poniedziałek, 5 lipca 2010

Ceschi - The One Man Band Broke Up

Pozycja polecona przez Dynduma, więc jasnym było, że będzie to co najmniej dobra płyta, mimo że on jej nie słuchał przez polecaniem mi. Ceschi to prawdopodobnie biały (ewentualnie Latynos, ale w ogóle nie bluźni oraz a akcentu nie przypomina, więc przekreślam tę możliwość) raper, który pochodzi z… Nie mam pojęcia. Na jego myspace nie ma podanej takiej informacji albo ja po prostu jestem ślepy. Nie lubię nie wiedzieć, skąd jest artysta, którego słucham, ale w tym przypadku nie da się zrobić zbyt dużo. Wiem tyle, że ,,The One Man Band Broke Up” to jego trzeci album.

Przede wszystkim muszę zwrócić uwagę na fakt, że warstwa liryczna na krążku nie jest zbytnio przystępna. Nie mam na myśli, że wersy przypominają niesamowicie popisy mikrofonowe Aesop Rock’a, ale łatwo nie jest. Teksty wymagają skupienia, bo nie są proste w odbierze i na pewno trzeba się zagłębić bardziej, aby odpowiednio zinterpretować numer. Ciężko było mi wysnuć pewne wnioski, o czym dany numer jest, ale myślę, że jakoś sobie poradziłem. Jest m.in. ,,The One Man Band Broke Up”, który traktuje o obojętności ludzkiej, ,,Half Mast” opisuje historię życia artysty, podzieloną na kilka etapów oraz przedstawia doświadczenia, jakie Ceschi zbierał wraz z dorastaniem i wnioski, jakie wysuwał podczas życia na naszej planecie, a ,,Fallen Famous” jest przygnębiającym i ponurym trackiem, który uogólniając nie niesie pozytywnego przekazu. Dużo cytował nie będę i umieszczę te wersy, który mnie najbardziej zaciekawiły, bo niby proste, ale niosą ze sobą sporo:

bad jokes about bad people in bad bars
make the bad worse and make the good crash car(d)s

W podkładach jest naprawdę bardzo dużo energii, werwy i życia. Dominują przede wszystkim żywe instrumenty, a wśród nich pojawiają się takie jak pianino, tamburyno, skrzypce. Dyndum określił brzmienie tego albumu jako bardzo melodyczne i ma rację. Jednak nie można powiedzieć, że to plastikowe bity, które łatwo wpadają w uchu i przy których można by sobie potańczyć. Warstwa muzyczna połączona z flow rapera (oczywiście też z linijkami) tworzy klimat, który bardziej wciąga do słuchania, a nie wyciąga na parkiet. Artysta potrafi przeciągać wersy, co wprowadza emocjonalną atmosferę i można to idealnie zobaczyć w ,,No New York”, ale też jest w stanie nagle przyśpieszyć i emocje zmieniać w złość, a widać to bardzo dobrze w ,,Half Mast”. Zaskoczył mnie również podśpiewywaniem w ,,Lament For Captain Julus” i wyszło naprawdę ładnie. Trochę jego nawijka w niektórych momentach przypomina mi Aesop Rock’a, szczególnie pod względem akcentu i głosu, ale nie jest to minus, bo mimo że Aesop’a nie lubię, to sposób jechania po bitach jest oryginalny.

Generalnie nie żałuję w żadnym wypadku, że zdecydowałem się poświęcić trochę czasu temu materiałowi. Muzycznie zdecydowanie jeden z najlepszych i najciekawszych wydawnictw roku 2010, a także tekstowo jest interesująco i rzekłbym, że nawet innowacyjne. Utwory niosą ze sobą przesłanie, które czasami nie jest widoczne na pierwszy rzut oka (pierwsze przystawienie ucha?), ale to pozwala słuchaczowi zinterpretować wszystko wg jego własnej woli, co jest pozytywem. Miałem dać 7, ale im dłużej słucham, tym bardziej wciąga mnie krążek i bardziej doceniam kreatywność, oryginalność i STYL Ceschisa (czy jakkolwiek się to odmienia).

8/10

1 komentarz:

gawi pisze...

Bardzo dobry album. Dzięki.