Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą życie. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
czwartek, 10 lutego 2011
Jebać tytuł
Piszę, bo sądzę, że wypadałoby coś napisać, ale tak naprawdę nie mam weny i nawet nie wiem, jaką wymyślić nazwę dla tej notki. Udało mi się zaliczyć pierwsze półrocze bez żadnych problemów, ale to raczej było wiadome i nie jest powodem do dumy, bo nie było egzaminów i nie wiem, jakim durniem trzeba by było być, aby nie zaliczyć. Chociaż dygałem się, że ziomek ze zjebanej fonetyki akustycznej będzie robił problemy, ale okazał się być super spoko i nawet nie kazał poprawiać sprawdzianu (którego oczywiście nie zaliczyłem), tylko wpisał zaliczenia.
Teraz mam ferie, które trwają już od 28 stycznia i będą trwać do 20 lutego. Zostało mi jeszcze 10 dni, w przeciągu których powinienem wziąć się do roboty, bo mam do napisania długi tzw research essay i muszę potężnie się zastanowić nad pracą magisterską. Mam nawet fajny temat, ale ja kompletnie nie wiem, co by napisać dokładnie, a gorszym jest fakt, że nie chcę mi się myśleć nawet, bo na pewno coś wykombinowałbym, ale mam lenia. W każdym razie muszę spiąć dupę i chociaż coś zacząć robić, bo może to spowodować reakcję łańcuchową i będzie dobrze. Mam już nowy plan zajęć, który jest gorszy od poprzedniego, ale i tak bywało w życiu gorzej. Poza tym ulegnie on zmianom jeszcze pewnie 93404393293209123 razy.
W sobotę byłem na koncercie Kobry, Słonia i Shellera w Toruniu. Było w dechę, chociaż Kobra miał chujowego didżeja, któremu bity się myliły i w ogóle Kobra się wkurwiał i pocisnął kilka numerów accapella. Potem jednak wbił Słoń, który zrobił jak zwykle trzodę i rozjebał. Nie zabrakło oczywiście tekstów o pokazywaniu cycków hehe. Wypad ogólnie udany i nie straciłem bardzo dużo hajsu, więc podwójnie udany. We wtorek ostatni spotkałem się z paroma ziomkami i jedną koleżanką ze starej grupy i tak popłynąłem z hajsem, że masakra. Pobiłem pod tym względem prawie Borixona, ale nie jest to raczej powód do dumy, bo nie stać mnie na regularne przepieprzanie takiej forsy. Jedyną osobą, która dotrzymała mi do końca towarzystwa był oczywiście najbardziej pojebany ziom, jeżeli chodzi o melanże, jakiego znam, więc pozdro typie! Nawaliłem się chyba najpotężniej w życiu i obyło się bez zwracania, bo oczywiście wódki nie tykałem. Nie żałuję w sumie, bo taka okazja może się już nigdy nie zdarzyć, bo widzimy się bardzo, bardzo rzadko. Postaram się teraz ogarnąć z tym piciem i spróbować wcisnąć stop na jakiś czas, ale pewnie tylko tak mówię jak Małolat i wyjdzie jak zwykle. W każdym razie do końca ferii odmawiam każdej ewentualnej opcji, która mogłaby się skończyć czymś grubszym.
Poza tym poznałem fajną internetową koleżankę o imieniu Magda, która ma świetny gust i poleciła mi kilka zarąbistych płyt. No i mam nadzieję, że w sobotę zdarzy się cud i zagramy z ziomkami z osiedla w nogę i będzie co najmniej 8 osób (chociaż w naszym obecnym przypadku to jest prawie że niewykonalne) i nikt nie odpierdoli. Będzie mróz, ale co tam, dla mnie nieważna pogoda jak nawijał Sokół kiedyś w ,,Nowa Droga". Teraz zostaje mi wykorzystać konstruktywnie ostatni ponad tydzień wolnego, bo następne trochę dłuższe wolne dopiero pod koniec kwietnia, ale to zaledwie będzie kilka dni.
PS: Gawi obczaiłem płytę The Insane Warrior, ale wcześniejsze projekty pod szyldem RJD2 bardziej mi się podobały.
Teraz mam ferie, które trwają już od 28 stycznia i będą trwać do 20 lutego. Zostało mi jeszcze 10 dni, w przeciągu których powinienem wziąć się do roboty, bo mam do napisania długi tzw research essay i muszę potężnie się zastanowić nad pracą magisterską. Mam nawet fajny temat, ale ja kompletnie nie wiem, co by napisać dokładnie, a gorszym jest fakt, że nie chcę mi się myśleć nawet, bo na pewno coś wykombinowałbym, ale mam lenia. W każdym razie muszę spiąć dupę i chociaż coś zacząć robić, bo może to spowodować reakcję łańcuchową i będzie dobrze. Mam już nowy plan zajęć, który jest gorszy od poprzedniego, ale i tak bywało w życiu gorzej. Poza tym ulegnie on zmianom jeszcze pewnie 93404393293209123 razy.
W sobotę byłem na koncercie Kobry, Słonia i Shellera w Toruniu. Było w dechę, chociaż Kobra miał chujowego didżeja, któremu bity się myliły i w ogóle Kobra się wkurwiał i pocisnął kilka numerów accapella. Potem jednak wbił Słoń, który zrobił jak zwykle trzodę i rozjebał. Nie zabrakło oczywiście tekstów o pokazywaniu cycków hehe. Wypad ogólnie udany i nie straciłem bardzo dużo hajsu, więc podwójnie udany. We wtorek ostatni spotkałem się z paroma ziomkami i jedną koleżanką ze starej grupy i tak popłynąłem z hajsem, że masakra. Pobiłem pod tym względem prawie Borixona, ale nie jest to raczej powód do dumy, bo nie stać mnie na regularne przepieprzanie takiej forsy. Jedyną osobą, która dotrzymała mi do końca towarzystwa był oczywiście najbardziej pojebany ziom, jeżeli chodzi o melanże, jakiego znam, więc pozdro typie! Nawaliłem się chyba najpotężniej w życiu i obyło się bez zwracania, bo oczywiście wódki nie tykałem. Nie żałuję w sumie, bo taka okazja może się już nigdy nie zdarzyć, bo widzimy się bardzo, bardzo rzadko. Postaram się teraz ogarnąć z tym piciem i spróbować wcisnąć stop na jakiś czas, ale pewnie tylko tak mówię jak Małolat i wyjdzie jak zwykle. W każdym razie do końca ferii odmawiam każdej ewentualnej opcji, która mogłaby się skończyć czymś grubszym.
Poza tym poznałem fajną internetową koleżankę o imieniu Magda, która ma świetny gust i poleciła mi kilka zarąbistych płyt. No i mam nadzieję, że w sobotę zdarzy się cud i zagramy z ziomkami z osiedla w nogę i będzie co najmniej 8 osób (chociaż w naszym obecnym przypadku to jest prawie że niewykonalne) i nikt nie odpierdoli. Będzie mróz, ale co tam, dla mnie nieważna pogoda jak nawijał Sokół kiedyś w ,,Nowa Droga". Teraz zostaje mi wykorzystać konstruktywnie ostatni ponad tydzień wolnego, bo następne trochę dłuższe wolne dopiero pod koniec kwietnia, ale to zaledwie będzie kilka dni.
PS: Gawi obczaiłem płytę The Insane Warrior, ale wcześniejsze projekty pod szyldem RJD2 bardziej mi się podobały.
czwartek, 18 listopada 2010
Czas na kilka wniosków
Kończy się pomału drugi miesiąc, jak mieszkam i studiuję w Poznaniu, więc czas na kilka wniosków, ale nie będą to wnioski takie jakie wyciągnął Rychu po przesłuchaniu bitwy w Płocku odnośnie Tedego, bo byłoby to śmieszne. No to po kolei:
Miasto. Na początku wkurwiała mnie ostro komunikacja miejska, bo nie ma bezpośrednich dojazdów do miejsc, które mnie interesują, a więc szkoły. Tak w ogóle to mam zajęcia w trzech różnych miejscach, ale zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Ostatnimi tygodniami jednak polubiłem tramwaje i sądzę, że komunikacja wcale nie jest tak beznadziejna, jak mi się wydawało, mając na uwadze, że Poznań to wielkie miasto. Jeżdżę w zasadzie tylko, jak wracam ze szkoły, bo do szkoły chodzę na pieszo z moim ziomem, z którym mieszkam. Poza tym Poznań wydaje się być naprawdę ładnym miastem. Fajnie, że blisko jest Biedronka, piekarnia, Żabka, gdzie mogę skoczyć sobie po piwo jak Rychu.
Mieszkanie. Jest jak najbardziej w porządku. Mieszkam sobie w małym pokoju, a mój ziomek w dużym i każdemu pasuje to w stu procentach. Dogadujemy się bez problemu. Musimy bulić ogólnie spory hajs, ale standardy są naprawdę bardzo dobre. Nikt nas nie kontroluje, bo właściciel mieszka w Anglii, a babka, która załatwiała nam to mieszkanie (babka z biura nieruchomości) nie wpada w ogóle na żadne kontrole. W końcu mamy swoje lata i swój rozum, i wiemy, co robimy. Internet jest zarąbiście szybki, co pozwala mi na oglądanie meczów i nie martwienie się, że się będzie mulić czy coś takiego. Do gospodarowania samemu się przyzwyczaiłem i wychodzi mi to nienajgorzej, ale muszę zdecydowanie bardziej ogarnąć wydawanie pieniędzy na głupoty. Np. we wtorek wydałem 50 złoty, aby się najebać, ale to był wyjątek, bo Kjózko wpadł do nas. Od teraz koniec z najebkami na jakiś czas, bo to kosztuje.
Szkoła. No i kurwa tutaj problemy się zaczynają. Pomijam fakt, że mam zajęcia w trzech rożnych miejscach, o którym wspomniałem na początku, ale wkurwia mnie wiele rzeczy. Po pierwsze grupa, chociaż nie mam takiego ciśnienia jak na początku. Chyba się po prostu przyzwyczaiłem do tego zbiorowiska ludzi, bo tak naprawdę nie można tego nazwać grupą, gdyż widzimy się w pełnym składzie tylko 2 razy w tygodniu, bo reszta zajęć poza PNJA była do wyboru i każdy w zasadzie wybrał co innego. Po drugie zajęcia. Nie wiem po chuj mam znowu ten jebany niemiecki. Nie wiem po chuj mam fonetykę akustyczną, która przypomina mi fizykę, bo trzeba obliczać częstotliwości głosek angielskich na zjebanym programie o nazwie Praat. Dobrze, że to chociaż jest, co 2 tygodnie, ale ten idiota Szłorc mówił ostatnio, że planuje robić zajęcia co tydzień. Żenada. We don’t walk to the Szłorc! Wkurwia mnie pisanie, bo baba zwleka z oddawaniem esei, które są tak porąbane, że masakra. Dzisiaj oddała dopiero pierwszy, którego jednak nie zaliczyłem. No cóż, w PWSZ byłem bogiem, a tutaj jest zupełnie inaczej. Różnica poziomów gigantyczna. Seminarium magisterskie jest popierdolone na maksa, a ten debil Lew, który jest moim promotorem, jest słownikowym dewiantem, ma swojego padawana, który ma tak samo na imię jak ja, i chce na grudzień 3 tematy pracy, a ja nie wymyślę nawet 1, bo nie da się po prostu. Te rzeczy, które robimy na zajęciach w ogóle mnie nie naprowadzają na właściwy trop odnośnie tematu, na który mógłbym pisać. Po trzecie, słowo organizacja odnośnie UAM'u nie istnieje.
Życie towarzyskie. Z uwagi, że z ,,grupą” widujemy się rzadko, ciężko jest o nawiązanie jakichś relacji, a to już prawie koniec listopada. Jest kilka osób, które wydają się spoko, ale jeszcze nigdzie razem nie wyskoczyliśmy i mówiąc szczerze nie mam ochoty na to. Nie ma praktycznie żadnych relacji w grupie. Istnieje, bo istnieje i tyle. Wyobrażałem sobie to trochę inaczej, ale jak już pisałem – mi tak na serio nie zależy bardzo na nawiązywaniu i staraniu się nawiązać większego kontaktu. Może przyjdzie z czasem, o ile dotrwam do końca studiów. Z Rafałem chlamy praktycznie co tydzień, ale teraz wciskamy stop. Raz się tak zajebałem, że straciłem wzrok na 30 minut. Jeszcze tak ostro porobiony nie byłem nigdy. Raz wpadli do nas ziomki ze studiów we Włocławka i też było w dechę. No i ostatnio znowu był Kjózko. Tak to byłem na zarąbistym koncercie Słonia i Palucha z ziomkiem, którego znam z forum kilka lat i jego koleżkami. Chciałem pójść na mecz Lecha z Manchesterem City, ale nie było szans dostać biletów niestety.
Ogólnie jakoś sobie radzę, ale jak wracam do domu do Włocławka i muszę znowu wyjeżdżać to smutno mi trochę, bo w domu własnym jest najlepiej. Przeżyłem tam mnóstwo lat w końcu.
Z drugiej strony takie mieszkanie z dala od domu jest mi potrzebne, bo zamierzam w przyszłości żyć i pracować w Anglii. No właśnie, co do tej Anglii. Taką miałem rozkminę ostatnio i nadal się pod tym, co wykminiłem mogę podpisać, że chyba popełniłem błąd, idąc na magisterkę dalej. Ona mi nic nie da, jeżeli chodzi o to, co chcę robić w Anglii i jaką bym miał tam robotę. To tylko 2 lata wydawania hajsu przez rodziców, grubego hajsu, aby mnie utrzymać. Może powinienem ich odciążyć i po prostu zająć się w końcu robotą. Jednak nie ma, co o tym myśleć teraz chyba. Jak już wszedłem na tę drogę, to muszę postarać się, aby zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby przed nazwiskiem mieć 8 tych liter, jak nawijał Boxi.
Jak na razie studia we Włocławku o wiele bardziej mi się podobały z wielu przyczyn, mimo ze nie raz na nie psioczyłem. Mówiąc szczerze, to chciałbym je przeżyć jeszcze raz...
Miasto. Na początku wkurwiała mnie ostro komunikacja miejska, bo nie ma bezpośrednich dojazdów do miejsc, które mnie interesują, a więc szkoły. Tak w ogóle to mam zajęcia w trzech różnych miejscach, ale zdążyłem się do tego przyzwyczaić. Ostatnimi tygodniami jednak polubiłem tramwaje i sądzę, że komunikacja wcale nie jest tak beznadziejna, jak mi się wydawało, mając na uwadze, że Poznań to wielkie miasto. Jeżdżę w zasadzie tylko, jak wracam ze szkoły, bo do szkoły chodzę na pieszo z moim ziomem, z którym mieszkam. Poza tym Poznań wydaje się być naprawdę ładnym miastem. Fajnie, że blisko jest Biedronka, piekarnia, Żabka, gdzie mogę skoczyć sobie po piwo jak Rychu.
Mieszkanie. Jest jak najbardziej w porządku. Mieszkam sobie w małym pokoju, a mój ziomek w dużym i każdemu pasuje to w stu procentach. Dogadujemy się bez problemu. Musimy bulić ogólnie spory hajs, ale standardy są naprawdę bardzo dobre. Nikt nas nie kontroluje, bo właściciel mieszka w Anglii, a babka, która załatwiała nam to mieszkanie (babka z biura nieruchomości) nie wpada w ogóle na żadne kontrole. W końcu mamy swoje lata i swój rozum, i wiemy, co robimy. Internet jest zarąbiście szybki, co pozwala mi na oglądanie meczów i nie martwienie się, że się będzie mulić czy coś takiego. Do gospodarowania samemu się przyzwyczaiłem i wychodzi mi to nienajgorzej, ale muszę zdecydowanie bardziej ogarnąć wydawanie pieniędzy na głupoty. Np. we wtorek wydałem 50 złoty, aby się najebać, ale to był wyjątek, bo Kjózko wpadł do nas. Od teraz koniec z najebkami na jakiś czas, bo to kosztuje.
Szkoła. No i kurwa tutaj problemy się zaczynają. Pomijam fakt, że mam zajęcia w trzech rożnych miejscach, o którym wspomniałem na początku, ale wkurwia mnie wiele rzeczy. Po pierwsze grupa, chociaż nie mam takiego ciśnienia jak na początku. Chyba się po prostu przyzwyczaiłem do tego zbiorowiska ludzi, bo tak naprawdę nie można tego nazwać grupą, gdyż widzimy się w pełnym składzie tylko 2 razy w tygodniu, bo reszta zajęć poza PNJA była do wyboru i każdy w zasadzie wybrał co innego. Po drugie zajęcia. Nie wiem po chuj mam znowu ten jebany niemiecki. Nie wiem po chuj mam fonetykę akustyczną, która przypomina mi fizykę, bo trzeba obliczać częstotliwości głosek angielskich na zjebanym programie o nazwie Praat. Dobrze, że to chociaż jest, co 2 tygodnie, ale ten idiota Szłorc mówił ostatnio, że planuje robić zajęcia co tydzień. Żenada. We don’t walk to the Szłorc! Wkurwia mnie pisanie, bo baba zwleka z oddawaniem esei, które są tak porąbane, że masakra. Dzisiaj oddała dopiero pierwszy, którego jednak nie zaliczyłem. No cóż, w PWSZ byłem bogiem, a tutaj jest zupełnie inaczej. Różnica poziomów gigantyczna. Seminarium magisterskie jest popierdolone na maksa, a ten debil Lew, który jest moim promotorem, jest słownikowym dewiantem, ma swojego padawana, który ma tak samo na imię jak ja, i chce na grudzień 3 tematy pracy, a ja nie wymyślę nawet 1, bo nie da się po prostu. Te rzeczy, które robimy na zajęciach w ogóle mnie nie naprowadzają na właściwy trop odnośnie tematu, na który mógłbym pisać. Po trzecie, słowo organizacja odnośnie UAM'u nie istnieje.
Życie towarzyskie. Z uwagi, że z ,,grupą” widujemy się rzadko, ciężko jest o nawiązanie jakichś relacji, a to już prawie koniec listopada. Jest kilka osób, które wydają się spoko, ale jeszcze nigdzie razem nie wyskoczyliśmy i mówiąc szczerze nie mam ochoty na to. Nie ma praktycznie żadnych relacji w grupie. Istnieje, bo istnieje i tyle. Wyobrażałem sobie to trochę inaczej, ale jak już pisałem – mi tak na serio nie zależy bardzo na nawiązywaniu i staraniu się nawiązać większego kontaktu. Może przyjdzie z czasem, o ile dotrwam do końca studiów. Z Rafałem chlamy praktycznie co tydzień, ale teraz wciskamy stop. Raz się tak zajebałem, że straciłem wzrok na 30 minut. Jeszcze tak ostro porobiony nie byłem nigdy. Raz wpadli do nas ziomki ze studiów we Włocławka i też było w dechę. No i ostatnio znowu był Kjózko. Tak to byłem na zarąbistym koncercie Słonia i Palucha z ziomkiem, którego znam z forum kilka lat i jego koleżkami. Chciałem pójść na mecz Lecha z Manchesterem City, ale nie było szans dostać biletów niestety.
Ogólnie jakoś sobie radzę, ale jak wracam do domu do Włocławka i muszę znowu wyjeżdżać to smutno mi trochę, bo w domu własnym jest najlepiej. Przeżyłem tam mnóstwo lat w końcu.
Z drugiej strony takie mieszkanie z dala od domu jest mi potrzebne, bo zamierzam w przyszłości żyć i pracować w Anglii. No właśnie, co do tej Anglii. Taką miałem rozkminę ostatnio i nadal się pod tym, co wykminiłem mogę podpisać, że chyba popełniłem błąd, idąc na magisterkę dalej. Ona mi nic nie da, jeżeli chodzi o to, co chcę robić w Anglii i jaką bym miał tam robotę. To tylko 2 lata wydawania hajsu przez rodziców, grubego hajsu, aby mnie utrzymać. Może powinienem ich odciążyć i po prostu zająć się w końcu robotą. Jednak nie ma, co o tym myśleć teraz chyba. Jak już wszedłem na tę drogę, to muszę postarać się, aby zrobić wszystko, co w mojej mocy, aby przed nazwiskiem mieć 8 tych liter, jak nawijał Boxi.
Jak na razie studia we Włocławku o wiele bardziej mi się podobały z wielu przyczyn, mimo ze nie raz na nie psioczyłem. Mówiąc szczerze, to chciałbym je przeżyć jeszcze raz...
poniedziałek, 27 września 2010
Errata do 6 days and I wake up and I'm outta here
Ochłonąłem z tej radości związanej z przyjęciem i ogarnął mnie smutek oraz żal. Szkoda, że nie udało się dostać Kjózce i Izie, bo to wartościowe osoby, a teraz to już w zasadzie koniec znajomości. Koniec, bo przecież nie będziemy się prawie w ogóle widywać, a spotkania raz na kilka miesięcy można rozbić o kant dupy w porównaniu z tym, co miało być.
Życie jak Reno to kurwa.
Mniej więcej o tej porze dokładnie tydzień temu po rozmowach kwalifikacyjnych, jak odprowadzałem Kjózkę na pociąg, co miał z Włocławka do Kutna, tak sobie gadaliśmy, jakby to było zajebiście, gdyby nas przyjęli wszystkich. Jakoś tak przyszedł nam pewien tekst na myśl i tak się zastanawialiśmy, jak on będzie wyglądał w świetle przyszłych wydarzeń. No i niestety...
TO ZBYT PIĘKNE BY MOGŁO BYĆ PRAWDZIWE, TAKIE RZECZY DZIEJĄ SIĘ TYLKO W FILMACH...
Słucham sobie Blinded By The Lights, doskonale pamiętam, kto mi ten kawałek pokazał, w którym sie zakochałem od zaraz (w sensie kawałku) i przypominam sobie stare melanże. Nie ma co dalej pisać, bo to tyle, co chciałem.
Życie jak Reno to kurwa.
Mniej więcej o tej porze dokładnie tydzień temu po rozmowach kwalifikacyjnych, jak odprowadzałem Kjózkę na pociąg, co miał z Włocławka do Kutna, tak sobie gadaliśmy, jakby to było zajebiście, gdyby nas przyjęli wszystkich. Jakoś tak przyszedł nam pewien tekst na myśl i tak się zastanawialiśmy, jak on będzie wyglądał w świetle przyszłych wydarzeń. No i niestety...
TO ZBYT PIĘKNE BY MOGŁO BYĆ PRAWDZIWE, TAKIE RZECZY DZIEJĄ SIĘ TYLKO W FILMACH...
Słucham sobie Blinded By The Lights, doskonale pamiętam, kto mi ten kawałek pokazał, w którym sie zakochałem od zaraz (w sensie kawałku) i przypominam sobie stare melanże. Nie ma co dalej pisać, bo to tyle, co chciałem.
6 days and I wake up and I'm outta here
Ostatnio był na blogu zastój w porównaniu do tego, co pisałem kiedyś. Był zastój w moim życiu, bo czekałem na rozstrzygnięcia związane ze studiami, co mnie denerwowało i nie pozwalało w zasadzie reazliować jakichkolwiek zajawek typu piłka nożna czy rap. Jednak dzisiaj jest tego kres, bo w końcu wszystko się rozstrzygnęło i jest zajebiście. Eis kiedyś nawijał o polski śnie, który ma wielu osób i który w zasadzie jest niedospełniania. Moim polskim snem było dostanie się do Poznania z co najmniej jednym ziomkiem i to dzisiaj są fakty. Bez kitu, nie przypuszczałem, że to co mówiłem jakoś w grudniu, będąc totalnie najebany w jednym barze, spełni się, a jednak to prawda.
Teraz należy pozałatwiać jeszcze kilka formalności. Odebrać dokumenty z Łodzi, która jest beznadziejnym miastem tak naprawdę i się cieszę, że tam nie będzie mnie no i przede wszystkim załatwić jakieś lokum w stolicy Wielkopolski. Organizacja tego poznańskiego uniwerku, mówiąc szczerze, powala w negatywnyn sensie, ale mam wyjebane jak Boski Roman, bo to co najważniejsze stało się faktem. Reszta pójdzie już z górki. Nowe miasto, nowi ludzie, nowe doświadczenia, mecze Lecha w Lidze Europejskiej.
Nie powiem, bo szkoda, że nie dostaliśmy się całą czwórką, co składała, ale trudno. To jest życie, takie są realia. Ktoś przechodzi, a ktoś odpada. Tak się złożyło, że przeszedłem z osobą, z którą mi najbardziej zależało i nie nawinę, że pierdolić tamtych jak Tede, ale nawinę jak Tede - inaczej wyszło to życie, wiesz?
Chłopaki z Almighty RSO nawijali - 16 days and I wake up and I'm outta here. Ja mogę nawinąć praktycznie to samo, zmieniając tylko liczbę dni jak w tytule.
Teraz należy pozałatwiać jeszcze kilka formalności. Odebrać dokumenty z Łodzi, która jest beznadziejnym miastem tak naprawdę i się cieszę, że tam nie będzie mnie no i przede wszystkim załatwić jakieś lokum w stolicy Wielkopolski. Organizacja tego poznańskiego uniwerku, mówiąc szczerze, powala w negatywnyn sensie, ale mam wyjebane jak Boski Roman, bo to co najważniejsze stało się faktem. Reszta pójdzie już z górki. Nowe miasto, nowi ludzie, nowe doświadczenia, mecze Lecha w Lidze Europejskiej.
Nie powiem, bo szkoda, że nie dostaliśmy się całą czwórką, co składała, ale trudno. To jest życie, takie są realia. Ktoś przechodzi, a ktoś odpada. Tak się złożyło, że przeszedłem z osobą, z którą mi najbardziej zależało i nie nawinę, że pierdolić tamtych jak Tede, ale nawinę jak Tede - inaczej wyszło to życie, wiesz?
Chłopaki z Almighty RSO nawijali - 16 days and I wake up and I'm outta here. Ja mogę nawinąć praktycznie to samo, zmieniając tylko liczbę dni jak w tytule.
czwartek, 2 września 2010
To się nigdy już nie zdarzy
Kilkanaście minut temu naszła mnie refleksja na temat przemijania czasu. Życie idzie do przodu to jest oczywiste, ale chyba każdy ma tak, że chciałby cofnąć czas. I nie chodzi mi o naprawianie błędów, chociaż o tym można by pisać długo, ale po prostu, aby przeżyć wspaniałe chwile i momenty jeszcze raz, nic nie zmieniając. Skończyłem studia tutaj, więc w mieście wszystko zrobione i teraz w Polskę pora nadeszła, ale nie patrzę na to wszystko z optymizmem. Jakby to wszystko zsumować, to w przeciągu tych trzech lat na studiach poznałem naprawdę wielu wartościowych i ciekawych ludzi, przeżyłem wiele fajnych i miłych chwil.
pamiętam na pierwszym roku imprezy w Vintage
pamiętam na drugim na Zduńskiej w chuj melanży licznych
pamiętam na trzecim…
I tak dalej można by lecieć, kontynuując przekształcacie tekstu Eisa. I nie mam tutaj na myśli jedynie picia alko czy imprezowania. Chodzi też o inne sprawy, zwykłe rozmowy, zajęcia, granie w karty, granie w nogę. Szkoda, że to już się skończyło i nigdy się nie powtórzy. Żałuję, bo kilka osób poznałem z tej lepszej strony dopiero trochę później i szkoda, że już koniec znajomości, bo każdy praktycznie idzie w inną stronę. Można się oczywiście spotkać raz na jakiś czas, ale to nie jest to. Ostatnio nawet doszedłem do wniosku, że picie alkoholu straciło swój sens, bo przecież nie istnieje już Zduńska. Tede nawijał kiedyś, że ,,masz najebki potrzebę? jedziesz do Kato”. Ja i wielu innych mogłoby to zfollow-upować na ,,masz najebki potrzebę? idziesz na Zduńską”. Zduńska utwierdziła mnie jeszcze mocniej w przekonaniu, że nawet nie wiem, jak zajebiste (chyba że mówimy o imprezach rapowych. 30 maja 2009, sobota, Czarny Spirzch – ja wciąż pamiętam jak nawijał Sokół w ,,Już Mnie Nie Zobaczysz”), klubówki ssą po całe kule.
Patrz, ziom, ile się zmieniło od pierwszego roku. Jakie znajomości się umocniły, a jakie się rozpadły. Mógłbym sypnąć nazwiskami, ale przecież nie o to chodzi, aby naśmiewać się z następstw mijania czasu, które są po pierwsze nieuniknione, a po drugie czasami nieprzewidywalne. Ogólnie fajnie było poznać tych wszystkich ludzi i mimo że zdarzało się, że psioczyłem na niektórych, to każdego będę wspominać dobrze. Miało miejsce wiele fajnych akcji, dużo toczenia beki, pod koniec nawet pojarały mi się lekko styki, ale ogólnie OGIEŃ BYŁO. Jakbym miał dokonać wyboru który rok był najlepszy, to postawiłbym na drugi. Jaki najgorszy? Nie było najgorszego, wszystkie były co najmniej dobre i cechowało je co innego. Jednak nie można się zbytnio pogrążać w tych wspomnieniach i tęsknocie. Należy zrobić to, co mówi Richie Cunning:
gotta forget what you should’ve done
don’t sweat what you should’ve known
the night train don’t go backwards, gotta keep pushing on
i don’t got a clue where I’m going
all I know is where I done gone
Night train jest naturalnie metaforą życia…
pamiętam na pierwszym roku imprezy w Vintage
pamiętam na drugim na Zduńskiej w chuj melanży licznych
pamiętam na trzecim…
I tak dalej można by lecieć, kontynuując przekształcacie tekstu Eisa. I nie mam tutaj na myśli jedynie picia alko czy imprezowania. Chodzi też o inne sprawy, zwykłe rozmowy, zajęcia, granie w karty, granie w nogę. Szkoda, że to już się skończyło i nigdy się nie powtórzy. Żałuję, bo kilka osób poznałem z tej lepszej strony dopiero trochę później i szkoda, że już koniec znajomości, bo każdy praktycznie idzie w inną stronę. Można się oczywiście spotkać raz na jakiś czas, ale to nie jest to. Ostatnio nawet doszedłem do wniosku, że picie alkoholu straciło swój sens, bo przecież nie istnieje już Zduńska. Tede nawijał kiedyś, że ,,masz najebki potrzebę? jedziesz do Kato”. Ja i wielu innych mogłoby to zfollow-upować na ,,masz najebki potrzebę? idziesz na Zduńską”. Zduńska utwierdziła mnie jeszcze mocniej w przekonaniu, że nawet nie wiem, jak zajebiste (chyba że mówimy o imprezach rapowych. 30 maja 2009, sobota, Czarny Spirzch – ja wciąż pamiętam jak nawijał Sokół w ,,Już Mnie Nie Zobaczysz”), klubówki ssą po całe kule.
Patrz, ziom, ile się zmieniło od pierwszego roku. Jakie znajomości się umocniły, a jakie się rozpadły. Mógłbym sypnąć nazwiskami, ale przecież nie o to chodzi, aby naśmiewać się z następstw mijania czasu, które są po pierwsze nieuniknione, a po drugie czasami nieprzewidywalne. Ogólnie fajnie było poznać tych wszystkich ludzi i mimo że zdarzało się, że psioczyłem na niektórych, to każdego będę wspominać dobrze. Miało miejsce wiele fajnych akcji, dużo toczenia beki, pod koniec nawet pojarały mi się lekko styki, ale ogólnie OGIEŃ BYŁO. Jakbym miał dokonać wyboru który rok był najlepszy, to postawiłbym na drugi. Jaki najgorszy? Nie było najgorszego, wszystkie były co najmniej dobre i cechowało je co innego. Jednak nie można się zbytnio pogrążać w tych wspomnieniach i tęsknocie. Należy zrobić to, co mówi Richie Cunning:
gotta forget what you should’ve done
don’t sweat what you should’ve known
the night train don’t go backwards, gotta keep pushing on
i don’t got a clue where I’m going
all I know is where I done gone
Night train jest naturalnie metaforą życia…
czwartek, 1 lipca 2010
Refleksje jak Pezet/Noon
Jest, kurwa, pierwszy lipca 2010 roku, kiedy piszę tę jebaną notkę. Mam w dumie dokonywanie jakichkolwiek poprawek, bo nie będzie więcej dubli jak u Mesa w ,,My". Słucham sobie pierwszą płytę Emancipatora, który jest pierdolonym Bogiem jak Lider Akatsuki w Amegakure, ale o tym już pisałem wcześniej. Rozkminiam sobie na temat życia, które jest jedno jak nawijali Boxi i VNM jako 834 - propsować szmaty tę ekipę! Wróciłem przedwcześnie z imprezy z w zasadzie mojego najlepszego klubu w tym zapchlonym jak jebany kocur Klakier od Gargamela mieście - Vintage jak któraś tam płyta All Natural (fani Lil Wayne'a i gówien niech spierdalają od tego). Wróciłem, bo była totalna pizda i nie ma co się nawet rozpisywać na ten temat, bo jestem introwertykiem jak Canibus - i've always been the illest lyricly - czy jakoś ten pierdolony geniusz nawijał, w którymś tam kawałku, który i tak nigdy nie został i nie zostanie doceniony tak jak trzeba.
Rozkminiam na temat życia, które ostatnio naprawdę nabrało bardzo dużych obrotów jak na liczniku obrotowym w samochodzie. To, że miałem nie tracić Hajsu jak Tede na głupoty, już pisałem i tak poszło się jebać w trzy dupy jak najebany był Snoop Dogg na Dre Day jak nawijał Peja w ,,Kolejny Stracony Dzień". To, że kiedyś uważałem, że terminy typu ,,zakochanie" i pokrewne nigdy nie będą miały miejsce bytu w moim życiu, poszło się w sumie jebać, ale to już jest totalnie głębszy temat i można by o tym napisać całą kronikę. W każdym razie będzie trzeba zrobić tak jak Tonedeff nawijał w ,,Porcelain" - I MINIMIZED MY OBSESSION, NEVER MADE A CONFESSION. Mam nadzieję, że w niedługim czasie będę mógł się pod tym podpisać... Nie mogę się skupić na ciągłości tej zasranej notki, bo gadam sobie na gg z moim ziomkiem Maksymem, z którym zawsze mogę pogadać o wszystkim i o niczym.
Chodzi generalnie o to, że ostatnio nic nie jest tak jak trzeba jak u Fusznika w tym jakimś jego kawałku. Przechodziłem ze skrajności w skrajność. Poniedziałek w zeszłym tygodniu - mega fascynacja pewnym teledyskiem. Wtorek - strach przed obroną (zaliczyłem łącznie na 4, więc Cel jak 834 osiągnięty, ale i tak jebać PWSZ, bo jebie jak we Freshu czyli jak w stajni). Wtorek potem - wkurwienie, bo Kjózko mi piszę, że Lepa nie będzie mógł się z nami napić Jacka Danielsa, którego planowaliśy od tylu miechów po obronach, że masakra... Wtorek wieczorem - Kjózko mi piszę powód, dlaczego Lepa się z nami nie napiję i mogę tylko nawinąć jak Immortal Technique - what happened for the rest of the day is still a blur...
Życie To Kurwa jak nawijał VNM w ,,Nikt Nie Jest Doskonały" i, kurwa, nic z tym nie zrobisz jak nawijał sobie Pezet w ,,Szósty Zmysł". Ciężko jest przestawić swój tok myślenia na to, co wyznaje Betrayl, a więc LONG AS I'M NOT LOCKED, EVERYTHING IS ALL GOOD. Pisałem o tym już w marcu, ale tak naprawdę wszystko poszło się jebać, jak ten część tego hajsu, co zbierałem na laptopa. Nie przeszedłem przez takie rzeczy, jak Betryal (jak chce, kurwa, ktoś wiedzieć przez co przeszedł, to niech społucha jego płyt, a jak nie zna angielskiego, to niech wypierdala, bo się nie dowie), ale i tak często zbyt wyolbrzymiam i przesadzam. Taki już po prostu jestem i ciężko będzie tu cokolwiek zmienić.
W każdym razie chyba należy skupić się na sprawach bieżąych. Rekrutacja na jebane studia magisterskie to jest priorytet. Nie ma tutaj co zwlekać i pierdolić trzy po trzy. Znajomi, których się poznało na licencjacie już się praktycznie skończyli z małymi wyjątkami i nie ma co do tego wracać. Nie ma sensu tak naprawdę nawijać jak VNM - GDYBYM MÓGŁ PROSTO TAK, COFNĄĆ CZAS, bo czasu się już nie cofnie. Co się stało, to się stało i tyle. Finito. Zamyka się temat. Teraz leci kawałek Emancipatora ,,With Rainy Eyes", a ja nie mam rainy eyes tak naprawdę, jednakże nie jest łatwo. Zbyt dużo natłok wydarzeń mnie ostatnio spotkał i przez nie nawet nie jestem w stanie skupić się na Mundialu, który zdarza się tylko raz na cztery lata!
Dobra, czas skończyć pierdolić i wyznaczyć sobie może kilka prawdziwych celi w tym jebanym życiu i do nich dojść? Nie, że dojść do nich jak ja do klubu dzisiaj z postanowieniem, że nie piję, a wyjebać kilka bronksów i tylko uchronić się przed kolejnymi wyjściem, ale naprawdę dojść do nich. Nie tracić kasy jak pacan, mieć pracę jak facet i nie być dorosłym za hajs rodziców, bo to jest zbyt łatwę. Ciężko mi będzie odmówić przed kilkoma sprawami w najbliższym czasie na pewno, ale będzie w końcu trzeba to zrobić. Nie można patrzeć na innych ludzi ani na cokolwiek. It's My Life jak Bon Jovi.
Ciężko jest zmusić się do snu jak nawijał Eldo w jakimś tam kawałku i to najprawdziwsza prawda. Nie wiem, czy dzisiaj łatwo zasnę, bo z jednej strony wolałbym pozostać w tym jebanym klubie i skurwić się doszczętnie browarami jak szmata, ale z drugiej strony wtedy nie byłoby tej notki i ja bym złamał totalnie swoje postanowienie, które i tak po części złamałem. W każdym razie nie jest fatalnie. Moje rozwchiania emocjonalne wcale nie świadczą o tym, że mam w życiu źle. Mam tak naprawdę o wiele więcej niż zasługuje, ale to już zupełnie inny temat i nie chcę mi się nad tym rozwodzić. Jest już w sumie godzina 2:00 w nocy, a ja nadal piszę i nie zamierzam przestać. Chciałbym tak naprawdę cofnąć się w czasie o kilka lat i nie że zmienić jakieś tam sprawy, ale po prostu przeżyć wiele wydarzeń jeszcze raz. Jednak to się nigdy już nie zdarzy jak nawijał Pezet w ,,Gubisz Ostrość" i trzeba się z tym pogodzić, chociaż jest bardzo ciężko. Ciężko? Kurwa, ciężko to ma dopiero South Park Mexican, który siedzi za niewinność czy C-Murder, który jest raczej winny (chociaż niektórzy sądzą, że to Soulja Slim pociągnął za spust, a po prostu C-Murder nie może o tym powiedzieć, bo bardziej upokarzające jest wyjście na kapusia niż spędzenie reszty życia za kratami) .
Jakby nie było, to rozjebał mnie tekst pochodzący z kawałka ,,The Life Eye Live" z najnowszej płyty C-Murdera...
PROSECUTORS HAD MASSIVELY VIOLATED CORY MILLER'S RIGHT TO A FAIR TRIAL...
it wasn't cory miller...
No i wystarczy, a jeżeli chodzi o moje życie, to nadal to nie jest to...
ale będzie?
Rozkminiam na temat życia, które ostatnio naprawdę nabrało bardzo dużych obrotów jak na liczniku obrotowym w samochodzie. To, że miałem nie tracić Hajsu jak Tede na głupoty, już pisałem i tak poszło się jebać w trzy dupy jak najebany był Snoop Dogg na Dre Day jak nawijał Peja w ,,Kolejny Stracony Dzień". To, że kiedyś uważałem, że terminy typu ,,zakochanie" i pokrewne nigdy nie będą miały miejsce bytu w moim życiu, poszło się w sumie jebać, ale to już jest totalnie głębszy temat i można by o tym napisać całą kronikę. W każdym razie będzie trzeba zrobić tak jak Tonedeff nawijał w ,,Porcelain" - I MINIMIZED MY OBSESSION, NEVER MADE A CONFESSION. Mam nadzieję, że w niedługim czasie będę mógł się pod tym podpisać... Nie mogę się skupić na ciągłości tej zasranej notki, bo gadam sobie na gg z moim ziomkiem Maksymem, z którym zawsze mogę pogadać o wszystkim i o niczym.
Chodzi generalnie o to, że ostatnio nic nie jest tak jak trzeba jak u Fusznika w tym jakimś jego kawałku. Przechodziłem ze skrajności w skrajność. Poniedziałek w zeszłym tygodniu - mega fascynacja pewnym teledyskiem. Wtorek - strach przed obroną (zaliczyłem łącznie na 4, więc Cel jak 834 osiągnięty, ale i tak jebać PWSZ, bo jebie jak we Freshu czyli jak w stajni). Wtorek potem - wkurwienie, bo Kjózko mi piszę, że Lepa nie będzie mógł się z nami napić Jacka Danielsa, którego planowaliśy od tylu miechów po obronach, że masakra... Wtorek wieczorem - Kjózko mi piszę powód, dlaczego Lepa się z nami nie napiję i mogę tylko nawinąć jak Immortal Technique - what happened for the rest of the day is still a blur...
Życie To Kurwa jak nawijał VNM w ,,Nikt Nie Jest Doskonały" i, kurwa, nic z tym nie zrobisz jak nawijał sobie Pezet w ,,Szósty Zmysł". Ciężko jest przestawić swój tok myślenia na to, co wyznaje Betrayl, a więc LONG AS I'M NOT LOCKED, EVERYTHING IS ALL GOOD. Pisałem o tym już w marcu, ale tak naprawdę wszystko poszło się jebać, jak ten część tego hajsu, co zbierałem na laptopa. Nie przeszedłem przez takie rzeczy, jak Betryal (jak chce, kurwa, ktoś wiedzieć przez co przeszedł, to niech społucha jego płyt, a jak nie zna angielskiego, to niech wypierdala, bo się nie dowie), ale i tak często zbyt wyolbrzymiam i przesadzam. Taki już po prostu jestem i ciężko będzie tu cokolwiek zmienić.
W każdym razie chyba należy skupić się na sprawach bieżąych. Rekrutacja na jebane studia magisterskie to jest priorytet. Nie ma tutaj co zwlekać i pierdolić trzy po trzy. Znajomi, których się poznało na licencjacie już się praktycznie skończyli z małymi wyjątkami i nie ma co do tego wracać. Nie ma sensu tak naprawdę nawijać jak VNM - GDYBYM MÓGŁ PROSTO TAK, COFNĄĆ CZAS, bo czasu się już nie cofnie. Co się stało, to się stało i tyle. Finito. Zamyka się temat. Teraz leci kawałek Emancipatora ,,With Rainy Eyes", a ja nie mam rainy eyes tak naprawdę, jednakże nie jest łatwo. Zbyt dużo natłok wydarzeń mnie ostatnio spotkał i przez nie nawet nie jestem w stanie skupić się na Mundialu, który zdarza się tylko raz na cztery lata!
Dobra, czas skończyć pierdolić i wyznaczyć sobie może kilka prawdziwych celi w tym jebanym życiu i do nich dojść? Nie, że dojść do nich jak ja do klubu dzisiaj z postanowieniem, że nie piję, a wyjebać kilka bronksów i tylko uchronić się przed kolejnymi wyjściem, ale naprawdę dojść do nich. Nie tracić kasy jak pacan, mieć pracę jak facet i nie być dorosłym za hajs rodziców, bo to jest zbyt łatwę. Ciężko mi będzie odmówić przed kilkoma sprawami w najbliższym czasie na pewno, ale będzie w końcu trzeba to zrobić. Nie można patrzeć na innych ludzi ani na cokolwiek. It's My Life jak Bon Jovi.
Ciężko jest zmusić się do snu jak nawijał Eldo w jakimś tam kawałku i to najprawdziwsza prawda. Nie wiem, czy dzisiaj łatwo zasnę, bo z jednej strony wolałbym pozostać w tym jebanym klubie i skurwić się doszczętnie browarami jak szmata, ale z drugiej strony wtedy nie byłoby tej notki i ja bym złamał totalnie swoje postanowienie, które i tak po części złamałem. W każdym razie nie jest fatalnie. Moje rozwchiania emocjonalne wcale nie świadczą o tym, że mam w życiu źle. Mam tak naprawdę o wiele więcej niż zasługuje, ale to już zupełnie inny temat i nie chcę mi się nad tym rozwodzić. Jest już w sumie godzina 2:00 w nocy, a ja nadal piszę i nie zamierzam przestać. Chciałbym tak naprawdę cofnąć się w czasie o kilka lat i nie że zmienić jakieś tam sprawy, ale po prostu przeżyć wiele wydarzeń jeszcze raz. Jednak to się nigdy już nie zdarzy jak nawijał Pezet w ,,Gubisz Ostrość" i trzeba się z tym pogodzić, chociaż jest bardzo ciężko. Ciężko? Kurwa, ciężko to ma dopiero South Park Mexican, który siedzi za niewinność czy C-Murder, który jest raczej winny (chociaż niektórzy sądzą, że to Soulja Slim pociągnął za spust, a po prostu C-Murder nie może o tym powiedzieć, bo bardziej upokarzające jest wyjście na kapusia niż spędzenie reszty życia za kratami) .
Jakby nie było, to rozjebał mnie tekst pochodzący z kawałka ,,The Life Eye Live" z najnowszej płyty C-Murdera...
PROSECUTORS HAD MASSIVELY VIOLATED CORY MILLER'S RIGHT TO A FAIR TRIAL...
it wasn't cory miller...
No i wystarczy, a jeżeli chodzi o moje życie, to nadal to nie jest to...
ale będzie?
piątek, 11 czerwca 2010
WSZYSTKO PRZEJEBAŁEŚ BANANOWCU PIERDOLONY
Dnia dzisiaj jak Kononowicz, a więc 11 czerwca 2010 roku, kiedy inauguruje Mundial, doszedłem do wniosku, że jestem totalnym idiotą, debilem, chamem, cwelem, skurwysynem itd.
Zrobiłem wielką przykrość pewnej naprawdę fajnej dziewczynie, którą znam od trzech tygodni. Nie chcę mi się nawet pisać o szczegółach, bo to nie jest najważniejsze w tym momencie. Jest mi strasznie źle z tego powodu i mam wyrzuty sumienia, które na pewno będą mnie dręczyły baaaardzo długo. Przeprosiłem ją, ale drogą smsową, bo pewnie, jakbym zadzwonił, to by odrzuciła, a tak to mam nadzieję, że przeczytała. Wiadomo, że powinienem zrobić to w cztery oczy i nawet dzisiaj miałem ku temu dwie okazje, ale nie mógłbym po prostu jej spojrzeć w twarz, zabrakło mi odwagi... nie wiem. Już się z nią raczej na pewno nie zobaczę, więc taka forma była jedynym, co mogłem zrobić.
Znowu pewnie będzie, że jestem chamem, że w tym momencie tym tekstem
obrażam dame --> jebać ten cytat. Poniższe są o wiele bardziej odpowiednie
A miało być tak pięknie...
Gdybym mógł prosto tak, cofnąć czas...
WSZYSTKO PRZEJEBAŁEŚ BANANOWCU PIERDOLONY
Nigdy nie miałem moralnego kaca, nie wiem, co dalej. Jedno jest pewne. Nie byłem wart jej łez...
Zrobiłem wielką przykrość pewnej naprawdę fajnej dziewczynie, którą znam od trzech tygodni. Nie chcę mi się nawet pisać o szczegółach, bo to nie jest najważniejsze w tym momencie. Jest mi strasznie źle z tego powodu i mam wyrzuty sumienia, które na pewno będą mnie dręczyły baaaardzo długo. Przeprosiłem ją, ale drogą smsową, bo pewnie, jakbym zadzwonił, to by odrzuciła, a tak to mam nadzieję, że przeczytała. Wiadomo, że powinienem zrobić to w cztery oczy i nawet dzisiaj miałem ku temu dwie okazje, ale nie mógłbym po prostu jej spojrzeć w twarz, zabrakło mi odwagi... nie wiem. Już się z nią raczej na pewno nie zobaczę, więc taka forma była jedynym, co mogłem zrobić.
Znowu pewnie będzie, że jestem chamem, że w tym momencie tym tekstem
obrażam dame --> jebać ten cytat. Poniższe są o wiele bardziej odpowiednie
A miało być tak pięknie...
Gdybym mógł prosto tak, cofnąć czas...
WSZYSTKO PRZEJEBAŁEŚ BANANOWCU PIERDOLONY
Nigdy nie miałem moralnego kaca, nie wiem, co dalej. Jedno jest pewne. Nie byłem wart jej łez...
sobota, 29 maja 2010
It’s Been A Long Time jak Rakim
Muszę stwierdzić, że od ostatniej tego typu notki wydarzyło się trochę rzeczy, które bym nie przypuszczał, że się staną się jak Kononowicz. Po pierwsze miałem kompletnie nie wydawać kasy na rzeczy, które nie są niezbędne typu fast foody czy alkohol. Z tym pierwszym jeszcze nie było tak źle, ale co do tego drugiego to zupełnie inna historia. Było trochę takich melanży, większość wynikła ze spontanu (np. chlanie u Łysego w bursie), ale nie żałuję, bo było ogólnie dobrze. Z drugiej strony ostatnio miały miejsce juwenalia 20 – 22 maja. Miałem w ogóle nie iść, ale kilka telefonów i pewna opcja zmieniły wszystko, bo nie dawały mi spokoju i nie mogłem siedzieć w chałupie. Pierwszy dzień to impreza w Bravo – oczywiście nie poszedłem, bo kiedyś się zarzekałem, że do tej speluny nigdy nie pójdę. Drugi dzień to poza miastowa otwarta impreza, która ogólnie, biorąc pod uwagę wszystko była jak diss Żuroma – chujowa. Muzyka z dupy (w ogóle miały być rapowe koncerty, ale wiadomo, że we Włocławku niczego ambitnego zorganizować się nie da, a organizatorzy zostali wychujani przez samorząd – to PWSZ, jebie jak w stajni!), no i ogólnie mi się nie podobało. Może jedyny plus to, że się najebałem i wpadł Cypek i poleciało ze sceny kilka tekstów klasyków – z twoim starym rządziliśmy. Ogólnie można zfollow-upować Tedego, aby określić tamto wydarzenie - ten wieczór był twój, Cypek! pod scenę atakuj, Cypek! No, ale na powrocie i po pójściu do nocnego po bronksy jeszcze niezbyt fajna historia z dresami (stan umysłu, bo sam chodzę w dresach) się zdarzyła. Szkoda gadać, bo jakbyśmy przyszli 5 Minut Wcześniej jak nawijał VNM w Efekt Motyla, to nic by nie było. Jebać.
Konsekwencją tego imprezowania jest oczywiście Hajs, Hajs, Hajs jak Tede, a raczej jego roztrwanianie. Miałem oszczędzać na laptopa i odpuszczać jakiekolwiek wydatki i oblać jedynie zaliczony licencjat J.D. jak VNM odejście z rapgry, ale nie udało się. Na pewno nie uzbieram już do końca wakacji sumy, która stanowiła mój Cel jak 834, a więc 3 tysięcy. Chuj z tym z drugiej strony, bo laptopa, który mnie zadowoli dostanę za 2 tysiące i nie musi być taki mega super wypas. Odpuszczanie imprez na studiach to jest błąd i tego mógłbym żałować zdecydowanie bardziej niż kupienia trochę słabszego laptopa. Jeszcze co do tego jebanego licencjatu, to Gwóźdź mnie ostro wkurwił, bo tak pod koniec kwietnia zesrał się, że nie daje polskich ekwiwalentów, a sam mi mówił, że nie muszę. Musiałem przerobić połowę pracy, ale poszło i mi zaakceptował. Teraz tylko czekam, aż mi wyśle na email sprawdzony wstęp i zakończenie. W każdym razie i tak Wkurwiam Się jak Małolat, bo jakby postawił sprawę jasno od początku, a gadałem z nim już w październiku, to bym zrobił jak trzeba i już w kwietniu miał święty spokój.
Złapałem bakcyla na wędkarstwo. Zawsze sądziłem, że to strasznie nudne, nieciekawe i beznadziejne zajęcie, ale zmieniło się moje zdanie. Około miesiąc temu pierwszy raz pojechałem z ojcem nad jezioro głównie z powodu, że jest ono około 35 kilisów od miasta, a ja lubię po prostu jeździć samochodem. Jednakże sama opcja wędkowania mi się spodobała. Dwa tygodnie byłem i rzucając chyba czwarty lub piąty raz blachą złapałem dużego szczupaka! Nie wyciągnąłem go, bo się zbyt podjarałem, przestałem ciągnąć żyłkę i chciałem go wyciągnąć jak normalną małą rybę, a on się urwał. Laik jak ten raper jeszcze ze mnie, ale trening czyni mistrza. Dzisiaj też byłem i pojechałem tam z Szansą jak VNM w 2005 roku do Anglii i… wyciągnąłem szczupaka! Niewymiarowy co prawda, bo około 31 plus 1 Centymetr jak VNM, ale i tak się go wzięło. Illicit Activity jak Almighty RSO, ale jebać. Ważne, że jest. Jutro też mam nadzieję, że tam pojadę i złowię. Zapisałem się także na prawdo jazdy. Teorię już skończyłem. W sumie to te zajęcia mi się bardzo podobały, bo sądziłem, że będzie to straszna nuda i klapa. W piątek za tydzień o 8 rano będę miał pierwszą jazdę. Teorię jak i praktykę mam z Łysym – mój były nauczyciel od w-fu z gimnazjum, a nie ziomek z grupy od chlania w bursie. Zajebisty z niego jest gość ogólnie. W sumie nie widzę siebie za kierownicą, bo jechałem tylko 6 lat temu raz i było chujowo, ale skoro jakieś zjebabe baby śmigają ulicami, to dlaczego ja miałbym się tego nie nauczyć?
Na koniec powiem, że dzisiaj nastąpił pewien przełom w moim pojmowaniu rapu. Do 29 maja 2010 roku godziny mniej więcej 17:30 sądziłem, że istnieje dwóch niesamowicie niedocenianych masakratorów lirycznych w całym tym rapie – Canibus i Chino XL. Myliłem się. Jest jeszcze ktoś...
Konsekwencją tego imprezowania jest oczywiście Hajs, Hajs, Hajs jak Tede, a raczej jego roztrwanianie. Miałem oszczędzać na laptopa i odpuszczać jakiekolwiek wydatki i oblać jedynie zaliczony licencjat J.D. jak VNM odejście z rapgry, ale nie udało się. Na pewno nie uzbieram już do końca wakacji sumy, która stanowiła mój Cel jak 834, a więc 3 tysięcy. Chuj z tym z drugiej strony, bo laptopa, który mnie zadowoli dostanę za 2 tysiące i nie musi być taki mega super wypas. Odpuszczanie imprez na studiach to jest błąd i tego mógłbym żałować zdecydowanie bardziej niż kupienia trochę słabszego laptopa. Jeszcze co do tego jebanego licencjatu, to Gwóźdź mnie ostro wkurwił, bo tak pod koniec kwietnia zesrał się, że nie daje polskich ekwiwalentów, a sam mi mówił, że nie muszę. Musiałem przerobić połowę pracy, ale poszło i mi zaakceptował. Teraz tylko czekam, aż mi wyśle na email sprawdzony wstęp i zakończenie. W każdym razie i tak Wkurwiam Się jak Małolat, bo jakby postawił sprawę jasno od początku, a gadałem z nim już w październiku, to bym zrobił jak trzeba i już w kwietniu miał święty spokój.
Złapałem bakcyla na wędkarstwo. Zawsze sądziłem, że to strasznie nudne, nieciekawe i beznadziejne zajęcie, ale zmieniło się moje zdanie. Około miesiąc temu pierwszy raz pojechałem z ojcem nad jezioro głównie z powodu, że jest ono około 35 kilisów od miasta, a ja lubię po prostu jeździć samochodem. Jednakże sama opcja wędkowania mi się spodobała. Dwa tygodnie byłem i rzucając chyba czwarty lub piąty raz blachą złapałem dużego szczupaka! Nie wyciągnąłem go, bo się zbyt podjarałem, przestałem ciągnąć żyłkę i chciałem go wyciągnąć jak normalną małą rybę, a on się urwał. Laik jak ten raper jeszcze ze mnie, ale trening czyni mistrza. Dzisiaj też byłem i pojechałem tam z Szansą jak VNM w 2005 roku do Anglii i… wyciągnąłem szczupaka! Niewymiarowy co prawda, bo około 31 plus 1 Centymetr jak VNM, ale i tak się go wzięło. Illicit Activity jak Almighty RSO, ale jebać. Ważne, że jest. Jutro też mam nadzieję, że tam pojadę i złowię. Zapisałem się także na prawdo jazdy. Teorię już skończyłem. W sumie to te zajęcia mi się bardzo podobały, bo sądziłem, że będzie to straszna nuda i klapa. W piątek za tydzień o 8 rano będę miał pierwszą jazdę. Teorię jak i praktykę mam z Łysym – mój były nauczyciel od w-fu z gimnazjum, a nie ziomek z grupy od chlania w bursie. Zajebisty z niego jest gość ogólnie. W sumie nie widzę siebie za kierownicą, bo jechałem tylko 6 lat temu raz i było chujowo, ale skoro jakieś zjebabe baby śmigają ulicami, to dlaczego ja miałbym się tego nie nauczyć?
Na koniec powiem, że dzisiaj nastąpił pewien przełom w moim pojmowaniu rapu. Do 29 maja 2010 roku godziny mniej więcej 17:30 sądziłem, że istnieje dwóch niesamowicie niedocenianych masakratorów lirycznych w całym tym rapie – Canibus i Chino XL. Myliłem się. Jest jeszcze ktoś...
sobota, 17 kwietnia 2010
Bez Tytułu jak 20 Odcinek Miodowych Lat
Już Dawno jak Ascetoholix nie pisałem notki tego typu, więc nadszedł Czas jak Fok(c)us jak Ford. W ogóle to miałem we wtorek chirurgicznie usuwaną dolną lewą ósemkę, bo nie wyrżnęłaby mi się ze względu na moją krótką szczękę i przejebane ostro. Sam zabieg to nic nie bolał, ale jak znieczulenie przestawało działać to Masakra jak Teksańska Piłą Mechaniczną. Tak od 21:30 to nawet przełykanie śliny sprawiało mi taką Mękę jak Chrystusa, że miałem Suicidal Thoughts jak Biggie. Jechałem na środkach przeciwbólowych, a konkretnie Ibupromie tym Max jak Martin, ale to generalnie na efekt placebo. Opakowanie 24 tabletek, które mają niby uśmierzać wiele rodzajów bólu, kosztuje lekko ponad 12 złoty, więc jedna kapsuła 60 groszy. Nie ma co liczyć, że takie gówno naprawdę złagodzi mi ból, a to przecież jest poważna i głęboka rana, ale zawsze działa na podświadomość. Wkurwiam Się jak Małolat, bo uwierają mnie szwy, muszę jeść papki i w nocy z wczoraj na dzisiaj mnie rozrywało. Nie mam pojęcia, dlaczego, kurwa, bo z dnia na dzień wydaje się polepszać. Mam nadzieję, że to był odosobniony przypadek i To Się Nigdy Już Nie Zdarzy jak Pezet. Generalnie to chujnia ostra jak papryka, a czekać mnie może trzykrotnie jeszcze takie coś. No i jak, kurwa, ktoś chce się dowiedzieć, co znaczy prawdziwy The Pain jak Murs, to niech się podda takiemu zabiegowi.
Poza tym wkurza mnie szkoła, w której jebie jak w stajni jak w Freshu jak nawijał Tede. Nie chcę mi się w ogóle przychodzić na zajęcia i robić czegokolwiek. Zaliczyłem egzaminy już i czuję się, jakbym już był absolwentem jak ta wódka, którą piłem w poniedziałek. Kompletnie pierdolą mnie pracę domowe, kserówki czy sprawdziany. Nie spojrzałem ani razu na żadne materiały przed jakimś sprawdzianem czy czymś, a i tak wszystko mam zaliczone – byle do przodu jak Krzynówek. No i też nuży mnie otoczenie, bo jest To Samo Jak Co dzień To Samo I To Samo jak Ascetoholix. Chcę wypierdolić jak najdalej stąd jak VNM wkrótce. Pracę licencjacką to mam już skończoną praktycznie w stu procentach. Wszystko poza zakończeniem już oddałem do sprawdzenia, ale ze względu, iż muszę siedzieć w domu, to w czwartek nie byłem na konsultacji, więc zrobię to za 5 dni.
Tak jeszcze mówiąc o tych pierdolonych studiach, to ostatnio naszła mnie zajawka, aby pod koniec czerwca (ewentualnie na początku lipca) nagrać epkę, w której poruszę różne wydarzenia związane z moim pobytem w tej szkole. Pomysły na większość kawałków już mam, bo zrobię 3 poświęcone wydarzeniom imprezowym (i tym, które nie można nazwać imprezowymi ze względu na żenadę z nimi związaną) na każdym roku, 1 o Senseju, który śmiało może powiedzieć o sobie I Am Legend jak Mr. Sche, intro oraz outro. Wychodzi Na Razie jakbym mówił ,,cześć” 6 tracków. Dorzucę jeszcze 1 czy 2, ale nie wiem dokładnie, o czym będą. Możliwe, że zadedykuje któryś z nich totalnym no-skillowcom, którzy i tak tę szkołę skończą. W każdym razie teksty na pierwsze 4 utwory już mam, jednak będę musiał dokonać poprawek, aby mniej więcej linijki były równe, abym nie wypadał z pętli. Zresztą nawet, jak będę wypadał, to Mam Wyjebane jak Firma, bo robię to dla siebie, a nie dla kontraktu z wytwórnią czy przychylnych opinii. Chciałem wszystko napisać na podwójnych rymach (wpływ VNM’a), ale nie dam rady. Najważniejsze, aby wersy były mniej więcej równe i oddawały sens tego, co chce przekazać, a z tym też będzie trochę pracy. Chociaż jedną zwrotkę, która jest linijkowo mniej więcej równa, mam na podwójnych. No i też od czasu do czasu w innych tekstach trafi się rym podwójny, a nawet potrójny!
3 rok i od razu stonowanie z mej strony
nie chodzi o nie posiadanie tej mamony
Będę potrzebował jeszcze fajnego programu do nagrywania pod instrumentale, cierpliwości, czasu i wolnej chaty. Myślę, że w pierwszych dniach lipca wyrobię się ze wszystkim. Chyba że zmienię zdanie i stracę chęci, a to nie jest wykluczone.
Jak była mowa o VNM'ie, który jest w chuj podobny do mego kumpla z grupy, i potrójnych to:
Poza tym wkurza mnie szkoła, w której jebie jak w stajni jak w Freshu jak nawijał Tede. Nie chcę mi się w ogóle przychodzić na zajęcia i robić czegokolwiek. Zaliczyłem egzaminy już i czuję się, jakbym już był absolwentem jak ta wódka, którą piłem w poniedziałek. Kompletnie pierdolą mnie pracę domowe, kserówki czy sprawdziany. Nie spojrzałem ani razu na żadne materiały przed jakimś sprawdzianem czy czymś, a i tak wszystko mam zaliczone – byle do przodu jak Krzynówek. No i też nuży mnie otoczenie, bo jest To Samo Jak Co dzień To Samo I To Samo jak Ascetoholix. Chcę wypierdolić jak najdalej stąd jak VNM wkrótce. Pracę licencjacką to mam już skończoną praktycznie w stu procentach. Wszystko poza zakończeniem już oddałem do sprawdzenia, ale ze względu, iż muszę siedzieć w domu, to w czwartek nie byłem na konsultacji, więc zrobię to za 5 dni.
Tak jeszcze mówiąc o tych pierdolonych studiach, to ostatnio naszła mnie zajawka, aby pod koniec czerwca (ewentualnie na początku lipca) nagrać epkę, w której poruszę różne wydarzenia związane z moim pobytem w tej szkole. Pomysły na większość kawałków już mam, bo zrobię 3 poświęcone wydarzeniom imprezowym (i tym, które nie można nazwać imprezowymi ze względu na żenadę z nimi związaną) na każdym roku, 1 o Senseju, który śmiało może powiedzieć o sobie I Am Legend jak Mr. Sche, intro oraz outro. Wychodzi Na Razie jakbym mówił ,,cześć” 6 tracków. Dorzucę jeszcze 1 czy 2, ale nie wiem dokładnie, o czym będą. Możliwe, że zadedykuje któryś z nich totalnym no-skillowcom, którzy i tak tę szkołę skończą. W każdym razie teksty na pierwsze 4 utwory już mam, jednak będę musiał dokonać poprawek, aby mniej więcej linijki były równe, abym nie wypadał z pętli. Zresztą nawet, jak będę wypadał, to Mam Wyjebane jak Firma, bo robię to dla siebie, a nie dla kontraktu z wytwórnią czy przychylnych opinii. Chciałem wszystko napisać na podwójnych rymach (wpływ VNM’a), ale nie dam rady. Najważniejsze, aby wersy były mniej więcej równe i oddawały sens tego, co chce przekazać, a z tym też będzie trochę pracy. Chociaż jedną zwrotkę, która jest linijkowo mniej więcej równa, mam na podwójnych. No i też od czasu do czasu w innych tekstach trafi się rym podwójny, a nawet potrójny!
3 rok i od razu stonowanie z mej strony
nie chodzi o nie posiadanie tej mamony
Będę potrzebował jeszcze fajnego programu do nagrywania pod instrumentale, cierpliwości, czasu i wolnej chaty. Myślę, że w pierwszych dniach lipca wyrobię się ze wszystkim. Chyba że zmienię zdanie i stracę chęci, a to nie jest wykluczone.
Jak była mowa o VNM'ie, który jest w chuj podobny do mego kumpla z grupy, i potrójnych to:
niedziela, 14 marca 2010
It's showtime!
W ogóle to w piątek zawirusował mi się komputer po tym, jak wszedłem na stronę Bayernu i wszystko zaczęło mi sie zamulać - filmiki na youtubie, fifa, gg itd. Wkurwiło mnie to ostro i postanowiłem odciążyć dysk D, więc zgrałem ponad 40 giga muzyki na 10 płyt DVD. Potem zrobiłem defragmentacje obydwu dysków. Z racji, że defragmentacja trwała długo, to nie mogłem nic robić na kompie i oglądałem sobie telewizję, w której puszczali film Beetlejuice z 1988 roku.
No i spodobał mi się, a ze względu na to, iż bajką o tym samym tytule jarałem się w dzieciństwie, postanowiłem sobie zacząć znowu ją oglądać. Tym razem na youtubie i oczywiście po angielsku, bo po pierwsze nie ma innej opcji, a po drugie tak jest fajniej. Ogólnie to jest chore gówno i nie polecam ludziom o słabym zdrowiu i tym, którzy nie oglądali tego w dzieciństwie, bo pewnie im się nie spodoba i nie ogarną zajawki.
Nie oglądać tego w dzieciństwie? Kurwa, kto tego nie oglądał, jak był mały, to miał nieźle zjebane dziecieństwo:
http://www.youtube.com/watch?v=jk_vvQ4uq_o
Nie da rady umieścić tego intra na stronie niestety, więc trzeba wejść w linka. Za to mozna umieścić ten wstęp, ale jest on gorszy od poprzedniego, co nie zmienia fakty, że jest dobry, bo wszystko związane z tą bajkę jest co najmniej dobre:
No i tak z innej beczki to zajarałem się Peerzet'em dzięki Makaveliemu. Jest to o tyle sukces, że ja po prostu niezbyt trawię gości z polskiego podziemia, a wyjątkiem był i jest VNM. Dochodzi teraz do niego Przemuś, który jest tekstowo dla mnie mistrzem. Dwuznaczności i follow-upy sypią się jak dziwki z tanich dyskotek.
No i spodobał mi się, a ze względu na to, iż bajką o tym samym tytule jarałem się w dzieciństwie, postanowiłem sobie zacząć znowu ją oglądać. Tym razem na youtubie i oczywiście po angielsku, bo po pierwsze nie ma innej opcji, a po drugie tak jest fajniej. Ogólnie to jest chore gówno i nie polecam ludziom o słabym zdrowiu i tym, którzy nie oglądali tego w dzieciństwie, bo pewnie im się nie spodoba i nie ogarną zajawki.
Nie oglądać tego w dzieciństwie? Kurwa, kto tego nie oglądał, jak był mały, to miał nieźle zjebane dziecieństwo:
http://www.youtube.com/watch?v=jk_vvQ4uq_o
Nie da rady umieścić tego intra na stronie niestety, więc trzeba wejść w linka. Za to mozna umieścić ten wstęp, ale jest on gorszy od poprzedniego, co nie zmienia fakty, że jest dobry, bo wszystko związane z tą bajkę jest co najmniej dobre:
No i tak z innej beczki to zajarałem się Peerzet'em dzięki Makaveliemu. Jest to o tyle sukces, że ja po prostu niezbyt trawię gości z polskiego podziemia, a wyjątkiem był i jest VNM. Dochodzi teraz do niego Przemuś, który jest tekstowo dla mnie mistrzem. Dwuznaczności i follow-upy sypią się jak dziwki z tanich dyskotek.
wtorek, 2 marca 2010
AS LONG AS I'M NOT LOCKED EVERYTHING IS ALL GOOD...
Ostatnio doszedłem do wniosku, że zbyt panikuje, histeryzuje i przejmuje się banalnymi sprawami. Oczywiście panuje relatywizm jak 2cztery7, ale owe problemy, nad którymi się zamartwiam są faktycznie banalne w porównaniu do tego, jak mam naprawdę dobrze w życiu.
Życie to Walka jak Bezimienni i nie można oczekiwać, że będzie ciągle usłane różami. Trzeba zawsze starać się patrzeć optymistycznie i doceniać przelotne rzeczy. Wiem, to tylko w teorii jest łatwo mówić, ale jak człowiek zamiast się zamartwiać spojrzy, ile dobrego go w życiu spotyka - rodzina, dom nad głową, jedzenie, znajomi (chociaż tutaj jest ogólnie Most Friendships Are Fake jak C.O.S.) i przestanie się dołować, to Na Serio jak Peja łatwiej będzie sobie poradzić z problemami. Może nie uda się ich wyeliminować, ale można sprowadzić na drugi plan i zmniejszyć ich negatywną moc oddziaływania.
Życie Jest Jedno jak 834 i nie można marnować cennego czasu na zamartwianie się. Trzeba starać się wykorzystać go jak najlepiej, aby potem nie żałować, jak czegoś zabraknie. Chodzi mi, że jak dajmy na to słuchasz sobie muzyki spokojnie, a dziadek chce z tobą pograć w karty, to przerwij to jebane słuchanie i zagraj z nim, bo nie przerywa ci, dlatego że sprawia mu to przyjemność, a po prostu chce z tobą pobyć. Zagraj z nim, bo ma już swoje lata i tak naprawdę może w każdej chwili umrzeć, a ty będziesz miał czas, aby sobie muzyki posłuchać.
Wyobraź sobie taką sytuację, że twój dziadek chce z tobą porozmawiać czy też pograć w karty lub obejrzeć coś w telewizji, a ty jesteś zajęty (np. słuchasz muzyki czy tam gadasz z kimś na gg) i odmawiasz. Następnego dnia dowiadujesz się, że dziadek umarł. No i co wtedy? Plucie w mordę i żal. Oczywiście smutek również, ale żal przede wszystkim, bo jednak nie poświęciłeś dziadkowi ostatnich (jak się potem okaże) chwil w jego życiu, bo wolałeś słuchać sobie muzyki, co możesz zawsze zrobić. No właśnie, a ja Nie Chcę Żałować jak Borixon, dlatego czas na Changes jak Tupak.
Dlatego teraz już na poważnie wyznaję zasadę jak Betrayl:
AS LONG AS I’M NOT LOCKED, EVERYTHING IS ALL GOOD...
Życie to Walka jak Bezimienni i nie można oczekiwać, że będzie ciągle usłane różami. Trzeba zawsze starać się patrzeć optymistycznie i doceniać przelotne rzeczy. Wiem, to tylko w teorii jest łatwo mówić, ale jak człowiek zamiast się zamartwiać spojrzy, ile dobrego go w życiu spotyka - rodzina, dom nad głową, jedzenie, znajomi (chociaż tutaj jest ogólnie Most Friendships Are Fake jak C.O.S.) i przestanie się dołować, to Na Serio jak Peja łatwiej będzie sobie poradzić z problemami. Może nie uda się ich wyeliminować, ale można sprowadzić na drugi plan i zmniejszyć ich negatywną moc oddziaływania.
Życie Jest Jedno jak 834 i nie można marnować cennego czasu na zamartwianie się. Trzeba starać się wykorzystać go jak najlepiej, aby potem nie żałować, jak czegoś zabraknie. Chodzi mi, że jak dajmy na to słuchasz sobie muzyki spokojnie, a dziadek chce z tobą pograć w karty, to przerwij to jebane słuchanie i zagraj z nim, bo nie przerywa ci, dlatego że sprawia mu to przyjemność, a po prostu chce z tobą pobyć. Zagraj z nim, bo ma już swoje lata i tak naprawdę może w każdej chwili umrzeć, a ty będziesz miał czas, aby sobie muzyki posłuchać.
Wyobraź sobie taką sytuację, że twój dziadek chce z tobą porozmawiać czy też pograć w karty lub obejrzeć coś w telewizji, a ty jesteś zajęty (np. słuchasz muzyki czy tam gadasz z kimś na gg) i odmawiasz. Następnego dnia dowiadujesz się, że dziadek umarł. No i co wtedy? Plucie w mordę i żal. Oczywiście smutek również, ale żal przede wszystkim, bo jednak nie poświęciłeś dziadkowi ostatnich (jak się potem okaże) chwil w jego życiu, bo wolałeś słuchać sobie muzyki, co możesz zawsze zrobić. No właśnie, a ja Nie Chcę Żałować jak Borixon, dlatego czas na Changes jak Tupak.
Dlatego teraz już na poważnie wyznaję zasadę jak Betrayl:
AS LONG AS I’M NOT LOCKED, EVERYTHING IS ALL GOOD...
wtorek, 9 lutego 2010
Jak kupisz mi dżinsy, to zrobię ci loda
No właśnie takim akcentem chciałbym rozpocząć tę notkę - http://www.youtube.com/watch?v=UZ9P88qI4o8
Obejrzałem sobie ostatnio „Galerianki” no i nie powiem, bo potężna beka. Wiem, że ten film traktuje o poważnych problemach, które wcale nie są śmieszne, ale cała ta otoczka, prowadzenie się, filozofia oraz ksywy (ta gruba zwie się Dziura hahahah) galerianek nie pozwalają mi zachować powagi. Z tekstów Mileny galerianki to można by (wręcz powinno się!) zrobić Biblię. Wiadomo, chodzi o życie na POZIOMIE.
No i w sumie to zmartwiłem się, bo po obejrzeniu dowiedziałem się, że nie mam szans u żadnej porządnej galerianki, gdyż mój telefon nie spełnia standardów i wymagań postawionych przez Milenkę, która twierdzi (a prawi bardzo mądrze i należy się jej słuchać bardziej niż księdza!), że po telefonie to można rozpoznać człowieka. Jak ktoś jej wyciąga jakiegoś starego Alcatela, to morze zapomnieć o wszystkim. Niestety, ale brutalna jest rzeczywistość.
Jestem niezmiernie usatysfakcjonowany, że mam z PNJA 4,0. Nie tylko sprawiło mi to ogólną radość z samego wyniku, ale też, dlatego że w końcu oficjalnie (w zasadzie z najważniejszych egzaminów na studiach moich) potwierdziłem, iż to, co dla mnie jest podłogą, dla większości mojej grupy sufitem. Tak to mimo wyraźnej różnicy poziomów miałem oceny praktycznie takie same jak większość, jednak teraz jest inaczej. Ktoś mógłby rzec, że jestem zarozumiały, ale po prostu stwierdzam fakty, a The Truth Hurts jak Ed O.G.
Tak poza tym to połączyli moją grupę z grupą Rafała i będzie nas łącznie około 25 osób. To nawet sporo, ale mi to nie robi różnicy, bo już praktycznie większość siebie zna, więc jakoś nieswojsko nikomu nie powinno być. Chociaż taki natłok ludzi może przeszkadzać tym, którzy enjoy the silence hłehłehłehłe. Beka toczy się jak wielka kula śniegu i tylko przybiera rozmiarów.
W ogóle to wciąż ostro jaram się gangsta-rapem. W niedziele zacząłem jechać z dyskografią Spice1’a. Zobaczymy, jak koleżka sprawuje się na płytach po 94 roku, bo właśnie ich nie słyszałem. Jednak nie sądzę, abym się zawiódł, bo mi się jego muzyka podobała od pierwszego kontaktu z nią, w zasadzie z jedynie kawałkiem „Killafornia” gdzieś tak w 2005 roku, bo pierwsze płyty Spice’a słuchałem rok później.
Ostatnimi dniami naszła mnie refleksja na temat, czy w ludziach, których poznałem 3-4 lata na forach, nadal kipi taka sama zajawka na rap jak kiedyś. Pogadałem z niektórymi na ten temat (niektórych stanowiska znałem już wcześniej) no i tylko nieliczni siedzą w tym tak, jak dawniej. Wiążę się to z brakiem zapału, chęci i czasu. Szkoda, że Times Are Changing jak Sir Dyno…
Ja jaram się rapem co najmniej tak ostro jak w 2006 czy 2007 i nie zamierzam przestać pogłębiać zajawki oraz poznawać nowych płyt.
KILLACALI IS THE STATE WITH THE DRIVE BY’S - http://www.youtube.com/watch?v=j2fLVShoLWU
Obejrzałem sobie ostatnio „Galerianki” no i nie powiem, bo potężna beka. Wiem, że ten film traktuje o poważnych problemach, które wcale nie są śmieszne, ale cała ta otoczka, prowadzenie się, filozofia oraz ksywy (ta gruba zwie się Dziura hahahah) galerianek nie pozwalają mi zachować powagi. Z tekstów Mileny galerianki to można by (wręcz powinno się!) zrobić Biblię. Wiadomo, chodzi o życie na POZIOMIE.
No i w sumie to zmartwiłem się, bo po obejrzeniu dowiedziałem się, że nie mam szans u żadnej porządnej galerianki, gdyż mój telefon nie spełnia standardów i wymagań postawionych przez Milenkę, która twierdzi (a prawi bardzo mądrze i należy się jej słuchać bardziej niż księdza!), że po telefonie to można rozpoznać człowieka. Jak ktoś jej wyciąga jakiegoś starego Alcatela, to morze zapomnieć o wszystkim. Niestety, ale brutalna jest rzeczywistość.
Jestem niezmiernie usatysfakcjonowany, że mam z PNJA 4,0. Nie tylko sprawiło mi to ogólną radość z samego wyniku, ale też, dlatego że w końcu oficjalnie (w zasadzie z najważniejszych egzaminów na studiach moich) potwierdziłem, iż to, co dla mnie jest podłogą, dla większości mojej grupy sufitem. Tak to mimo wyraźnej różnicy poziomów miałem oceny praktycznie takie same jak większość, jednak teraz jest inaczej. Ktoś mógłby rzec, że jestem zarozumiały, ale po prostu stwierdzam fakty, a The Truth Hurts jak Ed O.G.
Tak poza tym to połączyli moją grupę z grupą Rafała i będzie nas łącznie około 25 osób. To nawet sporo, ale mi to nie robi różnicy, bo już praktycznie większość siebie zna, więc jakoś nieswojsko nikomu nie powinno być. Chociaż taki natłok ludzi może przeszkadzać tym, którzy enjoy the silence hłehłehłehłe. Beka toczy się jak wielka kula śniegu i tylko przybiera rozmiarów.
W ogóle to wciąż ostro jaram się gangsta-rapem. W niedziele zacząłem jechać z dyskografią Spice1’a. Zobaczymy, jak koleżka sprawuje się na płytach po 94 roku, bo właśnie ich nie słyszałem. Jednak nie sądzę, abym się zawiódł, bo mi się jego muzyka podobała od pierwszego kontaktu z nią, w zasadzie z jedynie kawałkiem „Killafornia” gdzieś tak w 2005 roku, bo pierwsze płyty Spice’a słuchałem rok później.
Ostatnimi dniami naszła mnie refleksja na temat, czy w ludziach, których poznałem 3-4 lata na forach, nadal kipi taka sama zajawka na rap jak kiedyś. Pogadałem z niektórymi na ten temat (niektórych stanowiska znałem już wcześniej) no i tylko nieliczni siedzą w tym tak, jak dawniej. Wiążę się to z brakiem zapału, chęci i czasu. Szkoda, że Times Are Changing jak Sir Dyno…
Ja jaram się rapem co najmniej tak ostro jak w 2006 czy 2007 i nie zamierzam przestać pogłębiać zajawki oraz poznawać nowych płyt.
KILLACALI IS THE STATE WITH THE DRIVE BY’S - http://www.youtube.com/watch?v=j2fLVShoLWU
wtorek, 26 stycznia 2010
Compton, Geah!
Kontrastywną mam do przodu, a co ważniejsze zdałem z jebanego niemieckiego za pierwszym podejściem i po 1,5 rocznej męczarni mówię mu VERPISS DICH!
_
Jutro tylko literatura, której się nie boję, bo nawet, jak nie zdam, to poprawię na Sto Procent jak Tour. PNJA powinna pójść gładko.
_ Poza tym to tak, jak w czerwcu - gardzę tymi, którzy zaliczą literaturę, a nie zaliczą gramatyki!
_
_
No, a tak odbijając od szkoły, to zrobiłem sobie od soboty Compton z chaty, gdyż cały czas słucham MC Eiht'a - najlepszy raper z CPT i w ogóle chyba najlepszy gangsterski narrator z West Side.
Jaram się ostro. Ściągnąłem nawet brakujące solówki (około 6) plus 2 płyty Eiht'a z Spice1 (który jest na zdjęciu lekko w tle) i liczę na nie mały rozpierdol. No, ale trochę czasu minie zanim dojdę do nich, bo na razie katuję "Section 8" z 1999 roku.
_

_
I JUST ATE, IT'S A QUATER TO 8, I'M IN SECTION 8 WITH MC EIHT AND A 38 - słuchać i uczyć sie na pamięć!
Geah!
sobota, 23 stycznia 2010
Back to oldschool
Wczoraj skurwiłem ryj w klasycznym stylu - browary plus potem zołądkowa miętowa. Oczywiście szczytny rytuał miał miejsce w świątymi -na Zduńskiej. Muszę powiedzieć, że...
Maks udała się najba.
Nikt na skacowany łeb mi się nie wjebie.
http://www.youtube.com/watch?v=BMdbA_R3Yew
Maks udała się najba.
Nikt na skacowany łeb mi się nie wjebie.
http://www.youtube.com/watch?v=BMdbA_R3Yew
środa, 20 stycznia 2010
DO YOU BELIEVE IN TIME TRAVEL?
Wczoraj obejrzałem sobie film, który polecił mi Kjózko - Donnie Darko i moja psychika została oficjalnie rozjebana w pył!
Jeszcze takiego genialnego filmu nie widziałem. Bardziej zmusił mnie do myślenia niż Efekt Motyla jak 834.
Motywy, sceny, dialogi, konstrukcja i przedstawienie zdarzeń, kwestie psychologiczne, muzyka no i wreszcie magiczne zdanie z około 40 minuty filmu "Do you believe in time travel?" - wszystko skomulowane sprawiło, że szczytowałem nie raz podczas oglądania, a szczególnie w okolicach 40 minuty.
Gardzę negatywnymi opiniami i hejtami jak Mes tymi, którzy kojarzą bylejakiego grafomana z Def Jux, a nie wiedzą, kim jest DJ Quik. Film to pierdolone arcydzieło, które obejrzę jeszcze na pewno nie raz. To po prostu kopie, kopie, kopie i jeszcze raz kopie.
Co więcej, ten film jest w wielkim stopniu ziszczeniem tego, co chciałem ponad 2 lata temu, aby się wydarzyło w mandze Naruto. Podwójny chuj ci w dupę Kishimoto - po pierwsze gardzę twoją mangą, a na dodatek znalazłem moje wymarzone rozwiązanie zupełnie gdzie indziej. To jest mega!
Dzisiaj sobie obejrzę S Darko, a więc kontynuację. Nie liczę na równie wybitne dzieło jak Donnie Darko. Po obejrzeniu S Darko pewnie stwierdzę, że Donnie Darko to film, którego nie powinno się robić dalszej części, gdyż nie ma praktycznie szans równać się z pierwszą (jak np. Efekt Motyla), ale to nic.
Ciężko wybrać najlepszą scenę, bo takich mega-ultra jak transformacje Boo (jak kto woli Bubu) jest sporo.
Jednak chyba najbardziej ryje banię (oczywiście po obejrzeniu całego filmu) końcówka - http://www.youtube.com/watch?v=2PUFJmsCZLE
Poza tym zarąbista piosenka leci w tle, a słowa idealnie pasują do tego, co się stało, mając na uwadzę całą fabułę.
The Dreams in which I'm dying are the best I've ever had

Motywy, sceny, dialogi, konstrukcja i przedstawienie zdarzeń, kwestie psychologiczne, muzyka no i wreszcie magiczne zdanie z około 40 minuty filmu "Do you believe in time travel?" - wszystko skomulowane sprawiło, że szczytowałem nie raz podczas oglądania, a szczególnie w okolicach 40 minuty.

Co więcej, ten film jest w wielkim stopniu ziszczeniem tego, co chciałem ponad 2 lata temu, aby się wydarzyło w mandze Naruto. Podwójny chuj ci w dupę Kishimoto - po pierwsze gardzę twoją mangą, a na dodatek znalazłem moje wymarzone rozwiązanie zupełnie gdzie indziej. To jest mega!

Ciężko wybrać najlepszą scenę, bo takich mega-ultra jak transformacje Boo (jak kto woli Bubu) jest sporo.
Jednak chyba najbardziej ryje banię (oczywiście po obejrzeniu całego filmu) końcówka - http://www.youtube.com/watch?v=2PUFJmsCZLE
Poza tym zarąbista piosenka leci w tle, a słowa idealnie pasują do tego, co się stało, mając na uwadzę całą fabułę.
The Dreams in which I'm dying are the best I've ever had
_
PS: Film da się interpretować na wiele sposobów. Ja jeszcze swojej teorii nie ułożyłem, bo targają mną ambiwalentne uczucia, czytam opinie innych i ciągle się zastanawiam (co jest tylko plusem dla Donnie Darko). Może kiedyś przedstawię szerzej wnioski, do których doszedłem. O ile oczywiście uda mi się do nich dość, w co wątpię...
wtorek, 12 stycznia 2010
ROZKMINA
Jest godzina prawie 3 w nocy, jutro (w zasadzie to dzisiaj) muszę wstać najpóźniej o 8:30, bo jadę na 9:40 do szkoły, więc teraz powinienem juz spać, ale tego nie robię, bo mam wyjebane jak Boski Roman.
Słucham sobie C.O.S.'a i naszła mnie rozkmina na temat fenomenu portali społecznościowych typu fotka.pl, nasza-klasa oraz, jakże modny ostatnimi czasy, chłonący to coraz większe rzesze ludzi (szczególnie młodych), facebook.
Nie ogarniam, dlaczego ludzi tak ciągnie do zakładania sobie kont na takich portalach i wklejaniu swoich fotek i dodawaniu 543493219219219 znajomych, z których tak naprawdę znają może 10 %, a reszte to tacy ich znajomi, że jestem ciekawy, co by zrobili, jakby jakiegoś z nich spotkali na schodach jak Eis. Żenia.
Czy naprawdę ludzie są tacy, ze nie potrafią znaleźć sobie czegoś innego do roboty? Czy posiadanie konta na takim portalu czyni ich kimś? Czy zwiększa poczucie własnej wartości? Czy potrzebują lansu internetowego i propsów internetowych?
Nie wiem. Czasami myślę, ze tak. Jednak z drugiej strony wielu ludzi, którzy mają tam konta, znam osobiście i są to normalne oraz inteligentle osoby. Trochę paradoks jak Fu.
Jeszcze chciałbym zaznaczyć, że posiadanie konta na takim portalu trochę "zakrzywia" relacje społeczne. Dajmy na to, że osoba X ma w znajomych osobę Y, ale nie znają się zbytnio, nie rozmawiają i w ogóle nie łączy ich nic poza faktem, że kiedyś tam chodzili do tej samej szkoły. No i osoba X wstawia zdjęcie, natomiast Y dodaje komentarz "wow, fajna bluzka, pozdro". No i co w tym złego? To, kurwa, że w rzeczywistości osoba Y nigdy by nie podeszła do osoby X i jej tego nie powiedziała, bo wtedy byłaby narazona na konfrontację wzrokową i mozliwe, ze byłaby zobligowana (skoro zaczęła gadkę) jakoś pociągnąć i rozwinąć rozmowę.
No, a przed monitorem do takiego czegoś nie dojdzie, więc osoba Y czuje się bezpiecznie.
Generalnie to musiałem o tym napisać, bo mnie wzięło. No, a teraz obejrzę sobie odcinek "Are You Afraid of the Dark?" (kto tego nie zna, niech poderznie sobie gardło tępą łyżką jak Tede w "X"), bo zawsze oglądam przed snem.
Zasnę pewnie po 4, wstanę o 8:30, czyli będę spał krócej niz Lukasyno!
Słucham sobie C.O.S.'a i naszła mnie rozkmina na temat fenomenu portali społecznościowych typu fotka.pl, nasza-klasa oraz, jakże modny ostatnimi czasy, chłonący to coraz większe rzesze ludzi (szczególnie młodych), facebook.
Nie ogarniam, dlaczego ludzi tak ciągnie do zakładania sobie kont na takich portalach i wklejaniu swoich fotek i dodawaniu 543493219219219 znajomych, z których tak naprawdę znają może 10 %, a reszte to tacy ich znajomi, że jestem ciekawy, co by zrobili, jakby jakiegoś z nich spotkali na schodach jak Eis. Żenia.
Czy naprawdę ludzie są tacy, ze nie potrafią znaleźć sobie czegoś innego do roboty? Czy posiadanie konta na takim portalu czyni ich kimś? Czy zwiększa poczucie własnej wartości? Czy potrzebują lansu internetowego i propsów internetowych?
Nie wiem. Czasami myślę, ze tak. Jednak z drugiej strony wielu ludzi, którzy mają tam konta, znam osobiście i są to normalne oraz inteligentle osoby. Trochę paradoks jak Fu.
Jeszcze chciałbym zaznaczyć, że posiadanie konta na takim portalu trochę "zakrzywia" relacje społeczne. Dajmy na to, że osoba X ma w znajomych osobę Y, ale nie znają się zbytnio, nie rozmawiają i w ogóle nie łączy ich nic poza faktem, że kiedyś tam chodzili do tej samej szkoły. No i osoba X wstawia zdjęcie, natomiast Y dodaje komentarz "wow, fajna bluzka, pozdro". No i co w tym złego? To, kurwa, że w rzeczywistości osoba Y nigdy by nie podeszła do osoby X i jej tego nie powiedziała, bo wtedy byłaby narazona na konfrontację wzrokową i mozliwe, ze byłaby zobligowana (skoro zaczęła gadkę) jakoś pociągnąć i rozwinąć rozmowę.
No, a przed monitorem do takiego czegoś nie dojdzie, więc osoba Y czuje się bezpiecznie.
Generalnie to musiałem o tym napisać, bo mnie wzięło. No, a teraz obejrzę sobie odcinek "Are You Afraid of the Dark?" (kto tego nie zna, niech poderznie sobie gardło tępą łyżką jak Tede w "X"), bo zawsze oglądam przed snem.
Zasnę pewnie po 4, wstanę o 8:30, czyli będę spał krócej niz Lukasyno!
piątek, 8 stycznia 2010
SYNEK, JAK JA CIĘ PIERDOLNĘ, TO CIĘ KREW ZALEJE!
Wkurwia mnie zima, śnieg, zimno, wiatr, stanie na przestankach i czekanie w tym mrozie na autobusy, w których jest syf jak u mnie na górze segmentu albo i jeszcze gorzej. Poza tym muszę wkońcu przestawić się na wstawanie i zasypianie o regularnych porach i to ma nie być 11 rano i 3 w nocy jak się często zdarza. No, ale pewnie tylko tak mówię, że się ogarnę jak Małolat, a i tak będzie jak codzień to samo jak Ascetoholix.
Poza tym zbliża się koniec semestru, więc zaliczenia a potem egzaminy (jebać niemiecki, pozdro dla Helgi).
Muszę przetłumaczyć dwa teksty na tłumaczenie i przekład no i zrobić prezentację na pierdoloną literaturę. Oczywiście będę czytał z kartki, a nie pucował się o wyższą ocenę, mówiąc z pamięci, bo tak robią lamusy morskie. (btw nadal gardzę tymi, którzy zaliczą egzamin z literatury, a nie zaliczą gramatyki!). No, a poza tym z PNJ mam spokój - tak być musiało (bo ja to nie pizda tylko właściwy człowiek na właściwym miejscu!) jak Molesta, a w zasadzie Wilk co z lamusami się nie pieści i jebie leszczy! Czy tam odwrotnie. Nieważne.
Gwoźdź sprawdził mi pierwszy rozdział pracy na dyplom i powiedział, że jest dobrze, ale i tak się trochę motał. W każdym razie myślę, że zrozumiałem OCB jak Ostry.
Nie mam ostatnio zajawki, aby sie czymś jarać. Chciałem ściągnąć sobie płytę Madvillain, ale, kurwa, w tym zasranym internecie nie ma ani jednego działającego linku! To jest skandal i większa żenia niż "Po Robocie" Meza czy Jędker i jego melanż z Zodakiem czy chuj wie, z kim. Jeden ziomek obiecał, że mi wrzuci ją na serwer, więc w tym jedyna nadzieja.
Mam za to inne zajawki - oglądam sobie na youtubie dwa seriale (oczywiście z dubbingiem angielskim, bo musi być Progres jak 1z2), które kojarzą się z moim dorastaniem - Alf oraz Are You Afraid of The Dark?. No i jest fajnie jak po kilku bronksach w doborowym towarzystwie.
No i beka jest niesamowita z "Niezapomnianej Osiemnastki" no i jej miliona przeróbek, które ujrzały światło dziennie.
Dobra.
- Koniec imprezy!
- Ale notka!
- Co, kurwa, notka? Nie ma takiego pisania! Dziękuję, dobranoc.
Poza tym zbliża się koniec semestru, więc zaliczenia a potem egzaminy (jebać niemiecki, pozdro dla Helgi).
Muszę przetłumaczyć dwa teksty na tłumaczenie i przekład no i zrobić prezentację na pierdoloną literaturę. Oczywiście będę czytał z kartki, a nie pucował się o wyższą ocenę, mówiąc z pamięci, bo tak robią lamusy morskie. (btw nadal gardzę tymi, którzy zaliczą egzamin z literatury, a nie zaliczą gramatyki!). No, a poza tym z PNJ mam spokój - tak być musiało (bo ja to nie pizda tylko właściwy człowiek na właściwym miejscu!) jak Molesta, a w zasadzie Wilk co z lamusami się nie pieści i jebie leszczy! Czy tam odwrotnie. Nieważne.
Gwoźdź sprawdził mi pierwszy rozdział pracy na dyplom i powiedział, że jest dobrze, ale i tak się trochę motał. W każdym razie myślę, że zrozumiałem OCB jak Ostry.
Nie mam ostatnio zajawki, aby sie czymś jarać. Chciałem ściągnąć sobie płytę Madvillain, ale, kurwa, w tym zasranym internecie nie ma ani jednego działającego linku! To jest skandal i większa żenia niż "Po Robocie" Meza czy Jędker i jego melanż z Zodakiem czy chuj wie, z kim. Jeden ziomek obiecał, że mi wrzuci ją na serwer, więc w tym jedyna nadzieja.
Mam za to inne zajawki - oglądam sobie na youtubie dwa seriale (oczywiście z dubbingiem angielskim, bo musi być Progres jak 1z2), które kojarzą się z moim dorastaniem - Alf oraz Are You Afraid of The Dark?. No i jest fajnie jak po kilku bronksach w doborowym towarzystwie.
No i beka jest niesamowita z "Niezapomnianej Osiemnastki" no i jej miliona przeróbek, które ujrzały światło dziennie.
Dobra.
- Koniec imprezy!
- Ale notka!
- Co, kurwa, notka? Nie ma takiego pisania! Dziękuję, dobranoc.
niedziela, 3 stycznia 2010
Początek jak O.S.T.R.
Zakładam bloga pod wpływem spontanicznej zajawki, a spontaniczne zajawki powinno się realizować jeżeli nie wykraczają poza rzeczywistość. Poza tym jest nowy rok, więc należy dokonać jakiś zmian w swoim życiu.
Tytuł bloga nie jest jakiś mega wyrafinowany i przeszywający, ale akurat to przyszło mi do głowy. Będę głównie pisał o rapie (moja mania, kurwa!), ale znajdą się też posty na temat mojego życia oraz piłki nożnej. To tyle w ramach wstępu.
Jako że mamy nowy rok, to panuje moda (generalnie nie ulegam trendom i przeważnie jestem w opozycji do mainstreamu jak Guru) na robienie postanowień. Ja również kilka takowych sobie ustaliłem:
1)Mniej nerwów, agresji i bluźnienia.
2)Koniec kariery jako crazy boris. Czyli koniec wchodzenia na serwery Medal of Honor tylko po to, aby jako crazy boris - zarówno skin oraz ksywa - blokować drzwi, ranić graczy własnej drużyny czy też jakkolwiek przeszkadzać w grze. W każdym razie i tak jestem praktycznie pobanowany na wszystkich możliwych serwerach i mogę "grać" tylko wtedy, kiedy adminów czy moderatów nie ma online (trudno to wyczuć czasami, bo te skurwysnynki zmieniają nicki!)
3)Definitywnie skończyć wchodzić (nawet dla czystej beki z jej społeczności, bo w sumie wchodziłem tylko z tego powodu no i jeszcze z nudy) na najwięszką skazę i pomyłkę w dziejach polskiego (nawet i światowego!) internetu. Portal, który, wg statystyk, był w minionym roku najczęściej odwiedzaną stroną (poza google) przez Polaków! Portal, który jest najlepszy synonimem słowa ''żenia''. Portal, którego ambicja jest większa od tempratury Słońca, kiedy za 5-6 miliardów lat stanie się ono Czerwonym Olbrzymem i pochłonie nasz Układ Słoneczny (to taka naukowa dygresja aby członkowie portalu, o którym mówię trochę poszerzyli swoją wiedzę na temat otaczającego ich świata, która nie ogranicza się do tego, jak napisać komentarzyk czy dodać nową fotkę). Oczywiście mam na myśli naszą-klase, pomijając ze tez są tam normalni ludzie, ale generalnie to jest żenia i kraina pokemonów. Nawet fotka.pl > nasza.klasa.
4)Ograniczyć wydawanie hajsu na zbędne produkty np. wszelkiego rodzaju fast foody (lepiej sobie zrobić kanapkę z salami!) czy inne niepotrzebne rzeczy.
5)Zacząć ćwiczyć hantelkami. Ćwiczyć nie przez 2 tygodnie tak, jak to było w wakacje, ale regularnie, codziennie, aby trochę nabrać siły i sprawić, aby moje ramiona nie wyglądały jak sflaczałe kabanosy.
No, to by było na tyle w tej dziewiczej notce. W następnej napisze o 10 najlepszych płytach, które ujrzały światło dzienne w 2009 roku, więc Stay Tuned jak People Under the Stairs!
Tytuł bloga nie jest jakiś mega wyrafinowany i przeszywający, ale akurat to przyszło mi do głowy. Będę głównie pisał o rapie (moja mania, kurwa!), ale znajdą się też posty na temat mojego życia oraz piłki nożnej. To tyle w ramach wstępu.
Jako że mamy nowy rok, to panuje moda (generalnie nie ulegam trendom i przeważnie jestem w opozycji do mainstreamu jak Guru) na robienie postanowień. Ja również kilka takowych sobie ustaliłem:
1)Mniej nerwów, agresji i bluźnienia.
2)Koniec kariery jako crazy boris. Czyli koniec wchodzenia na serwery Medal of Honor tylko po to, aby jako crazy boris - zarówno skin oraz ksywa - blokować drzwi, ranić graczy własnej drużyny czy też jakkolwiek przeszkadzać w grze. W każdym razie i tak jestem praktycznie pobanowany na wszystkich możliwych serwerach i mogę "grać" tylko wtedy, kiedy adminów czy moderatów nie ma online (trudno to wyczuć czasami, bo te skurwysnynki zmieniają nicki!)
3)Definitywnie skończyć wchodzić (nawet dla czystej beki z jej społeczności, bo w sumie wchodziłem tylko z tego powodu no i jeszcze z nudy) na najwięszką skazę i pomyłkę w dziejach polskiego (nawet i światowego!) internetu. Portal, który, wg statystyk, był w minionym roku najczęściej odwiedzaną stroną (poza google) przez Polaków! Portal, który jest najlepszy synonimem słowa ''żenia''. Portal, którego ambicja jest większa od tempratury Słońca, kiedy za 5-6 miliardów lat stanie się ono Czerwonym Olbrzymem i pochłonie nasz Układ Słoneczny (to taka naukowa dygresja aby członkowie portalu, o którym mówię trochę poszerzyli swoją wiedzę na temat otaczającego ich świata, która nie ogranicza się do tego, jak napisać komentarzyk czy dodać nową fotkę). Oczywiście mam na myśli naszą-klase, pomijając ze tez są tam normalni ludzie, ale generalnie to jest żenia i kraina pokemonów. Nawet fotka.pl > nasza.klasa.
4)Ograniczyć wydawanie hajsu na zbędne produkty np. wszelkiego rodzaju fast foody (lepiej sobie zrobić kanapkę z salami!) czy inne niepotrzebne rzeczy.
5)Zacząć ćwiczyć hantelkami. Ćwiczyć nie przez 2 tygodnie tak, jak to było w wakacje, ale regularnie, codziennie, aby trochę nabrać siły i sprawić, aby moje ramiona nie wyglądały jak sflaczałe kabanosy.
No, to by było na tyle w tej dziewiczej notce. W następnej napisze o 10 najlepszych płytach, które ujrzały światło dzienne w 2009 roku, więc Stay Tuned jak People Under the Stairs!
Subskrybuj:
Posty (Atom)