środa, 12 maja 2010

Nas & Damian Marley - Distant Relatives

Nas to jeden z najbardziej szanowanych i lubianych przeze mnie artystów, ale nie zmienia to faktu, że ostatnie 3 albumy niezbyt mi się podobały. Damian Marley to syn wiadomo kogo i wykonawca reggae – gatunku muzyki, który jest w porządku, ale czasami styl nawijki mnie denerwuje. Nie miałem żadnych oczekiwań co do ,,Distant Relatives”, więc jedynie mogłem się zaskoczyć pozytywnie. To jednak nie nastąpiło.

Rapująca część duetu tekstowo mnie nie zawiodła, bo zaprezentowała się dobrze. Reprezentant Queens Bridge poruszył w kawałkach sporo poważnych kwestii takich jak niesprawiedliwość, nieodwracalność popełnionych czynów, ogłupianie ludzi, zmagania w życiu, czarni przywódcy, postawy ludzkie itd., ale niestety ich odbiór ,,zakłócają” mi zwrotki i wersy Damian Marleya. W istocie treści, jakie niosą ze sobą, nie są złe, ale sposób ich nawinięcia po prostu nie odpowiada mi. Co więcej, mam trochę problemy z rozkminieniem ich, bo jak wiadomo nie jest to zadanie łatwe dla kogoś, kto nie jest native speakerem i ma do czynienia z reggae. Samych w sobie linijek Nasa dobrze mi się słucha:

as I walk through the valley of the shadow of death
New York to Cali, for the money, power, respect
is a journey some of us get left behind
cause in life you cannot press rewind

the contradiction, the cross and crucifixion
the loss we took for sinning or east and back inscription
that it was written that nothing is coincidenting
they took our leaders and they lynched them


Z podkładami muzycznymi jest dwojako. Nie mogę powiedzieć, że nie są one klimatyczne, bo występowanie dźwięków tamburyna czy bębnów daje dobry efekt. Z drugiej jednak strony mało jest numerów, których brzmienie podoba mi się całkowicie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Wyjątek stanowią żywy ,,Strong Will Continue” i spokojny ,,Leaders”. Nie jestem niesamowicie krytyczny w stosunku do nich, bo miał wyjść kolaż, która odda atmosferę jamajskich dźwięków i rapowych. Nasir pod względem flow spisał się poprawnie. Wybitnym zawodnikiem pod tym względem nie był nigdy, ale zdecydowanie grał i gra w dobrej lidze. Płynie zarówno szybkiej np. na ,,Count Yours Blessings” oraz wolniej np. na ,,Friends” i wypada powyżej przeciętnej.

Sądzę, że osobom, które lubią reggae, a nie słuchają rapu na co dzień, krążek by się spodobał. W moje gusta płyta nie trafiła do końca i wysoko jej nie ocenię, mimo ze jest to niewątpliwie ciekawy projekt. Nie zmienia to faktu, że możliwe, iż za jakiś czas przekonam się do niej bardziej i zwiększę notę. Z drugiej strony musiałbym polubić nawijkę Damiana Marley'a, co wcale nie musi się zdarzyć, ale You Never Know jak Immortal.

6/10

PS: Występ Lil Wayne'a w ,,My Generation" jest najgorszą rzeczą jaką słyszałem w tym roku.

Brak komentarzy: