Planowałem, aby napisać coś o debiucie Pete Rocka i CL Smootha, ale mówiąc szczerze średnio mi siadł. Kiedyś się nim bardziej jarałem, ale może po prostu nie siadł mi teraz, bo okazał się niezbyt dobrym towarzyszem do spaceru z psem. Napiszę jednak coś na temat rapera o ksywie, którą kiedyś uważałem ze wkurzającą, którego znalazłem, ale nigdy nie słuchałem. Ostatnio przeczytałem na Popkillerze o jego najnowszej płycie i postanowiłem, że niedługo sprawdzę jego dokonania i tak własnie zacząłem od debiutu.
Płyta prezentuje wysoki i przede wszystkim równy poziom. Człowień jest charakterystycznym raperem o trafnych, mocnych, bezpardonowych tekstach oraz ciekawych obserwacjach. Tematycznie nie jest jednowymiarowy, bo poza typowym bragga są naleciałości osiedlowe, a także trochę refleksji i przemyśleń. Znalazło się też trochę follow-upów do polskiej sceny - Eisa (tysiak brutto), Mesa (do utworu "My") czy Bez Cenzury (o cofaniu czasu). Co by nie mówić na temat Bez Cenzury, to w roku 2006 wydali oni album, który reprezentował naprawdę solidny poziom ulicznego rapu w Polsce.
Pod względem technicznym jest bardzo dobrze. To rok 2009, gdzie w podziemiu już od kilku lat przykładano szczególną uwagę do budowania rymów, a Człowień ma podwójne, a czasami nawet podwójne wielokrotne. Nie występują one co wers, ale najważniejsze że nie są składane na siłę. Jeżeli chodzi o głos oraz flow jest nieźle, a nawet więcej. Powiedziałbym, że to mieszanka Jimsona i Gurala. Oczywiście nie jest lepszy od tej dwójki razem wziętej (co byłoby raczej nierealne w Polsce) ani też chociażby na tym samym poziomie co jeden z nich, ale kojarzy mi się pod względem nawijki oraz głosu z tymi raperami.
Album naprawdę świetny i sprawdzę chętnie jego inne dokonania.
Bi-Polar Bear to kolejny "wynalazek", który znalazłem na tym blogu i bardzo zaciekawił mnie swoją nazwą oraz okładką. Pod nazwą Bi-Polar Bear kryją się dwaj biali MC's - Ug Orwell i August. Nie ma o nich zbyt dużo informacji w internecie, ale z tego co doczytałem reprezentują Nowy Jork, a konkretnie Brooklyn. Opisywany krążek jest drugim w ich dyskografii, ponieważ w 2009 roku wydali debiut "Today I Found Happy". Miałem wstępnie go przedstawić, ale nie porwał mnie aż tak bardzo, jednakże zaciekawił na tyle, aby sprawdzić drugą płytę, która zrobiła na mnie większe wrażenie.
Ogólnie muzyka Bi-Polar Bear jest dość specyficzna, można by nawet ich śmiało zaliczyć do szeroko pojętego eksperymentalnego rapu. Odchyłów jak u Dr. Octagona tutaj nie znajdziemy, ale materiał wyraźnie wyróżnia się na tle typowych rapowych płyt. Szczególnie, co rzuca się w oczy, to nawijka raperów. Poza rapowaniem, w którym MC's się dobrze odnajdują, ponieważ mają dobre głosy i dykcje, znajdziemy tutaj sporo śpiewania, podśpiewywania, różne tempa nawijania, trochę zaskakujących, nagłych przerw w nawijce czy przeskakiwania bitu w danym numerze. Sposób w jaki przemycają emocje w tekstach nie powstydziłby się nawet sam Onar, który jak wiemy w 2012 stał się przemytnikiem emocji :D
W lirykach pojawia się sporo treści osobistych, szczerych przemyśleń o życiu, refleksji oraz poetyckich wersów. Takie food for thought podane w przystępny sposób. Warto zwrócić uwagę na kawałek "Fuck Her II" (na debiucie jest "Fuck Her"), który nie dotyczy dziewczyny, a walki z depresją o czym raper wspominał w wywiadzie. Porównuje się ich do Atmosphere - produkcyjni i lirycznie. Sami się temu bardzo dziwią i zaprzeczają, że ich muzyka jest podobna do dokonań Sluga oraz Anta. Mi tak samo nie skojarzyli się zbytnio z Atmosphere, a jakbym miał powiedzieć, jaki zespół przyszedł mi do głowy, słuchając Bi-Polar Bear, to byłby to CunningLynguistic z domieszką The Let Go - ale to zupełnie luźne skojarzenie. Warstwa brzmieniowa robi spore wrażenie, oparta w wielu miejscach na instrumentach, żywym, organicznym brzmieniu doskonałym zarówno pod refleksje jak i relaks.
Podsumowując, jest to bardzo ciekawy projekt i zapewne sprawdzę jeszcze kolejny album zespołu z 2015 roku (aktualizacja po 45 minutach - sprawdziłem płytę "Bear" z 2015 - to już jest jednak za daleki odlot jak dla mnie, nie wrócę do niej) Przyjemnie posłuchać ich muzyki w skupieniu na słuchawkach, leżąc na kanapie albo podczas spokojnego spaceru. O (nie, nie kotek), nawet jest teledysk:
Przeglądając swoje stare posty na blogu, natknąłem się na komentarz jednego gościa pod notką o płycie The Let Go z kwietnia 2010 roku. Ten gość zapytał, czy mógłbym wysłać mu link do ich płyty i oczywiście to zrobiłem. Umieściłem go w komentarzu na jego blogu, gdzie recenzował kiedyś płyty. Nie pamiętam czy te 15 lat temu zagłębiłem się w jego bloga, ale zacząłem to robić teraz i polecam bloga (szkoda, że już nie pisze), bo nasze gusta są zbieżne, a przeglądając wpisy zaciekawiło mnie, aby sprawdzić kilka produkcji, których nie znałem.
Tak więc dotarliśmy do grupy Scribbling Idiots, która reprezentuje Cincinnati, a więc Mid-West. Ekipa została założona przez białych raperów o ksywach JustMe oraz Cas Metah, którzy poznali się w 2002 roku. Potem doszło jeszcze kilku innych raperów (większość białych poza Theory Hazit i na pewno Ruffianem) i z okładki wynika, że "The Have Nots" nagrali w piątkę, ale na płycie występuje ich jeszcze więcej np. MotionPlus czy Ruffian (który w wieku 29 lat zmarł w 2012 roku) i nie są oznaczeni jako featuringi, więc stanowią część zespołu. W obecnym składzie jest ich chyba 15.
Płyta nie jest ich pierwszym krokiem na scenie, ponieważ JustMe oraz Cas Metah wydali pierwszy album w 2004 roku, a opisywany krążek jest pierwszym oficjalnym LP w poszerzonym składzie. Dostajemy równo godzinę tego, co ze stu procentowym przekonaniem nazwę, posługując się wersem z refrenu numeru "Over Here" KRS One'a, a więc "THE REAL HIP HOP IS OVER HERE!". Tak naprawdę tym zdaniem mógłbym zakończyć i po więcej informacji zachęcić do posłuchania albumu, ale powiem coś więcej.
Jest to genialna pozycja. Świetne, żywe, jazzowe, oparte w wielu przypadkach na samplach podkłady. Dostajemy cały przekrój brzmienia od skocznego, weselszego przez neutralne klasyczne do refleksyjnego, wręcz smutnego opartego na motywie pianinka. W tekstach chłopaki poruszają treści typowo truskulowe hołdujące elementom kultury hip hopowej przeplatane refleksjami, radami życiowymi oraz bystrymi obserwacjami rzeczywistości. Nierzadko wersy nacechowane są humorem i ironią np. nazwanie USA "divided states of mass hysteria" czy początek kawałka "Publicity Stunt Doubles", a szczególnie wers "2Pac never did die, he is really Ja Rule!".
Duża ilość MCs nie nudzi, a wręcz przeciwnie fajnie się tego słucha, wnosi to dużo urozmaicenia, mimo że jeden z nich wyraźnie odbiega od reszty pod względem flow, a raczej cechuje go kompletny brak flow. Reszta natomiast nieźle jedzie (szczególnie dwójka założycieli), a ten jeden naprawdę kuleje, ale nie rzutuje to na ogólną ocenę. Warto wspomnieć także o fantastycznej gościnnej zwrotce Masta Ace'a w "Told You So". Podsumowując, "The Have Nots" to perła.
Jeżeli ktoś puściłby mi ten album, nie mówiąc skąd pochodzi raper ani w który roku wyszła płyta, to od razu bym powiedział, że to jest coś z Nowego Jorku z lat 90-tych - klasyczne brzmienie. I pomyliłbym się o praktycznie 3 dekady, ponieważ materiał wyszedł w 2023 roku, a Jay Royale reprezentuje Baltimore.
Klimat jest niesamowicie uliczny, zahaczający wręcz o mafioso rap szczególnie przez sporo odwołań do różnych postaci z gangsterskiego zarówno tego prawdziwego jak i filmowego świata. Słuchając albumu, czuję się jakbym znalazł się na ponurych, przepełnionych przestępczością ulicach Nowego Jorku lat 90-tych, a wszystko co porusza Jay Royale dzieje się dookoła mnie. Jego teksty są w swojej prostocie przekazu nieprawdopodobnie dosadne i wbijające się w głowę. Mówiąc o prostocie przekazu mam na myśli, że raper porusza typowo uliczne wątki, a więc nic odkrywczego, ale w robi to w tak genialny sposób, że w połączeniu z wyborną warstwą muzyczną sprawia, że przed oczami mam obrazy.
Warto zwrócić uwagę na szczególny dobór gości, ponieważ Kool G Rap, Havoc czy AZ są uosobieniem ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i świetnie wpasowują się w atmosferę płyty. Brzmienie jest równie mocne jak warstwa tekstowa - wystarczy posłuchać chociażby "Dial Tone", "Slot Time" czy "Civilian Phones" (ale wszystkie bity są mega), aby odnieść wrażenie, że to podkłady z świetnych numerów z lat 90-tych, które jakimś cudem nie znalazły się na wydanych w tamtych czasach albumach. Genialna sprawa.
Czegoś takiego w 2023 roku bym się nie spodziewał usłyszeć, ale nie siedzę w rapie tak jak kiedyś i zdaję sobie sprawę, że takich perełek jest więcej, to i tak jest to ogromne zaskoczenie. Wyrazy uznania dla rapera, producentów oraz gości, kawał dobrej roboty.