czwartek, 11 marca 2010

Podsumowanie Ligi Mistrzów 9 i 10 marzec

Wtorek

Fiorentina – Bayern

Gospodarze od początku grali bardzo wysoko, ale przez pierwsze kilka minut nikt nie miał przewagi. Z czasem Fiołki coraz śmielej poczynali sobie na murawie, a gra gości nie kleiła się zbytnio. Trzeba podkreślić, że od początku był to dość agresywny mecz, w którym było można obserwować walkę. Fiorentina stosowała pressing, a Bawarczycy nie byli w stanie rozgrywać piłki i uciekali się do grania długimi podaniami, ale nic z tego nie wynikało. Dopiero w 21 minucie Niemcy utrzymali się dłużej przy piłce i wymienili sporo podań. Wydawało się, że lider Bundesligi zaczyna łapać wiatr, to w 28 minucie strzał z ponad 30 metrów obronił Butt, ale przy dobitce Vargasa nie miał szans i było 1:0 dla Włochów. Źle zachował się van Buyten, który nie zaasekurował bramkarza Bayernu. W 30 minucie Klose zastąpił kontuzjowanego Gomeza. Natomiast zaledwie 3 minuty później w doskonałej sytuacji znalazł się Robben, ale jego petardę z 10 metrów fantastycznie wybronił jeden z najlepszych bramkarzy Serie A – Frey. Fiołki mimo prowadzenia nie cofnęli się i atakowali już na połowie swoich przeciwników. Jeszcze w 45 minucie uderzał głową Klose, ale bardzo niecelnie. To wszystko, na co było stać przyjezdnych w 1 połowie – bardzo niewiele.

Od razu w 2 połowie Włosi zaatakowali i mieli kilka okazji m.in. jedną po katastrofalnym błędzie Badstubera z 49 minuty, ale bramkarz podopiecznych van Gaala zachował się genialne i wybronił strzał. Fiorentina miała przewagę, a Jovetic w 54 minucie po ładnej akcji strzela na 2:0. Sytuacja Bayernu nie była jeszcze tragiczna, bo strzelona bramka dawała dogrywkę. Bawarczycy atakowali i w dobrych sytuacjach znajdowali się Robben, Klose i Van Bommel… który to zdobył gola ładnym strzałem po pięknym zagraniu Ribery’ego. Mecz nabrał tempa. Ze strony przyjezdnych próbował Ribery, a ze strony miejscowych Jovetic, który podwyższył na 3:1. Nie bez winy znowu pozostaje Daniel Van Buyten, który rozgrywał słabą partię. Od tego momentu było wiadomo, że dogrywki nie zobaczymy. Nie minęła minuta, a wręcz boskim strzałem bramkę dla Niemców zdobywa Robben i było już tylko 3:2 dla Fiołków. Po tym Fiorentina atakowała, a Monachijczycy się przeważnie bronili i wyprowadzali kontry, ale widać było, że grają na czas i nie śpieszyło im się z ostatecznym wykończeniem. Trochę zbyt egoistycznie grał Robben. Włosi walczyli, ale ich ataki z czasem traciły na impecie i mecz ostatecznie skończył się wynikiem 3:2, który dał awans Bawarczykom.

Było to niesamowicie emocjonujące, zacięte i trudne spotkanie dla Bayernu. Formacja obronna popełniała sporo błędów. Wyróżnić jednak muszę młodego Abale, którego poczynania podobały mi się. Posiadanie piłki Niemcy mieli większe, bo 58 procent, podań wymienili prawie 2 razy tyle, co Fiora, ale mając na uwadze dwumecz oraz to w jakich okolicznościach zwyciężyli w pierwszym spotkaniu, można dojść do wniosku, że awans im się nie należał. Jednak z drugiej strony należy pamiętać, że przy bramce Jovetica na 2:0 też był spalony. Fakt, że nie był taki ewidentny, jak w meczu na Allianz Arena, ale był. Nie wiadomo, co by się stało, jakby bramka na 2:0 dla Florencji nie została uznana, bo wysunięcie wniosku, że reszta meczu potoczyłaby się podobnie, a więc padłby pozostałe gole i byłoby 2:2, nie jest właściwe. Jednak taki rozwój sprawy traktuję jako pewnego rodzaju rekompensatę za niesłuszne wyeliminowanie Chelsea przez Liverpool w 1/2 Ligi Mistrzów 2004/2005. Cóż, to jest piłka nożna i ja mimo wszystko jestem szczęśliwy, że się udało.

Arsenal – Porto

No i moje przewidywania się sprawdziły z wielką nawiązką, bo Kanonierzy rozbili Portugalczyków aż 5:0. Wyśmienity mecz zaliczył Bendtner, który zdobył hatricka. Co prawda nie był on klasyczny, ale 3 gole ląduje na konto Duńczyka. Mimo że Anglicy nie mieli wyraźnej przewagi w posiadaniu piłki, to już w statystyce oddanych strzałów ogromną. 12 razy uderzali celnie na bramkę Heltona, a Porto zaledwie 3 razy celowało w światło bramki strzeżonej przez Almunie. Miałem przyjemność oglądać niesamowicie obszerny skrót z tej rywalizacji, bo aż 17 minutowy i jestem pod wrażeniem gry podopiecznych Wengera. Praktycznie cały czas siedzieli na Smokach i nie pozwalali im na nic. Bardzo podobał mi się w ekipie gospodarzy Nasri, który strzelił zdecydowanie najpiękniejszą bramkę z wtorkowych i środkowych spotkań Ligi Mistrzów, ośmieszając 3 graczy Porto w polu karnym. Ciężko wyróżnić kogoś poza bramkarzem w drużynie przyjezdnych, bo linia defensywna zagrała naprawdę cienko. 3 drużyna Premiership zasłużenie awansowała do grona 8 najlepszych klubów Europy.

Środa

Manchester United – Milan

Huntelaar wystąpił od początku spotkania, bo Pato jednak nie zagrał, a Beckham rozpoczął od ławki rezerwowych, ale pojawił się na boisku w 64 minucie, a kibice przyjęli go w nieprawdopodobny sposób. Zresztą nie ma się czemu dziwić, bo w końcu David jest legendą Old Traford. Nie będę się tutaj rozpisywał, bo nie ma tak naprawdę nad czym, gdyż Czerwone Diabły urządziły prawdziwe piekło Włochom, gromiąc ich 4:0. Kontrolowali spotkanie cały czas, a Rooney popisał się 2 bramkami i potwierdził po raz kolejny, że jest obecnie najlepszym napastnikiem świata.

Real Madryt – Olympique Lyon

Niestety w telewizji nie puszczali tej rywalizacji, a mi zależało, aby ją obejrzeć, więc musiałem zapłacić 6zł SMS’em, by móc oglądać. Królewscy zaczęli z grubej rury, bo już pierwsza akcja w bodajże 15 sekundzie mogła przynieść im prowadzenie, jednak Kaka przegrał pojedynek sam na sam z Llorisem. Już druga dogodna sytuacja dała bramkę gospodarzom, którą w 6 minucie zdobył Ronaldo po pięknym podaniu Gutiego. Real przeważał, a strzelić następne gole próbowali Kaka, Ronaldo i Higuain. Ze strony Francuzów odpowiedział jedynie Toulalun w 19 minucie. Lider ligi hiszpańskiej swobodnie operował podania w środku pola, a w 25 minucie przed znakomitą szansą stanął Higuain, który ogradł bramkarza Lyonu, ale trafił w słupek. Gracze Pellegriniego nadal napierali, ale okazji nie wykorzystali Ronaldo i dwukrotnie Higuain. Przyjezdni praktycznie w ogóle nie nękali Casillasa i wynik do przerwy nie uległ zmianie.

Trener Olimpique dokonał 2 zmiań – Gonalons i Kaellstroem weszli za Makouna oraz Boumsonga. Lyon zaatakował i mieli 4 szanse, ale okazji nie wykorzystali m.in. Delgado oraz Govou – albo bronił Casillas, albo niecelne strzały. Ze strony Hiszpanów odpowiadali Kaka oraz Higuain. Widząc co się dzieje, opiekun Królewskich wprowadził w 62 minucie Van Der Vaarta za Granero. Mecz stał się wyrównany, zupełnie nie przypominał tego, co się działo w pierwszej połowie. Obie ekipy mogły strzelić gola. W 76 minucie stało to, czego nikt w Madrycie nie zapomni – Pjanic strzela na 1:1. Na murawie pojawił się Raul w miejsce Kaki. Gospodarze rzucili się na gości jak wygłodniały lew na zwierzynę, ale nie byli w stanie wbić piłki do bramki. Czas upływał, Galaktyczni atakowali całym zespołem i narażali się na kontry. Francuzi mogli zdobyć jeszcze 2 bramki, bo w idealnych sytuacjach znaleźli się Lisandro i Delgado, ale znaczenie chybili. Wynik spotkania nie uległ zmianie.

Cóż mogę powiedzieć. Dramat ekipy Hiszpańskiej jest niesamowity, bo znowu zatrzymują się na 1/8, a mając na uwadze, że mają najmocniejszy skład od czasów Figo, Zidane’a i Ronaldo, że ich przeciwnik to już słabsza drużyna niż kilka lat temu, ciężko będzie się z porażką pogodzić. Ja również jestem zawiedziony. Nie jestem fanem Realu Madryt, ale byłem bardzo ciekawy ich poczynań i śledziłem je dość dokładnie od początku sezonu. Wkurza mnie to podniecanie się Barceloną od kilku lat, a ciągła krytyka i psioczenie na Królewskich. Chciałem, aby finał odbył się właśnie między Realem, a Chelsea. Wiadomo, wolałbym Bayern – Chelsea, ale patrząc REALnie (co za ironia), to właśnie Madryt oraz The Blues byli moimi kandydatami do gry w finale. Poza tym kibice Barcelony znowu będą mieli pożywkę, zapominając, że ich klub dostał się 2 razy do finału dzięki sędziom, a za ostatnim razem to już w ogóle był skandal. Ja pierdolę. Jestem zawiedziony i wkurzony. Koniec imprezy!

Brak komentarzy: