niedziela, 15 sierpnia 2010

3 największe zakały rapu

Jakoś ostatnio naszło mnie, aby napisać hejterski tekst, w którym sobie zjadę to, co mi się najbardziej nie podoba w amerykańskim rapie. Nie musiałem się długo zastanawiać, aby dokonać selekcji spośród kilkunastu artystów, a raczej tworów i wybrać trójkę najbardziej żenujących, bezwartościowych i beznadziejnych. Wiadomo, że nie jestem żadną wyrocznią, ale jak ktoś widzi jakąkolwiek wartość w poniżej opisanych gościach, to po prostu nie mamy raczej o czym rozmawiać. Gust jest gustem, ale są czasami pewne granice i niektórych raperów nie można nazywać nawet i średnimi, bo są po prostu totalnie żenujący. Lecimy:

Soulja Boy

No i pomyśleć, że ten dzieciak urodził się w Chicago, a więc mieście skąd pochodzą m.in. Common czy All Natural. W każdym razie pochodzenie zostawiam na boku, bo nie jest istotne, a i tak Soulja zalicza się do Dirty South, ale tego gównianego Dirty South. Koleś zadebiutował w wieku 17 lat płytą ,,Souljaboytellem.com”, a więc można to zaliczyć do dziecięcego rapu. Jednak jak postawi się Soulja Boya obok takich artystów jak A+ czy Chi-Ali, to jakby zestawić Rów Mariański z Rysami. Debiut tego chłopca słuchałem w okresie życia, kiedy nie byłem w ogóle wybredny i chciałem sprawdzić dokonania raperów, którzy są generalnie uważani za niezbyt wartościowych przez ortodoksyjnych słuchaczy. Nie było do tamtego czasu albumu, którego nie byłbym w stanie przesłuchać więcej niż raz, natomiast ,,Souljaboytellem.com” przełamał konwenanse. Był to tak słaby krążek, zarówno pod względem plastikowego, rażącego uszy brzmienia, jak i upośledzonych ,,popisów” mikrofonowych gospodarza. Rapreviews ocenili tę parodię na 3/10, ja nie dałbym nawet 1/10. Drugiej płyty tego palanta nawet nie zamierzałem słuchać, ale niestety miałem nieprzyjemność poznania dwóch czy trzech numerów, którymi się jarał mój jeden kumpel. Żenada i tyle. Nie wspomnę już o beefie tego szmatławca z Ice-T i dziwie się KRSowi, że wystąpił z nim razem w programie.

Gucci Mane

Ten klaun także jak jego wyżej wymieniony koleżka ,,dumnie” reprezentuje Południe. No i także wpłynął na rapową scenę ze swoimi brudnymi (ojej, jaka ironia) ściekami w 2007 roku. Sytuacja z Guccim była u mnie o wiele inna niż z Soulja Boyem, bo postanowiłem zapoznać się z jego muzyką stosunkowo niedawno. Nigdy nie skreślam żadnego artysty zanim go nie sprawdzę, ale mając na uwadze, że obecnie mój gust jest o wiele bardziej wybredny niż kilka lat temu i staram się już raczej nie przebierać w środkach i nie używać eufemizmów, jeżeli chodzi o wyrażanie opinii na temat muzyki, Mane raczej nie miał żadnych szans trafić do mnie. No i tak właśnie było. Ściągnąłem sobie jego debiut ,,Back To The Trap House” i udało mi się wytrwać może do czwartego tracku. Nie oczekiwałem żadnego wielkiego rapu i MC z umiejętnościami Rakima, ale jakiś dobrych, słuchalnych bangierów w stylu ,,Speeding” Rick Rossa. Niestety, ale ja muzycznym masochistą nie jestem, a słuchanie tego, co prezentuje sobą Gucci Mane jest bardziej bolesne niż akupunktura przy pomocy gwoździ jak nawijał Słoń. Beznadziejne podkłady bez jakiegokolwiek polotu i uderzenia, a teksty jak teksty – żadnych ambicji, ale nie oczekiwałem tutaj zaangażowanych przemyśleń. Chodzi o to, że sposób melodeklamacji hedonistycznych wersów leży na całej linii. Podsumowując, ten koleś powinien zmienić ksywę na Gucci Shame.

Lil Jon

No i listę zamyka także zawodnik z Dirty, Dirty South, który jest reprezentantem Atlanty. Jednak w tym przypadku żywię pewien szacunek wobec Lil Jona, bo jak wiadomo to on jest twórcą Crunku. Dla mnie ten gatunek rapu mógłbym podobnie jak horrorcore nie istnieć (oczywiście w ogólnym rozrachunku wolę horrorcore, bo Doomsday Productions czy Lynch są spoko, ale tak naprawdę ich twórczość to raczej nie jest esencja tego gatunku), ale jakby nie patrzeć jest to pewnego rodzaju innowacja w tej muzyce i ja takie rzeczy staram się doceniać, chociaż w minimalnym stopniu. Kolejna sprawa, która rożni Lil Jona od Gucci Mane’a i Soulja Boya to jego dorobek artystyczny, który jest szerszy, ale nie jest wcale lepszy. Oczywiście nie katowałem się słuchaniem całej dyskografii tego koleżki. Wystarczyło mi obczajenie kilku numerów z paru albumów i mam swoje zdanie wyrobione na temat jego rapu. OKEEEEEY, YEAAAAAAH, WHAAAAAAAAT? W skrócie właśnie tak wygląda jego muzyka. Świetnie sparodiowali go The Perceptionist na swoim debiucie w kawałku, a w zasadzie skicie ,,Lil Jon Interview”. Co mnie odpycha w twórczości tego gównianego artysty, to beznadziejne bity, które nie mają dla mnie żadnego potencjału imprezowego i prymitywne wydzieranie japy. Ja przy czymś takim nawet najebany bym się nie wybawił (chyba, ale nawet nie chcę próbować).

___________________________________________________

No to właśnie tak wygląda. W zasadzie mógłbym dopisać kilku innych faworytów, ale wybrałem trójkę najbardziej rażących mnie i na tym zostawiam sprawę. Nie skreślam ludzi, którzy słuchają sobie tych ,,artystów”, ale jak ktoś uważa, że ich muzyka niesie ze sobą coś, co ma cokolwiek wspólnego z prawdziwym rapem, jest idiotą. Może napiszę wkrótce podobną notkę tylko na temat polskiego rapu, ale w zasadzie na dzień dzisiejszy przychodzą mi do głowy tylko trzej raperzy/zespoły, które mógłbym uznać za totalną żenadę. Chyba jestem za mało rygorystyczny, może to wynika z sentymentu. Zresztą się zobaczy.

Brak komentarzy: