czwartek, 6 stycznia 2011

3 największe roczarowania 2010 roku

Każdy rok przynosi ze sobą dobre i słabe płyty. Teraz nadszedł czas, aby napisać o albumach, które, mówiąc łagodnie (chociaż eufemizmy są traktowane jako nieporozumienia, jak nawinął pewien genialny raper zza oceanu), nie zachwyciły mnie.

1)Kidz In The Hall – Land Of Make Believe
Autorzy tej płyty to zespół, który pochodzi z Chicago, w którego skład wchodzą Neledge i Double-O. Ten pierwszy jest raperem, natomiast drugi producentem, a więc Kidz In The Hall to ekipa stworzona na klasycznej zasadzie MC + producent. Coś jak Gangstarr. Pierwszy mój kontakt z muzyką chłopaków miał miejsce mniej więcej na wiosnę 2008 roku, kiedy to jeden ziomek podrzucił mi linka do kawałka ,,Wheelz Fall Off (06 Till)”. Był to cover pewnego numeru z wcześniejszych lat. I jak nie wiesz o co chodzi, to weź się, kurwa, dowiedz, cytując klasyka. Track mnie zachwycił, bo był po prostu świetny i postanowiłem ściągnąć jakiś album od Chicagowskiej ekipy. Oczywiście wybór padł na ,,School Was My Hustle”, gdzie znajdował się ,,Wheelz Fall Off „. Jarałem się materiałem niesamowicie plus pobrałem jeden mixtape, który także był niczego sobie. Potem jakoś w najbliższych miesiącach wyszła ich druga oficjalna płyta, której jednak nie sprawdziłem i wyleciało mi z głowy. Przenieśmy się teraz do początku roku 2010, kiedy miała miejsce premiera ,,Land Of Make Believe” – 3 oficjalny krążek. Aż strach pomyśleć, że Duck Down zdecydowało się wydać taki syf. Artyści udowodnili tym albumem, że doszczętna profanacja wcześniejszego muzycznego dorobku jest jak najbardziej możliwa. Ta płyta w niczym nie przypomina tego, z czego wcześniej byli znani Kidz In The Hall. ,,Land Of Make Believe” jest mega cukierkową, przesłodzoną, przesłitaśną pozycją. Dostałem zamiast nieskazitelnej dawki rapu najbardziej fatalne refreny, jakie w życiu słyszałem, beznadziejne, wręcz katastrofalne teksty i oczywiście jakąś pochodną autotune’a. Ja nie wiem. W roku 2009 tego czegoś użyli m.in. Grand Puba czy Guru i wyszło fatalnie, ale ich płyty ogólnie były mocne. W 2010 użyli tego Kidz In The Hall i także wyszło degradacyjnie, ale ich album też taki jest. Ogólnie pustostan. Pewnie mógłbym więcej negatywnych rzeczy o nim napisać, ale musiałbym go przesłuchać drugi raz w życiu, ale pewnie umarłbym, a ja chcę żyć, więc sobie odpuszczam.

2)Guilty Simpson – OJ Simpson
Z Chicago przenosimy się do Detroit, a więc nadal pozostajemy w obrębie zwanym Mid-Westem. Dość sporo napisałem odnośnie Kidz In The Hall, zobaczymy, ile uda mi się naskrobać o Guilty Simpsonie. Artysta debiutował w 2008 roku świetnym albumem ,,Ode To The Ghetto” w Stones Throw Records, a więc widać ewidentny kontrast pomiędzy tytułem krążka, a typem rapu, jaki płodzą raperzy zrzeszeni w tejże wytwórni. Podobnie jak w przypadku Kidz In The Hall, Simpsona polecił mi także jeden ziomek, ale inny, gdyż znam go tylko przez internet. Miało to miejsce również w 2008 roku. Co ja mogę powiedzieć o debiucie bohatera tej części notki? To że było mocny i na tyle interesujący, że postanowiłem śledzić karierę gracza z Detroit. Liczyłem, iż ,,OJ Simpson” będzie na jeszcze wyższym poziomie, bo miałem nadzieję, że raper się rozwinie pod kątem artystycznym. Drugi album w dyskografii artysty bez problemów można uznać za gangsta-rap, gdyż klimat tekstów oscyluje wokół ulicy. Warstwa liryczna jest co najmniej dobra, bo Guilty Simpson potrafi rzucić mocną linijką, a także na płycie są 2 nuty o zabarwieniu refleksyjnym. Umiejętności wokalne są także na przyzwoitym poziomie, a głos kapitalnie pasuje do przekazywanych treści. Brzmienie także prezentuje się ładnie, a wszystkie bity stworzył Madlib. Tak więc co jest nie tak z ,,OJ Simpson”? To, że ta produkcja zdecydowanie bardziej przypomina mixtape. Mixtape, który jest przejściem lub pomostem pomiędzy dwiema oficjalnymi płytami. Wszystko trwa niespełna godzinę, kawałków jest 25, a ponad połowa to skity. Naprawdę denerwuje to, że lekko ponad co drugim normalnym numerze trafia się skit. Zabieg zupełnie niepotrzebny, bo owe skity nic ze sobą nie wnoszą. Niestety wielką wadą jest także długość tracków. Zdecydowanie za krótka. Tak więc niestety, ale Guilty Simpson, mimo że ze strony czysto raperskiej zaprezentował się należycie, ląduje na miejscu numer 2 w rankingu rozczarowań.

3)Verbal Kent - Save Your Friends
No i ostatnie miejsce na podium zajmuje Verbal Kent. Wracamy tak więc do Chicago, które ten biały artysta reprezentuje. Poznałem go jakoś przypadkiem 4 lata temu i sprawdziłem debiutancką płytę ,,What Box”. Zrobiła na mnie potężne wrażenie, a co najbardziej rzuciło mi się w uszy to płynne flow oraz ciekawe, niebanalne teksty. Kent bez problemu wskoczył do czołówki moich ulubionych białych raperów. Wtedy sądziłem, że wydał tylko ,,What Box”, jednak byłem w błędzie, ale mniejsza o to. Okres wielkiej zajawki na rapera przyszedł w marcu 2010 roku, kiedy postanowiłem zapoznać się ze wszystkimi jego oficjalnymi wydawnictwami. Słuchałem, jarałem się, było w dechę jak Pei, kiedy natarł się oliwką na klipie. Ponadto, album, który artysta nagrał wraz z producentem o ksywie Kaz One, a więc ,,Brand New Rap” przedstawiłem szerzej na blogu. No i kilka dni później niespodziewanie okazało się, że Verbal Kent uderza z kolejnym krążkiem. Z uwagi, że zajawka na niego mi nie zeszła do końca, oczekiwałem kapitalnej płyty. Jak już wiadomo, tak się nie stało, dlatego o tym teraz piszę. Generalnie zaskoczyło mnie, że ,,Save Your Friends” nie zostało sklasyfikowane jako epka, bo trwa tylko 30 minut. Czym się rozczarowałem? Głównie dwoma rzeczami. Po pierwsze, liryka zawsze u tego artysty imponowała mi świeżością i błyskotliwością, a na najnowszym wydawnictwie trochę tego brakuje. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że raper nie zapodał kilka naprawdę solidnych wersów, ale ogólnie teksty nie miały w sobie należytej mocy. Kenta stać na coś więcej. Po drugie, co jest najważniejsze, dlaczego się zawiodłem, to brzmienie. Nie potrafię wynieść jakichkolwiek pozytywów z podkładów. Same negatywy, bo są dla mnie po prostu słabe. To dziwne, bo nigdy do bitów na poprzednich albumach Verbala nie miałem zastrzeżeń. Dodatkowo niesłuchalne bity przeszkadzają w delektowaniu się tekstami. Mając na uwadze powyższe, ,,Save Your Friends” zamyka listę.
_________________

Rok temu łatwiej było mi stworzyć ranking 3 największych rozczarowań. W tym było trudniej, gdyż brałem pod uwagę jeszcze 2 płyty. Były to ,,It Ain’t Illegal Yet” Del’a oraz ,,Fly Casualties” Esoterica. Szczególnie ta druga pozycja była bardzo bliska znalezienia się na liście, ale ostatecznie zdecydowałem się ją pominąć. Jak tak dłużej nad tym pomyślę, to mam wątpliwości, co do słuszności listy, ale z drugiej strony nie wyobrażam sobie, aby któraś z płyt, które się już na niej znalazły, miały ją opuścić na rzecz ostatniej solówki Esoterodaktyla. Mogłem umieścić też 4 pozycje, ale nie chcę łamać schematy i zostawiam tak jak jest. W następnym odcinku prawdopodobnie napiszę o 10 najlepszych kawałkach 2010 roku w USA.

PS: Przesłuchałem jedną z Twoich rekomendacji anonimowa koleżanko. Konkretnie ,Sorry I'm Late" i się zajarałem, bo to ogień! Dzięki.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

za rapem z Detroit stoję murem! dla mnie to niczym świętość. Simpson'a po prostu udam, że nie słyszałam...
Cieszę się że album przypadł do gustu. O Suicide edicius nie muszę nic pisać na pewno myślimy to samo . To tylko namiastka dobrych albumów hmm tak sądzę które mogę zareklamować. Jakby co to będę tu się sukcesywnie wtrącać o ile mnie nikt stąd nie pogoni..
z pozdrowieniami
M

Pein pisze...

"12 gauge between my legs with my hands on my head" - wiadomo.

Nikt Cie nie pogoni, nie ma opcji. :)

Anonimowy pisze...

Ok, to dziś zachęcam do przesłuchania:
Cradle Orchestra - Velvet Ballads (japońsko hiphopowo-jazzowa banda, kawał dobrej muzyki, choć po Nomaku czy Nujabesie nic mnie bardziej nie uszczęśliwi) ogólnie to dość nietuzinkowy i refleksyjny materiał. Hmm co więcej.. może jeszcze Sandpeople-Long Story, Short. Swoją drogą Panie Pein wolałabym w jakiś inny sposób przekazywać "polecane albumy" bo recenzję i blog to Twoja działka, a nie chce robić forum w komentarzach. Bo jak się rozgadam to końca nie widać..
M

Pein pisze...

hehe spoko, to zagadaj do mnie na gg - 4423581. :)