Kaffel, a obecnie już KaFF KaFF-L (swoją drogą słaba ksywa wg mnie), to raper, którego znam już dość długo, bo od 2005 roku, a więc równo dwie dekady. Właśnie w tamtym roku ściągnąłem z internetu nielegalną płytę producenta o ksywie Kula, gdzie występowali podziemni raperzy. Niektóre kawałki mi się bardzo podobały, mimo że obiektywnie rzecz biorąc umiejętności, a raczej brak umiejętności większości raperów był słyszalny. Natomiast numer z Kafflem "Skafflowane Dźwięki" się wyróżniał. Nie tylko ciekawym bitem "bębny, bębny, Kula dzięki pozdrawiam", ale przede wszystkim raperem. Miał głos, flow i był dobry wajb.
Zainteresowałem się tym raperem na tyle, że pobrałem jego epkę z 2005 roku "Skafflowane Dźwięki EP". Bardzo solidny kawałek rapu, Kaffel wyróżniał się głosem, flow oraz niezwykłą charyzmą na mikrofonie. W latach 2006-2007, gdzie bardzo mało słuchałem polskiego rapu (w 95% amerykański) Kaffel był jednym z niewielu polskich wykonawców, których poważałem. W 2007 roku znienacka wydał luźną epkę pt "4 numery", gdzie pojawił się jeden z moim zdaniem jego najlepszych i zdecydowanie mój ulubiony numer "Bezsenny Music", gdzie Kaffel oddaje hołd wielu wykonawcom zza oceanu. Następnie przestałem już śledzić jego karierę i "Czarna Krew" z 2009 mi umknęła.
Myślałem szczerze mówiąc, że przestał już po 2007 roku nagrywać. Nic o nim nie słyszałem aż do 2023 roku, kiedy pewnego razu przeglądając youtuba pojawił mi się teledysk wykonawcy o ksywie Kaff Kaff-l i byłem w ostrym szoku, jak okazało się, że to jest ten Kaffel, którym jarałem się kiedyś. Byłem pod gigantycznym wrażeniem jego umiejętności i progresu, który poczynił, porównując ze starymi latami, w których i tak prezentował niezły poziom. Jeszcze bardziej dopracowany flow, charakterystyczny głos, mega charyzma i pewność siebie, bragga no i świetnie złożone pod względem technicznym wersy.
Wydał w 2018 roku album "Chcemy Wszystko", w 2021 "Black Moses" i w 2023 Epkę "Epka Roku". Każde z tych wydawnictw potwierdza klasę rapera. Wydaje on również regularnie od kilku lat single, w których niestety ostatnio coraz bardziej idzie w stronę, która mi się zupełnie nie podoba (wycie, autotuny itd), ale i tak z ciekawością sprawdzam wszystko, co się od niego pojawi nowe, bo skille ma i to nie małe.
Nigdy nie byłem fanem kobiecego rapu. Nie mam na myśli, że babki nie umieją rapować, ale nigdy się żadną nie jarałem na tyle, aby sprawdzić coś więcej niż pojedyncze kawałki. Lilu poznałem w 2008 roku poprzez jednego internetowego ziomka, który polecił mi jej epkę, a szczególnie numer z Wankejem, który długo katowałem. Epki całej nie sprawdziłem. Do posłuchania jej muzyki natknęła mnie ostatnio moja żona, która stwierdziła, że Lilu to najlepsza polska raperka i puszczała właśnie numery z tej płyty. Zaciekawiły mnie na tyle, że postanowiłem sprawdzić cały album na spokojnie.
Materiał wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Lilu potrafi rapować, ale także bardzo fajnie podśpiewuje, co czyni ją wszechstronną artystką. Lirycznie jest luz, pewność siebie, zadziorność, błyskotliwość, optymizm, a także ironia. Są podwójne, akcentowane czasami w chamski, perfidny sposób, ale mi to w ogóle nie przeszkadza - w tym przypadku, Panie Jimson, perfidne podwójne nam pomagają! Poza tym mega szacunek za ciekawe nawiązanie do wersu Mac Dre "life's a bitch... and then you die" w "Miłość". Ciekawe ilu słuchaczy w ogóle wyłapało ten follow-up. Genialność.
Goście są także nie byle jacy bo m.in. Mes, Peerzet, Te-Tris, Wankej czy Zeus. Jest także Fokus, ale jego występ wg mnie słaby. Produkcyjnie ten album jest naprawdę bardzo dobry. Z każdym przesłuchaniem doceniam coraz bardziej klimat bitów, które jakby miał określić jednym słowem, to byłoby to klasyczne rapowe brzmienie. Wystarczy posłuchać chociażby "Miłość" czy "Słodkich Snów", aby wiedzieć o co chodzi.
Album wyszedł dekadę temu i był pożegnaniem Lilu z rapem i faktycznie to jej ostatnia płyta w takiej stylistyce. Kawałek dobrej roboty i to jest rap, a nie srabmbi czy srang leosia.
Planowałem, aby napisać coś o debiucie Pete Rocka i CL Smootha, ale mówiąc szczerze średnio mi siadł. Kiedyś się nim bardziej jarałem, ale może po prostu nie siadł mi teraz, bo okazał się niezbyt dobrym towarzyszem do spaceru z psem. Napiszę jednak coś na temat rapera o ksywie, którą kiedyś uważałem ze wkurzającą, którego znalazłem, ale nigdy nie słuchałem. Ostatnio przeczytałem na Popkillerze o jego najnowszej płycie i postanowiłem, że niedługo sprawdzę jego dokonania i tak własnie zacząłem od debiutu.
Płyta prezentuje wysoki i przede wszystkim równy poziom. Człowień jest charakterystycznym raperem o trafnych, mocnych, bezpardonowych tekstach oraz ciekawych obserwacjach. Tematycznie nie jest jednowymiarowy, bo poza typowym bragga są naleciałości osiedlowe, a także trochę refleksji i przemyśleń. Znalazło się też trochę follow-upów do polskiej sceny - Eisa (tysiak brutto), Mesa (do utworu "My") czy Bez Cenzury (o cofaniu czasu). Co by nie mówić na temat Bez Cenzury, to w roku 2006 wydali oni album, który reprezentował naprawdę solidny poziom ulicznego rapu w Polsce.
Pod względem technicznym jest bardzo dobrze. To rok 2009, gdzie w podziemiu już od kilku lat przykładano szczególną uwagę do budowania rymów, a Człowień ma podwójne, a czasami nawet podwójne wielokrotne. Nie występują one co wers, ale najważniejsze że nie są składane na siłę. Jeżeli chodzi o głos oraz flow jest nieźle, a nawet więcej. Powiedziałbym, że to mieszanka Jimsona i Gurala. Oczywiście nie jest lepszy od tej dwójki razem wziętej (co byłoby raczej nierealne w Polsce) ani też chociażby na tym samym poziomie co jeden z nich, ale kojarzy mi się pod względem nawijki oraz głosu z tymi raperami.
Album naprawdę świetny i sprawdzę chętnie jego inne dokonania.
Bi-Polar Bear to kolejny "wynalazek", który znalazłem na tym blogu i bardzo zaciekawił mnie swoją nazwą oraz okładką. Pod nazwą Bi-Polar Bear kryją się dwaj biali MC's - Ug Orwell i August. Nie ma o nich zbyt dużo informacji w internecie, ale z tego co doczytałem reprezentują Nowy Jork, a konkretnie Brooklyn. Opisywany krążek jest drugim w ich dyskografii, ponieważ w 2009 roku wydali debiut "Today I Found Happy". Miałem wstępnie go przedstawić, ale nie porwał mnie aż tak bardzo, jednakże zaciekawił na tyle, aby sprawdzić drugą płytę, która zrobiła na mnie większe wrażenie.
Ogólnie muzyka Bi-Polar Bear jest dość specyficzna, można by nawet ich śmiało zaliczyć do szeroko pojętego eksperymentalnego rapu. Odchyłów jak u Dr. Octagona tutaj nie znajdziemy, ale materiał wyraźnie wyróżnia się na tle typowych rapowych płyt. Szczególnie, co rzuca się w oczy, to nawijka raperów. Poza rapowaniem, w którym MC's się dobrze odnajdują, ponieważ mają dobre głosy i dykcje, znajdziemy tutaj sporo śpiewania, podśpiewywania, różne tempa nawijania, trochę zaskakujących, nagłych przerw w nawijce czy przeskakiwania bitu w danym numerze. Sposób w jaki przemycają emocje w tekstach nie powstydziłby się nawet sam Onar, który jak wiemy w 2012 stał się przemytnikiem emocji :D
W lirykach pojawia się sporo treści osobistych, szczerych przemyśleń o życiu, refleksji oraz poetyckich wersów. Takie food for thought podane w przystępny sposób. Warto zwrócić uwagę na kawałek "Fuck Her II" (na debiucie jest "Fuck Her"), który nie dotyczy dziewczyny, a walki z depresją o czym raper wspominał w wywiadzie. Porównuje się ich do Atmosphere - produkcyjni i lirycznie. Sami się temu bardzo dziwią i zaprzeczają, że ich muzyka jest podobna do dokonań Sluga oraz Anta. Mi tak samo nie skojarzyli się zbytnio z Atmosphere, a jakbym miał powiedzieć, jaki zespół przyszedł mi do głowy, słuchając Bi-Polar Bear, to byłby to CunningLynguistic z domieszką The Let Go - ale to zupełnie luźne skojarzenie. Warstwa brzmieniowa robi spore wrażenie, oparta w wielu miejscach na instrumentach, żywym, organicznym brzmieniu doskonałym zarówno pod refleksje jak i relaks.
Podsumowując, jest to bardzo ciekawy projekt i zapewne sprawdzę jeszcze kolejny album zespołu z 2015 roku (aktualizacja po 45 minutach - sprawdziłem płytę "Bear" z 2015 - to już jest jednak za daleki odlot jak dla mnie, nie wrócę do niej) Przyjemnie posłuchać ich muzyki w skupieniu na słuchawkach, leżąc na kanapie albo podczas spokojnego spaceru. O (nie, nie kotek), nawet jest teledysk:
Przeglądając swoje stare posty na blogu, natknąłem się na komentarz jednego gościa pod notką o płycie The Let Go z kwietnia 2010 roku. Ten gość zapytał, czy mógłbym wysłać mu link do ich płyty i oczywiście to zrobiłem. Umieściłem go w komentarzu na jego blogu, gdzie recenzował kiedyś płyty. Nie pamiętam czy te 15 lat temu zagłębiłem się w jego bloga, ale zacząłem to robić teraz i polecam bloga (szkoda, że już nie pisze), bo nasze gusta są zbieżne, a przeglądając wpisy zaciekawiło mnie, aby sprawdzić kilka produkcji, których nie znałem.
Tak więc dotarliśmy do grupy Scribbling Idiots, która reprezentuje Cincinnati, a więc Mid-West. Ekipa została założona przez białych raperów o ksywach JustMe oraz Cas Metah, którzy poznali się w 2002 roku. Potem doszło jeszcze kilku innych raperów (większość białych poza Theory Hazit i na pewno Ruffianem) i z okładki wynika, że "The Have Nots" nagrali w piątkę, ale na płycie występuje ich jeszcze więcej np. MotionPlus czy Ruffian (który w wieku 29 lat zmarł w 2012 roku) i nie są oznaczeni jako featuringi, więc stanowią część zespołu. W obecnym składzie jest ich chyba 15.
Płyta nie jest ich pierwszym krokiem na scenie, ponieważ JustMe oraz Cas Metah wydali pierwszy album w 2004 roku, a opisywany krążek jest pierwszym oficjalnym LP w poszerzonym składzie. Dostajemy równo godzinę tego, co ze stu procentowym przekonaniem nazwę, posługując się wersem z refrenu numeru "Over Here" KRS One'a, a więc "THE REAL HIP HOP IS OVER HERE!". Tak naprawdę tym zdaniem mógłbym zakończyć i po więcej informacji zachęcić do posłuchania albumu, ale powiem coś więcej.
Jest to genialna pozycja. Świetne, żywe, jazzowe, oparte w wielu przypadkach na samplach podkłady. Dostajemy cały przekrój brzmienia od skocznego, weselszego przez neutralne klasyczne do refleksyjnego, wręcz smutnego opartego na motywie pianinka. W tekstach chłopaki poruszają treści typowo truskulowe hołdujące elementom kultury hip hopowej przeplatane refleksjami, radami życiowymi oraz bystrymi obserwacjami rzeczywistości. Nierzadko wersy nacechowane są humorem i ironią np. nazwanie USA "divided states of mass hysteria" czy początek kawałka "Publicity Stunt Doubles", a szczególnie wers "2Pac never did die, he is really Ja Rule!".
Duża ilość MCs nie nudzi, a wręcz przeciwnie fajnie się tego słucha, wnosi to dużo urozmaicenia, mimo że jeden z nich wyraźnie odbiega od reszty pod względem flow, a raczej cechuje go kompletny brak flow. Reszta natomiast nieźle jedzie (szczególnie dwójka założycieli), a ten jeden naprawdę kuleje, ale nie rzutuje to na ogólną ocenę. Warto wspomnieć także o fantastycznej gościnnej zwrotce Masta Ace'a w "Told You So". Podsumowując, "The Have Nots" to perła.
Jeżeli ktoś puściłby mi ten album, nie mówiąc skąd pochodzi raper ani w który roku wyszła płyta, to od razu bym powiedział, że to jest coś z Nowego Jorku z lat 90-tych - klasyczne brzmienie. I pomyliłbym się o praktycznie 3 dekady, ponieważ materiał wyszedł w 2023 roku, a Jay Royale reprezentuje Baltimore.
Klimat jest niesamowicie uliczny, zahaczający wręcz o mafioso rap szczególnie przez sporo odwołań do różnych postaci z gangsterskiego zarówno tego prawdziwego jak i filmowego świata. Słuchając albumu, czuję się jakbym znalazł się na ponurych, przepełnionych przestępczością ulicach Nowego Jorku lat 90-tych, a wszystko co porusza Jay Royale dzieje się dookoła mnie. Jego teksty są w swojej prostocie przekazu nieprawdopodobnie dosadne i wbijające się w głowę. Mówiąc o prostocie przekazu mam na myśli, że raper porusza typowo uliczne wątki, a więc nic odkrywczego, ale w robi to w tak genialny sposób, że w połączeniu z wyborną warstwą muzyczną sprawia, że przed oczami mam obrazy.
Warto zwrócić uwagę na szczególny dobór gości, ponieważ Kool G Rap, Havoc czy AZ są uosobieniem ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i świetnie wpasowują się w atmosferę płyty. Brzmienie jest równie mocne jak warstwa tekstowa - wystarczy posłuchać chociażby "Dial Tone", "Slot Time" czy "Civilian Phones" (ale wszystkie bity są mega), aby odnieść wrażenie, że to podkłady z świetnych numerów z lat 90-tych, które jakimś cudem nie znalazły się na wydanych w tamtych czasach albumach. Genialna sprawa.
Czegoś takiego w 2023 roku bym się nie spodziewał usłyszeć, ale nie siedzę w rapie tak jak kiedyś i zdaję sobie sprawę, że takich perełek jest więcej, to i tak jest to ogromne zaskoczenie. Wyrazy uznania dla rapera, producentów oraz gości, kawał dobrej roboty.
O tym chciałem już napisać w marcu 2023, dając krótką notkę, że coś się chyba szykuje. Usłyszałem nutę Libera z 2020 roku, szyderczą, odnoszącą się do kondycji polskiego rapu w 2020. Oczywiście nie do wszystkich raperów, ale do trendów, które się pojawiły, które stały się akceptowane i przyciągały wielu słuchaczy. Bardzo złych trendów, którymi także gardzę i które są kontynuowane do dzisiaj przez szereg disco raperów - Young Leosia, Mata, Bambi, Young Igi itd...
To, co nazywane było hipohopolem w roku 2003, a może raczej to co było nagrane w 2003 roku (także w 2004 i 2005) i zaczęte z impetem być nazywanym hiphopolem od 2004 i jechanym przez różnych raperów w porównaniu do tego, co dzieje się na scenie od kilku lat jest jak podpalenie kosza na śmieci w porównaniu do gwałtu na dziecku. Tamte hiphopolo było jechane przez m.in. Peję, Tedego, Fokusa, Rahima czy O.S.T.R., czemu jak najbardziej wtórowałem, nie będąc tak naprawdę w pełni świadomym sytuacji, nie mając odpowiedniej wiedzy i odniesienia co do rapu zza oceanu, będąc trochę zaślepionym i zajaranym tymi, którzy bronili prawdziwego hip hopu przed hiphopolową zarazą. Zarazą, którą rozsiewali Mezo, Doniu, Liber czy Jeden Osiem L, a nawet Trzeci Wymiar.
Pomijając już fakt, że wg mnie po latach ta krytka i falat hejtu, która spłynęła na wyżej wymienionych wykonawców nie była do końca uzasadniona i szło to wszystko wtedy z prądem i trendem, którego nie można było powstrzymać. Krytykowano, że mieli kilka kawałków o miłości, jakby to było czymś nie wiadomo jakim złym. Jechanie po Mezie za "Aniele" czy Ascetoholix za "Suczki" (utwory z 2003, do czego za chwilę nawiążę) stało się modne i wielka hipokryzja wylewała się z raperów, którzy to robili, bo przecież te numery wyszły w połowie 2003, gdzie np. Peja trzymał się z Mezem i Ascetami i było okej. Potem ruszyła lawina nie do zatrzymania.
Ale zostawmy już tamte czasy, bo można by tu bardzo dużo powiedzieć. Porównajmy do tego, co jest od kilku lat do teraz - to po prostu jakaś masakra. I zadajmy sobie kilka pytań:
1)Gdzie teraz jest O.S.T.R., co w 2004 roku szukał kurew, co ukradły hip hop i chciał je wieszać? "kurwy, co ukradły hip hop odnajdę!"
2)Gdzie jest Peja, co w 2005 roku, szydził ze swojego dobrego ziomka Donia za numer nagrany w 2003 roku, kiedy to się ze sobą bujali? "a ty po co wrzucasz te suki na klipy, skoro żadnych z nich nie wyliżesz cipy? Ja mam dość tej lipy..."
3)Gdzie są Fokus i Rahim, którzy jako Pokahontaz obudzili się po 2 latach, aby pojechać Ascetów za "Suczki", a w 2003 siedzieli cicho? "suczki? morda psie, suczku, naucz się od psa w łóżku kilku kruczków"
4)Gdzie jest Tede, który w 2007 na Kodex 3 punktował Ascetoholix? "i mówili, że raperzy upadną, nawet nimi nie byli, a spadli na dno".
Gdzie oni wszyscy są od kilku lat? Peja, O.S.T.R., Fokus, Rahim siedzą cicho, a Tede sam się po części taki stał i propsuje to gówno - patrz występ gościnny na nowej płycie Bambi w... "Drin za Drinem 2" - bardziej sprofanować i zbezcześcić tego klasyka się nie dało. Przecież to, co się wyprawia od kilku lat na polskiej scenie to jest raczysko zjadające organizm jakim jest polski rap. Liber wyraził dezaprobatę wobec tego już kilka lat temu...
kiedy z wokalistkami kroiłem pop tort, jadłem popcorn
Tak właśnie było. Kiedyś Liber wchodził w kolaboracje z piosenkarkami, był za to ganiony, a przecież niektóre numery były naprawdę niezłe, bo przecież rapował, ale to już był za daleki odlot i zdrada. Jadł popcorn - idealna metafora pokazująca jak Liber miał wyrąbane na krytykę i tylko się temu wszystkiemu przyglądał, jakby oglądał film w kinie.
oni robili swoje, rok w rok, walczyli dzielnie, kiedy robiłem skok w bok
Tu pokazuje jak oni (czyli "prawdziwi raperzy"), cały czas trzymali się konwencji prawdziwego rapu (i nie ma w tym nic złego) i wyśmiewali, atakowali Libera, broniąc hip hopu, kiedy Liber go "zdradzał"
Ale już wracam na dzielnie i mam flow stare jak smok, jestem przeklętą legendą, dawno mnie nie słuchał blok
Świetna gra słów, a poza tym Liber powraca w klasycznym stylu, szanowanym i akceptowanym na blokowiskach. Nadal trafnie uderzając z ironią, co do swojego statusu.
Na scenie tłok ludzi, tabuny ludzi, oni mają autotune w buzi, złoty ząb, a ja mam parę plomb, luzik, i kilka kont dużych i chmarę kontuzji
W mocny sposób neguje użycie syntezatorów dźwięku, które nie mają nic wspólnego z rapem, wyśmiewa kwestie grilli nawiązując do zębów, a chmara kontuzji - to metafora. Ma na myśli, że dostawał tyle ataków od przeciwników za hiphopolo, że nabawił się wielu urazów.
Co tam masz na głośnikach? Nie wiesz, stary lejba. To jest hip hop. Olo, Olo!
Lejba, to drugi pseudonim rapera. Odnosząc się do starego Lejby, ma na myśli hip hop w czystym wydaniu. Dodaje słowo "Olo", które jest imieniem, ale nadal mamy do czynienia z czystą ironią. Liber szydzi i stosuje hiperbole - sugerując, że nawet jego stary styl, to zbrodnia i hiphopolo.
Co tu się dzieje, dokąd poszła muzyka? To chyba ten dzisiejszy hip hop, Olo!
Nie trzeba nic dodawać, rap się skurwił, tak właśnie wygląda dzisiejszy hip hop, a więc dzisiejsze "hiphopolo", które jest na topie, jest wysławiane i nikt po nim otwarcie nie jedzie tak jak jechano w latach 2004-2006.
Coś tam robiłem do 2 7, o tak! Nawet nie walczyłem z hejtem, o nie.
Faktycznie, Liber próbował jeszcze utrzymywać do roku 2007, że jest związany z rapem, potem oficjalnie stwierdził, że idzie w inną stronę i nie jest do tego stworzony. Brak reakcji na hejt = wers o jedzeniu popcornu z 1 zwrotki.
Rap-kanciapę usunąłem jak mebel
Mistrzowski wers, odnoszący się do występu z 2003 roku m.in. Ascetoholix w rapowym programie prowadzonym przez wiadomo kogo.
Śpiewałem z tą Grzeszczak, śpiewałem z tą Szroeder.
Powtórzenie dwukrotne zaimka "tą" nie jest tu bez znaczenia. Ma dodać temu wersu jeszcze mocniejszy wydźwięk, pokazując jaką wielką zbrodnią dla rapu były współprace z tymi wokalistkami... Oczywiście jak Quebo nagrał z Szroeder to już propsy, no bo jakby inaczej?
To było fajne, a rap efa efa (dźwięk skreczy)
Dla Libera taka współpraca była czymś fajnym i przygodą, a rap? Nadal hermetycznie zamknięty na takie rzeczy, co nadal nie jest niczym złym, ale my cały czas poruszamy się w świecie ironii i dezaprobaty wobec tego, co jest teraz i jak jest to postrzegane, a co robił kiedyś m.in. Liber i jak było postrzegane.
Tak wiem, mój rap to cmentarz
Doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego miejsca w szeregu i ten wers nie jest ironią.
Ale to co słyszę dziś, o czym się śpiewa o czym się stęka
Dokładnie tak, bo to jest żałosne stękanie.
Nie mogę już i po nóż sięgam, słyszysz? Chodzę jak Brevik po wyspie
Liber nie może tego znieść i chciałby wymordować osoby robiące gównianą muzykę tak jak Brevik.
To właśnie moja interpretacje niektórych linijek z tego bardzo dobrego, trafnego i przepełnionego sarkazmem kawałka. Liber w sposób mistrzowski wytknął hipokryzję, zmianę spojrzenia na to co, jest dobre, a co złe. Kiedy on i jego podobni "zdradzali" hip hop, wylewano na nich wiadro pomyj i ich muzyka była nie do przyjęcia, natomiast obecne wynalazki i pseudo rap są na topie.