niedziela, 13 lutego 2011

Verbal Kent - Save Yourself

1)Same
2)Ahead Of It's Time
3)Take
4)Examples feat. Lance Ambu
5)Cry
6)Now
7)My City feat. Sadat X, Edo G
8)Help
9)No feat. Lance Ambu, Rusty Chains
10)Dinner Party
11)Respect feat. Pete Rock
12)Justice Code feat. Rusty Chains, Alltruisms
13)Last Laugh feat. Masta Ace, One Be Lo
14)Save Yourself


Verbal Kenta można z czystym sumieniem nazwać artystą nowego pokolenia rapu, ponieważ zadebiutował w 2004 roku dobrym albumem ,,What Box”, mimo że kontakt z rapem złapał już od śmierci Tupaka. Raper pochodzi z Chicago i do dnia dzisiejszego wydał 5 płyt, w tym jedną kolaboracyjną z producentem o ksywie Kaz One, o której pisałem szerzej w marcu zeszłego roku. W tamtym że miesiącu, także w 2010, wyszedł jego piąty krążek o nazwie ,, Save Your Friends”, który niestety okazał się wielkim rozczarowaniem. Głównie przez warstwę brzmieniową, łączna długość płyty (chociaż skoro jest tak słaba, to ta krótka długość staje się z drugiej strony plusem) i poniżej oczekiwań jakość tekstową. Gdybym nie cenił Verbala i nie uważał go za artystę z potencjałem, prawdopodobnie olałbym jego najnowszą produkcję i jej nie słuchał. Jednak lubię tego białego rapera i dlatego postanowiłem zapoznać się z jego najnowszym dokonaniem.

W swojej najwyższej formie Verbal Kent raczył dobrym bragga i wersami bitewnymi, dorzucając do tego ze 2-3 numery na jakiś konkretny, często głębszy temat. Tutaj sytuacja wygląda podobnie, ponieważ większość numerów jest utrzymanych w konwencji przechwałkowej, gdzie raper wychwala swoje umiejętności i pociska abstrakcyjnym odbiorcom. Stosuje przy tym czasami naprawdę dobre, zaskakujące porównania, dość mocne obrazowanie sytuacji oraz porządną technikę składania rymów, ale mimo wszystko żaden z tych elementów tak na serio nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Jest to spowodowane dwoma rzeczami. Po pierwsze, ja u reprezentant Chicago już to kiedyś słyszałem i staje się to powoli męczące, mając szczególnie na uwadze fakt, że wydaje sporo i często. Jakby była to jego pierwsza płyta albo po prostu mój dziewiczy kontakt z tego twórczością, inaczej bym na to spojrzał. Drugim powodem jest kwestia, że wersy mogłoby być lepiej złożone pod względem wyrafinowania np. tak świetnie jak artysta robi to w ,,Last Laught”. Jedynym numerem w stylu przechwałek, który zapadł mi w pamięć jest ,,Dinner Party”. Warstwę liryczną ratuje kilka tracków, które poruszają inne tematy. Wyróżniłbym przede wszystkim ,,My City” z gościnnym udziałem Sadat-X’a oraz Ed O.G., ,,Justice Code”, gdzie gospodarza wspomagają Rusty Chains i Alltruisms plus ,,Last Laught” z Masta Ace i One Be Lo. Pierwsza nuta jest konceptowym kawałkiem, gdzie każdy raper z osobna rapuje zwrotkę o swoim mieście, druga to pesymistyczna, ale prawdziwa obserwacja polityczno-społeczna, natomiast trzecia to kwintesencja refleksji z oddaniem hołdu tej muzyce.

the cops can’t chase you, strapped police patrol the streets
I’m sorry officer, you are not the biggest loser
my segregated home is so intense
make you wanna grab your neighbour by the neck
and separate his dome, but at the same time we have it all
a beautiful place with no spring it had before
this is one of its good sons, raised on its proud street
survived dollars wickedness to find peace

Obawiałem się warstwy brzmieniowej ,,Save Yourself”, będąc zrażony zupełnie nieudaną muzyką, jaką miałem nieprzyjmeność usłyszeć na ,,Save Your Friends”. Pierwszy kawałek, a więc ,,Same” okazał się być bardzo pozytywny, ponieważ bit był klimatyczny, zapadający w pamięć i porządnie złożony. Zanim jednak przejdę do dalszych rozważań, muszę wspomnieć, że Verbal Kent zebrał dość szeroką gamę producentów. Począwszy od weterana Pete Rock’a, przez niezależnych, ale raczej znanych każdemu, kto siedzi głębiej w rapie, Marco Polo i Illminda, do całkowicie obcych dla mnie gości typu Kelakovski czy Wizard. Najlepszym, wybijającym się ponad wszystkie inne podkładem jest zdecydowanie ,,My City” autorstwa Marco Polo. Pete Rock zajął się ,,Respekt” oraz ,,Take”, jednak nie popisał się, bo tym bitom brakuje czegoś. Jednak naprawdę fatalnymi i wkurzającymi mnie są ,,Dinner Party” i ,,No”, co jest tutaj ironią to fakt, że teksty do tych numerów są naprawdę bardzo dobre, ale niestety brzmienie je partaczy. Nie znaczy to, że na krążku nie ma dobrych bitów poza wymienionymi wyżej ,,Same” i ,,My City”, ponieważ chociażby ,,Help”, ,,Now” i ,,Ahead Of Its Time” (dwa pierwsze zrobione przez Kelakovskiego tak jak i ,,Same”) brzmią tłusto. W każdym razie muzycznie album brzmi zdecydowanie lepiej niż poprzedni, mimo że jest nierówny. Flow nie razi, ale słyszę znaczący regres w porównaniu z poprzednimi produkcjami. Nie czuję już tej elastyczności i swobody, a zamiast tego lekką monotonię oraz brak życia.

Pomału kończąc opisywanie najnowszego materiału od Kenta, jestem zmuszony z przykrością stwierdzić, że nie dostałem tutaj tak naprawdę nic, co by dawało mi jakieś nadzieje, że następna płyta będzie na poziomie debiutu czy np. kolaboracji z Kaz One. Nie ma tragedii, bo znajdą się pozytywne akcenty i możliwe, że do kilku tracków będę chętnie wracał, ale w ostatecznym rozrachunku to jest za mało. Na miejscu artysty wziąłbym do siebie tytuł albumu i uratował samego siebie poprzez zrobienie sobie dłuższej przerwy od nagrywania albo odłożenie mikrofonu na zawsze.

5/10

1 komentarz:

Łukasz Rawski pisze...

Od początku może. Widzę, że słuchasz bardzo przystępnej muzyki i dzięki Twojemu blogowi poznałem dużo nowego, jakże świetnego rapu. W wielu przypadkach nasz gust muzyczny się powiela. Tak, więc miałbym do Ciebie małą prośbę. Gdybyś mógł skontaktować się ze mną przez gadu gadu (1766246), bądź inną formą byłbym wdzięczny. Myślę, że spokojnie mógłbyś podać mi wiele ciekawych tytułów, których jeszcze nie miałem okazji sprawdzać. Z góry jestem wdzięczny ;)

Pozdrawiam, Łukasz Rawski