środa, 28 lipca 2010

10 ulubionych gangsta-raperów

Wbrew moim pewnych pozornym docinkom w notkach w stronę raperów nietruskulowych (dzieląc rap na truskul i gangsta, chociaż dla mnie to zdecydowanie zbyt wąski podział, bo ta muzyka jest zbyt różnorodna, aby pakować ją do dwóch worków, które owej różnorodności nie odzwierciedlają w żadnym stopniu), znajdą się artyści klasyfikowani jako gangsta-raperzy, których lubię, cenię i uważam, że są lepsi od niejednego rapera tworzącego w przeciwnym stylu. Jako, że ostatnio W.E.N.A. jak ten raper u mnie w pisaniu nie jest obca, postanowiłem zrobić zestawienie. Przedstawię swoją ulubioną dziesiątkę gangsta-raperów, w której przeważać będzie Zachodnie Wybrzeże. Doszedłem do wniosku, że nie umieszczę wielu graczy z East z tego względu, że np. taki Nas czy Jay-Z, w których muzyce oczywiście można bez problemu znaleźć treści uliczne, jeżeli chodzi o porównanie do takiego AP.9 pod względem (nazwijmy to) gangsteryzmu, wypadają blado. Lista nie będzie miała określonej kolejności, bo to byłoby zbyt problematyczne.

Sir Dyno

Kto mnie zna, to wiedział, że obecność Latynosa była pewniakiem. Sir Dyno to jeden z pewnej grupy raperów, których poznałem dzięki Apokalipsowi. Oczarował mnie swoją muzyką od razu kiedy tylko przesłuchałem materiał pochodzący z 2003 roku ,,Engrave These Words On My Stone”. Jednak artysta karierę rozpoczynał dużo wcześniej, bo już w 1988 roku, jako członek Darkroom Familii. Jest to niezaprzeczalna legenda niezależnej sceny Bay Area i król latynoskiego rapu z tamtych stron, a dla mnie osobiście najlepszy Latynos, jaki kiedykolwiek dotknął mikrofonu. Uczestniczył w nieskończonej liczbie projektów, wliczając w to wspomnianą Darkroom Familię czy też G.U.N. Miałem okazje słyszeć chyba każde możliwe solowe wydawnictwo od Dyno, a było ich 7. Oczarowała mnie w muzyce rapera przede wszystkim niesamowita warstwa liryczna. Nie pod względem technicznym, ale pod względem przekazu. Jak to kiedyś ktoś powiedział – Sir Dyno jest nauczycielem, który nagrywa dla nas życie. To prawda. Takie kawałki jak chociażby ,,Sit Down And Listen”, ,,Time’s Are Changing” czy ,,Have You Ever Sell Dope?” są niesamowite. Niski głos, dobre flow, latynowska dykcja, genialne teksty i dobre bity, bo artysta również jest producentem – to najlepiej go charakteryzuje. W tym roku ma wyjść z więzienia, ale jak mówił Crooked w wywiadzie, nie zamierza powracać do rapu, bo chce poświęcić się żonie i dzieciom.

South Park Mexican

Z kalifornijskiego miasta Tracy, z którego pochodzi Sir Dyno, przenosimy się do Teksasu, a konkretnie Houston, które reprezentuje SPM. Również jest Latynosem i nawet w początkowych tygodniach mojej blogowej kariery napisałem o nim szerszy artykuł. W grze na poważnie jest od 1995, kiedy to z bratem założyli Dope House Records. Nagrywał płyty, wszystko szło dobrze, ale koszmar zaczął się w 2001 roku, kiedy został oskarżony o molestowanie seksualne, i w zasadzie trwa nadal, gdyż South Park Mexican obecnie odsiaduje 45 lat pozbawienia wolności. Sam przebieg tej sprawy jest co najmniej kontrowersyjny i wg wielu siedzi za niewinność. Zostawiając kwestie dotyczące jego osoby, przejdę do spraw ściśle związanych rapem. Latynos to moje odkrycie. Doszło do niego przez przypadek, bo kilka lat temu mój jeden ziomek miał w opisie link do numeru Dogg Pound ,,Real Gangstaz” i ja wpisałem sobie w youtube’a frazę ,,real gangstaz” i wyskoczył mi kawałek South Park Mexicana ,,Real Gangsta” pochodzący z jego najlepszej płyty ,,When Devils Strike” nagranej już zza krat. Zafascynował mnie track, ściągnąłem całą płytę, a potem już wszystkie solowe dokonania artysty, którymi się jarałem. Poza typowymi gangsterskimi tematami, można w jego muzyce znaleźć naprawdę mądre i poruszające wątki. ,,Filthy Rich”, ,,The System”, ,,In My Hood” to kropla w oceanie. Samych umiejętności czysto rapowych nie ma wybitnych (chociaż są momenty, w których nie stroni od podwójnych), ale tutaj przecież nie o nie chodzi.

C.O.S.

Nadal obracamy się w towarzystwie Latynosów, ale po raz kolejny zmieniamy kierunek i powracam na West Side, które, jak nawija C.O.S., jest zdecydowanie najlepszym Wybrzeżem pod względem rapu z całym szacunkiem dla Wschodu. C.O.S. czyli Criminal Of Sac reprezentuje Sacramento. Kolejny artysta, z którym zaznajomił mnie Apokalips w czasach, kiedy jeszcze nie byłem nawet pełnoletni, którego niesamowicie cenię, lubię i cały czas się nim jaram. Zadebiutował w 2002 roku podwójnym albumem ,,Siccmade Rituals”, który wielu uważa za jednych z najlepszych w XXI wieku, a nawet w historii. Nie sądzę, że to przesadzona opinia, jednakże nie do końca się zgadzam, ale o tym później. C.O.S. to jeden z najbardziej charakterystycznych gangsta-raperów, którego muzyka potrafi naprawdę poruszyć. Jego kawałki pełne są smutnych, przygnębiających opowieści, które bardzo często oparte są po prostu na jego przykrych doświadczeniach życiowych. Bardzo dobry flow, chociaż ostatnio słuchając jego debiutu w samochodzie, jadąc do Łodzi, miałem wrażenie, że mija się z bitami momentami, ale nadrabia głosem i charyzmą. W każdym razie może to mylne odczucie, ale i tak jego nawijka i głos są niesamowicie oryginalne. Potrafi włożyć w nią tyle uczuć, że mam nierzadko ciarki na plecach, jak sobie go słucham. Nie każdy jest w stanie rapować w taki sposób. Drugie jego oficjalne solo czyli ,,The Whole Truth” wyszło w 2007 roku i dla mnie to jest wybitniejsza płyta niż pierwszy album. Jestem w zasadzie sam w tym przekonaniu, ale Tak To Widzę jak Fu. Czekam na ,,Novel By Me”, której premiera jest zapowiedziana na początek października.

Notorious B.I.G.

Teraz znowu lecimy gdzie indziej. Oczywiście Nowy Jork, którego królem był, jest i na zawsze będzie Biggie. Po pierwsze mam niesamowity sentyment do tego rapera, bo był jednym z pierwszych, którymi się zainteresowałem, jeżeli chodzi o amerykański rap. Oczywiście numerem jeden, jeżeli mówimy o obiekty moich zainteresowań był 2Pac, ale Notorious to w zasadzie nieodłączny element życia Shakura. Dużo czytałem o ich konflikcie i sam sobie analizowałem, ale to było kiedyś i już nigdy nie będzie tak jak wcześniej i nie chcę jak Tede. Notorious to moim zdaniem nie tylko najlepszy uliczny raper świata, ale i najlepszy w całej tej grze. Mam takie zdanie od powiedzmy 5 lat i nie ma możliwości, abym je zmienił. Wydał w zasadzie jedynie 2 albumy - ,,Ready To Die” oraz ,,Life After Death” (podwójny krążek, ale wszyscy to wiemy), ale każde z tych wydawnictw jest genialne pod względem poziomu artystycznego. Różne są opinie, co do tego, która z tych dwóch płyt jest lepsza. Ja uważam, że druga pozycja, gdyż flow Biggiego stało się jeszcze bardziej perfekcyjne, a rymy są co najmniej tak niesamowite jak na debiucie. W dorobku reprezentanta Brooklynu nie ma w zasadzie kawałków z głębszym przekazem (chociaż takie ,,Everyday Struggle”), ale co z tego? Notorious B.I.G. to Bóg pod każdym względem rapowego rzemiosła. Kapitalny storytelling, niesamowita dykcja, perfekcyjne flow, doskonałe rymy i klimat kawałków. No i wystarczy.

2Pac

Jak był Biggie, to obok niego (a w zasadzie pod nim) musi znaleźć się Tupak. Kiedyś powiedziałem, że to chyba najbardziej wszechstronny tematycznie raper świata i w sumie nadal się tego trzymam, ale pod tę wszechstronność można by podpiąć jeszcze kilku artystów. W każdym razie mam do Shakura przeogromny sentyment. No i jakby nie patrzeć to właśnie on, a nie Snoop Dogg czy Dr. Dre (którzy też byli jednymi z pierwszych, których słuchałem jeszcze w trzeciej gimnazjum), był głównym powodem, dla którego zakochałem się w rapie zza oceanu. Przeczytałem o nim miliony artykułów, udzielałem się kiedyś regularnie na tupakfanie (bardzo długie miesiące przed forami), przeczytałem 4 książki i tak to szło. Był dla mnie obok Notoriousa najlepszym raperem świata, ale miałem okres, w którym się nim po prostu przejadłem i zacząłem wraz z wkraczaniem w klasyki rapu (nie klasyki w sensie bardzo dobre płyty, bo jak patrzę, to ludzie nie potrafią zrozumieć definicji tego rzeczownika, myśląc, że jego synonimem jest ,,bardzo dobra płyta”, bo, kurwa, ktoś album Edana czy Erase E może uważać za bardzo dobry, ale jaki z niego klasyk?!) moje poglądy się zmieniały. Teraz na trzeźwo mogę powiedzieć, że 2Pac to naprawdę dobry raper, rozumiem, jak ktoś twierdzi, że najlepszy, ale też można wymienić sporo lepszych od niego artystów. W każdym razie Shakur miał niesamowitą barwę głosu, dla mnie wręcz idealną. Potrafił nagrać kawałek na praktycznie każdy temat. Lubię mnóstwo jego tracków i trochę by zajęło ich wymienianie. Dodam jeszcze, że temat mojej prezentacji maturalnej z polskiego brzmiał ,,Język piosenek XX i XXI wieku na podstawie twórczości Tupaka Shakura”. Wynik? 20/20 jak Dilated Peoples, ale nie szczycę się tym jak nie wiem czym, bo to nie powód do wielkiej dumy.

Spice 1

Zostajemy nadal na Zachodnim Wybrzeżu i na tapetę biorę zawodnika z Hayward. Kiedyś przesłuchałem sobie jego pierwsze 4 projekty i podobały mi się, ale w zasadzie nie jarałem się. Kilka miesięcy temu miałem ostrą zajawkę na gangsta-rap i postanowiłem, że sprawdzę wszystkie solówki od Spice 1’a. Było tego trochę, bo aż 12 pozycji, ale w żadnym wypadku nie żałuję, bo słuchało się naprawdę bardzo dobrze. Wiadomo, że niektóre z pozycji są słabsze, a niektóre lepsze, ale artysta nie ma w dyskografii krążka, który schodzi poniżej jakiegoś określonego poziomu. Powiem, że późniejsze płyty jakoś bardziej mi podeszły do gustu niż wcześniejsze dokonania. To tylko bardzo dobrze świadczy o artyście, który w przeciągu swojej bardzo długiej kariery, bo w grze jest od roku mojego urodzenia, trzyma poziom. Jedną z głównych zalet Spice’a jest jego flow oraz charyzmyna mikrofonie. Kiedy on rapuje, to brzmi to porywająco. Takie numery jak ,,Dear Haters” (swoją drogą bardzo ciekawy koncept), ,,Strap On The Side” czy ,,Killafornia” to kwintesencja tego, o czym mówię. Jego melodeklamacja jest żywiołowa, dynamiczna i elastyczna. Technika bardzo dobra, co doskonale widać w ,,Money Gone” – kapitalnie zabawił się flow. Do tekstów też nie mogę się przyczepić, bo rzuca często fajne wersy, a przede wszystkim jego linijki mają mocne uderzenie, bo ma czym je odpalać. W tym roku ma wyjść jego kolejne solo ,,Home Street Home”, ale premiera ciągle się dłuży i w zasadzie nie wiadomo, jak to będzie. Aha, no i zarąbiecie Spice1 pocisnął Soulja Boyowi 2 lata temu.

MC Eiht

Teraz jedziemy do Compton. Jednak to nie Eazy-E ani Dr. Dre, a właśnie Mr. Geah. Nie znalazł się po Spice 1 przez przypadek, bo panowie wydali wspólnie dwa albumy i porównywałem ich twórczość na blogu. Mówiąc o ich wspólnych materiałach to lekko, ale tylko lekko się zawiodłem na nich. Oczekiwałem mega rozpierdolu, a było po prostu nieźle. Jakoś kolaboracja z Lynchem lepiej graczowi z CPT wyszła. W każdym razie Eiht był jednym z moich ulubionych gangsta-raperów już 4 lata temu, kiedy to delektowałem się zdecydowanie jego najlepszą płytą ,,We Come Strapped” nagraną jako MC Eiht feat. Compton’s Most Wanted. Po prostu szczyt piękna ten materiał. Dopracowane, świetne brzmienie, bezpardonowe treści serwowane przez rapera, który, jak sam nawijał, podpisał z dzielnicą kontrakt na całe życie, za pomocą sztywnego flow. No i właśnie flow to znak charakterystyczny tego twórcy. Dla mnie jest ono niesamowite i przeszywające. Chociaż z czasem traciło ono na swej unikalnej sztywności, ale i tak dla mnie będzie najbardziej charakterystyczną cechą weterana z Zachodniego Wybrzeża. Reprezentant Compton przez prawie ponad 20 lat na scenie zostawił za sobą bardzo dużo materiału. 5 albumów w Compton’s Most Wanted, praktycznie 13 solówek, 2 płyty z Spice 1 oraz 1 z Brotha Lynch Hungiem. Miałem okazje słyszeć to wszystko i wolę solówki niż krążki Compton’s Most Wanted, jednakże nie twierdzę, że są słabe, gdyż tak nie jest. Opiewam solówki, ale raper miał też wpadki. Takie pozycje jak ,,Underground Hero” czy ,,Repsentin’” nie są zbyt dobre. W każdym razie MC Eiht to zasłużony i bardzo dobry gangsta-raper, którego lubię i się bardzo jaram.

C-Murder

Lista pomału się zapełnia i teraz przyszedł czas na C-Murdera. Temat dość na czasie, bo w zeszłym miesiącu wyszła jego kolejna płyta nagrana w więzieniu ,,Tommorow”. Mnie, jako w zasadzie fana, usatysfakcjonowała bardzo. Artysta oczywiście pochodzi z Dirty South i reprezentuje Nowy Orlean. Jestem bratem Master P. Nagrywa solowo od 1998 roku i do tej pory wypuścił 9 krążków, przy czym ,,The Tru Story: Continued” to wzbogacona o kilka nowych kawałków wersja ,,The Truest Shit I Ever Said” – moim zdaniem jego najlepszej płyty, na której można znaleźć wiele dobrych numerów, pierwszej, którą nagrał podczas pobytu w areszcie. ,,Mama How You Figure”, ,,Won’t Let Me Out” czy ,,Hustla’s Wife” to kilka przykładów. Generalnie C-Murder nie jest w sumie zbyt utalentowanym raperem pod względem czystych umiejętności, bo ani jego flow, ani teksty nie są porywające, ale ma w sobie inne cechy, które sprawiają, że bardzo lubię rap, jaki nagrywa. Przede wszystkim głos. Jest mroczny, a w połączeniu z minimalistycznym flow i tekstami tworzy ponury klimat. Jeżeli chodzi o jego prywatne życie to nie jest kolorowe. Sprawa za zabójstwo drugiego stopnia 16 latka popełnione w 2002 roku ciągnęła się przez wiele lat i przybierała różne obrót. Najpierw więzienie i kaucja, którą wpłacił Master, potem areszt domowy, którego warunki C-Murder złamał, a obecnie dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia. Wielu utrzymuje, że Miller jest niewinny i tak dalej, ale o ile w przypadku South Park Mexicana można mieć wątpliwości to tutaj jest raczej sprawa jasna, chociaż może faktycznie prosecutors have massively violated corry miller’s right to a fair trial…

Brotha Lynch Hung

Były czasy, kiedy sądziłem, że powyższy artysta to zdecydowanie najlepszy raper na Zachodnim Wybrzeżu. Cóż, jest to nietuzinkowy twórca i na pewno ścisła czołówka i może nawet uznałbym go za najlepszego, ale musiałbym się sporo zastanowić, bo to nie łatwa sprawa. W każdym razie takiego dylematu na dzisiaj nie przewiduje. Lynch jest z Sacramento i to dzięki niemu C.O.S. jest tym, kim dzisiaj jest. Zadebiutował w 1993 roku epką ,,24 Deep”, na której przedstawił swoje brutalne oblicze oraz zamanifestował ateizm. W jego dyskografii wyróżniłby jednak następujące 3 płyty: ,,Season Of The Sickness” z 1995 roku, ,,Lynch by Inch” z 2003 i ,,Dinner and a Movie z 2010. Dlaczego? Pierwsza pozycja to klasyk Zachodniego Wybrzeża. Raper w pełni zaprezentował siebie jako bezwzględnego gangsta-rapera, wplątując w to treści kanibalistyczne, a więc przełamała konwenanse. Należy podkreślić fantastyczne flow (jedno z najlepszych w całym rapie wg. mnie) i bardzo dobrą produkcje, o którą zadbał sam Brotha Lynch Hung, jak się nie mylę. ,,Lynch by Inch” to pozycja, na której artysta po raz pierwszy pokazuje się z tej bardziej ludzkiej strony i opowiada trochę o swojej przeszłości. Natomiast ,,Dinner And A Movie” to bardzo dobry powrót po 7 latach na drogę solową. Raper jest na pewno niesamowicie oryginalny w swojej twórczości i wiadomo, że nie każdemu może ona przypaść do gustu, ale cenić go powinno się. Ja go cenię, a dowodem są liczne napisy w stylu ,,Brotha Lynch Hung is the best on West Side”, które wyryłem na ścianach w piwnicy na sylwestra 2006.

E-40

Ambasador Bay – to jedna z ksyw, które należą do Earla Stevensa i jedna z najlepszych z jakimi się spotkałem. E-40 to niezaprzeczalna legenda Bay Area i określenie go mianem ambasadora tego rejonu jest jak najbardziej trafne. Artysta ma bardzo dużo zasług, a w nich wymyślenie sporej ilości terminów slangowych czy bycie pionierem sprzedaży polegającej pojechaniu samochodem np. do parku, otworzeniu bagażnika, puszczeniu swojej muzyki bardzo głośno i sprzedawaniu płyt. Zadebiutował w 1991 roku epką ,,Mr. Flamboyant”, której nie miałem okazji słyszeć. Tak to do dnia dzisiejszego wydał 13 solówek (licząc ostatnie wydawnictwo, jako dwa osobne albumy), z których miałem okazje słyszeć zdecydowaną większość. Mam w ogóle sentyment do E-40, bo słuchałem go jeszcze w czasach, kiedy ściągałem tylko pojedyncze kawałki raperów, gdyż po prostu nie wiedziałem, jak ściągać płyty. Co cechuje gracza z Vallejo to przede wszystkim flow. Dla mnie to zdecydowanie najbardziej popierdolony flow w historii rapu i tyle w tym temacie. Teksty to głównie gangsterka łączona z pimpowaniem, reprezentowaniem wizerunku swojego itd. Jednak artysta jest w stanie poruszyć głębsze tematy, co doskonale widać w pełnym złości ,,To Whom It May Concern” czy refleksyjnym ,,Things Will Never Change”. Lubię go strasznie, ale jakoś do sprawdzenia ostatnich dokonań, mimo że nawet mi jeden ziomek polecał, mnie nie ciągnie.

______________________________________________

No to koniec i w zasadzie mógłbym na tym zakończyć, ale wspomnę o jednym. Nienawidzę sytuacji, w którym piszę sobie notkę i myślę, że już mam zaplanowane wszystko, kogo umieścić i tak dalej, a tu nagle okazuje się, że o kimś zapomniałem. Tak było podczas robienia tego rankingu. Wypisałem sobie ksywy artystów, których brałem pod uwagę i wyszło mi idealnie 10, ale jednak zapomniałem o E-40, który niestety wywalił z listy Big L’a. Bardzo lubię obydwu i w zasadzie chyba kosztem Lyncha powinien się Harlem’s Finest tutaj znaleźć, ale tak nie jest. To dlatego, że bardziej chciałem się skupić na Zachodnim Wybrzeżu niż na Wschodnim, jak już zaznaczyłem na początku, ale wiadomo, że Big L’a można z czystym sumieniem nazwać gangsta-rapem, ale jakoś określenie uliczny raper bardziej mi tu pasuje. W każdym razie lista wygląda, jak wygląda i nie mam zamiaru dokonywać zmian.

Brak komentarzy: