poniedziałek, 8 kwietnia 2024

The Ballers - A Day Late And A Dollar Short (1997)

1)Ball-istics (Intro)
2)Ain't Nothin Changed
3)FLA Niggaz
4)Hustler
5)Heaven
6)What You Need
7)Time To Get Paid
8)Saturday
9)Pimp And Players
10)Me 4 Me
11)No One's Gonna Play You
12)Dead-ication
13)Mickey's Got A Gatt
14)Ball-istics (outro)
15)If I Knew Then (dodatkowy numer obecny na Spotify)

The Ballers to gangsta rapowy zespół pochodzący z Orlando, Floryda, a więc reprezentują Dirty South i robią to z klasą. Odkryłem ich przypadkowo, ponieważ podczas słuchania jakiejś składanki g-funkowych brzmień na youtubie. W skład wchodzą Diante Singleton, Pat Cars, Samuel Ayers oraz udzielający się najwięcej na albumie Toneye Brown, będący zarazem producentem wykonawczym. Z okładki albumu, która jest koszmarna wg mnie, wynika że jest 3 panów i 1 pani, ale ich ksywy są typowo męskie, więc nie wiem o co chodzi.

Treści poruszane na krążku są typowo uliczne – handlowanie narkotykami, pistolety, porachunki, trudy życia gangsterskiego, zmarli ziomkowie czy mocne wersy potwierdzające wiarygodność uliczną. The Ballers można śmiało nazwać gangsterami bardziej niż raperami, ale słucha się ich naprawdę dobrze, a frontman (bo tak nazwę Toneye Brown) ma nie małe umiejętności liryczne i dobre flow. Idealnie uchwycił swoją prozę życia w „Saturday”, gdzie mówi, że pierwsza myśl jak się budzi to czy dzisiaj nie zostanie zastrzelony lub złapany przez policję. Jednak od razu jak wstaje z łóżka, to ta myśl niknie, bo musi działać, a więc przed wieczornym grillem z ziomkami, najpierw dzwoni do nich, w tym samym czasie polerując swoją spluwę, zwołuje ich i muszą jechać na miasto załatwiać swoje sprawy.

Wspomniałem, że Toneye ma dobre flow, rzekłbym że bardzo dobre. Świetnie odnajduje się na podkładach, ma basowy, głęboki głos, dynamiczną nawijkę i kapitalnie balansuje głosem. Jego flow określiłbym jako mieszanka Big Daddy Kane’a z Heavy D i małą domieszką nawijki Shock’a G, szczególnie z kawałka „Blue Sky” Digital Underground. Czasami przypomina mi także styl nawijania chłopaków z Dayton Family swoją agresją. Bardzo dobrze, że występuje jego najwięcej zwrotek na płycie, bo jest zdecydowanie najlepszym zawodnikiem grupy.

Produkcyjnie płyta to definicja porządnego g-funku. Bity są dopracowane, bujają, występują piszczały, dobre basy. Same numery są długie, dużo jest samego w ich podkładu, co w przypadku stylistyki albumu jest jak najbardziej plusem. Występują śpiewane męskie oraz kobiece refreny (może to ta pani z okładki?), które dodają polotu albumowi. Za produkcję odpowiadają w głównej mierze The Jolly Stompers, a także Andrew Johnson, Martin Curtis i Michael Weng. Czyli zupełnie obce mi nazwiska, ale wykonujące bardzo dobrą robotę.

The Ballers wydali tylko jedną płytę i bardzo szkoda, bo to kawałek porządnego g-funku, którego łyka się w całości ze smakiem bez pomijania kawałków.

Brak komentarzy: