piątek, 29 października 2010

Mac Dre - The Genie Of The Lamp (2004)

1)Genie Of The Lamp
2)She Neva Seen
3)Early Retirement
4)Out There
5)My Alphabets feat. Suga Free, Rappin' 4-Tay
6)Err Thang feat. J-Diggs
7)Non Discriminant feat. PSD
8)Can You Hear Me Now?
9)I Feed My Bitch feat. Keak Da Sneak, B.A.
10)Not My Job
11)Hotel, Motel
12)2 Times & Pass
13)Make You Mine
14)Crest Shit feat. Dubee, Da' Unda' Dogg, J-Diggs
15)WISHLAMP
d
Doskonale pamiętam, jak dokładnie 3 lata temu ogarnęła mnie ostra zajawka na Mac Dre, która przerodziła się w zajawkę na gangsta-rap. Mamy październik 2010, ja powinienem spać, bo mam na 8 rano do szkoły, ale mam wyjebane jak Bosski Roman, bo są ważniejsze sprawy niż spanie, a poza tym pewien mądry raper nawinął, że sen to kuzyn śmierci, więc wszystko jasne. Wczoraj postanowiłem sobie ściągnąć brakujące albumy z dyskografii Mac Dre, mając nadzieje, że może one mi przywrócą zajawkę na rap, która ostatnio trochę kuleje. Czy przywrócą zajawkę na cały rap, to się okaże, ale jaram się niemiłosiernie ich gospodarzem, dlatego postanowiłem powrócić do jego dokonań i na tapetę biorę ,,The Genie Of The Lamp”. Materiał zawsze wchodził mi bardzo dobrze i raczej nie miałem żadnych obaw jak w przypadku ,,The One And Only” Lil Wyte’a.

Zaraz, zaraz. Wdałem się w trochę niepotrzebne dygresje, a raper, którego twórczością się obecnie jaram to nie byle kto, więc wypadałoby napisać o nim kilka zdań. Większość przeciętnych słuchaczy rapu, jak słyszy Dre, to kojarzy im się to tylko i wyłącznie z wiadomo kim – Dr. Dre. Nic dziwnego, bo producento-raper z Compton to postać legendarna w tym biznesie, ale bohater tej notki także jest legendą. Co prawda nie tak rozpoznawalną, ale dla Bay Area Mac Dre jest Bogiem. Co takiego zrobił ten człowiek, który pochodził z Vallejo, że jest postacią otoczoną wręcz kultem przez niektórych? Ano był prekursorem ruchu hyphy, wymyślił sporo terminów slangowych wraz z E-40, stając się głównymi twórcami slangu Bay Area, stworzył Thizzle Dance, współpracował praktycznie ze wszystkimi ważnymi artystami z Zachodu, wykreował niesamowicie charakterystyczny styl, wydał ogromną ilość albumów. Można by pisać wiele, ale to wystarczy. Przejdę teraz do zawartości albumu.
d
Teksty rapera emanują luzem. Czasami dziwie się, skąd ten człowiek bierze pomysły na wersy. Potrafi w tak fajny, często wręcz głupawy sposób mówić o niektórych tematach, że ciężko, aby nie pojawił się banan na twarzy, a razem wielkie uznanie w duszy, co do jego umiejętności. Przykładów nie trzeba szukać daleko, bo już drugi numer na krążku, a więc ,,She Neva Seen” to potwierdza, a pierwsze dwie linijki kolejnego kawałka ,,Early Retiremant” tylko dolewają oliwy do ognia - ,,I'm doper than a Bobby Brown piss test, bitches blow me till they ain't got no spit left”. Andre Hicks (bo tak nazywa się Mac Dre) świetnie odnajduje się w pimpowych klimatach, których na ,,The Genie Of The Lamp” jest sporo. Z tracków wyróżniłbym jeszcze tytułową piosenkę – taka w zasadzie chełpiąca gadanina o samym sobie, ale w świetnym stylu, a także ,,I Feed My Bitch” – tematyka raczej jasna, ,,Err Thang” – coś na wzór tytułowego kawałka, ale z ciekawiej ułożonym refrenem oraz ,,2 Times & Pass" - jaranie zioła. Teraz trochę dłuższa próbka możliwości tego wariata:
d
get goosed in the city, get your purse took
when I stepped in her life she felt the earth shook
before I spit the first hook, let me lace ya
fucked her, had her crying like somebody maced her
have her a taste of some real macaroni
she swore she would do, anything for me
d
Flow artysty jest nie do podrobienia. On ma wrodzony luz w pływaniu po bitach, takiego czegoś w rapie jeszcze nie było. Robi to fantastycznie tak jakby był na wakacjach, siedział na plaży, pił drinka i nagrywał sobie dla zabicia czasu. Czasami odnoszę wrażenie, że offbeatuje, ale nie jest to offbeat typu Żurom, tylko typu Eis, więc brzmi znakomicie i dodaje uroku nawijce. Produkcyjnie płyta jest utrzymana raczej w dość minimalistycznej, ale bardzo klimatycznej, luźnej (znowu używam tego przymiotnika, ale sam nasuwa się na usta, jak mowa o czymkolwiek związanym z tym raperem), atmosferze. Bity tworzą bardzo fajną otoczkę, w której Mac Dre czuje się jak ryba w wodzie. Do moich faworytów należą ,,Genie Of The Lamp”, który świetnie wkręca się w głowę, ,,I Feed My Bitch” taki dość mocniejszy z wyraźnym basem, ,,Err Thang” z przyjemną, delikatną sekwencją pianina oraz ,,Make You Mine", też się wkręca w głowe i jest dosć melodyczny. Ogólnie warstwa muzyczna jest porządnie zrobiona i nie mam większych zastrzeżeń, co nie znaczy, że jest idealna w każdym calu, bo bit z ,,Hotel, Motel” jest niedorobiony trochę.

Jakbym miał wymienić jedną rzecz, za którą cenię najbardziej Mac Dre, rzekłbym bez wahania – STYL. Tak, pisany wielkimi literami, bo mam na myśli coś więcej niż słownikową definicję tego słowa. Andre Hicks był niesamowicie STYLOWYM artystą, który osiągnął chyba wszystko, co mógł. Jest legendą, nagrał wiele albumów, stał się inspiracją zapewne dla wielu twórców i zdobył może nie rzesze, ale na pewno spore ilości oddanych fanów. Ja zagorzałym fanem Mac Dre nie jestem, ale to właśnie on był brakującym ogniwem w mojej liście 10 ulubionych gangsta-raperów, co chyba tylko świadczy, że dążę tego gracza przeogromną sympatią. Niestety, ale został zastrzelony 1 listopada 2004 roku i niedługo będzie obchodzona 6 rocznica jego śmierci. 1 listopad – Święto Zmarłych, co za ironia. Reprezentant Vallejo jest jednym z wielu dowodów na to, że polski rap przenigdy nie będzie nawet w najmniejszym stopniu zbliżony do amerykańskiego, bo chociażby takiego twórcy jak Mac Dre w Polsce nie było, nie ma i nigdy nie będzie. Natomiast przedstawiona płyta to jedna z najlepszych z bardzo obszernej dyskografii rapera. Thizz In Peace!

8/10

Brak komentarzy: