sobota, 29 maja 2010

It’s Been A Long Time jak Rakim

Muszę stwierdzić, że od ostatniej tego typu notki wydarzyło się trochę rzeczy, które bym nie przypuszczał, że się staną się jak Kononowicz. Po pierwsze miałem kompletnie nie wydawać kasy na rzeczy, które nie są niezbędne typu fast foody czy alkohol. Z tym pierwszym jeszcze nie było tak źle, ale co do tego drugiego to zupełnie inna historia. Było trochę takich melanży, większość wynikła ze spontanu (np. chlanie u Łysego w bursie), ale nie żałuję, bo było ogólnie dobrze. Z drugiej strony ostatnio miały miejsce juwenalia 20 – 22 maja. Miałem w ogóle nie iść, ale kilka telefonów i pewna opcja zmieniły wszystko, bo nie dawały mi spokoju i nie mogłem siedzieć w chałupie. Pierwszy dzień to impreza w Bravo – oczywiście nie poszedłem, bo kiedyś się zarzekałem, że do tej speluny nigdy nie pójdę. Drugi dzień to poza miastowa otwarta impreza, która ogólnie, biorąc pod uwagę wszystko była jak diss Żuroma – chujowa. Muzyka z dupy (w ogóle miały być rapowe koncerty, ale wiadomo, że we Włocławku niczego ambitnego zorganizować się nie da, a organizatorzy zostali wychujani przez samorząd – to PWSZ, jebie jak w stajni!), no i ogólnie mi się nie podobało. Może jedyny plus to, że się najebałem i wpadł Cypek i poleciało ze sceny kilka tekstów klasyków – z twoim starym rządziliśmy. Ogólnie można zfollow-upować Tedego, aby określić tamto wydarzenie - ten wieczór był twój, Cypek! pod scenę atakuj, Cypek! No, ale na powrocie i po pójściu do nocnego po bronksy jeszcze niezbyt fajna historia z dresami (stan umysłu, bo sam chodzę w dresach) się zdarzyła. Szkoda gadać, bo jakbyśmy przyszli 5 Minut Wcześniej jak nawijał VNM w Efekt Motyla, to nic by nie było. Jebać.

Konsekwencją tego imprezowania jest oczywiście Hajs, Hajs, Hajs jak Tede, a raczej jego roztrwanianie. Miałem oszczędzać na laptopa i odpuszczać jakiekolwiek wydatki i oblać jedynie zaliczony licencjat J.D. jak VNM odejście z rapgry, ale nie udało się. Na pewno nie uzbieram już do końca wakacji sumy, która stanowiła mój Cel jak 834, a więc 3 tysięcy. Chuj z tym z drugiej strony, bo laptopa, który mnie zadowoli dostanę za 2 tysiące i nie musi być taki mega super wypas. Odpuszczanie imprez na studiach to jest błąd i tego mógłbym żałować zdecydowanie bardziej niż kupienia trochę słabszego laptopa. Jeszcze co do tego jebanego licencjatu, to Gwóźdź mnie ostro wkurwił, bo tak pod koniec kwietnia zesrał się, że nie daje polskich ekwiwalentów, a sam mi mówił, że nie muszę. Musiałem przerobić połowę pracy, ale poszło i mi zaakceptował. Teraz tylko czekam, aż mi wyśle na email sprawdzony wstęp i zakończenie. W każdym razie i tak Wkurwiam Się jak Małolat, bo jakby postawił sprawę jasno od początku, a gadałem z nim już w październiku, to bym zrobił jak trzeba i już w kwietniu miał święty spokój.

Złapałem bakcyla na wędkarstwo. Zawsze sądziłem, że to strasznie nudne, nieciekawe i beznadziejne zajęcie, ale zmieniło się moje zdanie. Około miesiąc temu pierwszy raz pojechałem z ojcem nad jezioro głównie z powodu, że jest ono około 35 kilisów od miasta, a ja lubię po prostu jeździć samochodem. Jednakże sama opcja wędkowania mi się spodobała. Dwa tygodnie byłem i rzucając chyba czwarty lub piąty raz blachą złapałem dużego szczupaka! Nie wyciągnąłem go, bo się zbyt podjarałem, przestałem ciągnąć żyłkę i chciałem go wyciągnąć jak normalną małą rybę, a on się urwał. Laik jak ten raper jeszcze ze mnie, ale trening czyni mistrza. Dzisiaj też byłem i pojechałem tam z Szansą jak VNM w 2005 roku do Anglii i… wyciągnąłem szczupaka! Niewymiarowy co prawda, bo około 31 plus 1 Centymetr jak VNM, ale i tak się go wzięło. Illicit Activity jak Almighty RSO, ale jebać. Ważne, że jest. Jutro też mam nadzieję, że tam pojadę i złowię. Zapisałem się także na prawdo jazdy. Teorię już skończyłem. W sumie to te zajęcia mi się bardzo podobały, bo sądziłem, że będzie to straszna nuda i klapa. W piątek za tydzień o 8 rano będę miał pierwszą jazdę. Teorię jak i praktykę mam z Łysym – mój były nauczyciel od w-fu z gimnazjum, a nie ziomek z grupy od chlania w bursie. Zajebisty z niego jest gość ogólnie. W sumie nie widzę siebie za kierownicą, bo jechałem tylko 6 lat temu raz i było chujowo, ale skoro jakieś zjebabe baby śmigają ulicami, to dlaczego ja miałbym się tego nie nauczyć?

Na koniec powiem, że dzisiaj nastąpił pewien przełom w moim pojmowaniu rapu. Do 29 maja 2010 roku godziny mniej więcej 17:30 sądziłem, że istnieje dwóch niesamowicie niedocenianych masakratorów lirycznych w całym tym rapie – Canibus i Chino XL. Myliłem się. Jest jeszcze ktoś...

Brak komentarzy: