1)Intro2)Live Like Dat
3)Celebration Of Life
4)Da Waiting Period
5)Body Language
6)Best Of Life
7)That's Muzik
8)Crown Me!!!
9)Mixed Emotionz
10)The Trademark
11)Fallen Star
12)Hip Hop vs. Life
13)2nd Name feat. Nobodies
14)Dreamland
Jest 30 lipca 2010 roku, a ja jakiś czas temu napisałem w komentarzach, że spróbuję zrobić cykl dłuższych recenzji wszystkich płyt, które umieściłem w swojej prywatnej najlepszej setce. W sumie zadanie na pewno nie jest łatwe, bo napisanie obszerniejszego sprawozdania z jakiegokolwiek albumu zajmuje mi do kilku godzin. Czy to dużo, czy mało oceni ten, który sam podejmuje się takich przedsięwzięć, bo może niektórzy są w stanie w godzinę naskrobać świetną recenzję, ale mi napisanie (niekoniecznie świetnej) zajmuje z reguły więcej. Nawet 13 lipca podjąłem się rozpoczęcia pisania na temat debiutu MF Dooma, a więc ,,Operation Doomsday”, ale jakoś nie doszedłem nawet do początku fazy opisywaniu zawartości lirycznej krążka, ale dokończę to wierzę, tak jak Tede wierzył, że nagra coś z Pezetem i mu się udało.
W każdym razie należy wrócić do rzeczywistości, a ona przedstawia się następująco. Na tapetę biorę debiut Supastitiona, a więc artysty, którym ostatnio się ostro jaram, o którego karierze szerzej pisałem w trzeciej części (powiedzmy sobie) artykułu na temat alternatywnego rapu na Dirty South. Często jest tak, że jak człowiek chce sprawdzić i poznać jak najwięcej artystów w krótkim czasie, to nie poświęca im wystarczająco dużo uwagi, nie wyciągając z ich muzyki tego, co najlepsze i to wychodzi po latach na jaw. Tak również było w przypadku Supastitiona. Raper reprezentuje Greenville w Północnej Karolinie i przyszło mu czekać aż 7, jak sam określa pechowych (zresztą nie ma się czemu dziwić), lat na wydanie pierwszego oficjalnego long playa. Czyli to w zasadzie 2 razy więcej niż w przypadku Arrested Development. Tytuł naturalnie odnosi się do omawianego nieszczęsnego okresu oczekiwania.
Przechodząc do konkretów na temat zawartości ,,7 Years of Bad Luck” na sam początek trochę na temat tekstów. Od razu mogę zdradzić na wstępnie, że artysta lirycznie nie jest kaleką jak Gucci Mane czy Mike Jones. Zacznę od numeru, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięć, a więc ,,Mixed Emotionz”. Gospodarz płyty opisuje swoją relację z matką swojego dziecka. Uderzającym jest fakt, że Supastition został ojcem, mając jedynie 15 lat, a jego partnerka miała 18. Niecodzienna sytuacja. W każdym razie raper nie wypowiada się pochlebnie na temat matki swojej córki, a wręcz ją bezpośrednio gardzi. Nazywa ją między linijkami pospolitym kurwiskiem, rymując, że ma szóstkę dzieci z czworgiem różnych mężczyzn. Zapewnie także, że jest dobrym ojcem, ale otwarcie przyznaje, że jego pierwsza myśl po tym jak się dowiedział, że ona jest w ciąży była aborcja. Nie ma się w sumie czemu dziwić. Chyba każdy by tak pomyślał na początku.
all the kids you had after mine i never mistreat them
I still talk to ‘em, play with ‘em, sometimes even beat ‘em
now my daughter has a living freedom and a lot of potential
if it wasn’t for my mother you would never get mentioned
and now I would not even start about how much you disgust me
cuz now you got no rights, no kids and no custody
maybe you should focus more on trying see your babies’ faces
instead of making amateur jokes about my lady’s races
Świetnie do kawałka pasuje tekst, który jest refrenem, bo jest po prostu całą prawdą, chociaż pewnie niektórzy by się do niego nie dostosowali, ale to tylko ludzie bez serca. Kolejnym trackiem, o którym powiem trochę więcej jest ,,Celebration of Life”. Jest to konceptowa nuta, w której mamy motyw snu. Jako ciekawostkę dodam, że owy motyw znalazł się także w ,,Bullshit” Jeru The Damaja oraz ,,U Mean I’m Not” Black Sheep .Te kawałki można uznać za krytykę gangsta-rapu, natomiast track Supastitiona nie ma z tym nic wspólnego. W ,,Celebration of Life” raper zdaje relację z swojego niesamowitego snu. Artysta znalazł się w miejscu, którego nie znał i na początku spotkał Biggiego. Im dłużej przebywał w tym miejscu spotkał m.in. Boba Marleya, Big L’a, Freaky Tah, Tupaka i jeszcze kilku zmarłych muzyków głównie z rapu. Okazało się, że jest w niebie dla zmarłych artystów. Moim zdaniem numer miał za zadanie przekazać, że muzyka jest wieczna i mimo że każdy twórca kiedyś zejdzie z tego świata, to jego dorobku artystycznego nikt mu nie zabierze. W każdym razie bardzo pomysłowa i oryginalna historia została zaserwowana przez reprezentanta Greenville.
one day i fell into a deep sleep
and woke up in an unfamiliar place
staring right beside a brother with a know familiar face
I thought he passed away but he said ,you can call me Mr. Wallace’
from the way he dressed I can tell he was in the Dallas
Warto także zwrócić uwagę na track ,,Da Wainting Period”, którego tytuł odnosi się do czasu podczas którego Supastition czekał na satysfakcjonujący kontrakt z wytwórnią. Raper wyraża swoją wściekłość i rozczarowanie. Ubolewa nad przemysłem, bo czuje (w zasadzie czuł, bo to odnosi się do przeszłości) się ignorowany i traktowany jak powietrze. Zaznacza, że wysłał nawet 20 dem, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Ironizuje, że A&R palą jana i wyrzucają jego demówki do kosza. Mówi także, że nie może się doczekać, kiedy zadzwoni do niego Russel Simons i powie, że nagra album z DJ Premierem. Wszystko oczywiście z dużą nutką ironii. Wspomina też, że został wykiwany na dwa kontrakty w życiu. Kawałek bardzo wiele odsłaniam słuchaczom, którzy w zasadzie tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia na temat rzeczywistości (często okrutnej) tego biznesu. Pokazuje to, jak w niektórych przypadkach na serio jest się ciężko nie tyle co wybić, ale chociaż wydać płytę. Refren jest idealną puentą:
but is that too much to ask?
I wanna be the man who touch the cash
I sent my tape off and two months have passed
and I ain’t heard a word from y’all fronting ass
you laugh
Omawiany powyżej numer miał charakter osobisty. Także podobnym do niego pod tym względem jest ,,Hip Hop vs Life”. Sam tytuł jest, moim zdaniem, bardzo ciekawy i skądinąd przynosi mi na myśl dwie polskie nuty. Jakie? To pozostanie Enigmą jak płyta Keith Murray’a, ale nie trudno się chyba domyśleć. W każdym razie track bohatera recenzji przedstawia problemy, z którymi musi się on zetknąć, będąc tym kim jest, a więc raperem. Podkreśla, iż nie jest łatwo pogodzić życie prywatne i w pełni się w nim realizować z życiem rapowym. Rapuje, że znajomi mówią mu, iż marnuje swój czas na nagrywanie rapu. Często wkurza go fakt, iż musi wyjeżdżać z dala od swojej córki, aby grać koncerty itd. Druga zwrotka ma charakter retrospekcyjny, w którym są opisane przeszłe wydarzenia z życia artysty i pokazane, co się zmieniło.
trying make my daughter see that i can’t be there everyday
and understand is kinda hard when a daddy’s four hours away
to top it all, nine out of ten people say I’m real dope
but in actuality I’m still broke
Jednak w ostatecznym rozrachunku Supastition wyraźnie manifestuje, że IT’S HIP HOP FOREVER AND EVER AND EVER. Kolejną interesującą pozycją na ,,7 Years of Bad Luck” jest ,,Dreamland”. Jest to nuta, którą można określić za pomocą powiedzenia ,,co by było, gdyby…”. Przechodząc do konkretów artysta wymienia listę rzeczy, które by zrobił, jakby miał milion dolarów. Wśród nich mówi m.in., że wykupiłby radiostacje i puszczał takie kawałki, jakie on lubi, sprawiłby, by dokładnie zbadano samochód, w którym został zabity jego przyjaciel, dał każdemu bezdomnemu tysiąc dolarów i jeszcze kilka altruistycznych czynów. Jednak w ostatniej zwrotce rapuje, że tak naprawdę nie chce tego miliona dolarów i sporo osób wisi mu pieniądze, a wśród nich m.in. członkowie rodziny, którzy nie wierzyli, że osiągnie sukces.
if you had a million dollars dog what would you do?
well, from start I wouldn’t be siting here talking to you
I’d buy you a black BMW with a turntable build in
a house in Caroline that got more rooms than Hilton
To oczywiście nie jest koniec tematów, które są poruszone na krążku. Nie będę już pisał nic o żadnym kawałku czy nawet wspominał gruntownie, czego można jeszcze oczekiwać na płycie pod względem tekstowym. Podsumuje tylko, że lirycznie zawartość albumu jest na najwyższym poziomie. Supastition imponuje mi pomysłami, konceptami, trafnością tekstów i bardzo dobrymi rymami. Chłop po prostu jest pod tym względem utalentowany, ale żeby dzieło zostało w pełni docenione potrzebna jest także co najmniej dobra warstwa muzyczna. W tym przypadku nie powiem, że materiał kuleje, bo ja ogólnie, a szczególnie, jak są świetne teksty, nie jestem rygorystyczny, co do brzmienia. W każdym razie, jak krytyka odnośnie prezentowanego wydawnictwa była, to ona dotyczyła jedynie bitów.
Produkcją zajęło się kilka osób, a wśród nich m.in. Sarcastic oraz Freshchest Prose, którzy zrobili najwięcej, bo po cztery bity. Muzycznie ,,7 Years Of Bad Luck” jest utrzymane w spokojnej, minimalistycznej, momentami lekko brudnawej, stonowanej atmosferze, a także znajduje się druga strona brzmienia – szybsze i żywsze. Do tej pierwszej grupy można śmiało zaliczyć takie podkłady jak ,,Dreamland” – niby prosty podkład, w którym jest perkusja, pianino i jeszcze jeden dźwięk, ale naprawdę dobry czy ,,Mixed Emotianz” – tylko z perkusją, ale trochę żywszą niż w przypadku poprzednika i pianinem. Natomiast żywsze tempo jest chociażby w ,,Crown Me!!!” czy ,,The Trademark”, gdzie głównie perkusja wytycza szybkość. Jednak tak generalnie to rzekłbym, że album jest bardziej produkcyjnie stonowany, aniżeli żywy. W każdym razie nie umiem i nie lubię mówić o warstwie muzycznej. Tak wracając do tej jej krytyki, to faktycznie niektóre podkłady mogłyby być o wiele lepiej dopracowane bo można odnieść wrażenie, że w pewnym sensie zajeżdżają amatorką. Tutaj za przykład podam ,,Live Like Dat”. Jednak dla mnie bity są po prostu w porządku i nie traktuje ich jako minus, mimo że odstają znacznie od liryki.
Zostało jeszcze do przedstawienia flow rapera. Co pierwsze rzuca się w uszy, to zacięcie i takie cwaniactwo w nawijce. Supastition jedzie bardzo często bardzo zadziornie i jadowicie. Idealnie to widać w ,,Body Language”. Generalnie ma tendencja do dość szybkiego rapowania na wolnych podkładów i wychodzi mu to naprawdę fajnie. W ,,Best Of Life” większość artystów na pewno zarapowałaby wolniej, bo tempo bitu nie jest porywające, ale gospodarz albumu płynie szybko. Jednakże to wszystko, co powiedziałem nie znaczy to, że nie jest w stanie zmienić swojego flow czy też włożyć (nawet w tą szybką nawijkę) poważnej dawki uczuć. Chyba najlepiej to widać w najbardziej uczuciowym kawałku na krążku, a więc ,,Mixed Emotionz”. Ogólnie sądzę, że pod względem flow raper wypada dobrze. Przede wszystkim ma swój własny styl. Jednak należy pamiętać, że to jedyny album, na którym rapuje w taki sposób. Na kolejnych wydawnictwach następuje wyraźna zmiana. Czy na lepsze? Nie wiem, ale bez wątpienia pokazuje jego wszechstronność.
W każdym razie należy wrócić do rzeczywistości, a ona przedstawia się następująco. Na tapetę biorę debiut Supastitiona, a więc artysty, którym ostatnio się ostro jaram, o którego karierze szerzej pisałem w trzeciej części (powiedzmy sobie) artykułu na temat alternatywnego rapu na Dirty South. Często jest tak, że jak człowiek chce sprawdzić i poznać jak najwięcej artystów w krótkim czasie, to nie poświęca im wystarczająco dużo uwagi, nie wyciągając z ich muzyki tego, co najlepsze i to wychodzi po latach na jaw. Tak również było w przypadku Supastitiona. Raper reprezentuje Greenville w Północnej Karolinie i przyszło mu czekać aż 7, jak sam określa pechowych (zresztą nie ma się czemu dziwić), lat na wydanie pierwszego oficjalnego long playa. Czyli to w zasadzie 2 razy więcej niż w przypadku Arrested Development. Tytuł naturalnie odnosi się do omawianego nieszczęsnego okresu oczekiwania.
Przechodząc do konkretów na temat zawartości ,,7 Years of Bad Luck” na sam początek trochę na temat tekstów. Od razu mogę zdradzić na wstępnie, że artysta lirycznie nie jest kaleką jak Gucci Mane czy Mike Jones. Zacznę od numeru, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięć, a więc ,,Mixed Emotionz”. Gospodarz płyty opisuje swoją relację z matką swojego dziecka. Uderzającym jest fakt, że Supastition został ojcem, mając jedynie 15 lat, a jego partnerka miała 18. Niecodzienna sytuacja. W każdym razie raper nie wypowiada się pochlebnie na temat matki swojej córki, a wręcz ją bezpośrednio gardzi. Nazywa ją między linijkami pospolitym kurwiskiem, rymując, że ma szóstkę dzieci z czworgiem różnych mężczyzn. Zapewnie także, że jest dobrym ojcem, ale otwarcie przyznaje, że jego pierwsza myśl po tym jak się dowiedział, że ona jest w ciąży była aborcja. Nie ma się w sumie czemu dziwić. Chyba każdy by tak pomyślał na początku.
all the kids you had after mine i never mistreat them
I still talk to ‘em, play with ‘em, sometimes even beat ‘em
now my daughter has a living freedom and a lot of potential
if it wasn’t for my mother you would never get mentioned
and now I would not even start about how much you disgust me
cuz now you got no rights, no kids and no custody
maybe you should focus more on trying see your babies’ faces
instead of making amateur jokes about my lady’s races
Świetnie do kawałka pasuje tekst, który jest refrenem, bo jest po prostu całą prawdą, chociaż pewnie niektórzy by się do niego nie dostosowali, ale to tylko ludzie bez serca. Kolejnym trackiem, o którym powiem trochę więcej jest ,,Celebration of Life”. Jest to konceptowa nuta, w której mamy motyw snu. Jako ciekawostkę dodam, że owy motyw znalazł się także w ,,Bullshit” Jeru The Damaja oraz ,,U Mean I’m Not” Black Sheep .Te kawałki można uznać za krytykę gangsta-rapu, natomiast track Supastitiona nie ma z tym nic wspólnego. W ,,Celebration of Life” raper zdaje relację z swojego niesamowitego snu. Artysta znalazł się w miejscu, którego nie znał i na początku spotkał Biggiego. Im dłużej przebywał w tym miejscu spotkał m.in. Boba Marleya, Big L’a, Freaky Tah, Tupaka i jeszcze kilku zmarłych muzyków głównie z rapu. Okazało się, że jest w niebie dla zmarłych artystów. Moim zdaniem numer miał za zadanie przekazać, że muzyka jest wieczna i mimo że każdy twórca kiedyś zejdzie z tego świata, to jego dorobku artystycznego nikt mu nie zabierze. W każdym razie bardzo pomysłowa i oryginalna historia została zaserwowana przez reprezentanta Greenville.
one day i fell into a deep sleep
and woke up in an unfamiliar place
staring right beside a brother with a know familiar face
I thought he passed away but he said ,you can call me Mr. Wallace’
from the way he dressed I can tell he was in the Dallas
Warto także zwrócić uwagę na track ,,Da Wainting Period”, którego tytuł odnosi się do czasu podczas którego Supastition czekał na satysfakcjonujący kontrakt z wytwórnią. Raper wyraża swoją wściekłość i rozczarowanie. Ubolewa nad przemysłem, bo czuje (w zasadzie czuł, bo to odnosi się do przeszłości) się ignorowany i traktowany jak powietrze. Zaznacza, że wysłał nawet 20 dem, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Ironizuje, że A&R palą jana i wyrzucają jego demówki do kosza. Mówi także, że nie może się doczekać, kiedy zadzwoni do niego Russel Simons i powie, że nagra album z DJ Premierem. Wszystko oczywiście z dużą nutką ironii. Wspomina też, że został wykiwany na dwa kontrakty w życiu. Kawałek bardzo wiele odsłaniam słuchaczom, którzy w zasadzie tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia na temat rzeczywistości (często okrutnej) tego biznesu. Pokazuje to, jak w niektórych przypadkach na serio jest się ciężko nie tyle co wybić, ale chociaż wydać płytę. Refren jest idealną puentą:
but is that too much to ask?
I wanna be the man who touch the cash
I sent my tape off and two months have passed
and I ain’t heard a word from y’all fronting ass
you laugh
Omawiany powyżej numer miał charakter osobisty. Także podobnym do niego pod tym względem jest ,,Hip Hop vs Life”. Sam tytuł jest, moim zdaniem, bardzo ciekawy i skądinąd przynosi mi na myśl dwie polskie nuty. Jakie? To pozostanie Enigmą jak płyta Keith Murray’a, ale nie trudno się chyba domyśleć. W każdym razie track bohatera recenzji przedstawia problemy, z którymi musi się on zetknąć, będąc tym kim jest, a więc raperem. Podkreśla, iż nie jest łatwo pogodzić życie prywatne i w pełni się w nim realizować z życiem rapowym. Rapuje, że znajomi mówią mu, iż marnuje swój czas na nagrywanie rapu. Często wkurza go fakt, iż musi wyjeżdżać z dala od swojej córki, aby grać koncerty itd. Druga zwrotka ma charakter retrospekcyjny, w którym są opisane przeszłe wydarzenia z życia artysty i pokazane, co się zmieniło.
trying make my daughter see that i can’t be there everyday
and understand is kinda hard when a daddy’s four hours away
to top it all, nine out of ten people say I’m real dope
but in actuality I’m still broke
Jednak w ostatecznym rozrachunku Supastition wyraźnie manifestuje, że IT’S HIP HOP FOREVER AND EVER AND EVER. Kolejną interesującą pozycją na ,,7 Years of Bad Luck” jest ,,Dreamland”. Jest to nuta, którą można określić za pomocą powiedzenia ,,co by było, gdyby…”. Przechodząc do konkretów artysta wymienia listę rzeczy, które by zrobił, jakby miał milion dolarów. Wśród nich mówi m.in., że wykupiłby radiostacje i puszczał takie kawałki, jakie on lubi, sprawiłby, by dokładnie zbadano samochód, w którym został zabity jego przyjaciel, dał każdemu bezdomnemu tysiąc dolarów i jeszcze kilka altruistycznych czynów. Jednak w ostatniej zwrotce rapuje, że tak naprawdę nie chce tego miliona dolarów i sporo osób wisi mu pieniądze, a wśród nich m.in. członkowie rodziny, którzy nie wierzyli, że osiągnie sukces.
if you had a million dollars dog what would you do?
well, from start I wouldn’t be siting here talking to you
I’d buy you a black BMW with a turntable build in
a house in Caroline that got more rooms than Hilton
To oczywiście nie jest koniec tematów, które są poruszone na krążku. Nie będę już pisał nic o żadnym kawałku czy nawet wspominał gruntownie, czego można jeszcze oczekiwać na płycie pod względem tekstowym. Podsumuje tylko, że lirycznie zawartość albumu jest na najwyższym poziomie. Supastition imponuje mi pomysłami, konceptami, trafnością tekstów i bardzo dobrymi rymami. Chłop po prostu jest pod tym względem utalentowany, ale żeby dzieło zostało w pełni docenione potrzebna jest także co najmniej dobra warstwa muzyczna. W tym przypadku nie powiem, że materiał kuleje, bo ja ogólnie, a szczególnie, jak są świetne teksty, nie jestem rygorystyczny, co do brzmienia. W każdym razie, jak krytyka odnośnie prezentowanego wydawnictwa była, to ona dotyczyła jedynie bitów.
Produkcją zajęło się kilka osób, a wśród nich m.in. Sarcastic oraz Freshchest Prose, którzy zrobili najwięcej, bo po cztery bity. Muzycznie ,,7 Years Of Bad Luck” jest utrzymane w spokojnej, minimalistycznej, momentami lekko brudnawej, stonowanej atmosferze, a także znajduje się druga strona brzmienia – szybsze i żywsze. Do tej pierwszej grupy można śmiało zaliczyć takie podkłady jak ,,Dreamland” – niby prosty podkład, w którym jest perkusja, pianino i jeszcze jeden dźwięk, ale naprawdę dobry czy ,,Mixed Emotianz” – tylko z perkusją, ale trochę żywszą niż w przypadku poprzednika i pianinem. Natomiast żywsze tempo jest chociażby w ,,Crown Me!!!” czy ,,The Trademark”, gdzie głównie perkusja wytycza szybkość. Jednak tak generalnie to rzekłbym, że album jest bardziej produkcyjnie stonowany, aniżeli żywy. W każdym razie nie umiem i nie lubię mówić o warstwie muzycznej. Tak wracając do tej jej krytyki, to faktycznie niektóre podkłady mogłyby być o wiele lepiej dopracowane bo można odnieść wrażenie, że w pewnym sensie zajeżdżają amatorką. Tutaj za przykład podam ,,Live Like Dat”. Jednak dla mnie bity są po prostu w porządku i nie traktuje ich jako minus, mimo że odstają znacznie od liryki.
Zostało jeszcze do przedstawienia flow rapera. Co pierwsze rzuca się w uszy, to zacięcie i takie cwaniactwo w nawijce. Supastition jedzie bardzo często bardzo zadziornie i jadowicie. Idealnie to widać w ,,Body Language”. Generalnie ma tendencja do dość szybkiego rapowania na wolnych podkładów i wychodzi mu to naprawdę fajnie. W ,,Best Of Life” większość artystów na pewno zarapowałaby wolniej, bo tempo bitu nie jest porywające, ale gospodarz albumu płynie szybko. Jednakże to wszystko, co powiedziałem nie znaczy to, że nie jest w stanie zmienić swojego flow czy też włożyć (nawet w tą szybką nawijkę) poważnej dawki uczuć. Chyba najlepiej to widać w najbardziej uczuciowym kawałku na krążku, a więc ,,Mixed Emotionz”. Ogólnie sądzę, że pod względem flow raper wypada dobrze. Przede wszystkim ma swój własny styl. Jednak należy pamiętać, że to jedyny album, na którym rapuje w taki sposób. Na kolejnych wydawnictwach następuje wyraźna zmiana. Czy na lepsze? Nie wiem, ale bez wątpienia pokazuje jego wszechstronność.
To dobrnąłem do końca recenzji. Pisało mi się fajnie i miło, chociaż dzisiaj mnie strasznie bolą plecy, ale grałem w nogę, a ja praktycznie w ogóle nie ruszam się z domu i stąd ten ból. Próbując zabrać to wszystko do kupy, powiem, że zaprezentowany materiał jest kapitalną porcją rapu. Szczególnie słuchacze, którzy cenią sobie ciekawe patenty na kawałki oraz mądre i osobiste teksty powinni być zadowoleni. Muzycznie może denerwować ten minimalizm, ale dla mnie on tworzy kapitalny klimat wydawnictwo i nie wyobrażam sobie, aby mogło go zabraknąć. Gospodarz płyty mimo szybkiego pływania po bitach nie jest trudny w zrozumieniu (przynajmniej dla mnie) i zachowuje wyraźną dykcje. No I skoro słuchacze Południa są rozczarowani poziomem najnowszej płyty Buna B, niech włączą sobie ,,7 Years of Bad Luck”, bo oni w przeciwieństwie do takich słuchaczy jak ja (ograniczonych truskuli, którzy z Dirty South znają tylko Flo-Ride i Lil Jona) są otwarci na inną muzykę. A, zapomniałem – przecież oni na bank już Supastitiona słuchali dawno temu i przebrnęli w życiu przez etap syfiastego truskulu. Mój błąd.


Może się to wydawać niezłym paradoksem, że za najlepszą płytę w polskim rapie uważam dzieło rapera, który chyba w sumie nawet nie znalazłby się w piątce moich ulubionych, ale zdarza się. Album Eisa, który oczywiście reprezentuje (a raczej należałoby powiedzieć reprezentował) Warszawę, zawiera zaledwie 12 kawałków i trwa około 45 minut, więc jak jedna godzina lekcyjna. Jednakże z tych 45 minut da się wynieść zdecydowanie więcej niż na niejeden lekcji. Co rzuca się w oczy to bardzo oryginalny STYL artysty. Styl, którym w Polsce może poszczycić się dla mnie mało kto. Nie chodzi mi oczywiście o styl w sensie bragga, ulica czy coś w tym stylu. Mam na myśli głębsze znaczenie tego słowa. Ciekawa barwa głosu, flow, jakiego dotąd w Polsce nie było, doskonały offbeat. To samo, jeżeli chodzi o sposób pisania tekstów oraz składania rymów. Eis był bardzo charakterystyczny pod tym względem i mimo że na początku niezbyt mi to pasowało, to po czasie doceniłem jego klasę. Materiał tematycznie jest różnorodny. Począwszy od optymistycznego ,,Najlepsze Dni” poprzez ironiczny ,,Polski Sen”, chyba najlepszy polski numer o dziewczynach ,,Kapitalizm”, do osobistego ,,07.02.83”. Należy także pamiętać, że dość sporo linijek z ,,Gdzie Jest Eis?” było follow-upowanych m.in. przez Pezeta czy VNM’a. Płyta ma dla mnie status kultowy, ale nie została doceniona odpowiednio w roku wydania, ale nie ma się co dziwić, w końcu, cytując VNM’a - ,,jak Eis wyprzedziłem rap o 4 lata”.
Ten krążek to dla mnie definicja tego, co najlepszy w polskim rapie. Czysta kwintesencja i esencja mistrzostwa muzycznego. Poza tym to pierwsza płyta, którą usłyszałem w całości, jak zaczynałem przygodę z rapem. Zaczęło się oczywiście od zobaczenia teledysku do numeru ,,Mój Rap, Moja Rzeczywistość”, który 9 lat temu śmigał na Vivie bardzo często. Od tamtego czasu Peja stał się moim ulubionym polskim artystą rapowym i mimo że nie jaram się nim ostatnio tak mocno i niezbyt często słucham, to i tak jest moim numerem jeden. Należy pamiętać, że ,,Na Legalu?” wykreował kilka, moim zdaniem, zdecydowanie największych hitów Rycha. ,,Głuchą Noc” grał kiedyś praktycznie na każdym koncercie, a ,,Jest Jedna Rzecz” to hymn polskiego rapu. Fakt, obecnie Peja nie jest już tak szanowaną postacią na scenie jak był tą mniej więcej dekadę temu, ale raczej wszyscy są bezsprzecznie zgodni, że opisywany album jest jego najlepszym i jednym z najlepszych w tym kraju. Można rzec, że kiedyś znałem tę płytę praktycznie na pamięć, bo słuchałem mnóstwo razy. Co do tematyki to jest rozkminkowy ,,Właściwy Wybór”, historia ,,Kolejny Stracony Dzień”, hymn Poznania ,,I Moje Miasto Złą Sławą Owiane”, retrospekcyjny ,,O Tym, Co Było I O Tym, Co Jest Teraz” i tak dalej. Ciężko mi wskazać ulubiony numer, bo w zasadzie musiałbym wypisać wszystkie. Rychu i Decks odwalili kawał dobrej roboty, dlatego pozycje numer 2 się należy.
Jak w przypadku z wyborem jakiejś płyty Pei nie miałem w zasadzie żadnego problemu, jeżeli chodzi o Tedego sprawa nie była prosta. W zasadzie brałem pod uwagę ,,S.P.O.R.T.”, ,,Ścieżkę Dźwiękową” (dla mnie bardzo dobry i niedoceniony album) oraz właśnie ,,3H - Hajs, Hajs, Hajs”. Ostatecznie zdecydowałem się na drugie solowe dzieło Warszawiaka, bo po prostu najwięcej kawałków na tym albumie mi się bardzo podoba i lubię słuchać. No i warto nadmienić, że jest to pierwszy podwójny album w naszym kraju, co jest kolejną zasługą na koncie Tedzika. W sumie uważam, że jak na podwójny krążek, to jest on bardzo równy, ciekawy i różnorodny. Spotkałem się z opiniami, że jakby zrobić z tego jedną płytę, to wyszłoby prawdziwe arcydzieło i nawet się z tym zgadzam, ale i tak w takiej formie, w jakiej jest, dla mnie to genialny materiał. Tede pokazał na nim STYL. Świetny głos (kapitalnie go zmodulował w numerze ,,Kato” i odnosi się wrażenie, jakby raper nawijał na kacu), niesamowita charyzma na mikrofonie, bardzo dobry, pewny siebie flow, sporo krzyżowych oraz wewnętrznych rymów i wszechstronność tematyczna. Jest kawałek o dziewczynach ,,One”, o imprezie ,,Pili Gin”, o braniu na kreskę ,,Kredo”, czy bragga ,,D.I.S.”. Produkcja jest także na bardzo dobrym poziomie, a znikoma ilość gości w tym przypadku jest tylko plusem, bo to Tedeusz rządzi.
Chyba już o tym pisałem, ale wspomnę jeszcze raz, że WWO to dla mnie zdecydowanie najlepszy polski zespół rapowy. Nie żadne Brudne Serca czy Dinal. ,,We Własnej Osobie” to druga płyta ekipy i moim zdaniem lepsza od debiutu, który i tak też jest porcją solidnego ulicznego rapu nie rzadko z mądrymi obserwacjami na temat rzeczywistości. Chociaż takie określenie i tak nie oddaje tego, co tworzą WWO, bo to po prostu uogólnianie. W każdym razie drugi materiał grupy trzyma poziom. Doskonale pamiętam, jak promowały go dwa single - ,,Damy Radę” oraz ,,Nie Bój Się Zmiany Na Lepsze”. Zdecydowanie najbardziej znane tracki z tego albumu i na pewno jedne z najlepszych. Pierwszy jest taki dość motywujący, a drugi życiowy. Chociaż w zasadzie oba się życiowe. W sumie nie lubię zbytnio tego określenia, ale chyba ono najlepiej pasuje, aby określić liryczną zawartość tej płyty. Życiowe, mądre, przemyślane teksty serwowane przez Wojtka Sokoła narratora dysponującego fantastycznym głosem oraz słabszego Jędkera, którego mało kto wtedy rozliczał z rzekomych braków umiejętności. Wyróżniłbym szczególnie ,,Mówisz i Masz”, ,,Uważaj Jak Tańczysz” oraz ,,Sen”. Chociaż jest też fajny numer ,,Halabardy”, gdzie są rymy dla rymu i naprawdę dobrze to wyszło. Ogólnie materiał jest spójny i dobrze się słucha. Piękna płyta dla mnie bez wad z dopracowaną produkcją i czuć ten klimat.
To kim jest dla mnie Adaś teraz i od kilku lat pomijam, bo nie byłyby to zbyt pochlebne słowa, ale nieważne. Należy się skupić także na jego poprzednich dokonaniach, a one są dla mnie imponujące. Ostry, wydając ,,Tabasco” miał już pewną pozycję na polskiej scenie, ale dopiero ta płyta mu ją całkowicie ugruntowała i postawiła na piedestale najlepszych raperów w kraju. Krążek był promowany patriotycznym, dość poruszającym w swojej konwencji singiel ,,Kochana Polska” o niezbyt fajnym w mojej opinii teledysku. W każdym razie artysta w tamtych czasach miał zupełnie inną jakość rapu do zaoferowania. Zarówno tą artystyczną jak i stylistyczną. Jego muzyka była po prostu lepsza, a i też inaczej nawijał. Teksty były bardziej dosadne, często bezpardonowe (,,kurwy trochę pokory, mówicie rap jest zły, to jaki jest terroryzm” – nadal pozostaje jednym z najlepszych tekstów w tym kraju dla mnie), a zarazem celnie ujmowały problemy, o których traktowały. Także głos O.S.T.R. był inny, czystszy, pozbawiony skrzeczenia. Flow było agresywniejsze i czuć było po prostu wielką moc i werwę emanującą z kawałków. Właśnie takie jest ,,Tabasco”. Tematycznie jak i muzycznie bardzo dobrze. Oprócz wspomnianego patriotycznego numeru jest luźne ,,Ja I Mój Lolo”, uderzające w media ,,Sram Na Media”, refleksyjne ,,1 na 100” czy ,,Ból Doświadczeń”. Szkoda, że już takich albumów nigdy ten raper nie wyda, ale ja się cieszę z tego, co nagrał kiedyś, bo to jest wieczne.
Muszę przyznać, że jakbym robił taki ranking kilka lat temu, to owy krążek prawdopodobnie by się w nim nie znalazł. Doceniłem go dopiero po pewnym czasie. Na początku niezbyt mi podeszła tu produkcja, mówiąc szczerze trochę męczyła i odpychała. Jednak przekonałem się do stylu Mesa i w pełni złapałem zajawkę. Muszę powiedzieć, że każdy kawałek po wsłuchaniu się w niego niesie bardzo dużo. Teksty rapera są często jadowite, zadziorne, pyszałkowate, ale zarazem bardzo celne i naprawdę inteligentnie oraz trafnie przedstawiają pewne sprawy. Dużo tutaj życiowych sytuacji zostało ukazanych. Począwszy od ,,Witaj Śmierci”, w którym Warszawiak w sposób bardzo ciekawy opisuje jedną imprezę, która okazała się być fatalna w skutkach i zmieniła jego podejścia do pewnych spraw, poprzez ,,Zdrada”, gdzie przedstawiona jest emocjonalna rozmowa Mesa ze swoją obecną partnerką, w której zapewnia jej, że nie zdradził, a jak się kończy, to wiadomo, aż do ,,Dwa Światy”, w którym gospodarz wyraża dezaprobatę wobec ludzi, którzy go oceniają, a tak naprawdę nie mają o nim pojęcia. Trzeba oddać, że teksty są świetne od strony technicznej. Niebanalne konstrukcje rymów plus szerokie słownictwo. Flow rapera to także jego niesamowity atut i mimo że uważam, iż teraz jest ono jeszcze lepsze, to i tak 5 lat temu imponował pod tym względem. Pod względem muzycznym jest przyjemnie, bardziej stonowanie niż porywczo i dlatego może na początku nudzić, ale jak się człowiek wczuje w klimat, to pasuje idealnie.
Już kolejna pozycja prosto z WWA, ale nie ma się czemu dziwić, bo scena warszawska dla mnie i w sumie myślę, że dla zdecydowanej większości fanów rapu jest po prostu w Polsce najlepsza. Jest to typowy uliczny materiał, w końcu na mikrofonie jest diler narkotyków (oczywiście na tamte czasy), który wkrótce po wydaniu albumu poszedł siedzieć. Wielu mogłoby zarzucić Małolatowi brak talentu i umiejętności do nagrywania. Począwszy od banalnych rymów (szczególnie powtórzenia, które może nie były bardzo częste, ale rzucały się w oczy ostro), po brak flow. Sam kiedyś uważałem, że rape słabo jedzie po bitach. Jednak z czasem ,,W Pogoni Za Lepszej Jakości Życiem” mnie oczarowała całkowicie i wszystkie wady brata Pezeta poszły na drugi plan, a w zasadzie faktycznie zniknęły, bo strasznie doceniłem przekaz. Nie man na myśli tylko tego, że linijki na krążku w sposób prosty, ale bardzo konkretny przedstawiają różne aspekty egzystencji (trudniejsze i luźniejsze), ale są numery, które były mi personalnie bliskie. Jak miałem kłótnie z rodzicami, to kawałek ,,Rodzice” zawsze mi dawał do myślenia, jak byłem wkurzony po egzaminie z literatury brytyjskiej ponad rok temu, to track ,,Wkurwiam Się” mi pomagał i towarzyszył. Za produkcje odpowiedzialny jest Ajron, który stworzył świetne brzmienie. Fakt, niby jest ono proste i niezbyt skomplikowany, ale bity do takich numerów jak ,,Rodzice”, ,,Przestępcze Myśli” czy ,,Ostatnia Szansa” to dla mnie mistrzostwo. Ogólnie krążek trwa niewiele ponad 45 minut, ale nie ma tutaj wypełniaczy, wszystko jest bardzo konkretne. Jedynie ,,Sąsiedzi” zaczęli mnie denerwować po dłuższym słuchaniu.
Jak nawijał PIH ,,możesz mowić mi na jego temat dużo złego, lubisz go czy nie, w rapie to był rok Tedego”, odnosząc się do 2003, śmiało wstawiłbym Gurala w miejsce Tedzika, jakby tylko cofnąć się o rok wstecz, a więc do 2002. Wyszła wtedy najlepsza płyta Killaz Group, najlepsza Kasty i najlepsza, a zarazem pierwsza solówka Poznaniaka. ,,Opowieści Z Betonowego Lasu” to dla mnie najlepszy krążek pod względem braggadacio na naszej rodzimej scenie. Gural jest jednym z mistrzów przechwałek, a na swoim debiucie podniósł tak wysoko poprzeczkę, że wątpię, aby ktokolwiek (nawet on sam) był w stanie chociaż się do niej zbliżyć, nie mówiąc już o jej pokonaniu. Można zarzucić materiałowi, że jest monotematyczny, że raper nie nawija o czymś konkretnym itd. Jednak dla mnie to jest zupełnie bez znaczenia, bo sposób, styl, klasa i poziom, w jaki Gural składa wersy budzi wielki respekt i uznanie. Świetne porównania, czasami się zastanawiam, skąd on je bierze, mocne rymy, imponująca zabawa słowem no i chropowata technika!. Jakby ktoś nie wiedział, co to jest, to chodzi o jechanie na jeden rym, a świetnie to widać w numerze ,,Chropowata Technika”. Podkłady na płycie bujają i na pewno nie pozwalają zasnąć, a flow tego człowieka jest niesamowite. Dla mnie to jest najwyższa półka w Polsce i mało kto ma do niego podjazd. Muszę powiedzieć, że dość dawno nie słuchałem tej płyty, ale pamiętam o niej i wersowe popisy Gurala siedzą mi w głowie.
No tak, ktoś pewnie powie, Jak To?! jak Mes. Co wśród towarzystwa takich artystów robią te hiphopolowe łamagi? Może nie wiecie dzieci z forum, ale w czasach, kiedy uczyliście się tabliczki mnożenia, czytania i innych rzeczy, co uczą w przedszkolu i pierwszych klasach podstawówki, a o rapie wiedzieliście tyle, co ja o Waszym istnieniu, Drużyna A to był szanowany (pomijając cały Poznań, to przez Tedego, Fu czy Pona) i perspektywiczny kolektyw, który wydał płytę, której ciężko jest mi cokolwiek zarzucić, bo jest po prostu świetna. Album promowany świetnym singlem ,,Już Dawno”, który był jednym z pięciu pierwszych kawałków rapowych, które usłyszałem, nie wniósł żadnej rewolucji, ale pokazał, że chłopaki ze wsi (Asceci pochodzą z Obornik Wielkopolskich) też potrafią. Liber, Doniu i Kris nie imponowali jakimiś niesamowitymi technicznym umiejętnościami ani to pod względem flow, ani składaniu rymów, ale byli autentyczni w przekazie, który do mnie trafia. Na ,,A” są różne tematycznie kawałki. Zabawny track ,,Sarmaci”, nuta o znaczeniu pieniędzy, w której artyści otwarcie manifestują, że chcą hajs za rap ,,Siano”, retrospekcyjny ,,Oglądając Się W Tył” oraz konkretne i mądre ,,Brak Mi Słów” czy ,,Nie Ważne Co Mówią”. Ogólnie album zawiera wiele wartości w tekstach. Produkcyjnie jest na poziomie i widać progres, jaki Doniu zaliczył, porównując z dwoma pierwszymi nielegalnymi wydawnictwami grupy.
Tak się zastawiałem, co umieścić na miejsce ostatnie, nie robiąc żadnego powtarzania artystów. Zdecydowałem się na ekipę, która pewnie nie jest znana ludziom, których staż w słuchaniu rapu wynosi 4-5 lat. Dlatego, bo w zasadzie słuch o C.Z.S.T. jak szybko się pojawił, tak szybko zgasł. Odbyło się to na początku 2004 roku. ,,Wbrew Regułom” to debiutanckie i jedyne wydawnictwo zespołu z Chełmża. Jest to jedyna (jak na razie, bo planuję to zmienić, ale to za jakiś czas) oryginalna polska płyta jaką posiadam. Co więcej, kupiłem ją w ciemno, będąc niesamowicie zajarany singlem ,,Gubię Się”. Strasznie przyciągnęła mnie nawijka chłopaków, bo wydawali mi się być bardzo świeży na scenie. Nie zawiodłem się w żadnym stopniu i oryginał jest już tak skatowany, że kilka utworów w ogóle nie chce się uruchomić, a inne nie odtwarzają się zbyt dobrze. Grupa składa się z czterech artystów: Łabędzia, Snapiego, Jaro i Zdolnego Dzieciaka, który jest producentem krążka, a miał wtedy jedynie 16 lat i zrobił nawet jeden bit na drugą płytę Zipery! Album jest dla mnie powiewem świeżości ze względu na charakterystyczne, żywe, ale różniące się od siebie flow artystów. Łabędź jest dla mnie zdecydowanie najlepszy i jest (a w zasadzie należałoby powiedzieć był, bo kolektyw już chyba nie funkcjonuje) liderem nie bez powodu. Co do kawałków to jest refleksyjny ,,Czysta Dusza, Czyste Serce”, strasznie uderzający i w sumie smutny ,,Najgorsza Samotność”, imprezowy ,,Kto Tu Będzie Sprzątał” czy narratorski ,,Ta Historia Jest O Nas”. Brzmienie jest także ciekawe np. spokojny i melancholijny bit w ,,Dzień W Którym Nie Zrobiłem Nic”, porywający w ,,Na Fali”, czy szybki w ,,C.Z.S.T”. Jest w czym wybierać, a płytą jaram się do dziś. Szkoda, że nie zapowiada się na kolejny materiał, chociaz krązyły takie słuchy jakiś czas temu. 
