piątek, 9 lipca 2010

Little Eskimo Jesus - Never Trust the People

Ogólnie staram się wrzucać jedną notkę dziennie i dzisiaj miałem zamiar zapodać drugą część tematu o Dirty South z trochę z innej strony, ale zmieniło się to od koło 18:50, kiedy na słuchawki zarzuciłem sobie album, który mam zamiar przedstawić. Zobaczyłem temat o tej płycie na forum około dwóch tygodni temu, ale nie zdecydowałem się pobrać materiału, mimo że tytuł oraz opis autora postu mnie zainteresował. Little Eskimo Jesus – trzeba przyznać, że co najmniej dziwna nazwa. W skład ekipy (bo to jest zespół) wchodzą szwajcarsko-niemiecki producent/raper/wokalista Mattr oraz kanadyjski artysta Ira Lee. W sumie to po takim opisie nie wiadomo, kto tutaj chwyta mikrofon, ale bankowo za produkcję odpowiada ten pierwszy, więc ten drugi automatycznie musi zajmować się stroną liryczną. Oczywiście nie znałem żadnego z chłopaków wcześniej i jest to pierwsze zetknięcie z ich muzyką.

Rap w smutnej konwencji to jest dla mnie kwintesencja. Można słuchać go w wersji gangsta-rapowej w numerach C.O.S’a czy Sir Dyno, a także tej truskulowej w kawałkach Grievesa czy Sluga. Jeżeli chodzi o przedstawiony projekt to nie łatwo się domyślić, że może przybić piątkę z wymienionymi białymi artystami, a nie Latynosami. Jednak to, co jest na krążku o wymownym tytule ,,Never Trust the People” pod względem tekstowym jest zupełnie na innym poziomie. Wersy serwowane przez Ira Lee są przygnębiające, smutne, dołujące, łzawe a użyłbym nawet przymiotnika dekadentyczne. Artysta zwierza się słuchaczowi ze swoich problemów, opowiada otwarcie i szczerze o swoim życiu, snuje ponure refleksje na temat rzeczywistości. Są takie tracki jak ,,Man Is Nothing”, który mówi o tym, że mężczyźnie do szczęścia potrzebna jest kobieta, bo wypełnia ona pustkę, ,,I Love My Mom”, który jest poruszającą dedykacją dla matki rapera, ,, The Wheelchair Song”, który jest wymowną obserwacją z perspektywy sparaliżowanego człowieka (chyba że Ira Lee faktycznie jeździ na wózku, ale nie sądzę) czy ,,Colour”, który jest personalnym dumaniem na temat niekolorowego życia. Naturalnie to tylko zalążek kwestii, jakie Kanadyjczyk porusza na krążku, a jest tego o wiele więcej. Poniższe linijki nie oddadzą nawet w jednej miliardowej procenta tego, co jest na tym materiale, ale je umieszczę.

you try so hard to be cool, you try so hard to be nice
you try so hard to be everything except happy with your life

truth is always the best with the little lie mixed in
I suppose if you try no matter what in a way you always win
as long as you’re trying something

beer is a religion glutton’s a way of life
ain’t no sex doesn’t count if it’s your brother’s ex-wife

Jeżeli chodzi o brzmienie to trzeba oddać, że jest to album eksperymentalny. Ja na eksperymenty w rapie jestem otwarty i lubię ich słuchać (o ile oczywiście nie są to nieudane eksperymenty genetyczne w stylu Soulja Boya, Lil Jona, DJ Paul’a i reszty takich ,,twórców”). Generalnie dominują tutaj spokojne, dość skąpe i minimalistyczne dźwięki. Partie pianina, które idealnie oddają klimat i współgrają z smutną warstwą liryczną, sekwencje skrzypiec itd. Jednak Mattr zatroszczył się o różnorodność i aby nie mówić, że cała płyta jest na jedno kopyto. Są takie kawałki jak ,,Girls Just Want to Dance” czy ,, Little Eskimo Jesus On the Dancefloor”, które łączą w sobie elektroniki trochę. W każdym razie nawet te bity w spokojnej konwencji brzmią dla mnie zupełnie inaczej niż to, co generalnie można usłyszeć u innych artystów. Niewątpliwie warstwa muzyczna buduje niesamowity klimat. Przejdę teraz do flow. Flow? Jakie flow? Na ,,Never Trust the People” nie można mówić w zasadzie o płynięciu po bitach. Zaskoczyło mnie to, ale ta recytacja, którą serwuje Ira Lee, naprawdę idealnie nie tylko oddaje atmosferę przygnębienia i marazmu, ale ją potęguje. Głos artysty natomiast czyni z niej wręcz idealne narzędzie przekazu, które przeszywa.

Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony i zadowolony z tego krążka. Takiego projektu jeszcze nie było mi dane usłyszeć i mówiąc szczerzę wątpię, aby w rapie taki wcześniej powstał. Fakt, jest to eksperyment, odważny eksperyment, który na bank nie spotka się z poparciem wielu słuchaczy, którzy zarzucą zbytnią ,,emowatość” czy coś takiego. Jednak znajdzie się garstka ludzi, którzy docenią i będą się jarać tym albumem i ja do nich się zaliczam na sto procent. Jest to zdecydowanie jedna z najbardziej klimatycznych płyt, jakie dane było mi słyszeć. Wiele tekstów mnie poruszyło i dało do myślenia. Na serio nie polecam słuchać tego materiału, jak ktoś ma chwile słabości, jest w depresji, jest załamany czy coś w tym stylu. Mój stan emocjonalny na dzień dzisiejszy jest na pewno nie idealny, ale raczej w porządku, jednak po przesłuchaniu kilkukrotnym mam pewne zachwianie. Nie, nie mam Suicide Thoughts jak Biggie, ale chcę po prostu powiedzieć, że jak się człowiek wsłucha i poczuje klimat ,,Never Trust the People”, to ryje banię jak Donnie Darko albo i bardziej.

10/10



PS: słuchacze gangsta-rapu z Memphis, a więc rzeczy typu Tommy Wright III, 196 Clique, Project Pat czy wspomniany już przeze mnie DJ Paul – zapomnijcie o tym! Nawet Ira Lee was do tego namawia na albumie - ,,forget about Memphis”.
PS2: zdecydowałem się zmienić ocenę, bo jaram się jak pierdolony tłusty blant jak nawijał Peerzet.

Brak komentarzy: