartu z Bayerem Leverkusen można było nazwać hitem kolejki i ten hit nie zawiódł. Były bramki, zmarnowane i wykorzystane sytuacje, parady bramkarskie, mnóstwo strzałów, a więc wszystko co najlepsze. Gospodarze wygrali 2:1, ale mieli ułatwione zadanie, gdyż Aptekarze od 19 minuty grali w osłabieniu, bo Barnetta zobaczył drugą żółtą kartkę. Wynik nie jest niespodzianką, bo VFB ostatnio tylko zwycięża, chociaż pokonanie Herthy mogą zawdzięczać sędziom, a Bayer ostatnio zgarnął 3 punkty ponad miesiąc temu.

Mecz pomiędzy Wolfsburgiem, a Werderem zapowiadał się również niezwykle ciekawie. Tak ciekawie, że sam opiekun reprezentacji Niemiec postanowił się wybrać na stadion. Wilki musiały zwyciężyć, aby pozostać w grze o europejskie puchary, ale ta sztuka im się nie udała. Mimo przegrywania 1:2 Bremeńczycy potrafili się podnieść i ostatecznie pokonali gospodarzy 4:2, a trafienie Fringsa na 3:2 było przedniej urody. Podopieczni Thomasa Schafa są na jak najlepszej drodze do zajęcia trzeciego miejsca w lidze, ale czekają ich jeszcze trudne mecze z Schalke i Hamburgiem.

18:30, Bayern – Hannover

Gracze Van Gaala rozpoczęli z impetem i od razu rzucili się na przeciwnika. Było kilka niezłych okazji, ale żadnej z nich gospodarzom wykorzystać się nie udało. Hannover odpowiedział w zasadzie jedynie niecelnym uderzeniem z wolnego. Bawarczycy cisnęli i w 22 minucie Ivica Olic zdobył bramkę na 1:0 z główki po dośrodkowaniu Contento. Słabo poczynał sobie na murawie Muller. 30 minuta przyniosła drugie trafienie dla wicemistrzów Niemiec. Tym razem strzelcem był Robben. Obraz gry do przerwy się nie zmienił, ale wynik tak. W 44 minucie Muller strzela na 3:0 i trochę ubarwia swój mizerny występ. Było to jednostronne widowisko, ale w końcu kandydat na mistrza grał z kandydatem do spadku.

Monachijczycy nie mieli żadnej litości i od początku drugiej połowy atakowali. Konsekwencją nieustannej ofensywy była bramka autorstwa Olica w 49 minucie oraz minutę później Robbena. Było 5:0, a Chorwat i Holender mieli na koncie już po 2 trafienia w tym meczu. Nie chcę sobie nawet wyobrazić, co czuł Mirko Slomka, który zapowiadał, że jego ekipa nie boi się Bayernu i powalczy. Gospodarze ciągle parli, a szanse mieli Muller, Robben i ponownie Muller, który ją wykorzystał i w 62 minucie było 6:0. Hannover był praktycznie bezradny, ale od czasu do czasu gościli pod bramką Butta, ale to Bawarczycy mieli lepsze okazje i dzieła zniszczenia dokonał w 91 minucie Robben. Gracze Van Gaala deklasują Hannover 7:0 i zachowują lidera.

Niedziela

W pierwszym niedzielnym spotkaniu Borussia Dortmund, która w tym sezonie miała szanse w końcu znaleźć się w czołówce Bundesligi podejmowała Hoffenheim. Goście oddali tylko jeden celny strzał w przedostatniej minucie, ale to im wystarczyło, aby z Dortmundu nie wracać na tarczy. Mecz zakończył się wynikiem 1:1, a Jurgen Klopp na pewno był wściekły. Jego drużyna nie ma bardzo trudnego terminarza, ale strata punktów z Wieśniakami może się okazać kluczowa, jeżeli chodzi o występ, a raczej jego brak w eliminacjach Ligi Mistrzów.

We Frankfurcie miejscowy Eintracht, który chciał zachować jeszcze cień szansy na miejsce numer 6, musiał ograć Herthe, która musiała zwyciężyć, aby zachować szanse na pozostanie w pierwszej lidze. Było to wyrównane widowisko i jak na złość padł remis 2:2. klub z Berlina ma tylko matematyczne szanse na ochronienie się od spadku. Szczególnie, że teraz na Berlińczyków czekają Stuttgart, Bayer i Bayern.

1)Bayern – 63 punkty
2)Schalke – 61 punktów

3)Werder – 54 punkty
4)Bayer – 54 punkty, gorszy bilans goli
5)Borussia D. – 53 punkty

6)Stuttgart - 50 punktów
_______________

14)Norymberga – 28 punktów
15)Bochum – 28 punktów, gorszy bilans goli
16)Freiburg – 28 punktów, gorszy bilans goli
17)Hannover – 27 punktów
18)Hertha – 23 punkty.

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraze, Spadek

Strzelcy:

Dzeko – 20 goli, Wolfsburg
KieSling – 19 goli, Bayer
Kuranyi – 18 goli, Schalke
Pizarro – 15 goli, Werder
Barrios – 15 goli, Borussia D.

Inne

W Serie A miały miejsce derby Włoch, bo Inter podejmował Juventus. Widowisko, które miało miejsce nietypowo w piątek, a to dlatego by dać więcej czasu mistrzom kraju na odpoczynek przed Ligą Mistrzów, zapowiadało się bardzo ciekawie i przegapić go nie mogłem. Stara Dama miała na początku spotkania znaczną przewagę i mogła zdobyć gola, ale brakowało skutecznego wykończenia. Z czasem ich przewaga topniała i gospodarze dochodzili do głosu. Trzeba podkreślić, że było to bardzo brutalne widowisko, sędzia był zmuszony często używać gwizdka oraz pokazywać zawodnikom kartki. W 37 minucie drugi żółty kartonik ujrzał Sissoko znacznie osłabiając Juve. Trener wpuścił za chwilę na plac gry defensywnego pomocnika Poulsena w miejsce Del Piero, aby wzmocnić obronę. Pierwsza połowa skończyła się jednak bezbramkowym remisem.
Mediolańczycy dominowali praktycznie przez całe drugie 45 minut i mieli trochę dogodnych sytuacji, ale mimo wszystko nie potrafili sforsować defensywy gości. Idealną okazję zmarnował Eto’o, który katastrofalnie przestrzelił, będąc sam na sam z Buffonem. Mourinho wpuścił na plac gry Balotelliego oraz Stankovica, bo chciał za wszelką cenę zgarnąć pełną pulę. Na 15 minut przed ostatnim gwizdkiem cudownym uderzeniem popisał się, moim zdaniem, najlepszy prawy obrońca świata – Maicon – i było 1:0 dla Interu. Rywali dobił w ostatniej minucie Eto’o, wbijając piłkę do pustej bramki po podaniu wprowadzonego na plac gry Muntariego. Gospodarze odnieśli cenne zwycięstwo i mogą się przygotowywać na Barcelone.

To jednak nie był koniec, no w niedziele miały miejsce derby Rzymu, w których Lazio naturalnie grało z Romą. Lider ligi lepiej zaczął spotkanie, ale to gospodarze objęli prowadzenie za sprawą Rochiego w 15 minucie i grali swoje. Nie mogę powiedzieć, że nudziłem się podczas oglądania, ale też tempo nie imponowało. Lazio mogło strzelić jeszcze jedną bramkę, ale wynik do przerwy nie uległ zmianie. Kapitalne zawody rozgrywał Kolarov, którego chętnie widziałbym w Bayernie i to właśnie po faulu na nim na początku drugiej połowy sędzia odgwizdał rzut karne, ale Flocarri nie był w stanie pokonać Julio Sergio. Niewykorzystane sytuacje się mszczą i w 53 minucie z 11 metrów dla Romy trafia Vucinic. Ogólnie drugie 45 minut było o wiele bardziej emocjonujące i szybszy niż pierwsza część meczu. Spotkanie zakończyło się wynikiem 2:1 dla Romy, a gola zdobył znowu Vucinic. Dzięki temu zespół Luci Toniego zachowuje pozycję lidera.

Premiership przyniosła kolejne mecze derbowe (w ogóle to był weekend stojący pod znakiem derbów). Tottenham ograł swoich rywali – Arsenal i Chelsea w stosunku 2:1, a Manchester United, mimo że nie był lepszą drużyną, pokonał City 1:0. Takie wyniki sprawiły, że wyścig o mistrzostwo będzie trwał do ostatniej kolejki, bo Czerwone Diabły tracą już tylko punkt do The Blues i mają łatwiejszy terminarz od Londyńczyków. Natomiast Kanonierzy dokonali nie byle jakiego wyczynu, bo przegrali 2:3 z Wigan, prowadząc do 80 minuty 2:0. Nie mała ,,zasługa” w tym Fabiańskiego. No, a Liverpool, jak wszystko pójdzie zgodnie z moim planem, nie zagra w przyszłym sezonie w europejskich pucharach i dobrze.

sobota, 17 kwietnia 2010

Richie Cunning - Night Train

Krążek pobrałem w ciemno. Spotkałem się z nim na forum i spodobała mi się okładka, a często, jak cover mi przypadnie do gustu, to ściągam płytę. Richie Cunning to białoskórny artysta, który pochodzi z San Francisco i robi muzykę, która jest całkowitym przeciwieństwem tego, co nagrywa Brotha Lynch Hung. ,,Night Train” to prawdopodobnie jego solowy debiut na scenie, a wcześniej wydał na pewno jeden mixtape, który nie omieszkam ściągnąć, będąc pod wrażeniem prezentowanego albumu.

Od razu mogę powiedzieć, że jest to najbardziej wszechstronny tekstowo krążek, jaki dane było mi słyszeć w 2010 roku. Mamy tutaj chełpienie, kompletowanie własnych umiejętności, bitewne wersy, bezpardonową krytykę słabych raperów, pomysłową nawijka o zdobywaniu pieniędzy, dedykację dla miasta, opowieść o przeszłości i dorastaniu oraz dawkę rozważań, refleksji i celnych, ale dość dołujących spostrzeżeń na temat życia i trudów z nim związanych. Praktycznie każdy numer jest o czymś innym. Mógłbym jeszcze szczegółowiej o tym napisać, ale dodam tylko, że wszystko brzmi bardzo świeżo, artysta nawija z ikrą i zacięciem. Przytoczę kilka moich ulubionych wersów, będzie tego więcej niż zwykle:

I murder any microphone I happen to touch
then I’m cracking the dutch on the back of the bus
I don’t stress, fresh with a pen and a page
I rock a million dollar mouthpiece for minimum wage

don’t call it a trip, I’m staying for good
ain’t running from mayor but shit maybe I should
spend my life in the city, having forgotten the day
young buck cold chilling on the Duck of a Bay

I gave a fuck about permissions and rules
I got troubles and had to go to three different schooles
I wasn’t paying attention to the teacher or the lesson plan
I was in the back studying Nas and Method Man

I heard somebody said that life ain’t fair
nobody listens when you bitch and complain
fare is what you pay to get on a train
it’s a heart-breaking pitiful shame
when you can tell yourself
tomorrow gone be different but the shit is the same


Czy brzmieniowo materiał jest tak samo wszechstronny? Może nie aż tak, ale zarzucić monotonności nie da się. Dostajemy różnorodne podkłady. Jest ostrzejszy bit ,,Trainjumping”, dający do myślenia ,,Smoke”, spokojny, ale zarazem zachęcający do pokiwania głową ,,Night Train”, czy szybszy ,,Last Stop”. Produkcja jest przyjemna i sądzę, że każdy znalazłby coś dla siebie. To teraz trochę o flow. Wybitnie Richie po bitach nie hula, ale robi to wystarczająco dobrze, abym czuł się usatysfakcjonowany i wypowiedział się o nim pochlebnie. Potrafi pojechać szybszym oraz wolniejszym tempem oraz włożyć w rapowanie uczucia. Ma bardzo dobrą, wyraźną dykcję i dzięki temu rozumiem naprawdę bardzo dużo linijek.

Wad się nie dopatrzyłem. Pewne jest, że ,,Night Train” nie zejdzie z moich głośników przez pewien czas, ale czy przetrwa próbę czasu, która gwarantuje najwyższą ocenę? Nie wiem, dlatego też wstrzymam się z maksymalną notą, ale i tak jest to na razie najlepsza płyta 2010. Dlatego piekielnie mocne:

9/10

Ulubiony track:

Bez Tytułu jak 20 Odcinek Miodowych Lat

Już Dawno jak Ascetoholix nie pisałem notki tego typu, więc nadszedł Czas jak Fok(c)us jak Ford. W ogóle to miałem we wtorek chirurgicznie usuwaną dolną lewą ósemkę, bo nie wyrżnęłaby mi się ze względu na moją krótką szczękę i przejebane ostro. Sam zabieg to nic nie bolał, ale jak znieczulenie przestawało działać to Masakra jak Teksańska Piłą Mechaniczną. Tak od 21:30 to nawet przełykanie śliny sprawiało mi taką Mękę jak Chrystusa, że miałem Suicidal Thoughts jak Biggie. Jechałem na środkach przeciwbólowych, a konkretnie Ibupromie tym Max jak Martin, ale to generalnie na efekt placebo. Opakowanie 24 tabletek, które mają niby uśmierzać wiele rodzajów bólu, kosztuje lekko ponad 12 złoty, więc jedna kapsuła 60 groszy. Nie ma co liczyć, że takie gówno naprawdę złagodzi mi ból, a to przecież jest poważna i głęboka rana, ale zawsze działa na podświadomość. Wkurwiam Się jak Małolat, bo uwierają mnie szwy, muszę jeść papki i w nocy z wczoraj na dzisiaj mnie rozrywało. Nie mam pojęcia, dlaczego, kurwa, bo z dnia na dzień wydaje się polepszać. Mam nadzieję, że to był odosobniony przypadek i To Się Nigdy Już Nie Zdarzy jak Pezet. Generalnie to chujnia ostra jak papryka, a czekać mnie może trzykrotnie jeszcze takie coś. No i jak, kurwa, ktoś chce się dowiedzieć, co znaczy prawdziwy The Pain jak Murs, to niech się podda takiemu zabiegowi.

Poza tym wkurza mnie szkoła, w której jebie jak w stajni jak w Freshu jak nawijał Tede. Nie chcę mi się w ogóle przychodzić na zajęcia i robić czegokolwiek. Zaliczyłem egzaminy już i czuję się, jakbym już był absolwentem jak ta wódka, którą piłem w poniedziałek. Kompletnie pierdolą mnie pracę domowe, kserówki czy sprawdziany. Nie spojrzałem ani razu na żadne materiały przed jakimś sprawdzianem czy czymś, a i tak wszystko mam zaliczone – byle do przodu jak Krzynówek. No i też nuży mnie otoczenie, bo jest To Samo Jak Co dzień To Samo I To Samo jak Ascetoholix. Chcę wypierdolić jak najdalej stąd jak VNM wkrótce. Pracę licencjacką to mam już skończoną praktycznie w stu procentach. Wszystko poza zakończeniem już oddałem do sprawdzenia, ale ze względu, iż muszę siedzieć w domu, to w czwartek nie byłem na konsultacji, więc zrobię to za 5 dni.

Tak jeszcze mówiąc o tych pierdolonych studiach, to ostatnio naszła mnie zajawka, aby pod koniec czerwca (ewentualnie na początku lipca) nagrać epkę, w której poruszę różne wydarzenia związane z moim pobytem w tej szkole. Pomysły na większość kawałków już mam, bo zrobię 3 poświęcone wydarzeniom imprezowym (i tym, które nie można nazwać imprezowymi ze względu na żenadę z nimi związaną) na każdym roku, 1 o Senseju, który śmiało może powiedzieć o sobie I Am Legend jak Mr. Sche, intro oraz outro. Wychodzi Na Razie jakbym mówił ,,cześć” 6 tracków. Dorzucę jeszcze 1 czy 2, ale nie wiem dokładnie, o czym będą. Możliwe, że zadedykuje któryś z nich totalnym no-skillowcom, którzy i tak tę szkołę skończą. W każdym razie teksty na pierwsze 4 utwory już mam, jednak będę musiał dokonać poprawek, aby mniej więcej linijki były równe, abym nie wypadał z pętli. Zresztą nawet, jak będę wypadał, to Mam Wyjebane jak Firma, bo robię to dla siebie, a nie dla kontraktu z wytwórnią czy przychylnych opinii. Chciałem wszystko napisać na podwójnych rymach (wpływ VNM’a), ale nie dam rady. Najważniejsze, aby wersy były mniej więcej równe i oddawały sens tego, co chce przekazać, a z tym też będzie trochę pracy. Chociaż jedną zwrotkę, która jest linijkowo mniej więcej równa, mam na podwójnych. No i też od czasu do czasu w innych tekstach trafi się rym podwójny, a nawet potrójny!

3 rok i od razu stonowanie z mej strony
nie chodzi o nie posiadanie tej mamony


Będę potrzebował jeszcze fajnego programu do nagrywania pod instrumentale, cierpliwości, czasu i wolnej chaty. Myślę, że w pierwszych dniach lipca wyrobię się ze wszystkim. Chyba że zmienię zdanie i stracę chęci, a to nie jest wykluczone.

Jak była mowa o VNM'ie, który jest w chuj podobny do mego kumpla z grupy, i potrójnych to:

czwartek, 15 kwietnia 2010

Little Brother - Leftback

Little Brother to dla mnie jedna z 3-5 najlepszych rzeczy, jakie przydarzyły się rapowi w XXI wieku. Zadebiutowali w 2003 roku płytą ,,The Listening”, która dla niektórych słuchaczy (w tym mnie) jest kultowa. Przedstawiana produkcja to czwarty oficjalny album grupy wydany po trzech latach od ostatniego materiału. Już oficjalnie całkowicie bez 9th Wonder’a, jednkaże ,,three became two, but the party ain’t stop”.

Ktoś mógłby zarzucić, że chłopaki tak naprawdę tematycznie cały czas poruszają się po podobnej płaszczyźnie i w sumie nie byłby to zarzut bezpodstawny, ale… sposób, w który to robią sprawia, że nie mogę się nudzić. Świeżość, błyskotliwość i czystość przekazu cechuje Little Brother. Czuć, że Big Pooh i Phonte kochają rap. Na ,,Leftback” można odnaleźć to, co w ekipie najlepsze – ciepłe treści, numery dla dziewczyny, hołdowanie muzyce, którą robią, poglądy dotyczące życia, refleksje, osobiste wersy. Wszystko to podane w szczery sposób. Kilka linijek, co mi się spodobały szczególnie:

this rap game is no country for old man
I always spit whatever the spirit hits me
but fuck it that I will be doing this shit when I’m sixty
and that’s no disrespect to KRS
I’m just trying to make my art and do what’s smart

all of my friends keep telling me
I need to pack it up stay moving
I need to weigh the good and the bad
if the rap prevails then I need to stop losing
I keep choosing this pain
said to myself it’s only time for all us start to change
I ain’t try to hear it, so my mind rearrange
all your opinions don’t constitute change


Warstwa brzmieniowa dla mnie w jak najlepszym porządku. Nie ma tutaj jakiś wielkich eksperymentów. Dostajemy to, co można znaleźć na poprzednich krążkach, a więc spokojne, głównie wolne, przyjemne bity. Muszę powiedzieć, że w ogóle nie odczułem braku 9th Wondera, chociaż takich bomb jak ,,Speed”, czy ,,Grupie pt. 2” nie ma. Przeczytałem jedną opinię, w której pewien koleżka mówi ,,Słabe to, jeden track sobie zostawię, resztę wywalam. Bez 9th to już nie to samo”. Od razu na myśl przyszły mi wersy: "like one night we was out in my whip, with some broads just chillin playin demos and shit, asked 'em how I sounded rockin the mike, one chick told me all she listened to was beats". To po prostu pokazuje podejście większości słuchaczy do sprawy, a największą ironią jest fakt, iż ten zacytowany fragment pochodzi z debiutu Little Brother.

Flow artystów jest podobnie jak brzmienie – okej. Phonte i Big Pooh nigdy wirtuozami pod tym względem nie byli, bo ich siła i największy atut to teksty, ale nie są w żadnym razie amatorami. Zbliżając się do oceny powiem, że krążek, który jest przede wszystkim równy, bardzo mi się spodobał. Posłucham go jeszcze kilkakrotnie w przeciągu najbliższych dni, a co najfajniejsze to, że pod jego wpływem powróciłem do kilku starszych numerów ekipy oraz pobrałem ,,The Minstrel Show” i nie omieszkam się nim delektować.

9/10

Jeden z lepszych kawałków:

wtorek, 13 kwietnia 2010

30 kolejka Bundesligi i trochę więcej

Piątek

Zaczęło się od spotkania Borussi Moenchengladbach, której nie grożą ani puchary, ani spadek z walczącym o Ligę Europejską Eintrachtem. Goście oddalili się od udziału w przyszłej edycji tych rozgrywek, przegrywając 0:2. Jest to pewnego rodzaju niespodzianka, bo Frankfurtczycy byli ostatnio w bardzo dobrej formie, zaliczając 3 zwycięstwa z rzędu i wydawało się, że tym razem co najmniej zremisują.

Sobota

Niezwykle interesująco zapowiadał się pojedynek w Berlinie, gdzie miejscowa Hertha, która rozpaczliwie broni się przed spadkiem, podejmowała Stuttgart, który walczył o miejsce gwarantujące udział w europejskich pucharach. Gdyby nie problemy z transmisją, obejrzałbym cały mecz, a tak to pozostał jedynie skrót. Podopieczni Grossa wygrali 1:0 i wywieźli bardzo cenne punkty, a gola na wagę zwycięstwa zdobył wprowadzony Cacau, dla którego jest to ostatni sezon w barwach VFB. Gospodarze zostali znowu skrzywdzeni przez arbitra, który dopatrzył się spalonego, kiedy Gekas wychodził sam na sam z Lehmanem oraz nie odgwizdał karnego po zagraniu ręką w polu karnym. Pozostają 4 kolejki do końca rozgrywek, a na drodze Berlińczyków stoi pierwsza trójka Bundesligi i Eintracht, więc spadek jest raczej nieunikniony. Szkoda.

Hannover będący w nieciekawej sytuacji mierzył się w obecności prawie 50 tysięcy kibiców z Schalke, które musiało wygrać, jak nie chciało zmniejszyć sobie szans na mistrzostwo Niemiec. Goście dwukrotnie przegrywali różnicą dwóch goli, ale tylko raz byli w stanie ją odrobić i ostatecznie ulegli podopiecznym Mirko Slomki 2:4. Zachowanie Neuera przy pierwszych dwóch trafieniach gospodarzy pozostawia wiele do życzenia. Jest to podwójnie cenne zwycięstwo, bo daje realne szanse gospodarzom, by utrzymać się w lidze nawet bez grania baraży. Emocje udzielały się strasznie opiekunowi Hannoveru, który został po golu na 3:2 odesłany na trybuny.

Wizyta charyzmatycznego Jurgena Kloppa w Mainz, gdzie przez 7 lat pełnił funkcje szkoleniowca, nie okazała się być szczęśliwa, bo jego Borussia Dortmund uległa 0:1, mimo że przewagę optyczną miała ogromną, a jeżeli chodzi o sytuację, to po pierwszych 30 minutach mogła wysoko prowadzić. Przez taki obrót sprawy Dortmundczycy zmniejszają swoje szanse na zajęcie trzeciego miejsca i start w eliminacjach Ligi Mistrzów.

Hoffenheim nie wygrało od 5 kolejek meczu i tym razem również ta sztuka się nie udała. Mieli swoje szanse (nawet sporo), ale to Kolonia okazała się być skuteczniejsza i strzeliła dwie bramki. Autorem ich był Polak – Adam Matuszczyk, a pierwsze trafienie to najładniejsza, moim zdaniem, bramka tej kolejki Bundesligi, choć drugie uderzenie było też niezwykłej urody. Kibice gospodarzy już po stracie pierwszego gola zaczęli opuszczać stadion na znak protestu. FC Koln dzięki temu zwycięstwu jest prawie pewne utrzymania, chyba że zdarzy się jakaś katastrofa.

Walczący o Ligę Mistrzów Werder rozbił w Bremie niepewny swojego bytu w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech Freiburg aż 4:0. Mimo że goście byli bliżsi na początku strzelenia gola, gracze Schaafa od trafienia w 33 minucie Pizarro rozpoczęli festiwal strzelecki i totalnie zdominowali grę. Gol Ozila na 4:0 to stadiony świata. Bremeńczycy dzięki wygranej i potknięciu Dortmundczyków tracą już tylko punkt do miejsca dającego eliminacje Ligi Mistrzów.

18:30 Hit

Spotkaniem na szczycie 30 kolejki Bundesligi było oczywiście widowisko na BayArena, gdzie miejscowy Bayer gościł lidera z Monachium. Ciężko było powiedzieć, kto był lepszy po 15 minutach rywalizacji, bo żadna z ekip nie była w stanie narzucić swego stylu gry. Zarówno Leverkusen, jak i goście mieli kilka groźnych akcji, z których mimo wszystko te Bayernu były trochę niebezpieczniejsze, ale takiej klarownej sytuacji nie było. Dopiero w 17 minucie minimalnie obok słupka uderzył Gomez. Czas mijał, a optyczną przewagę pomału zyskiwali Aptekarze. W 32 minucie zagrozili po raz pierwszy znacznie bramce Butta – uderzył z głowy Derdiyok, ale świetnie spisał się bramkarz Bawarczyków. Natomiast 6 minut później w wybornej sytuacji Barnetta trafił w słupek. Bayern nie miał pomysłu na grę i mimo że wynik meczu do przerwy nie uległ zmianie, to gospodarze byli drużyną lepszą, która stworzyła sobie więcej dogodnych okazji.

Od początku drugiej części spotkania podopieczni Luisa Van Gaala przycisnęli Bayer i efektem tego był rzut karny podyktowany po faulu na Ribery’m, który wykorzystał Robben. W 57 minucie na murawie w miejsce Olica pojawił się Muller, a chwilę potem fantastyczną paradą popisał się Butt, ratując liderów Bundesligi przed stratą gola po strzale z głowy KieSlinga. Co się odwlecze to nieuciecze, bo minutę później z rzutu wolnego Kroos trafił w słupek, a do pustej bramki dobił piłkę Vidal i było 1:1. W 68 minucie swoją szanse miał Robben, ale Adlerowi udało się obronić strzał. 8 minut później doskonałej okazji nie wykorzystał Kroos. 80 minuta przyniosła zmianę – bezproduktywnego Gomeza zastąpił Klose. 3 minuty później plac gry opuścił Van Bommel, który miał na koncie żółtą kartkę, a w jego miejsce wszedł Pranjic. W 90 minucie fatalny błąd popełnił Demichelis i gdyby nie świetne wyjście golkipera Bayernu, który był najlepszym graczem w ekipie przyjezdnych, Leverkusen objąłby prowadzenie. Skończyło się podziałem punktów na Bay Arena.

Niedziela

Hamburg w końcu odnosi zwycięstwo, pokonując na wyjeździe Bochum 1:2. Gol na wagę trzech punktów padł w 88 minucie i było to trafienie samobójcze, do którego znacznie przyczynił się Van Nistelrooy. HSV znajduje się obecnie na szóstym miejscu, które pozwoli wystąpić w Lidze Europejskiej, bo puchar Niemiec wygra Bayern lub Werder, a więc ekipy, które na bank nie znajdą za pierwszą piątkę w lidze.

Wolfsburg również wygrywa, a ich ofiarami była ekipa Norymbergi, której byt w Bundeslidze nie jest pewny. Passę świetnych występów w drużynie Wilków od swojego powrotu kontynuuje Diego Benaglio. 2-3 miesiącu temu to wydawać by się mogło nierealne, ale mistrzowie Niemiec mają szanse na występ w europejskich pucharach w przyszłym sezonie. Do końca rozgrywek pozostały 4 kolejki, a WFL traci tylko 2 punkty do szóstego miejsca. Zapowiada się emocjonująca walka do końca.

1)Bayern – 60 punktów
2)Schalke – 58 punktów

3)Bayer – 54 punkty
4)Borussia D. – 52 punkty
5)Werder – 51 punktów
6)Hamburg – 48 punktów
________________

14)Norymberga – 28 punktów
15)Bochum – 28 punktów, gorszy bilans goli
16)Hannover – 27 punktów
17)Freiburg – 25 punktów
18)Hertha – 22 punkty


Liga Mistrzów
Eliminacje Ligi Mistrzów
Liga Europejska
Baraże
Spadek

Strzelcy

Dzeko – 19 goli, Wolfsburg
Kuranyi – 18 goli, Schalke
KieSling – 18 goli, Bayer
Barrios – 15 goli, Borussia D.
Pizarro – 14 goli, Werder

Inne

Mecz pomiędzy Realem, a Barceloną nazywany jest derbami Europy. To coś, co każdy sympatyk piłki nożnej musi zobaczyć, bo jest esencją. Ze mną nie mogło być inaczej. Przede wszystkim Katalończycy wyszli eksperymentalnie z Dani Alvesem na prawym skrzydle, a w ataku zabrakło Ibrahimovica z powodu kontuzji. Natomiast Królewscy musieli obejść się bez Kaki. Pierwsze kilkanaście minut było wyrównane, a pięknej gry mimo wszystko brakowało.. Od mniej więcej 25 minuty wydawało się, że gospodarze przejmują kontrolę, ale gola zdobyli przyjezdni, a konkretnie Messi w 33 minucie. Real naturalnie rzucił się do odrabiania strat i szanse mieli Xabi Alonso, Higuain i miałby Marcelo, gdyby, zbliżając się do sytuacji sam na sam, zdecydował się pociągnąć dalej, a nie podawać. Jednak to Barcelona lepiej czuła się na murawie Santiago Bernabeu i prowadziła do przerwy 1:0. Trzeba przyznać, że napięcie na boisku było widoczne, bo gracze poczynali sobie bardzo ostro, a sędzia pokazał łącznie (tylko?) 5 żółtych kartek.
Przez pierwsze 10 minut drugiej odsłony Królewscy nie byli w stanie stworzyć sobie żadnej bardzo dogodnej sytuacji, nie licząc akcji, w której Ronaldo oddał strzał, ale obronił Valdes. Barcelona kontrolowała grę, a w 56 minucie podwyższyła na 2:0 za sprawą Pedro, który popisał się szybkością i precyzyjnym uderzeniem z lewej nogi. Ze strony Realu groźnie strzelali Gago, Higuain, Van der Vaart, który znalazł się w sytuacji jeden na jednego, po pięknym zagraniu wprowadzonego Gutiego, i podwójnie Ronaldo, ale nie byli w stanie pokonać golkipera przyjezdnych. Pellegrini w 69 minucie wpuścił na boisko Raula w miejsce słabo grającego Van Der Vaarta. Gospodarze atakowali i szanse miał Guti, a Katalończycy odpowiedzieli dwa razy strzałami Messiego, ale świetnie zachował się Casillas. Zbliżała się 90 minuta, Królewscy nie atakowali tak zawzięcie jak 20-30 minut wcześniej, a kibice zaczęli opuszczać stadion. Ostatnią szansę na honorowe trafienie miał w 93 minucie wprowadzony Benzema, ale nie udało się i Real, przegrywając 0:2, trafi fotel lidera.

Ajax Amsterdam odnosi 11 zwycięstwo z rzędu w lidze, gromiąc Venlo 7:0. W ostatnich 11 meczach ligowych klub ze stolicy Holandii zdobył 46 bramek, tracąc tylko 2. To imponujące i niesamowite. Niesamowitym jest zarazem fakt, że mimo iż Ajax w 31 spotkaniach w Erevidisie trafił do siatki aż 96 razy, stracił 19 goli (bilans 77 na plus, dla porównania na drugim miejscu pod tym względem jest PSV z bilansem 41 na plus!) raczej nie będzie w stanie wywalczyć mistrza. Na szczęście drugiego miejsca nie powinni dać sobie wyrwać i będę mogli w końcu zagrać w eliminacjach Ligi Mistrzów, bo już w Holandii nie obowiązuje idiotyczna zasada, że zespołu od 2 do 5 miejsca grają baraże o start w eliminacjach Champions League.

Z Ligi Europejskiej pożegnał się Wolfsburg, który uległ na własnym obiekcie 0:1 Fuhlam, które w półfinale zmierzy się z Hamburgiem, który bez problemu poradził sobie ze Standardem Liege, pokonując Belgów na wyjeździe 3:1. Drugą parę półfinałową tworzą Liverpool, który rozbił na Anfield Benficę 4:1 oraz Atletico, które za wyjątkiem ostatnich 10 minut, było zespołem lepszym od Valenci, ale zdobyty bezbramkowy remis dał im awans.

sobota, 10 kwietnia 2010

Chief Kamachi - The Clock Of Destiny

Twórczość artysty poznałem mniej więcej rok temu i spodobała mi się, dlatego chętnie sięgnąłem po najnowsze jego dzieło. Raper pochodzi z Filadelfii, a przedstawiana płyta jest trzecim solowym materiałem w karierze.

Tematycznie to wygląda mniej więcej tak – mamy dający do myślenia ,,Steel Umbrella", w którym Chief porusza m.in. problemy egzystencjalne, również obojętnie przejść nie da się przejść obok emocjonalnego ,,Little African Girl” czy filozoficzno-mistycznego ,,Prince Hall”. To tylko kilka przykładów, a album ma o wiele więcej do zaoferowania. Raper potrafi wypluwać jadowite linijki, które i tak się różnią od typowych takich rapsów, bo jest w nich nutka tajemnicy i jest ich naprawdę niewiele, a jak trzeba to bez problemu przechodzi do głębszych tematów i rozkminek, które znacznie dominują na ,,The Clock Of Destiny”. Mała próbka:

behind wires and steel messiah will build
touch your forehead, now you can acquire the skill
pray to Rakim Allah when I sit on the hill

gotta learn secrets and those all ancient false
till then meet adversities with grace and smiles


Kamachi posiada lekki chropowaty głos i przeważnie spokojny flow. W połączeniu ze świetnymi, klimatycznymi podkładami muzycznymi, całości słucha się bardzo dobrze. Dzięki temu kawałki wciągają i wzbudzają moje zainteresowanie. Jest to zdecydowanie jedna z najlepiej i najbardziej ciekawie wyprodukowanych płyt bieżącego roku. Nie ma nawet średniego bitu, wszystkie są co najmniej dobre.

Zbliżając się do oceny, powiem, że ten album wymaga skupienia i czasu, jak się chce go docenić. Nie można go sprawdzić, jako tło i jeden raz, bo wtedy w życiu nie pojmie się wystarczająco warstwy tekstowej, która jest, co by tu nie mówić, po prostu wymagająca i zaangażowana. Ja żałuję, że nie ma jeszcze tekstów w internecie, bo chętnie bym posłuchał tego krążka, widząc je. W każdym razie, jak ktoś naprawdę dobrze zna angielski, to poradzi sobie bez problemu z nimi. Raper ma poprawną dykcję, nawija raczej powoli i pozostaje jedynie kwestia zrozumienia tego, co chciał przekazać w swoich niebanalnych linijkach. Wydawać by się mogło, że dam prawie najwyższą notę, ale niestety ,,The Clock Of Destiny” nie ma tego COŚ, co by mnie zatrzymało przy nim na dłużej.

7/10


piątek, 9 kwietnia 2010

Guilty Simpson - OJ Simpson

Karierę artysty postanowiłem śledzić po przesłuchaniu jego debiutanckiej płyty 2 lata temu, bo wydał mi się godnym uwagi zawodnikiem. Pochodzi z Detroit, które ma bardzo mocną scenę ostatnio.

Totalną głupotą jest określenie Guilty Simpsona totalnym truskulowcem. Jak na ,,Ode To The Ghetto” mieszał ulice, która i tak przeważała, z real hip hop’em, to ten album jest jeszcze brudniejszy i mroczniejszy, a nawet stwierdzenie, że całościowo gangsterski jest na miejscu. Z treści łagodnych pojawia się jedynie numer dedykowany J Dilli – ,,Cali Hills” oraz ,,Back On The Road Again”, który jest refleksyjny. Tak to artysta mówi o ponurych kwestiach związanych z rzeczywistością dzielnic z perspektywy ich mieszkańca. Kreuje się na gościa, z którym po prostu nie warto zaczynać, a z jego wersów bije agresja. To, o czym piszę jest w poniższych linijkach widocznie:

you leave me no choice but to clap you
when I’m done, people gone voice my statute

players need the lesson
find another way to channel your aggression
I’ve seen babies more threating
you’re a new born, I pop the heat
consider that getting rocked to sleep
sweet dreams, we kings,
still in the hood like street team
starting commotion, who needs promotion?


No teraz kilka słów o flow, głos i produkcji. Raper poprawnie jedzie po bicie, nie ma szału i nie ma tragedii, dlatego stwierdzam, że ma zwykłe flow. Głos jest atutem, bo jest ciężkawy, co sprawia, że dobrze pasuje do przekazywanych treści. Za brzmienie odpowiedzialny jest Madlib, a więc wiadomym było, że może to być coś niekonwencjonalnego. Co by nie mówić, to warstwa muzyczna ogólnie nie budzi moich zastrzeżeń, a podkłady z ,,Karma Of A Kingpin” i ,,Coroner’s Music” brzmią niezwykle ciekawie.

Jednak krążek niestety posiada wady, które mają spore rozmiary. Przede wszystkim jest aż 25 tracków z czego 13 to skity, więc dostajemy za mało Guilty Simpsona. Liczba skitów przesadzona, ale nie to jest najgorsze. One mnie strasznie denerwują z trzech powodów. Po pierwsze są takie, które trwają aż 3 i 4 minuty. Po drugie często pojawiają się w nich irytujące dźwięki. Po trzecie dobijało mnie to, kiedy były momenty, jak różne dźwięki pojawiały się w jednej słuchawce. Na początku sądziłem, że to wina słuchawek, ale zrozumiałem, iż tak nie jest. Co jeszcze mi się nie podoba to fakt, że reprezentant Detroit nazwał Dillę bardzo dobrym raperem.

Ogólnie się zawiodłem. Jest tylko 12 pozycji (z czego i tak niektóre nie trwają więcej niż 2 minuty), które zostawiłem po pierwszym przesłuchaniu (po drugim jeszcze mniej), a to jest za mało, aby dać temu materiałowi porządną ocenę.

3/10

Najlepszy kawałek:

czwartek, 8 kwietnia 2010

Murs & 9th Wonder - Fornever

Początek kwietnia przyniósł sporą dawkę nowych produkcji do przesłuchania. Prezentowane wcześniej The Let Go i Rychu Peje, jak i czekający w kolejce Chief Kamachi z Guilty Simpsonem. No i w końcu opisywana teraz czwarta kolaboracja Mursa z 9th Wonderem, która jest ciekawie zatytuowana.

Teksty zawarte na płycie zawierają m.in. trochę przechwałek - ,,Fornever”, interesujący storytelling o związku z gwiazdą porno, który Murs sam przeżył - ,,Vikki Veil”, klasyczne naleciałości rapowe - ,,I Used To Luv Here (Again)”(cover wiadomego kawałka), ambitniejsze treści -,,The Problem Is…” oraz zabawny numer dedykowany dziewczynom z Azji - ,,Asian Girls”. Widać, że album na pewno nie jest monotematyczny, a to jeszcze nie wszystkie kwestie, które artysta poruszył. Parę linijek, co mi wpadły w ucho:

the problem is we all act for self
in the world that is consumed by greed and wealth

this is my life
on days so dark you’d swear it was night
night came with the beat that helped me carry the light
so you can stand your grind whenever to fight


Raper zawsze imponował mi bardzo wyraźną dykcją i na tym krążku również pokazał się z bardzo dobrej strony pod tym względem. W ogóle to strasznie lubię jego głos i flow trochę mi przypomina C.O.S.’a. Dużo serca wkłada w płynięcie po bicie i dlatego wydźwięk jego tekstów jest większy. Produkcyjnie mimo wszystko nie ma fajerwerków. 9th Wonder to sprawdzona i solidna marka, ale poprzednie płyty nagrywane wspólnie z Mursem (nie licząc ,,Sweet Lord”, gdyż tej pozycji nie słyszałem, ale zamierzam sprawdzić) pod względem brzmienia lepiej mi siedzą.

Podsumowując jest to ponad przeciętny materiał, ale nierówny. Ostatnie 5 numerów zdecydowanie bardziej mi podeszło niż pierwsza piątka. Nie chcę powiedzieć, że kawałki od 1 do 5 są słabe, ale dla mnie to pozycje na maksymalnie 3 przesłuchania. Mimo wszystko pozostaje pewny niedosyt.

6/10

Jeden z lepszych tracków:

Podsumowanie Ligi Mistrzów 6 i 7 kwietnia

Wtorek

Barcelona – Arsenal Londyn

Spodziewałem się innego początku, bo sądziłem, że gospodarze od razu rzucą się na Arsenal i zdecydowanie zdominują grę. Faktycznie mieli ogromną przewagę w posiadaniu piłki, ale okazji podbramkowych niezbyt wiele. W 18 minucie Kanonierzy objęli prowadzenie, a bramkę, co prawda na raty, zdobył Bendtner. Na odpowiedź Hiszpanów nie trzeba było długo czekać, gdyż w 21 minucie pięknego, wyrównującego gola strzela Messi. Niebywałym jest fakt, że Barcelona do 27 minuty wymieniła aż 160 podań, a Anglicy tylko 36. Wśród gospodarzy najlepszy na boisku był Messi. Owocem tego była bramka zdobywa przez Argentyńczyka w 37 minucie, a niespełna 5 minut później kompletuje klasycznego hat-tricka. Gospodarze byli zdecydowanie lepszym zespołem i zasłużenie schodzili na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem. Gracze Wengera praktycznie nieistnieli.

Przez pierwsze 10 minut drugiej połowy Barcelona miała 2-3 niezłe sytuacje, ale pokonać Almuni się nie udało. Potem Arsenal dyktował warunki gry i gdyby m.in. Bendtner był lepszym napastnik, wynik meczu mógłby się zmienić. Mam na myśli, że mógł się lepiej zachować w dwóch sytuacjach, a w jednej miał po prostu pecha, gdyż trafił głową w słupek, chociaż w tej sytuacji był spalony. Poza tym nie popisali się celnością Rosicky i Denilson, a mieli swoje szanse. Katalończycy też nie pozostawali dłużni i bramki zdobyć mogli m.in. Pedro oraz Maxwell. Tak, oni mogli zdobyć, ale tego wieczora na Camp Nou gole dla Barcy zdobywał tylko jeden piłkarz i to właśnie on w 87 minucie, po bardzo ładnej akcji, ustalił wynik spotkania na 4:1. Zgodnie z moimi przewidywaniami piłkarze Guardioli nie pozostawili na Londyńczykach suchej nitki, ale po golu Bendtnera miałem małą nadzieję, że gościom uda się osiągnąć korzystny rezultat…


CSKA Moskwa – Inter Mediolan

Mimo niezłego początku w wykonaniu gospodarzy, mistrzowie Włoch wylali na nich kubeł zimnej wody w postaci bramki Sneijdera w 6 minucie. Trener Rosjan wzmocnił siłę ataku, wprowadzając na boisku Odiaha w miejsce Berezustkiego. No i faktycznie jego zespół zaczął grać lepiej i pomału zagrażać bramce Julio Cesara. Prowadzili grę, stwarzali sytuacje, ale brakowało skutecznego wykończenia. Inter poza okazją Diego Milito nie pokazał niczego w ofensywnie. Wynik meczu nie uległ zmianie. Na początku drugiej połowy, bo już w 49 minucie, drugą żółtą kartkę, a w konsekwencji czerwoną ujrzał po brutalnym faulu na Eto’o Odiah i praktycznie przekreślił szanse CSKA na awans. Jednak Rosjanie się nie poddali, nie spuścili z tonu i przeprowadzali ataki. Mourinho wyraźnie nastawił się na bronienie wyniku, wpuszczając Chivu w miejsce Pandeva, jednak Mediolańczycy od około 70 minuty próbowali się odgryzać, zaczęli wyraźnie przeważać, ale świetnie bronił Akinfiejew. Gospodarze w końcówce jeszcze próbowali wywalczyć zasłużony remis, ale się nie udało i przegrywają w dwumeczu 0:2, a Mourinho jest w półfinale, gdzie czeka Barcelona, na którą ma patent.


Środa

Manchester United – Bayern Monachium

Zaskoczeniem było pojawienie się Rooneya od pierwszej minuty. Gospodarze już w 3 minucie zdobyli gola za sprawą Gibsona, którego obecność w składzie też była niespodzianką. Nie popisał się Butt przy tej bramce. Kilka minut później było 2:0, bo do siatki po podaniu Valenci trafił z piętki Nani. Była to przednia bramka, a co robili Demichelis z Van Buytenem przy tej akcji? Nie wiem. Bawarczycy byli zagubieni i totalnie bezradni, a Diabły grały swoje i mimo że nie atakowały tak zawzięcie, miały przewagę. Strzelali, ale niecelnie Gibson, Nani oraz Rafael (minimalne chybienie), natomiast bezbłędny w defensywnie był Evra. W ekipie gości słabo spisywał się Ribery, a Olic, który w 40 minucie nie wykorzystał akcji sam na sam, i Muller praktycznie nie istnieli. Za to minutę później Nani podwyższył na 3:0. w 43 minucie Olic zrehabilitował się za sytuację, w której nie pokonał Van Der Saara, strzelając gola. Dało to iskierkę nadziei Niemcom, którzy poszli za ciosem, ale fantastyczny strzał Robbena obronił golkiper Anglików. Gracze Fergusona byli zdecydowanie lepsi i zasłużenie prowadzili 3:1 do przerwy.

Od początku drugiej części meczu w miejsce Mullera wszedł Gomez, a w 50 minucie Rafael ujrzał drugą żółtą kartkę i osłabił szeregi Manchesteru. W 55 minucie boisko opuścił Rooney, a pojawił się O’Shea. Bayern naturalnie dążył do zdobycia bramki i miał wielką przewagę w posiadaniu piłki i można rzec, że zamknął gospodarzy na własnej połowie, ale ci odpowiadali od czasu do czasu groźnymi strzałami. Próbowali m.in. Nani, Carrick i Gibson. Czas mijał, a akcje Bawarczyków nic nie dawały, mimo uderzeń Ribery’ego, Gomeza i Schweinsteigera. Jednak, jak uderza najlepszy lewoskrzydłowy świata – Arjen Robben, to gol musi paść i tak się stało w 74 minucie. Boski strzał z woleja. Chwilę po tym Holendra zmienił Altintop. Na 10 minut sprzed końcem Ferguson wpuścił Berbatova i Giggsa miejsce Carricka oraz Gibsona. Van Gaal odpowiedział wprowadzaniem Pranjica za Olica. Czerwone Diabły rzuciły się do ataku, a Monachijczycy grający w przewadze nie pozwolili im przejąć inicjatywy. Emocje były samego do końca, ale nic się nie zmieniło i Duma Bawarii awansowała dalej.

Bayern to niesamowita ekipa. Po 2 porażkach z Bordeaux wydawało się, że Niemcy odpadną w fazie grupowej, a oni są już w półfinale. Muszę przyznać, że strasznie bałem się, iż może skończysz się pogromem po 7 minutach, a jak Manchester zdobył gola na 3:0 straciłem prawie nadzieję. Na szczęście wszystko potoczyła się pomyślnie dla gości – szybka bramka Olica, czerwona kartka dla Rafaela i konsekwentna gra do końca. Hegemonia angielskich drużyn w Lidze Mistrzów dobiegła końca, bo żadnej z nich nie zobaczymy w gronie najlepszej czwórki, a Bawarczycy po 9 latach wracają do czołówki. Czerwone Diabły spłonęły we własnym piekle, a teraz czeka Lyon.

Bordeaux - Olimpique Lyon

Uprzedziłem fakty w poprzednim opisie, mówiąc, że Bayern zmierzy się z Lyonem w półfinale Ligi Mistrzów. Rywalizacja w Bordeaux była ciekawa i to gospodarze byli zespołem lepszym, groźniejszym i wygrali mecz 1:0, ale nie dało im to oczywiście awansu. Bohaterem Olimpique jest na pewno Lloris, który w drugiej połowy bronił bardzo pewnie. W sumie to liczyłem na awans Żyrondystów, bo chciałem rewanż za fazę grupową.

środa, 7 kwietnia 2010

The Let Go - Morning Comes

The Let Go to świeża krew w rapie. Członkami grupy są Type, Kublakai oraz Captain Midnite. Przy czym dwaj pierwsi to raperzy, a ostatni producent. Reprezentują Seattle i są jednym z ważniejszych ogniw niezwykle silnej truskolowej sceny Zachodniego Wybrzeża. Wcześniej wydali tylko jeden album w 2008 roku, który jest wybitny, a omawiany materiał jest ich drugą płytą.

Czego można się spodziewać po tekstach? Chłopaki generalnie mają pozytywne i dość humorystyczne (nie szydercze) podejście do życia, ale nie brakuje im umiejętnego i trzeźwego spojrzenia na rzeczywistość. Również cechuje ich sarkazm. To pierwsze doskonale widać chociażby w numerze ,,Never Again”, który traktuje z dystansem o skutkach picia alkoholu. Mimo zabawnego wykonania dostrzegam tutaj drugie dno – problem uzależnienia. To drugie można znaleźć w ,,Rugged Road”, natomiast trzecie w ,,Know About Us”. Uogólniając muszę powiedzieć, że zespół lirycznie jest mocny, a to tylko kilka moich ulubionych wersów z krążka:

yeah, I’m alive
but I can’t count the nights I spent alone cried
like nothing ever changes always stays the same
I’m aiming at all directions like it’s you who’s to blame
but it’s all on me now to see how
how to reach out and teach myself how to be proud
if I take the weak road nothing ever differs
so similar days ain’t bad they’re just simpler

I found solace in the darkness
when no light you can see how happy the heart gets
fire grew, felt like an arsonist
scars made my skin harder trough all the hardships
I’m most alive past midnight
most inspired under dim lights
so to the end it’s insight
I’ma bring life from a heart to this fight


Predyspozycje wokalne artyści mają bardzo dobre i prezentują się świetnie. Zapada bardzo w pamięć szczególnie głęboki głos Kublakai’a. Czuć chemię pomiędzy raperami. Świetnie uzupełniają się w kawałkach. Po podkładach suną naprawdę fajnie, czuję świeżość i radość, która wynika z nagrywania rapu, a to najważniejsze. Generalnie nie rapują szybko. Warstwa muzyczna nie budzi zastrzeżeń, dużo życia jest zawarte w brzmieniu. Każdy bit mi się podoba. Jeden mniej, drugi więcej, ale żaden mnie nie nuży. Moi faworyci to ,,Know About Us” oraz „Similar Days”.

Kończąc napiszę tylko, że wielkim plusem ,,Morning Comes” jest fakt, iż jest to bardzo równy materiał. Jeżeli ktoś podpisuje się pod wiadomym tytułem płyty Nasa, po posłuchaniu tego krązka na pewno zmieni zdanie.

9/10

PS: Tym razem będzie bez żadnego kawałka, bo ten album oficjalnie wyjdzie w maju i na razie nie ma tracków na youtubie. No i jeszcze dla formalności mam ten album dzięki uprzejmości jednego gościa, który zamówił preorder, dostał płytę w mp3 na mejla i wrzucił na forum.

wtorek, 6 kwietnia 2010

Rychu Peja SoLUfka - Czarny Wrzesień

Nadchodzi przełomowa chwila, bo na tapetę biorą pierwszą polską płytę wydaną w 2010 roku. Stosunkowo późno, bo mamy już kwiecień, ale na naszym podwórku na razie nie wyszło nic, co chciałbym sprawdzić. Przedstawiany krążek jest nietypowo, bo zawiera praktycznie tylko dissy wymierzone w Tedego (obrywa się tez Pelsonowi i Eldo). Mamy 5 kawałków z października i 11 nowych. Na wstępie już zdradzę, że ,,Czarny Wrzesień” przypadł mi bardzo do gustu, wręcz się jaram.

Wiadomo jaka jest tematyka tekstów skoro album jest wymierzony w przeciwnika. Dlatego powierzchownie wspomnę o trzech (w końcu to nie ma być długa recenzja) kawałkach, które zaserwował Peja. Jeden z moich faworytów to ,,DTKR (Dlaczego Tede Kurwą Jest?)”, który jest coverem ,,Wonder Why They Call U Bitch) 2Paca. Ryszard w kilku momentach fantastycznie udał jego flow. Bardzo fajnie to wyszło. Warto zwrócić uwagę także na ,,Czas Hardcoru” oraz ,,Ludzie Z Mej Rzeczywistości”, które są bezpośrednimi i trafnymi odpowiedziami na tracki Fiodora ,,Czas Honoru” oraz ,,Ludzie Z Innej Bajki”.

nie wspominaj o Wzgórzu, chyba że masz schizofrenię
hipokryto i tchórzu albo w tę, albo we wtę

wydaje z Mandaryną? Ha, znowu cię poniosło
handlujemy też Molestą całym katalogiem Prosto
więc weź głupot nie pierdol, zobacz gdzie wydaje Eldo

jesteś dla ludzi szuja, oto kolejna skucha
postępuj tak dalej, to stracisz nawet Buhha

Generalnie na płycie znajdują się wyzwiska (w końcu diss), ale i również celne argumenty, co łącznie tworzy bardzo dobrą kompozycję. Poza tym zaskoczył mnie flow Poznaniaka. Szczególnie super płynie, nie licząc ,,DTKR”, w ,,Frajerhejt 9.12” oraz ,,Ludzie Z Mej Rzeczywistości”. Bity są dobre i jeszcze żaden mi się nie znudził, ale powoli denerwować mnie zaczynają ,,Mam Bekę” oraz ,,Dureń z TVN”. W każdym razie nie rzutuje to znacznie na łączną ocenę podkładów.

W sumie jedyne, co mi nie pasuje to fakt, że znalazły się na albumie numery nagrane kilka miesięcy temu. Tamte 5 tracków zostało stworzonych pod szyldem SLU Gang, a owy materiał firmowany jest nazwą Rychu Peja SoLUfka i artysta mógł je zostawić w spokoju.

9/10

Moja ulubiona pozycja:

Zapowiedź Ligi Mistrzów 6 i 7 kwiecień

Wtorek

Barcelona – Arsenal Londyn

Chyba pojedynek na Camp Nou to będzie formalność dla Katalończyków, którzy osiągnęli dobry rezultat w Anglii. Remis 2:2 stawia ich przed rewanżem w roli murowanego kandydata do awansu. Szczególnie, że grają przed własną publicznością, gdzie są niesamowicie groźni i ciężko sobie wyobrazić, aby nie zwyciężyli. W sobotnim meczu ligowym Guardiola oszczędzał kilku zawodników, ale i tak jego epika rozgromiła Athetlic Bilbao 4:1. Dzisiaj na pewno mistrz Hiszpanii będzie musiał obejść się bez Pique, Puyola oraz Ibrahimovica. Do kadry powrócił po kontuzji Iniesta, ale nie wiadomo, czy zagra od pierwszej minuty. Osłabienie w linii defensywy jest znaczne, ale Barcelona będzie przede wszystkim atakować, więc obrońcy nie powinni mieć bardzo dużo pracy. Ogólna sytuacja gości jest trudniejsza, gdyż by awansować muszą wygrać lub osiągnąć rezultat remisowy wyższy niż 2:2. Dodając do tego absencje Songa, Gallasa, Fabregasa oraz niepewny występ Campbella, szanse Arsenalu na awans są naprawdę niewielkie. Gracze Wengera przede wszystkim nie mogą się przestraszyć rywali i dać się zepchnąć do obrony, ale nie wydaję mi się, aby byli w stanie tego dokonać. Granie otwartej piłki na Camp Nou to samobójstwo, ale Anglicy po prostu nie mają wyboru i muszą zaryzykować.

CSKA Moskwa – Inter Mediolan

Rosjanie stają przed niezwykłą okazją awansowania do półfinału Ligi Mistrzów i mimo wszystko nie są bez szans. Na San Siro nie udało się nie przegrać, ale porażka 0:1 nie jest wielką zaliczką dla Mediolańczyków. Na niekorzyść gospodarzy na pewno działa fakt, że Krasic i Aldonin, a więc kluczowi piłkarze nie będą w stanie wystąpić w meczu. Jednakże na dalekim wschodzie nie gra się łatwo i Włosi mogą mieć nie małe problemy. Jose Mourinho może być zadowolony, bo w sobotę Inter wygrał w końcu w Serie A, a do składu na Ligę Mistrzów powracają zawieszani za kartki Motta i Lucio oraz niesforny, ale niezwykle utalentowany Mario Balotelli, który był ostatnimi tygodniami skłócony z klubem. Portugalczyk ma więc do dyspozycji wszystkich zawodników i może wystawić najsilniejszy skład. Fajnie, że widowisko zacznie się o 18:30 polskiego czasu, więc będę mógł je zobaczyć.

Środa

Manchester United – Bayern Monachium

Chyba najbardziej interesujący ćwierćfinał ze wszystkich. Monachijczycy niespodziewanie ograli Anglików na Allianz Arena 2:1, co stawia ich na pewno nie w roli faworyta do awansu, ale w dobrej sytuacji, bo w Manchesterze wystarczy remis. Czerwone Diabły mimo pewnego kryzysu formy (porażka z Bayernem i w sobotę z Chelsea, co spowodowało utratę lidera) będą niezwykle groźni, rozdrażnieni i rzucą się do ataków od pierwszych minut, bo muszą wygrać. Nie wiem jakim cudem, ale ich główne żądło ataku, którym jest Rooney, wg angielskiej pracy znajdzie się w kadrze meczowej. Pewnie nie za gra od pierwszej minuty, ale wpuszczenie Anglika nawet na 15-20 minut rywalizacji może zmienić jej losy. Z drugiej strony nie uczestniczył w dzisiejszym treningu i tak naprawdę ostateczna decyzja o jego występie zapadnie później. Absencja Wayne’a to osłabienie, ale na Manchester United może podziałać mobilizująco. Bawarczycy natomiast wydaje się, że wychodzą z dołka, o czym świadczy, nie licząc pokonania Anglików w zeszłym tygodniu, ogranie Schalke na Ventlis Arena, mimo gry w 10 przez całą drugą połowę. Dodatkowo do składu wracają Schweinsteiger, a przede wszystkim Robben. Występ Holendra od pierwszego gwizdka nie jest pewny, ale chciałbym, aby zagrał, bo gola na Old Trafford trzeba będzie zdobyć, bo nie wierzę, że gospodarze nic nie strzelą. Mam nadzieję, że Niemcom uda się osiągnąć korzystny wynik, bo awans do półfinału najlepszych klubowych rozgrywek na świecie po 9 latach przerwy i z co najwyżej przeciętną obroną, będzie czymś niesamowitym.

Bordeaux - Olimpique Lyon

Z mistrzów Francji wyraźnie schodzi powietrze i nie mam na myśli tylko Ligi Mistrzów, ale także Ligue 1, w której, gdyby nie kilka wpadek, byliby liderami. Skupmy się jednak na faktach, a one są takie, że Lyon, wygrywając na własnym obiekcie 3:1, ma solidną zaliczkę na koncie. Do składy Żyrondystów powraca Alou Diarra, a ich rywale będę musieli radzić sobie bez Govou oraz Lisandro Lopeza, więc piłkarzy, którzy zdobywali bramki przed tygodniem. Jednak sądzę, że Olimpique nie da wyrwać sobie tego awansu, bo przeważy doświadczenie na arenie międzynarodowej.

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Słoń - Chore Melodie (2009)

1)Intro
2)Inkwizycja (feat. Lukas)
3)ASP (Agresja, Strach, Paranoja)
4)Mocne Ogniwo
5)5 Styli (feat. Kaczor, Shellerini, Koni, Paluch)
6)6
7)Marsz Robotów (feat. Bubel)
8)Chore Melodie (feat. Shellerini)
9)Berserk
10)WCIM (feat. Jezozwierz, Oldas)
11)Rezim Krwi (feat. Kobra, Lucas)
12)Bezdech
13)Sssij Go (feat. Rychu Peja SoLUfka, Gandzior)
14):)
15)Ostatnia Chwila
16)Krwawy Aperitifi


Dawno nie pisałem niczego ściśle związanego z rapem, więc czas to zmienić. Ta recenzja będzie o tyle wydarzeniem, że jest to pierwszy dłuższy opis polskiej płyty na tym Blogu jak 27. Ostatnimi czasy po ostrej zajawce na Peerzeta postanowiłem sprawdzić dokonania niektórych podziemnych polskich raperów. Zajarałem się jedynie, ale bardzo ostro, Słoniem i dlatego na tapetę biorę tego artystę z jego debiutanckim solowym albumem. Słoń reprezentuje Poznań, a więc miasto, w którym, jak wszystko potoczy się pomyślnie, będę mieszkał od października. Tak naprawdę to niewiele jest mi wiadomo na temat artysty jeżeli chodzi o wcześniejsze dokonania na scenie czy życie prywatne. Wiadomym jest, że wydał wcześniej płytę (chyba mixtape) ,,Wyższa Szkoła Robienia Hałasu” z Shellerinim, który też pochodzi z Poznania, skończył studia dziennikarskie i nazywany jest polskim Necro z czym się nie utożsamia.

Faktycznie Słoń nie stroni od przesadnie ostrych tekstów, ale na ,,Chorych Melodiach” można znaleźć wiele wątków, które porusza. Krążek zaczyna się od bardzo mocnego uderzenia, którym jest intro. Bardzo zaciekawił mnie pogląd gospodarza, który uważa, że nie ma ludzi normalnych i nienormalnych, a tylko ci pozamykani w zakładach i ci, którzy nie zostali jeszcze przebadani. Cóż, jak dla mnie bardzo interesująca i jakby nie patrzeć po części trafna sentencja. Dalej artysta zaczyna już rapować i pierwsze wersy doskonale udowadniają, dlaczego płyta ma taki tytuł, a nie inny.

płynie trucizna z każdą wyplutą literą
jestem opętany rządzą krwi niczym Neron
psychiczny terror, twój mały świat się rozpadł
przynoszę rozpacz i powolną śmierć jak czarna ospa
dożywotnio Poznań, mija kolejna wiosna

synu sprostaj przeciwnościom w walce o tron
oto on, Słoń, robię to jak Godfather Don
jak Flesh-N-Bone, jak B.G. Knocc Out i Dresta
wrasta agresja synu, a ja nie potrafię przestać
oto nowy mesjasz


W przedstawionych linijkach widać, że Poznaniak tekstowo to zdecydowanie ktoś więcej niż przeciętniak. Niebanalne porównania, świadome rymy wewnętrzne i przywoływanie postaci z rapowej sceny USA oraz historii. To wszystko jest wplecione w całą warstwę tekstową na ,,Chorych Melodiach”, co uplastycznia słuchanie. Oczywiście pod warunkiem, że odbiorcy są znane figury, które wymienia Słoń. Pod koniec pierwszego numeru można usłyszeć dźwięk uruchamianej piły, który jest zapowiedzą muzycznej masakry, jaka czeka na słuchacza.

Poza tym raper dosadnie daje do zrozumienia, że ma wyrąbane na krytków, listy przebojów, gwiazdki telewizji, opinie innych i nie jest zadowolony z określania go polskim Necro. Zarazem podkreśla, że rap to jego życie, a wizja artystycznym, w której się spełnia, jest chora, ale zamierza ją realizować, bo doskonale się w tym czuje, co zresztą idealnie słychać na albumie. Nie stroni od komplementowania swoich umiejętności lirycznych, które ma doskonałe. Teksty stają się bardziej uderzające, kiedy artysta używa przymiotników ,,jebany” czy ,,popierdolony”, aby określić element porównujący.

oto złoty strzał synu, dawka chorego rapu
mój styl jak Husqvarna rozpierdala łeb na pół
śmiertelne fatum prosto z poznańskim katakumb
jak plemię Zulu następuje atak po ataku
jak jebany Nosferatu jestem złym charakterem

Na pewno wyróżniającym tematycznie numerem jest ,,ASP (Agresja, Strach Paranoja”), w którym gospodarz krążka opisuje sytuacje w kraju. Jak nie trudno się domyślić, obraz jaki zostaje zaprezentowany jest ponury, ale jak najbardziej prawdziwy. Ekspresji przekazu nadają dosadne wersy użyte do przedstawienia konkretnych sytuacji. Kolejnym wartym wspomnienia kawałkiem jest ,,Marsz Robotów”, w którym dostajemy opis społeczeństwa, gdzie nie ma miejsca na sentymenty, ludzie ciężko pracują, aby zarobić pieniądze. Członkowie owego społeczeństwa działają automatycznie i są kontrolowani przez system, dlatego też taki, a nie inny tytuł tracka.

Czasami można mieć wrażenie, że linijki, jakie serwuje nam reprezentant Poznania są nad wymiar przesadne. Siła liryczna Słonia jest niebywała. Przy takich wersach nie można przejść obojętne, bo mimo swojej nieopisanej agresji i brutalności są po prostu bardzo dobre. Oto kilka przykładów:

oto liryczna rzeźnia tu słowa boją mocniej
niż cięcie tępym nożem w wannie wypełnionej octem

jak szerszeń to gówno cię śmiertelnie użądli
a w opakowaniu płyty znajdziesz gratisowy wąglik

po piąte każdy jebany one-hit-wonder
może strącać nosem krople z potu moich jąder

bez trudu usuwam resztkę pozerskiego brudu
to jak aborcja z użyciem odkurzacza i drutu

krew spływa po rękach, przysięgam
że zginiesz w niewyobrażalnych mękach
to miejskie zwierzęta, słabych dożywotnio nękam
skóra pęka, słowa wyryte w krwawych pręgach

Niezwykle wymowną pozycją z ,,Chorych Melodii” jest bez wątpienia ,,Bezdech”. W tym utworze artysta wciela się w seryjnego, psychopatycznego mordercę i opisuje, w jaki sposób, który jest niesłychanie brutalny, dokonuje mordów. Tak bardzo fascynuje się bólem i zabijaniem, że sam postanawia popełnić samobójstwo, aby doznać tego, co czuła każdego jego ofiara. Niesamowity koncept na numer, a przede wszystkim niekonwencjonalny. Tego jeszcze w Polsce nie było.

No to teraz kilka słów o flow. Artysta bardzo dobrze płynie po bitach, no nie mam absolutnie żadnych zastrzeżeń. Może to zabrzmi dziwnie, ale moją ocenę odnośnie jechaniu po podkładach determinują po części teksty. Jak jestem pod ich wrażeniem, to nie przykładam zbyt dużej wagi do flow. Chyba że ono rzeczywiście strasznie kuleje, ale u Słonia jest jak najbardziej w porządku, a jak sam zainteresowany określa ,,unikalne jak płaczący krwią posąg”. W połączeniu z dość mocnym głosem tworzy idealną maszynę do przekazywania ostrych treści. Poznaniak potrafi się wczuć w nawijkę, co tylko dodaje jej wiarygodności.

Podkłady są klimatyczne i potrafią wywołać napięcie. Szczególnie dobrze to widać w ,,Bezdech”. Mamy spokojniejsze brzmieniowo tracki na przykład ,,Marsz Robotów” oraz te bardziej żywe i dające czadu jak ,,Reżim Krwi”. Sporo takich, jakby to określić… szalonych dźwięków można znaleźć w podkładach. Dobrze to widać w ,,Ssij Go” czy ,,Inkwizycja”. Ogólnie warstwa brzmieniowa jest bardzo dobra i jedynie bit w ,,Ssij Go” po kilku przesłuchaniach zaczął mnie denerwować. Tak jeszcze przed krótkim podsumowaniem przytoczę dwa wersy autorstwa Oldasa (jednego z gości), którego występ najbardziej spodobał mi się ze wszystkich gości.

Słoń to hardcore, na mnie wciąż wołają truskul
choć w tym kraju to prawie obelga dla mych uszu


Zgadzam się w zupełności z ich przesłaniem, bo na niektórych polskich forach (szczególnie popgrze) słowo truskul (które tak naprawdę jest spopularyzowanym do przesady w Polsce odpowiednikiem określenia Real Hip Hop) ma niesamowicie negatywne zabarwienie.

Odbijając od tego czas na konkluzje. ,,Chore Melodie” to zdecydowanie jedna z najlepszych polskich płyt 2009 roku. Dla mnie to bez problemu czołowa trójka. Poza tym jest jedną z najbardziej oryginalnych w całym polskim rapie. Natomiast Słoń wywarł na mnie nieprawdopodobne wrażenie. Szczególnie pod względem tekstowym. Z miejsca określam go najlepszym polskim raperem jeżeli chodzi o porównania. Czekam na kolejny materiał od tego zawodnika, a sam zabieram się już do pobrania ,,Wyższej Szkoły Robienia Hałasu” i liczę na petardę.

Jeden z ulubionych tracków: