piątek, 29 października 2010

Mac Dre - The Genie Of The Lamp (2004)

1)Genie Of The Lamp
2)She Neva Seen
3)Early Retirement
4)Out There
5)My Alphabets feat. Suga Free, Rappin' 4-Tay
6)Err Thang feat. J-Diggs
7)Non Discriminant feat. PSD
8)Can You Hear Me Now?
9)I Feed My Bitch feat. Keak Da Sneak, B.A.
10)Not My Job
11)Hotel, Motel
12)2 Times & Pass
13)Make You Mine
14)Crest Shit feat. Dubee, Da' Unda' Dogg, J-Diggs
15)WISHLAMP
d
Doskonale pamiętam, jak dokładnie 3 lata temu ogarnęła mnie ostra zajawka na Mac Dre, która przerodziła się w zajawkę na gangsta-rap. Mamy październik 2010, ja powinienem spać, bo mam na 8 rano do szkoły, ale mam wyjebane jak Bosski Roman, bo są ważniejsze sprawy niż spanie, a poza tym pewien mądry raper nawinął, że sen to kuzyn śmierci, więc wszystko jasne. Wczoraj postanowiłem sobie ściągnąć brakujące albumy z dyskografii Mac Dre, mając nadzieje, że może one mi przywrócą zajawkę na rap, która ostatnio trochę kuleje. Czy przywrócą zajawkę na cały rap, to się okaże, ale jaram się niemiłosiernie ich gospodarzem, dlatego postanowiłem powrócić do jego dokonań i na tapetę biorę ,,The Genie Of The Lamp”. Materiał zawsze wchodził mi bardzo dobrze i raczej nie miałem żadnych obaw jak w przypadku ,,The One And Only” Lil Wyte’a.

Zaraz, zaraz. Wdałem się w trochę niepotrzebne dygresje, a raper, którego twórczością się obecnie jaram to nie byle kto, więc wypadałoby napisać o nim kilka zdań. Większość przeciętnych słuchaczy rapu, jak słyszy Dre, to kojarzy im się to tylko i wyłącznie z wiadomo kim – Dr. Dre. Nic dziwnego, bo producento-raper z Compton to postać legendarna w tym biznesie, ale bohater tej notki także jest legendą. Co prawda nie tak rozpoznawalną, ale dla Bay Area Mac Dre jest Bogiem. Co takiego zrobił ten człowiek, który pochodził z Vallejo, że jest postacią otoczoną wręcz kultem przez niektórych? Ano był prekursorem ruchu hyphy, wymyślił sporo terminów slangowych wraz z E-40, stając się głównymi twórcami slangu Bay Area, stworzył Thizzle Dance, współpracował praktycznie ze wszystkimi ważnymi artystami z Zachodu, wykreował niesamowicie charakterystyczny styl, wydał ogromną ilość albumów. Można by pisać wiele, ale to wystarczy. Przejdę teraz do zawartości albumu.
d
Teksty rapera emanują luzem. Czasami dziwie się, skąd ten człowiek bierze pomysły na wersy. Potrafi w tak fajny, często wręcz głupawy sposób mówić o niektórych tematach, że ciężko, aby nie pojawił się banan na twarzy, a razem wielkie uznanie w duszy, co do jego umiejętności. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo już drugi numer na krążku, a więc ,,She Neva Seen” to potwierdza, a pierwsze dwie linijki kolejnego kawałka ,,Early Retiremant” tylko dolewają oliwy do ognia - ,,I'm doper than a Bobby Brown piss test, bitches blow me till they ain't got no spit left”. Andre Hicks (bo tak nazywa się Mac Dre) świetnie odnajduje się w pimpowych klimatach, których na ,,The Genie Of The Lamp” jest sporo. Z tracków wyróżniłbym jeszcze tytułową piosenkę – taka w zasadzie chełpiąca gadanina o samym sobie, ale w świetnym stylu, a także ,,I Feed My Bitch” – tematyka raczej jasna, ,,Err Thang” – coś na wzór tytułowego kawałka, ale z ciekawiej ułożonym refrenem oraz ,,2 Times & Pass" - jaranie zioła. Teraz trochę dłuższa próbka możliwości tego wariata:
d
get goosed in the city, get your purse took
when I stepped in her life she felt the earth shook
before I spit the first hook, let me lace ya
fucked her, had her crying like somebody maced her
have her a taste of some real macaroni
she swore she would do, anything for me
d
Flow artysty jest nie do podrobienia. On ma wrodzony luz w pływaniu po bitach, takiego czegoś w rapie jeszcze nie było. Robi to fantastycznie tak jakby był na wakacjach, siedział na plaży, pił drinka i nagrywał sobie dla zabicia czasu. Czasami odnoszę wrażenie, że offbeatuje, ale nie jest to offbeat typu Żurom, tylko typu Eis, więc brzmi znakomicie i dodaje uroku nawijce. Produkcyjnie płyta jest utrzymana raczej w dość minimalistycznej, ale bardzo klimatycznej, luźnej (znowu używam tego przymiotnika, ale sam nasuwa się na usta, jak mowa o czymkolwiek związanym z tym raperem), atmosferze. Bity tworzą bardzo fajną otoczkę, w której Mac Dre czuje się jak ryba w wodzie. Do moich faworytów należą ,,Genie Of The Lamp”, który świetnie wkręca się w głowę, ,,I Feed My Bitch” taki dość mocniejszy z wyraźnym basem, ,,Err Thang” z przyjemną, delikatną sekwencją pianina oraz ,,Make You Mine", też się wkręca w głowe i jest dosć melodyczny. Ogólnie warstwa muzyczna jest porządnie zrobiona i nie mam większych zastrzeżeń, co nie znaczy, że jest idealna w każdym calu, bo bit z ,,Hotel, Motel” jest niedorobiony trochę.

Jakbym miał wymienić jedną rzecz, za którą cenię najbardziej Mac Dre, rzekłbym bez wahania – STYL. Tak, pisany wielkimi literami, bo mam na myśli coś więcej niż słownikową definicję tego słowa. Andre Hicks był niesamowicie STYLOWYM artystą, który osiągnął chyba wszystko, co mógł. Jest legendą, nagrał wiele albumów, stał się inspiracją zapewne dla wielu twórców i zdobył może nie rzesze, ale na pewno spore ilości oddanych fanów. Ja zagorzałym fanem Mac Dre nie jestem, ale to właśnie on był brakującym ogniwem w mojej liście 10 ulubionych gangsta-raperów, co chyba tylko świadczy, że dążę tego gracza przeogromną sympatią. Niestety, ale został zastrzelony 1 listopada 2004 roku i niedługo będzie obchodzona 6 rocznica jego śmierci. 1 listopad – Święto Zmarłych, co za ironia. Reprezentant Vallejo jest jednym z wielu dowodów na to, że polski rap przenigdy nie będzie nawet w najmniejszym stopniu zbliżony do amerykańskiego, bo chociażby takiego twórcy jak Mac Dre w Polsce nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Natomiast przedstawiona płyta to jedna z najlepszych z bardzo obszernej dyskografii rapera. Thizz In Peace!

8/10

Lil Wyte - The One And Only (2007)

Na moim blogu pojawia się bardzo, bardzo, ale to bardzo mało opisów płyt nie pochodzących z bieżącego roku. Dlaczego? Prosta sprawa. Jak przedstawiam album, który wyszedł w innych latach, robię to dość obszernie, szczególnie jeżeli chodzi o warstwę tekstową. Takie pisanie wymaga czasu i chęci, ale też po części mija się z celem. Czemu? Znowu prosta sprawa. Wtedy jasnym jest, że produkcji sprzed 2010 roku będzie bardzo mało, a można by to zmienić poprzez nie robienie takich szerokich recenzji. Dlatego postanowiłem, że czas na zmiany i od dzisiaj pojawi się nowa etykieta o nazwie ,,płyty – przypomnij sobie”, pod którą będą się pojawiać opisy krążków nie pochodzące z 2010 roku. Będą one bardzo podobny do notek pojawiających się pod ,,USA 2010 płyty” itp. Z wyjątkiem, że dodatkowo będę umieszczał tracklistę. Człon ,,przypomnij sobie” w etykiecie oczywiście będzie dotoczył bezpośrednio mnie, gdyż będę przedstawiał płyty, które miałem okazje już kiedyś słyszeć.

Tak więc jak to mówi Wacek – jebać podziały, zaczynamy!



1)The One And Only
2)We Ain't Kool feat. Juicy J
3)I Got Dat Candy
4)That's What's Up
5)Talkin' Ain't Walkin'
6)Get High
7)It's On feat. DJ Paul
8)Feelin' Real Pimpish feat. Project Pat
9)Get Wrong
10)Choppa On Da Back Seat feat. Project Pat
11)Gettin' Money Boy
12)Cake
13)Got'm Lookin'
14)Fucked Up feat. Juicy J
15)Suicide feat. DJ Paul
16)Ghostin' feat. Juicy J
17)Do It Fluid feat. DJ Paul
18)Dat Boy feat. Project Pat
19)Gun Do Da Talkin'
20)Outro

Cytat Wacka idealnie tutaj pasuje, bo pierwszym albumem, który doznaje zaszczytu (o ile tak to można nazwać) znalezienia się tutaj jest krążek numer trzy w dorobku Lil Wyte’a. Nie mylić z Lil Wayne’m, bo to przestępstwo. Wyte to biały raper, który reprezentuje Memphis, a więc Dirty South i to te gangsterskie Dirty South. Jako że Patrick Lanshaw (tak brzmi prawdziwe imię i nazwisko artysty) jest związany z Hypnotize Minds, a więc Three 6 Mafią, miałem spore obawy, jak po kilku latach, kiedy mój gust uległ zmianom, spodoba (lub też nie) mi się album. Ostatnim razem, a zarazem był to pierwszy raz, ,,The One And Only” słuchałem na początku lipca 2007, a więc ponad 3 lata temu. Wtedy materiał przypadł mi do gustu, ale nie pamiętam, abym go jakoś dużo słuchał.

Tak naprawdę to wiedziałem, co dostane pod względem tekstowym. Każdy trzeźwo myślący słuchacz wiedziałby także. Powiedzmy, że na Południu wyróżniam sobie 3 grupy raperów. Pierwsza to rap pokroju Cunninglyguist, a więc coś głębszego. Druga to genetyczne wynalazku pokroju Gucci Mane’a, a więc coś bliżej niezidentyfikowanego, gdyż nikomu nie chce się badać łajna. Trzecia to rap, który właśnie robi Lil Wyte, a więc ostra, bezkompromisowa, bezpośrednia i mocna gangsterka. Raper nie stroni od brawurowego poruszania takich tematów jak strzelaniny, pieniądze, narkotyki, palenie, ulica, przemoc, zabójstwa, gangi, kobiety lekkich obyczajów czy hejterzy. Dlatego też mamy takie kawałki jak ,,Get High”, ,,Talkin’ Ain’t Walkin’”, ,,It’s On”, ,,Gun Do Da Talkin’”, ,,Gettin’ Money Boy” i tak dalej. Teksty jak teksty. Nie jestem fanem takiego typu tematów, co nie znaczy, że przekreślam każdego gangsta-rapera, ale ten z Memphis do mnie w ogóle nie trafia. Nie dostrzegam w jego lirykach kompletnie niczego, co by wyróżniało go z tłumu, dlatego też nie będę nic przytaczał.

Dodatkowo jego flow mnie zniechęca, odpycha i naprawdę musiałem się ostro przemęczyć, aby przetrwać całą płytę. Ktoś mógłby powiedzieć jak to? No tak to, tak to. Fakt, że Patrick nawija z agresją, siłą przebicia, krzykliwością, wręcz brutalnością, co bardzo dobrze wydawałoby się pasuje do treści, jakie niosą ze sobą jego teksty, ale mnie to po prostu denerwuje, odpycha i nie pasuje. To samo z głosem. Jest zachrypnięty, ciężkawy i mocny, a więc praktycznie idealny do bezkompromisowego nawalania w stylu Dirty South, ale mnie to nie przekonuje. Związane jest to oczywiście z moim gustem, bo przecież nie rzucam epitetami, że rap Lil Wyte’a jest chujowy i tyle. Ja po prostu nie jestem w jego grupie docelowej. Z warstwą brzmieniową też nie jest kolorowo. Nie zniechęca i nie odrzuca mnie tak jak asortyment wokalny rapera, ale nie jest o wiele lepiej. Większość bitów jest dla mnie za ciężka, nie do strawienia, asłuchalna. Tak naprawdę jedynym podkładem, który mi się całkowicie podoba jest ,,Feelin' Real Pimpish”. Chociaż muszę powiedzieć, że w niektórych bitach wyczuwam lekki potencjał, który został zmarnowany przez gospodarza, bo gdyby np. C.O.S. nawijął pod ,,Choppa On Da Back Seat”, brzmiałoby to o wiele lepiej.

Na albumie jest trzech gości i są to Project Pat, DJ Paul oraz Juicy J. Wszyscy twórcy są z tej samej bajki, co Wyte, więc chyba nie trudno się domyślić, że ich występy oceniam negatywnie. Oczywiście różnią się sposobem nawijki (chociaż DJ Paul i Lil Wyte mają bardzo podobną), ale można wrzucić ich do jednego wora, jeżeli chodzi o styl rapu, który robią. Czasem może się zdarzyć, że featuringi podnoszą ocenę wydawnictwa, ale w tym przypadku nie ma na to żadnych szans. Mówiąc szczerze, słuchanie ,,The One And Only” to był błąd i ponad godzina wyjęta z mojego życiorysu. Normalnie, gdybym już nie miał w głowie postanowienia, że ta płyta pójdzie na pierwszy ogień, skończyłbym słuchanie po trzecim może czwartym numerze. Nie znajduje na krążku w zasadzie żadnych pozytywów. Począwszy od tekstów, które do mnie nie przemawiają, po denerwujący i odrzucający sposób pływania po bitach, aż po nieudolne, zupełnie nie trafiające w moje wyobrażenie tego, jak dobry rap powinien brzmieć, podkłady. Ocena naturalnie będzie bardzo niska i miałem nie dać linka do żadnego kawałka, ale zmieniłem zdanie i dam do najmniej raniącego moje uszy.

2/10

środa, 27 października 2010

9 kolejka Bundesligi

Piątek

Pierwszy dzień i od razu byliśmy świadkami hitu dziewiątej serii spotkań, bo w Hamburgu miejscowy HSV podejmował mistrza kraju Bayern Monachium. Niestety, ale nie mogłem obejrzeć tego spotkania, bo musiałem pójść po jednego ziomka na dworzec, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, gdyż skrót też jest jakimś pocieszeniem. Widowisko ogólnie rozczarowało, bo padł remis bezbramkowy, a najlepszą okazje do strzelania gola mieli gospodarze, jednak Pitroipa, będąc sam na sam z Buttem, trafił w słupek. Może wydać się to niewiarygodne, ale faktów nie da sie zataić - Bawarczycy to drużyna, która jak do tej pory zdobył najmniej w Bundeslidze.

Sobota

Schalke, jak na razie odniosło tylko jedna zwycięstwo na krajowym podwórku, ale bardzo dobra postawa w ostatnim spotkaniu Ligi Mistrzów dawała nadzieje, że podopieczni Magatha wywiązą z Frankfurtu 3 punkty. Rzeczywistość okazała się inna i co prawda spotkanie zakończyłem się wynikiem 0:0, to ekipa gości była bezradna, a w szczególności w drugich 45 minutach, gdzie chyba opaczność czuwała nad wicemistrzami Niemiec, bo Eintracht miał mnóstwo świetnych sytuacji bramkowych. Złej passy Schalke ciągle dalszy i zastanawiam się, kiedy nadejdzie przełamanie?

Wydawać by się mogło, że kiedy gra Hannover z Koln obie ekipy zajmują sąsiadujące miejsca w tabeli, jednak należy przede wszystkim pamiętać, iż my mówimy o Bundeslidze. Gospodarze przystępowali do tego meczu w roli murowanego faworyta, bo o wiele lepiej poczynają się w lidze od gości. Nie było niespodzianki i to piłkarze Mirko Slomki odnieśli zwycięstwo, pokonując zespół Adama Matuszczyka, który rozgerał 66 minut, 2:1. FC Koln spada na ostatnią lokatę.

Zarówno Norymberga jak i Wolfsburg przegrały swoje ostatnie ligowe spotkania, więc któraś z drużyn miała szansę na poprawienie wizerunku. W składzie Wilków oczywiście od pierwszej minuty zagrał Grafite, który już raczej na stałe zapewnił sobie miejsce w pierwszej jedenastce po niezbyt udanym początku rozgrywek. Jednak nawet trafienie Brazylijczyka nie pomogło gościom, którzy musieli uznać wyższość lepiej dysponowanych gospodarzy i ulegli 1:2.

Nie jeden sympatyk piłki nożnej pewnie zastanawiał się, jak odejście Ozila wpływie na postawę Werderu w tym sezonie. Co prawda ekipa Schaafa nie gra wybornie, ale za się zauważyć, iż pod nieobecność Mesuta są inni, którzy ciągną grę i są ważnymi ogniwami w drużynie jak Marin, który zresztą rok temu świetnie sobie poczynał czy Wesley. Bremeńczycy pewnie ograni 4:1 na wyjeździe Borrusie Moenchengladbach, ale należy także zaznaczyć wyborną postawę rezerwowego bramkarza gości Mielitza, która wybronił niesamowitych piłek.

Świetna passa strzelecka Papissa Cisse się nie kończy tak samo jak fatalna passa Kaiserslautern. Tak można by najkrócej chyba opisać rywalizację w Freiburgu, gdzie gospodarze podejmowani wspomnianego wyżej beniaminka. Nie trudno się domyślić, że zwyciężyli, a konkretnie 2:1 i że co najmniej jednego gola zdobył Cisse, a konkretnie tego na 1:1. To już 8 bramka napastnika Freiburga w tym sezonie i 6 porażka z rzędu FCK1.

Niedziela

Stuttgart pokonał 2:0 na Mercedez Benz Arena Sankt Pauli, ale tak naprawdę to nie powinni byli wygrać. Nie chodzi tylko o to, że goście byli po prostu lepszym zespołem, ale sędzia oszukał ich, kiedy jeden z napastników beniaminka przy stanie 1:0 dla VFB wychodził sam na sam z Urliechem, a arbiter dopatrzył się spalonego, którego nie było. Poza tym druga bramka dla gospodarzy padła w kontrowersyjnych okolicznościach.

W Dortmundzie miejscowa Borussia podejmowała Hoffenheim i mecz zakończyłem się wynikiem 1:1, ale jasnym jest, że sędzia podobnie jak w spotkaniu w Stuttgarcie, się nie popisał i popełnił sporo błędów. Największym było kazanie powtórzenia rzutu karnego wykonywanego przez Sahina pod pretekstem, iż Barrios wbiegł w pole karne przed tym, jak Turek oddał strzał, co oczywiście nie miało miejsca. Druga próba pokonania golkipera Wieśniaków z 11 metra się nie powiodła. Przez to podopieczni Jurgen Kloppa tracą pozycję lidera.

No i wreszcie pojedynek pomiędzy Bayerem Leverkusen, a Mainz, które w zeszłej kolejce uległo przed własną publicznością ekipie HSV, tracąc tym samym pierwsze miejsce w lidze. Gospodarze przez pierwsze 20-25 minut mogli zdobyć co najmniej jednego gola, ale brakowało precyzji. Zemściło się to na nich, bo zawodnicy FSV w drugiej części meczu strzelili bramkę i zwyciężyli skromnie 1:0, wywożąc cenne 3 punkty z Bay Arena.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Mainz - 24 punkty
2)Borussia D. - 22 punkty
3)Hannover - 16 punktów
4)Hoffenheim - 15 punktów
5)Bayer - 15 punktów
______________

14)Stuttgart - 7 punktów
15)Kaiserslautern - 7 punktów
16)Schalke - 6 punktów
17)Borussia M. - 6 punktów
18)Kolonia - 5 punktów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraże, Spadek.

Strzelcy:

Cisse - 8 goli, Freiburg
Gekas - 7 goli, Eintracht
Grafite - 6 goli, Wolfsburg
Ba - 5 goli, Hoffenheim
Huntelaar - 5 goli, Schalke
Konan - 5 goli, Hannover
Dzeko - 5 goli, Wolfsburg
Almeida - 5 goli, Werder
Lakic - 5 goli, Kaiserslautern
Pogrebnyak - 5 goli, Stuttgart

wtorek, 26 października 2010

Podsumowanie trzeciej kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów 19 i 20 październik

Wtorek

Grupa E

Bayern 3:2 Cluj

Po naprawdę nienajgorszym występie w ostatniej kolejce ligowej można było się spodziewać, że Niemcy nie powinni mieć większych problemów z ograniem Rumunów. Nic bardziej mylnego, bo Monachijczycy grali słabo, bez pomysłu i polotu. Jak więc wytłumaczyć wynik? Ano tak, że piłkarze Cluj strzeli sobie praktycznie 3 samobójcze bramki. Bawarczycy mają komplet punktów w grupie i praktycznie zapewniony awans, ale styl gry pozostawia wiele do życzenia.

Roma 1:3 Basel

Chyba nikt się nie spodziewał takiego obrotu spraw w Rzymie. Roma miała tam kilka swoich okazji i nawet raz słupek stanął na przeszkodzie zdobycia bramki, ale Szwajcarzy po prostu byli lepsi w każdym aspekcie. Trafienia na 3:1 to najlepsze podsumowanie występu gospodarzy, którzy niespodziewanie lądują na ostatnie miejsce w grupie.

Grupa F

Spartak 0:2 Chelsea

Spotkały się jak na razie dwa niepokonane zespoły tej grupy, ale podopieczni Carlo Ancelottiego przyjechali do Moskwy w roli faworyta, murowanego faworyta. Owszem, udało się wywieźć ważne 3 punkty, ale mecz był ciężki, bo to gospodarze stworzyli sobie więcej sytuacji, ale albo dobrze interweniował Cech, albo brakowało precyzji.

Maryslia 1:0 Zilina

Natomiast we Francji dla kontrastu grały ekipy, które jeszcze nie zdobyły punktu, a Olimpique nawet nie strzelił bramki. Jasnym było, że ta sytuacja się zmieni (mowa o pierwszej) i wysoce prawdopodobnym, iż na korzyść gospodarzy. No i tak właśnie się stało, co prawda skromne zwycięstwo, ale cenne.

Grupa G

Real 2:0 Milan

Chyba nie trzeba być geniuszem, aby domyślić się, że pojedynek na Bernabue był największym hitem 3 kolejki fazy grupowej Ligi Mistrzów. Dla Jose Mourinho była to w zasadzie pierwszy bardzo poważny test w sezonie. Portugalczyk oraz jego piłkarze zdali ją bez większych problemów, gdyż dominowali na murawie, a wynik mógłby być wyższy.

Ajax 2:1 Auxerre

Dla trzeciej drużyny Ligue 1 sezonu 2009/2010 spotkanie na Amsterdamskiej Arenie było w zasadzie meczem o wszystko. Porażka praktycznie przekreślała szanse Auxerre na wyjście z grupy, znaczącą oddalając nadzieje na miejsce numer 3, ale nie niwelując jej do zera. Dla Ajaxu też był to ważny mecz, bo zwycięstwo podtrzymywało szanse na wyjście z grupy śmierci. Holendrzy wygrali zasłużenie, a zespół Dudki i Jelenia nadal bez punktu.

Grupa H

Braga 2:0 Partizan

Zespół Sportingu w eliminacjach Ligi Mistrzów namieszał ładnie, ogrywając m.in. Seville, ale w fazie grupowej to raczej rywale nimi mieszają. Niemniej jednak nadal sądzę, że są w stanie awansować dalej, a wygrana z Partizanem sprawia, że pozostają w grze o awans. Portugalczycy mają potencjał i sądzę, że teraz będzie tylko lepiej, a trafienie Limy na 1:0 przepiękne.

Arsenal 5:1 Szachtar

Kanonierzy praktycznie zawsze są maszyną nie do przyjścia w grupie, a kiedy przychodzi do fazy eliminacyjnej już jest trochę inaczej. Sezon 2010/2011 na razie potwierdza pierwszą część tej tezy, bo miażdżą kolejnego rywala, tym samym zdobywając komplet punktów i już praktycznie wraz z czteroma innymi ekipa są w 1/8.

Środa

Grupa A

Inter 4:3 Tottenham

Było to chyba najbardziej interesująco zapowiadające się spotkanie środowych spotkań i faktycznie było na co popatrzeć. Chociaż, kiedy Inter w 35 minucie prowadził 4:0, dodatkowo grając w przewadze zawodnika nie jeden pewnie wyłączyć telewizor. No i żałował, bo Tottenham grał do końca, a Bale zdobył klasycznego hat-tricka. Ciekawe, ilu teraz znajdzie się ludzi mówiących, że wyszedł mu jeden mecz tak jak mówili, że Ozilowi wyszedł jeden Mundial?

Twente 1:1 Werder

Bremeńczycy mnie osobiście bardzo zawodzą w Lidze Mistrzów. Fakt, że są w bardzo trudnej grupie jest niezaprzeczalny, ale należy pamiętać, że piłkarze Schaafa mają niesamowity potencjał, który nie raz potwierdzali w poprzednich latach. Remis z mistrzem Holandii w perspektywie wyniku w Mediolanie nie jest zły, ale teraz trzeba będzie wygrywać, aby awansować.

Grupa B

Schalke 3:1 Hapoel

Jak grają w Bundeslidze gracze Schalke to chyba nie trzeba, a powiedziałbym nawet, że nie warto wspominać, ale w Champions Leauge radzą sobie dobrze. Poprzednio ograli Benfice w dobrym stylu, a teraz poradzili sobie bez problemu z outsiderem z Tel Awiwu. Tym razem Huntelaarowi nie udało się wpisać na listę strzelców.

Lyon 2:0 Benfica

Francuzi podobnie jak Schalke na własnym podwórku nie prezentują się dobrze, ale Liga Mistrzów to inna bajka. Lyon zwycięża pewnie i zasłużenie, mimo ułatwionego zadanie od 43 minuty, w której to drugą żółtą kartkę obejrzał Gaitan. Jest to trzecia wygrana Olimpque w grupie, która daje im praktycznie awans.

Grupa C

Rangers 1:1 Valencia

Jakby spojrzeć na statystykę posiadania piłki oraz ilość oddanych strzałów, można by stwierdzić, że to Hiszpanie dominowali i powinni wygrać. Nic bardziej mylnego. Mistrz Szkocji miał o wiele lepsze sytuacje i zaprezentował się całościowo lepiej. Szkoda, że nie wygrali, bo mimo że mają punkt przewagi nad Valencia czeka ich ciężki rewanż na wyjeździe, który jak przegrają może być nieciekawie.

Manchester 1:0 Bursaspor

Czerwone Diabły przystąpiły do tego meczu w nie najsilniejszym składzie, ale w pierwszej jedenastce znalazł się zdecydowanie najlepszy piłkarz zespołu United tego sezonu – Nani. Źle się dzieje w klubie ze względu na całą sprawę z Rooney, ale trzy punkty pozostały na Old Trafford, a gola zdobył nie kto inny jak Nani.

Grupa D

Barcelona 2:0 Kopenhaga

Gospodarze odnoszą zwycięstwo bez większym problemów, bo goście nie byli w stanie nawet oddać celnego strzału na ich bramkę. Zaskoczeniem na pewno był fakt, że Kopenhaga była dotychczas liderem grupy, a porażka z Barceloną jest ich pierwszą tak jak strata dwóch goli jest ich pierwszą stratą.

Panathinakos 0:0 Rubin

Oba zespoły były jak do tej pory bez zwycięstwa, więc była to szansa, aby to zmienić. Niestety wynik padł taki jaki padł, a więc najgorszy dla obydwu stron, a najbardziej korzystny dla Barcelony i Kopenhagi.

__________________________________

Mam ze wszystkim poślzigi i to spore, ale tutaj jakoś czas płynie inaczej.

czwartek, 21 października 2010

8 kolejka Bundesligi

Piątek

Ta kolejka Bundesligi zaingerowała pojedynkiem słabo spisującego się FC Koln z kapitalnie grającym zespołem Borussi Dortmund. Faworyt był tylko jeden i faktycznie goście zwyciężyli 2:1, zapewniając sobie 3 punkty w doliczonym czasie gry, ale mecz stał na naprawdę bardzo wysokim poziomie. Nie brakowało sytuacji, interwencji bramkarzy i ładnej piłki. Natomiast co do występów Polaków w zespole Jurgena Kloppa to już tradycyjnie – Błaszczykowski od pierwszej minuty, Piszczek tak, ale dlatego, że Owomoyela kontuzjowany, a Lewandowski pojawił się w okolicach 75 minuty.

Sobota

FC Bayern, a raczej wypadałoby powiedzieć FC Krankerhaus, przystępował do spotkania z Hannoverem w niezbyt dobrych nastrojach. Nie chodzi tylko o to, że Monachijski klub gra fatalnie, ale o ilość kontuzjowanych graczy, która sprawia, że mistrz Niemiec powinien się nazywać tak jak sugeruję w pierwszej linijce. Olic, Klose (chociaż w tym przypadku to dobrze), Van Bommel, Contento, Robben, Ribery byli poza składem. Van Gaal musiał postawić m.in. na Edsona, Ottla, Tymoszczuka czy Gomeza. Ten ostatni to bezpośredni rywal Klose w walce o pierwszą jedenastkę, który zdobył trzy bramki, dające zwycięstwo Bayernowi 3:0. Ogólnie gra w pierwszej połowie nie powalała, ale drużyna zdecydowanie lepiej sobie radziła w drugiej części spotkania. Mam nadzieję, że te trafienia zagwarantują najdroższemu piłkarzowi Bundesligi regularne występy od pierwszej minuty, bo ma zdecydowanie większy potencjał niż Klose tylko potrzebuje po prostu czasu i zaufania, na które jak do tej pory nie mógł zbytnio liczyć.

Thomas Schaaf nie mógł być jak na razie zbytnio zadowolony z postawy Werderu zarówno w Lidze Mistrzów, jak i na własnym podwórku. Okazja by nastrój mu się polepszył nadarzyła się, kiedy do Bremy zawitał słabszy kadrowo Freiburg. Gospodarze odnieśli zwycięstwo 2:1, a bramka na 1:0, którą zdobył Hunt była przedniej urody. Freiburg był słabszy w tym spotkaniu, ale nie można powiedzieć, że dali się całkowicie zdominować.

Rywalizacja St. Pauli z Norymbergą to było jedno z teoretycznie najmniej ciekawych spotkań w 8 kolejce Bundesligi. Tak zlekceważono je, że nie ma nawet żadnego skrótu w internecie. Oczywiście pierwsza część zdania jest ironią, gdyż padł wynik 3:2 dla beniaminka, więc mecz nie mógł być w żadnym stopniu nudny. W każdym razie dzięki temu zwycięstwo gospodarze przesuwają się na miejsce numer 6.

W chyba najciekawszym spotkaniu Mainz, a więc niespodziewany lider, podejmował na własnym obiekcie ekipę HSV. Było to bardzo równe, emocjonujące widowisko, w którym nie brakowało emocji. Po wyrównanym boju, w którym każdy wynik mógł spaść, lepsi okazali się goście, którzy wygrali 1:0 po golu w końcówce meczu. Mając na uwadze powyższe, Mainz ponosi pierwszą porażkę w sezonie 2010/2011, tym samym tracąc fotel lidera na rzecz Dortmundczyków.

Powyższą rywalizację nazwałem mianem chyba najciekawszej, bo głównie kierowałem się formą Mainz i pozycjami obydwu ekip w lidze. Pojedynek na Ventlis Arena pomiędzy Schalke a Stuttgartem, który już z nowym trenerem – Jens Kellerem - w teorii to ciekawsze spotkanie, ale obie ekipy beznadziejnie spisują się w lidze. No i na ironia żadna ze stron nie zdołała zdobyć pełnej puli, bo spotkanie zakończył się remisem 2:2.

Rywalizacja Wolfsburga z Aptekarzami zamykała sobotnie zmagania w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech. Kto by pomyślał, że Wilkom może się tutaj cokolwiek negatywnego przytrafić, jak w 68 minucie prowadzili 2:0. Nic bardziej mylnego, bo to spotkanie po raz kolejny udowodniło, że liga niemiecka jest najbardziej nieprzewidywalna ze wszystkich. Leverkusen na przestrzeni 10 minut zdobyło 3 gole, które pozwoliły im wywieźć cenne 3 punkty. Dwa trafienia zaliczył powracający po kontuzji Rolfes.

Niedziela

Kaiserslautern rozpoczęło rozgrywki niespodziewanie dobrze, bo od dwóch wygranych w tym mając na rozkładzie Bayern, ale dalej nie było już zbyt kolorowo, bo zaliczyli remis i 4 porażki. Niestety dla gospodarzy nadal nie jest dobrze, bo przegrali w rywalizacji z Eintrachtem aż 0:3, nie wykorzystując rzutu karnego w pierwszej połowie.

W meczu zamykającym 8 serię spotkań Bundesligi Hoffenheim, który spisuje się nieźle, podejmowało Borussie Moenchengladbach. Sytuacja na murawie zmieniała się kilkukrotnie, ale ostateczny wynikiem było 3:2 dla gospodarzy, którzy są na wysokiej pozycji w tabeli.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Borussia D. – 21 punktów
2)Mainz – 21 punktów
3)Bayer – 15 punktów
4)Hoffenheim – 14 punktów
5)Hamburg – 14 punktów
_______________

14)Kaiserslautern – 7 punktów
15)Borussia M. – 6 punktów
16)Schalke – 5 punktów
17)Kolonia – 5 punktów
18)Stuttgart – 4 punkty

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraże, Spadek.

Strzelcy:

Gekas – 7 goli, Eintracht
Cisse – 7 goli, Freiburg
Dzeko – 5 goli, Wolfsburg
Almeida – 5 goli, Werder
Lakic – 5 goli, Kaiserslautern
Grafite – 5 goli, Wolfsburg
Pogrebnyak – 5 goli, Stuttgart
Huntelaar – 5 goli, Schalke

sobota, 16 października 2010

Paluch - Bezgranicznie Oddany

Paluch jest reprezentantem Poznania i na polskiej scenie działa od kilku lat. Pierwszy solowy projekt wydał w 2004 roku, a następny 3 lata później. Były to oczywiście wydawnictwa nielegalne, które nie sprawiły, że raper zaistniał szerzej w tym biznesie. Należy też zaznaczyć, że Paluch od chyba 2003 roku jest członkiem Aifam Kliki, z którą wydał także kilka albumów. 2009 to przełomowy czas, jeżeli chodzi o rozwój kariery Poznaniaka, bo wtedy miała miejsce premiera jego pierwszego oficjalnego krążka pt ,,Pewniak”. Muszę powiedzieć, że materiał pozytywnie mnie zaskoczył, bo był na dobrym poziomie. Dlatego też miałem pewne oczekiwania, co do jakości następnej płyty artysty, która miała premierę niedawno.

Jak miałbym określić gatunek rapu, w jakim Paluch się odnajduje powiedziałbym prosto i bez zastanawiania się, że ulica. Wiem, że rap z polskich ulic jest obecnie często krytykowany, a słuchacze zarzucają wtórność, brak umiejętności czy monotonność. W zasadzie Popek, Firma czy Hemp Gru idealnie pasują do tych zarzutów, ale nie Paluch. Nie jest to na pewno raper obdarzony niesamowitymi umiejętnościami, ale trzyma dobry poziom i daje nadzieje na przyszłość, że może być jeszcze lepiej. Na ,,Bezgranicznie Oddany” nie ma pustych, bezsensownych, płytkich i przepełnionych niepotrzebnymi przekleństwami opowieści prosto z ulicy. Raper występuje w roli narratora jak i bohatera zdarzeń, który przedstawia słuchaczom różne aspekty związane z życiem. ,,Antykozak”, ,,Teraz To Wiem”, ,,Bezgranicznie Oddany”, ,,Stan Gotowości” czy cała seria skitów ,,Sławek”, ,,Ola” i ,,Grzechu” (które tworzą jedną historię) chyba najlepiej obrazują to, o czym piszę. Jak już wspomniałem Paluch to raper uliczny, ale sam swój styl nazywa nowym truskulem, co jest co najmniej zaskakujące, ale wszystko jest wyjaśnione w kawałku ,,Nowy Trueschool”.

powiedz, gdzie jest życia sens w czym odnaleźć pociechę
jak czuję ból w płucach jak wdycham czyste powietrze
chciałbym znowu być dzieckiem, odnaleźć psychiczny luz
bez walki o pensje, od nowa wszystko czuć
zregenerować siły, pewnych rzeczy nie przeżyć
wiedzieć to, co wiem teraz, aby niczego nie spieprzyć
i szczerze uwierzyć, ze tutaj może być normalnie
w kraju, gdzie psychiatra to psychiatry pacjent

Przechodząc do brzmienia muszę zaznaczyć, że raper wykazał się odwagą. Podkłady takie jak ,,Nowy Trueschool” czy ,,Nie Ma Sensu” to jest po prostu plastik. Nie toleruję takiego czegoś, ale w tym wypadku naprawdę mi się podoba taki zabieg, bo ma na celu pokazać, że Paluch nie boi się eksperymentować i jak miał ochotę mieć syntetyczne bity, to je będzie miał. Jakby takie brzmienie od początku kariery charakteryzowało Poznaniaka, to ja bym nie był zadowolony, ale tak nie jest. Ogólnie cała płyta pod względem produkcyjnym jest bardzo solidna, dopracowana, żywa, energiczna i przede wszystkim nie nuży. Co więcej, ja przekonuje się z kolejnym słuchaniem coraz bardziej do bitów (szczególnie chodzi mi o te dwa, o których wspomniałem w drugim zdaniu) i bardziej mi się wkręcają w głowę. Bardzo podoba mi się głos Palucha, który świetnie pasuje do przekazywania takich treści, jakie przekazuje. Jest dość niski, ostry i zachrypnięty. Flow nie kuleje, bo raper potrafi dobrze nawinąć na bitach. Szczególnie świetnie odnajduje się na tych dynamicznych, mimo że ogólnie jego flow jest raczej wolny. Mały paradoks, ale ja tak to widzę.

Nie jest to jednak album bez wad. Co mi się nie podoba to dwa występy gościnne, które zapodali Hemp Gru oraz Bosski Roman. O ile warszawska ekipa nie zniszczyła swoimi zwrotkami numeru, w którym się udzieliła, to Bosski Roman wręcz przeciwnie. ,,Redbull” mógłby być naprawdę mocnym trackiem, ale reprezentant JP starannie postarał się, aby tak nie było. No ale ja ogólnie jestem zadowolony, bo krążek jest dobry. Paluch ma niezłe rymy, charakterystyczny głos, poprawne flow i ogólnie ,,Bezgranicznie Oddany” dla mnie jest powiewem świeżości na scenie.

8/10

sobota, 9 października 2010

Słoń & Mikser - Demonologia

W recenzji ,,Chorych Melodii” pisałem o Słoniu w zasadzie w samych superlatywach i napisałem, że czekam na kolejny album. Nie musiałem czekać zbyt długo, bo debiut Poznaniaka ogarnąłem mniej więcej na początku kwietnia, a teraz mamy początek października i raper uderza z kolejną płytą. Tym razem materiał firmowany jest nazwą Słoń & Mikser z tego względu, że ten drugi wyprodukował cały krążek. Dla słuchaczy Słonia nie jest to nieznany producent, bo zadbał w sporej mierze o brzmienie ,,Chorych Melodii”. Ja oczekiwałem mocnego uderzenia, bo Słonisko to mój drugi ulubiony raper ze stolicy Wielkopolski.

Rozkmin, smętów, ballad miłosnych, głębokich kawałków z przekazem – takich rzeczy raczej nie ma sensu tutaj szukać. Nie jest to żaden minus, bo są inni artyści, którzy poruszają takie kwestie, a Słoń to jest hardcore. Tekstowo to w zasadzie jest kontynuacja debiutu. Ostre linijki i charakterystyczna technika ich składania, bardzo szeroka gama niebanalnych porównań, bezkompromisowość, brutalność, czarny humor (szczególnie w skitach np. w pod koniec numeru ,,Pająk”), wulgarność, mroczne storylellingi. Wyróżniłbym takie pozycji jak ,,Problem”, który jest pojazdem na pseudo raperów, ,,Intro (Jebać Idiotów)”, który dobitnie podkreśla, że rap to jest po prostu rap – zwykła rozrywka i nie ma się co spinać, ,,TV”, który ma destrukcyjny klimat i traktuje o ogłupianiu przez media, co prowadzić moze do degradacji świata i katastrofy, ,,Love Forever”, który jest zdecydowanie najbardziej chorym trackiem jaki słyszałem w polskim rapie. Opowiada o tym, jak koleś poznał pannę, która lubiła sadomasochizm i chciała, aby ją bił. Bohater opowieści przegiął, bo ją zatłukł na śmierć, a następnie ześwirował, bo bawił się jej zwłokami, wydał sobie ją za żonę, a na końcu pociął jej ciało na kawałki. Chore gówno i tyle w temacie. Nie jestem zwolennikiem takiego rapu, ale w wykonaniu Słonia mi pasuje. Dla kontrastu jest trochę refleksji w ,,Szczerze” i kawałek ,,Trzoda”, który ma niby potencjał imprezowy, do którego na początku się nie przekonałem, ale teraz coraz bardziej mi się wkręca.

poznaj ciemne zakamarki swojej kruchej psychiki
jestem głosem, który powtarza Ci, że jesteś nikim
to poznańskie strzygi, to rap z pierwszej ligi
gdybym był niemy słabych MCs jechałbym na migi
zagłuszymy swoje krzyki, hałas to nasza dywiza
to jakby Gravediggaz grali na bitach Showbiza
to podwójny partyzant, robi Ci gnój z bebechów
tak że będziesz pluć krwią przy każdym głębszym wdechu
wołaj połykacza grzechu, bo za późno na księdza
to ten rap, co sen z powiek laikom spędza


Bity w żadnym wypadku nie nudzą, a to jest najważniejsze, bo jak ktoś decyduje się przekazywać mocne treści, najlepiej jest, aby robił to na równie mocnych podkładach. Takimi najbardziej bujającymi na ,,Demonologii” są ,,Trzoda” i ,,Początek Końca”. Warto zwrócić uwagę także na te spokojniejsze, ale niosące ze sobą klimat mroku jak ,,Czerń” czy ,,Love Forever”. Może, jakbym posłuchał samych instrumentali to nie odczułbym zbytnio tego mroku, ale w połączeniu z tekstem i nawijką Słonia jest zupełnie inaczej. Ogólnie do warstwy muzycznej nie mam zastrzeżeń, ale jest jeden bit, który bym chętnie wywalił i pochodzi z ,,Czarne Słońce”. Wkurza mnie ta kobza. Słoniak bardzo dobrze sobie radzi na bitach, chociaż muszę przyznać, że jakiś czas temu przeczytałem opinię, że nie urozmaica swojego flow przez co traci. No i muszę powiedzieć, że coś w tym może być, ale ja w każdym razie podtrzymuje swoją opinię z recenzji ,,Chorych Melodii”. Nie mam żadnych zastrzeżeń i nie przeszkadza mi to.

Dostałem taką płytę, jakiej oczekiwałem. Bezpardonowy Słoń w przekazie, na dobrych podkładach muzycznych z flow, które robi wrażenie. Na pewno będzie to jedna z lepszych, a raczej najlepszych pozycji w polskim rapie w bieżącym roku. Na razie dla mnie bez problemu pierwsza trójka i sądzę, że ma naprawdę spore szansę, aby się w niej utrzymać, bo tylko album Tedego stawiam wyżej. Tak jeszcze na sam koniec nie mogę się powstrzymać, aby nie napisać pewnego zdania – wszystko spoko, ale panie Słoniu, tylko po co to jebanie truskulu?

10/10

PS: Zmieniam notę - najlepsza polska płyta 2010 jak na razie

piątek, 8 października 2010

C.O.S. - A Novel By Me

Kiedy 4 lata temu ja i kilku pewnych ziomów z pewnego forum internetowego o rapie mieliśmy pierwszy kontakt z muzyką C.O.S’a, był to raper w zasadzie nieznany w Polsce z genialnym debiutem na koncie. Obecnie mamy 2010 rok i Christopher, żeby nie powiedzieć, że jest znany przez każdego przeciętnego słuchacza rapu, to jest na pewno postacią rozpoznawalną o wiele bardziej niż kiedyś. Sam fakt, że na last.fm jest jego biografia dodana po polsku przez jednego z tych ziomów z tego forum, o którym pisałem (dzięki któremu zresztą zdobyłem link do ,,Novel By Me” oraz hasło, którego pozdrawiam, chociaż pewnie i tak tego nie przeczyta) świadczy o tym, że C.O.S. to już nie jest człowiek zagadka. Dobra, inna kwestia. Nie znam osoby, która podzielałaby moją opinię, że ,,The Whole Truth” wydany w 2007 roku jest lepszym albumem niż ,,Siccmade Rituals”. Zmierzam do tego, że zastanawiałem się, czy ,,A Novel By Me” przebije poziomem ostatni krążek reprezentanta Sacramento, co byłoby chyba naprawdę dużym szokiem dla mnie.

Każdy, kto miał wcześniej kontakt z muzyką Criminal’a Of Sac doskonale sobie zdaje sobie sprawę, jakiego typu tekstów może się spodziewać na materiale. Latynos to jeden z najlepszych raperów pod względem przekazu. Składa się na to kilka elementów, o których napiszę później, bo teraz należy skupić się na najważniejszym – liryki. Jakby ktoś chciał, abym znalazł słowo klucz, co do wersów tego artysty nie zastanawiałbym się długo – EMOCJE. Potrafi doskonale je oddać i to szeroką gamę od smutku przez tęsknotę po złość, ale głównie skupia się na smutku i jego pochodnych. Zarazem jednak jego treści nie tracą w żadnym wypadku powiewu ulicy, a wręcz gangsterki. Nie tylko potrafi świetnie balansować pomiędzy dwoma światami, ale kapitalnie spajać je ze sobą. Mało jest tego typu żołnierzy w rapgrze, którzy robią to tak genialnie. Wokół poziomu C.O.S.’a oscylują moim zdaniem jedynie Sir Dyno i South Park Mexican (nie zapomniałem o Cormedze i Betraylu, ale dla mnie to trochę inna kategoria). Historie serwowane na ,,A Novel By Me” mają także charakter osobisty, w końcu tytuł zobowiązuje do czegoś. Artysta zabiera słuchaczy w podróż po swoim życiu, zestawia ze sobą przeszłość i teraźniejszość, mówi szczerze, otwarcie i bez ogródek o swoich problemach, snuje refleksję nad egzystencją. Kurwa, mógłbym o tym pisać o wiele dłużej i tak naprawdę nic by to nie dało moje słowa na necie są niczym w porównaniu z linijkami C.O.S’a, które można posłuchać w słuchawkach. Dlatego też dzisiaj wyjątkowo, a nie zamierzam przytaczać żadnych fragmentów, bo po prostu nie czuję się godnym, aby robić z tekstów, które w ustach Latynosa brzmią powalająco, szarej papki, będącej w zasadzie jedynie zwykłym zestawieniem słów dla każdego, kto to przeczyta.

Teraz o elemencie, który ktoś mógłby uznać za zupełnie nieistotny dla kwestii, o której wspomnę, ale dla mnie gra ważną rolę. Element to brzmienie, a rola to przekaz. Chodzi mi o to, że o wiele inaczej słucha się przecież poruszającego tekstu na spokojnym bicie z sekwencją pianina niż na ciężkim, gitarowym rockowym podkładzie. Na płycie nie ma oczywiście ciężkich brzmień, ale muszę powiedzieć, że po pierwszym przesłuchaniu 2 tracki uderzyły mnie nieciekawym, powiedziałbym że wręcz plastikowym brzmieniem. Były to ,, What They Want” i ,,Showstoppa’Z”. Było to jednak pierwsze wrażenie i za drugim podejściem mi się spodobały. W każdym razie czym byłyby 2 zdechłe ryby w oceanie żywych? No Właśnie. Kapitalnych i świetnie pasujących do atmosfery panującej na albumie bitów jest mnóstwo. Są spokojniejsze i wolne jak ,,My Time” czy ,,Based Upon” (tutaj zostałem rozwalony, bo został wykorzystany sampel z numeru ,,Deceased Thugz” Betrayla) , a także dynamiczniejsze i mocniejsze jak ,,Dirty Game” czy ,,Nightmare”. Ogólnie produkcja w porównaniu chociażby do chyba najlepiej wyprodukowanego krążka w 2010, a więc ,,How I Got Over” może się wydać dla kogoś dziwna i niezbyt godna uwagi. Nie jest dziwna. Różni się od niej zdecydowanie, ale to dlatego, że jest po prostu specyficzna. Nikt o zdrowych zmysłach chyba nie wyobraża sobie C.O.S’a na podkładach The Roots.

Kolejnym i zarazem ostatnim elementem wpływającym na przekaz jest oczywiście nawijka. Flow, głos, dykcja. Muszę przyznać, że gracz z Sacramento nawija inaczej niż 8 lat temu. Na ,,The Whole Truth” zarapował ,,i ain’t sad now, my sadness turned to anger” i czuć to ewidentnie w jego melodeklamacji. Rapuje z chrypką, która wprowadza nutę złości. Świetne wokalne umiejętności nie pozwalają, aby słuchacz został pochłonięty całkowicie przez tę chrypkę i nie został poruszony podczas słuchania. Pokrótce chodzi o to, że C.O.S. po raz kolejny pokazuje, że umie łączyć ze sobą dwa przeciwne bieguny i potęgować ich moc. Dobiegam już pomału do końca tej recenzji, która objętościowo relatywnie jest duża, ale musiałem tyle napisać, bo materiał mnie zmiażdżył. Nawet spora ilość śpiewanych refrenów nie jest minusem. Doskonale pamiętam, jak równe 3 lata temu, kiedy zaczynałem studia licencjackie zostałem zmieciony z powierzchni ziemi przez ,,The Whole Truth”. Historia lubi się powtarzać. Zaczynam magistra (którego chyba nie skończę, ale to temat na zupełnie inną rozmowę) i zostałem zdeklasowany przez ,,A Novel By Me”. Jestem fanem Christophera i nic dziwnego, że moja recenzja może się wydać przesłodzona, ale jak coś dla mnie jest zajebiste, to o tym piszę. Nie ma zasady, że jak kogoś uwielbiam, to będę się jarał wszystkim co wypuści. Wystarczy tylko spojrzeć na to, co pisałem o ostatnich wydawnictwach KRS One’a. W każdym razie C.O.S. odwalił kawał dobrej roboty i zarzucenie jego najnowszej płyty na słuchawki czy głośniki to lekko ponad godzina odpłynięcia do innego świata.

10/10

czwartek, 7 października 2010

7 kolejka Bundesligi

Piątek

Zaczęło się od spotkania pomiędzy Hannoverem a St. Pauli, w którym to zwycięsko niespodziewanie wyszli goście, wygrywając 1:0. Gol padł już w 6 minucie. Goście byli lepszym zespołem i zasłużenie zgarnęli pełną pulę. Mimo porażki podopieczni Mirko Slomki nadal są w czołówce tabeli.

Sobota

Bardzo dobra postawa Schalke w ostatnim meczu Ligi Mistrzów dawała nadzieje, że w pojedynku z Norymbergą uda się odnieść zwycięstwo. Niestety rzeczywistość okazała się być inna i wicemistrzowie kraju przegrywają już po raz piąty. Na pewno przyczyniła się do tego po części czerwona kartka dla Jones’a w 52 minucie. Z pozytywów w ekipie gości można na pewno wymienić świetną formę Huntelaara, który znowu wpisał się na listę strzelców.

Sporo bramek padło we Freiburgu, gdzie miejscowy SC, który jeszcze w tym sezonie nie zremisował, mierzył się z słabo grającym FC Koln. Spotkanie było wyrównane i skończyło się zwycięstwem gospodarzy 3:2. Warto jednak podkreślić piękną bramkę, którą zdobył Adam Matuszczyk.

Borrusia Moechengladbach to nieprzewidywalny zespół. Są w stanie jednego dnia wbić 6 goli dobrze grającemu Bayerowi na Bay Arena, a innego stracić 7 przeciwko słabo poczynającemu sobie w sezonie VFB. W pojedynku z Wilkami podzielili się punktami, remisując 1:1, ale to oni mieli więcej okazji i grali po prostu lepiej.

Ekipa HSV w ostatnich czterech meczach nie wygrała ani razu. Teraz podejmowali w Hamburgu beniaminka Kaiserslautern i była to idealna okazja, aby w końcu sięgnąć po 3 punkty. Mogło się skończyć dla gospodarzy bardzo źle, bo przyjezdni przy prowadzeniu 1:0 mieli słupek, ale ostatecznie Hamburg wygrał 2:1, strzelając zwycięskie gole w ostatnich 20 minutach.

To co się ogólnie dzieje w Bundeslidze jest niepojęte. Sytuacja nadal nie wraca do normy, bo jedną z tych niepojętych rzeczy jest kapitalna forma i gra Mainz, które jak na razie wygrywa mecz za meczem. Nie inaczej było w ciekawym pojedynku z Hoffenhaim, w którym zwyciężyli po świetnej grze 4:2.

Niedziela

Stuttgart konsekwentnie idzie na dno. Wyniki beznadziejne, gra także. Poza jednym wygranym spotkaniem w efektownym stylu 7:0 z Moenchengladbach przegrywają wszystko. Tym razem nie dali rady Eintrachtowi, ulegając 1:2 na Mercedez Benz Arena. Jak tak dalej będzie to posada Christiana Grossa będzie coraz bardziej niepewna i może powtórzyć się historią sprzed sezonu, kiedy VFB grało słabo, a lekarstwem była zmiana szkoleniowca. Babela zastąpił Gross i czy teraz to samo stanie się z Grossem?

Obydwa mecze kończące siódmą kolejkę spotkań to były hity. Leverkusen mierzył się z Werderem przed własną publicznością i poziom tego spotkania był rzeczywiście na miarę hitu. Generalnie goście są niżej w tabeli i co prawda nie udało im się wygrać, bo skończyło się na 2:2, to jednak zdobyty punkt dał im awans o jedną pozycję.

W drugim szlagierze, zdecydowanie bardziej prestiżowym niż pojedynek na Bay Arena, Borrusia Dortmund podejmowała Bayern Monachium. Spotkały się dwie wielkie firmy, z których pierwsza grała fantastyczną piłkę, natomiast druga była w dołku i zmagała się z kontuzjami najważniejszych zawodników. Co by tu nie mówić, Bawarczycy nie grali dobrze i przegrali zasłużenie 0:2. Van Gaal dał szansę od pierwszej minuty Gomezowi, Pranjicowi (w środku pola) i Edsonowi, ale nie zdało się to na nic. Nie jest źle, jest po prostu fatalnie. Dodatkowo kontuzji nabawił się Lahm, a Bayern zdobył tylko 5 goli w 7 kolejkach Bundesligi. Żadna inna drużyna nie strzeliła tak mało bramek.

Tabela. Oczywiście w przypadku równej liczby punktów decyduje różnica bramek.

1)Mainz – 21 punktów
2)Borussia D. – 18 punktów

3)Hannover – 13 punktów
4)Bayer – 12 punktów
5)Freiburg – 12 punktów
_____________

14)Kaiserlautern – 7 punktów
15)Borussia M. – 6 punktów
16)Kolonia – 5 punktów
17)Schalke – 4 punktów
18)Stuttgart – 3 punktów

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraże, Spadek.

Strzelcy

Cisse – 7 goli, Freiburg
Dzeko – 5 goli, Wolfsburg
Gekas – 5 goli, Eintracht
Lakic – 5 goli, Kaiserslautern
Pogrebnyak – 5 goli, Stuttgart

niedziela, 3 października 2010

7L & Esoteric - 1212

Przystępując do słuchania tego materiału, zastanawiałem się, czy 7L z Esotericiem będą w stanie mnie jeszcze kiedyś czymś zaskoczyć i powalić na kolana. Chłopaki działają na scenie nie od tak dawna, bo od 1999 roku (oczywiście chodzi mi o czas wydawania pierwszego materiału, bo ogólnie już w 1992 próbowali nagrywać) i wydali aż 6 płyt (nie licząc solówek Esoterodaktyla, których pojawiło się też trochę), które przede wszystkim były skupione na bitewnych wersach oraz żywej produkcji. Nie trzeba być geniuszem dedukcji, aby dojść do wniosku, że prawdopodobieństwo spadku jakości artystycznej rapu przy tak dużej częstotliwości wydawania albumów, jest stuprocentowe. Dlatego też nie spodziewałem się niczego wielkiego po ,,1212”, a ostatnie solo Eso tylko utrzymywało w przekonaniu, że fajerwerków pewnie nie będzie, gdyż było bardzo słabe.

Mówiąc szczerze, pierwszy kawałek mnie zmiażdżył i zaskoczył. Nie było to żadne bragga, a dobry i ciekawy tematycznie numer. W ,,Retrospects” biały raper z Bostonu opisuje swoją historię i przygodę z rapem. Mówi czego dokonali wraz z swoim producentem, jakie wyróżniające kawałki nagrali, jak wyglądała ich sytuacja, jak byli odbierani itd. Inną nutą, która mnie zmiażdżyła jest ,,I Hate Flying”, w którym Eso w szczery i powiem, że przejmujący przynajmniej dla mnie sposób opowiada o tym, dlaczego boi się latać samolotami. Oczywiście Esoteric, to Esoteric i nie zabrakło typowych dla niego tracków, a więc bitewne wersy, wychwalanie swoich umiejętności, pojazdy na rywali. ,,For My Enemies” ,,Run This” czy ,,Aneurysm” są jednymi z takowych. Jednak muszę przyznać, że forma liryczna artysty jest co najmniej dobra, bo uderzył kilkoma naprawdę mocnymi linijkami. No i bardzo mi się podoba, że pojechał Waka Flocka (czyt. chujowego floresa) w ,,No Shots”. Gówno trzeba tępić. Szkoda, że nie wymienił jeszcze jakąś pochodną tego pseudo-rapera typu Gucci Mane. Podkreśliłbym także kolaborację z Inspectah Deck w ,,12th Chamber”. Jest to swego rodzaju powrót do korzeni, bo raper z Wu udzielił się na pierwszej produkcji firmowanej znakiem 7L & Esoteric ,,Speaking Real Words”.

you want me to relax on a plane
and it’s practically insane
everytime i fly i’m convince we’re going die in flames
see, a pass security endowed with all this rubbish


7L w zasadzie nigdy nie traktowałem jako wybitnego producenta, ale nazwanie go bardzo dobry jak najbardziej popieram, chociaż nie wszystkie bity, które wysmażył w swojej karierze (a tego było sporo) mu wyszły. W każdym razie album jest o wiele lepszy muzycznie niż ostatnia solówka jego partnera. Kiedy 7L jest w formie potrafi zrobić niesamowicie bujający, dynamiczny i zapadający w pamięć podkład. Idealny przykładem z omawianej płyty jest chociażby ,,No Shots” czy ,,Retrospects”. Ten drugi jest trochę spokojniejszy, ale oba są dla mnie wzorem na brzmienie niemal doskonałe. Refleksyjne brzmienie także się pojawia. Najlepiej to słychać w ,,I Hate Flying” z świetnie dogranym motywem skrzypiec. Dodałbym jeszcze ,,ZOO (Digital Exclusive), który jest okraszony dość mistycznymi i tajemniczymi dźwiękami. Szczególnie jego pierwsza część, ale pianino w drugiej także ma coś w sobie. Bardzo dobrze, że ten numer zamyka płytę, bo dostałem petardę na dowidzenia. No, ale pomyłek niestety nie brakło. Bity do ,,Run This”, ,,The Handle” to zdecydowanie najsłabsze ogniwa albumu. Esoterodaktyl zawsze potrafił latać po bitach jak pterodaktyl po przestworzach. W zasadzie powinienem napisać pierwszą część zdania w czasie teraźniejszym, bo nadal potrafi. Złote czasy już za nim, ale nadal nie mam się do czego przyczepić, bo jego nawijka ma przebicie, siłę i polot. Myślę, że Esoteric to jeden z takich raperów, których słuchając po prostu nie da się zasnąć.

Podsumowując powoli to wszystko, rzeknę tak. Tekstowo krążek jest dobry, solidny, niezły. Ciężko byłoby mi się do czegoś tu przyczepić, bo jest dawka szeroko pojętego braggadacio i kilka kawałków ambitniejszych (chociaż może powinienem użyć tutaj innego słowa) tematycznie, gdyby nie jeden fakt. To nie jest pierwsza płyta duetu. To, czego Esoteric dostarczył na ,,1212” nie brakuje na poprzednich albumach i brzmi świeżej, lepiej. Byłbym bardzo zadowolony, jakby owy materiał był pierwszym czy też jednym z trzech pierwszych w dyskografii artystów, ale tak nie jest. Muzycznie ogólnie jest także dobrze, ale nie walnę analogicznej gadki do powyższej o tekstach. Brzmienie, to brzmienie. Do tego podchodzi się inaczej i są inne kryteria w ocenianiu. Nawet jak technika klejenia bitów jest zbliżona do poprzednich albumów, to nie razi jak monotematyczność i powtarzalność w wersach. Zastanawiałem się sporo, jaką wystawić notę, bo z jednej strony znajduje sporo pozytywów na materiale, a z drugiej ILE MOŻNA? Postanowione. Gdybym to oceniał powiedzmy 2-3 lata temu, kiedy całościowo nie byłem tak syty (nie że znudzony, ale napchany) twórczością duetu, byłoby co najmniej 7.

6/10