Materiał wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Lilu potrafi rapować, ale także bardzo fajnie podśpiewuje, co czyni ją wszechstronną artystką. Lirycznie jest luz, pewność siebie, zadziorność, błyskotliwość, optymizm, a także ironia. Są podwójne, akcentowane czasami w chamski, perfidny sposób, ale mi to w ogóle nie przeszkadza - w tym przypadku, Panie Jimson, perfidne podwójne nam pomagają! Poza tym mega szacunek za ciekawe nawiązanie do wersu Mac Dre "life's a bitch... and then you die" w "Miłość". Ciekawe ilu słuchaczy w ogóle wyłapało ten follow-up. Genialność.
Goście są także nie byle jacy bo m.in. Mes, Peerzet, Te-Tris, Wankej czy Zeus. Jest także Fokus, ale jego występ wg mnie słaby. Produkcyjnie ten album jest naprawdę bardzo dobry. Z każdym przesłuchaniem doceniam coraz bardziej klimat bitów, które jakby miał określić jednym słowem, to byłoby to klasyczne rapowe brzmienie. Wystarczy posłuchać chociażby "Miłość" czy "Słodkich Snów", aby wiedzieć o co chodzi.
Album wyszedł dekadę temu i był pożegnaniem Lilu z rapem i faktycznie to jej ostatnia płyta w takiej stylistyce. Kawałek dobrej roboty i to jest rap, a nie srabmbi czy srang leosia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz