Nigdy nie byłem fanem kobiecego rapu. Nie mam na myśli, że babki nie umieją rapować, ale nigdy się żadną nie jarałem na tyle, aby sprawdzić coś więcej niż pojedyncze kawałki. Lilu poznałem w 2008 roku poprzez jednego internetowego ziomka, który polecił mi jej epkę, a szczególnie numer z Wankejem, który długo katowałem. Epki całej nie sprawdziłem. Do posłuchania jej muzyki natknęła mnie ostatnio moja żona, która stwierdziła, że Lilu to najlepsza polska raperka i puszczała właśnie numery z tej płyty. Zaciekawiły mnie na tyle, że postanowiłem sprawdzić cały album na spokojnie.
Materiał wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Lilu potrafi rapować, ale także bardzo fajnie podśpiewuje, co czyni ją wszechstronną artystką. Lirycznie jest luz, pewność siebie, zadziorność, błyskotliwość, optymizm, a także ironia. Są podwójne, akcentowane czasami w chamski, perfidny sposób, ale mi to w ogóle nie przeszkadza - w tym przypadku, Panie Jimson, perfidne podwójne nam pomagają! Poza tym mega szacunek za ciekawe nawiązanie do wersu Mac Dre "life's a bitch... and then you die" w "Miłość". Ciekawe ilu słuchaczy w ogóle wyłapało ten follow-up. Genialność.
Goście są także nie byle jacy bo m.in. Mes, Peerzet, Te-Tris, Wankej czy Zeus. Jest także Fokus, ale jego występ wg mnie słaby. Produkcyjnie ten album jest naprawdę bardzo dobry. Z każdym przesłuchaniem doceniam coraz bardziej klimat bitów, które jakby miał określić jednym słowem, to byłoby to klasyczne rapowe brzmienie. Wystarczy posłuchać chociażby "Miłość" czy "Słodkich Snów", aby wiedzieć o co chodzi.
Album wyszedł dekadę temu i był pożegnaniem Lilu z rapem i faktycznie to jej ostatnia płyta w takiej stylistyce. Kawałek dobrej roboty i to jest rap, a nie srabmbi czy srang leosia.
Planowałem, aby napisać coś o debiucie Pete Rocka i CL Smootha, ale mówiąc szczerze średnio mi siadł. Kiedyś się nim bardziej jarałem, ale może po prostu nie siadł mi teraz, bo okazał się niezbyt dobrym towarzyszem do spaceru z psem. Napiszę jednak coś na temat rapera o ksywie, którą kiedyś uważałem ze wkurzającą, którego znalazłem, ale nigdy nie słuchałem. Ostatnio przeczytałem na Popkillerze o jego najnowszej płycie i postanowiłem, że niedługo sprawdzę jego dokonania i tak własnie zacząłem od debiutu.
Płyta prezentuje wysoki i przede wszystkim równy poziom. Człowień jest charakterystycznym raperem o trafnych, mocnych, bezpardonowych tekstach oraz ciekawych obserwacjach. Tematycznie nie jest jednowymiarowy, bo poza typowym bragga są naleciałości osiedlowe, a także trochę refleksji i przemyśleń. Znalazło się też trochę follow-upów do polskiej sceny - Eisa (tysiak brutto), Mesa (do utworu "My") czy Bez Cenzury (o cofaniu czasu). Co by nie mówić na temat Bez Cenzury, to w roku 2006 wydali oni album, który reprezentował naprawdę solidny poziom ulicznego rapu w Polsce.
Pod względem technicznym jest bardzo dobrze. To rok 2009, gdzie w podziemiu już od kilku lat przykładano szczególną uwagę do budowania rymów, a Człowień ma podwójne, a czasami nawet podwójne wielokrotne. Nie występują one co wers, ale najważniejsze że nie są składane na siłę. Jeżeli chodzi o głos oraz flow jest nieźle, a nawet więcej. Powiedziałbym, że to mieszanka Jimsona i Gurala. Oczywiście nie jest lepszy od tej dwójki razem wziętej (co byłoby raczej nierealne w Polsce) ani też chociażby na tym samym poziomie co jeden z nich, ale kojarzy mi się pod względem nawijki oraz głosu z tymi raperami.
Album naprawdę świetny i sprawdzę chętnie jego inne dokonania.
Bi-Polar Bear to kolejny "wynalazek", który znalazłem na tym blogu i bardzo zaciekawił mnie swoją nazwą oraz okładką. Pod nazwą Bi-Polar Bear kryją się dwaj biali MC's - Ug Orwell i August. Nie ma o nich zbyt dużo informacji w internecie, ale z tego co doczytałem reprezentują Nowy Jork, a konkretnie Brooklyn. Opisywany krążek jest drugim w ich dyskografii, ponieważ w 2009 roku wydali debiut "Today I Found Happy". Miałem wstępnie go przedstawić, ale nie porwał mnie aż tak bardzo, jednakże zaciekawił na tyle, aby sprawdzić drugą płytę, która zrobiła na mnie większe wrażenie.
Ogólnie muzyka Bi-Polar Bear jest dość specyficzna, można by nawet ich śmiało zaliczyć do szeroko pojętego eksperymentalnego rapu. Odchyłów jak u Dr. Octagona tutaj nie znajdziemy, ale materiał wyraźnie wyróżnia się na tle typowych rapowych płyt. Szczególnie, co rzuca się w oczy, to nawijka raperów. Poza rapowaniem, w którym MC's się dobrze odnajdują, ponieważ mają dobre głosy i dykcje, znajdziemy tutaj sporo śpiewania, podśpiewywania, różne tempa nawijania, trochę zaskakujących, nagłych przerw w nawijce czy przeskakiwania bitu w danym numerze. Sposób w jaki przemycają emocje w tekstach nie powstydziłby się nawet sam Onar, który jak wiemy w 2012 stał się przemytnikiem emocji :D
W lirykach pojawia się sporo treści osobistych, szczerych przemyśleń o życiu, refleksji oraz poetyckich wersów. Takie food for thought podane w przystępny sposób. Warto zwrócić uwagę na kawałek "Fuck Her II" (na debiucie jest "Fuck Her"), który nie dotyczy dziewczyny, a walki z depresją o czym raper wspominał w wywiadzie. Porównuje się ich do Atmosphere - produkcyjni i lirycznie. Sami się temu bardzo dziwią i zaprzeczają, że ich muzyka jest podobna do dokonań Sluga oraz Anta. Mi tak samo nie skojarzyli się zbytnio z Atmosphere, a jakbym miał powiedzieć, jaki zespół przyszedł mi do głowy, słuchając Bi-Polar Bear, to byłby to CunningLynguistic z domieszką The Let Go - ale to zupełnie luźne skojarzenie. Warstwa brzmieniowa robi spore wrażenie, oparta w wielu miejscach na instrumentach, żywym, organicznym brzmieniu doskonałym zarówno pod refleksje jak i relaks.
Podsumowując, jest to bardzo ciekawy projekt i zapewne sprawdzę jeszcze kolejny album zespołu z 2015 roku (aktualizacja po 45 minutach - sprawdziłem płytę "Bear" z 2015 - to już jest jednak za daleki odlot jak dla mnie, nie wrócę do niej) Przyjemnie posłuchać ich muzyki w skupieniu na słuchawkach, leżąc na kanapie albo podczas spokojnego spaceru. O (nie, nie kotek), nawet jest teledysk:
Przeglądając swoje stare posty na blogu, natknąłem się na komentarz jednego gościa pod notką o płycie The Let Go z kwietnia 2010 roku. Ten gość zapytał, czy mógłbym wysłać mu link do ich płyty i oczywiście to zrobiłem. Umieściłem go w komentarzu na jego blogu, gdzie recenzował kiedyś płyty. Nie pamiętam czy te 15 lat temu zagłębiłem się w jego bloga, ale zacząłem to robić teraz i polecam bloga (szkoda, że już nie pisze), bo nasze gusta są zbieżne, a przeglądając wpisy zaciekawiło mnie, aby sprawdzić kilka produkcji, których nie znałem.
Tak więc dotarliśmy do grupy Scribbling Idiots, która reprezentuje Cincinnati, a więc Mid-West. Ekipa została założona przez białych raperów o ksywach JustMe oraz Cas Metah, którzy poznali się w 2002 roku. Potem doszło jeszcze kilku innych raperów (większość białych poza Theory Hazit i na pewno Ruffianem) i z okładki wynika, że "The Have Nots" nagrali w piątkę, ale na płycie występuje ich jeszcze więcej np. MotionPlus czy Ruffian (który w wieku 29 lat zmarł w 2012 roku) i nie są oznaczeni jako featuringi, więc stanowią część zespołu. W obecnym składzie jest ich chyba 15.
Płyta nie jest ich pierwszym krokiem na scenie, ponieważ JustMe oraz Cas Metah wydali pierwszy album w 2004 roku, a opisywany krążek jest pierwszym oficjalnym LP w poszerzonym składzie. Dostajemy równo godzinę tego, co ze stu procentowym przekonaniem nazwę, posługując się wersem z refrenu numeru "Over Here" KRS One'a, a więc "THE REAL HIP HOP IS OVER HERE!". Tak naprawdę tym zdaniem mógłbym zakończyć i po więcej informacji zachęcić do posłuchania albumu, ale powiem coś więcej.
Jest to genialna pozycja. Świetne, żywe, jazzowe, oparte w wielu przypadkach na samplach podkłady. Dostajemy cały przekrój brzmienia od skocznego, weselszego przez neutralne klasyczne do refleksyjnego, wręcz smutnego opartego na motywie pianinka. W tekstach chłopaki poruszają treści typowo truskulowe hołdujące elementom kultury hip hopowej przeplatane refleksjami, radami życiowymi oraz bystrymi obserwacjami rzeczywistości. Nierzadko wersy nacechowane są humorem i ironią np. nazwanie USA "divided states of mass hysteria" czy początek kawałka "Publicity Stunt Doubles", a szczególnie wers "2Pac never did die, he is really Ja Rule!".
Duża ilość MCs nie nudzi, a wręcz przeciwnie fajnie się tego słucha, wnosi to dużo urozmaicenia, mimo że jeden z nich wyraźnie odbiega od reszty pod względem flow, a raczej cechuje go kompletny brak flow. Reszta natomiast nieźle jedzie (szczególnie dwójka założycieli), a ten jeden naprawdę kuleje, ale nie rzutuje to na ogólną ocenę. Warto wspomnieć także o fantastycznej gościnnej zwrotce Masta Ace'a w "Told You So". Podsumowując, "The Have Nots" to perła.
Jeżeli ktoś puściłby mi ten album, nie mówiąc skąd pochodzi raper ani w który roku wyszła płyta, to od razu bym powiedział, że to jest coś z Nowego Jorku z lat 90-tych - klasyczne brzmienie. I pomyliłbym się o praktycznie 3 dekady, ponieważ materiał wyszedł w 2023 roku, a Jay Royale reprezentuje Baltimore.
Klimat jest niesamowicie uliczny, zahaczający wręcz o mafioso rap szczególnie przez sporo odwołań do różnych postaci z gangsterskiego zarówno tego prawdziwego jak i filmowego świata. Słuchając albumu, czuję się jakbym znalazł się na ponurych, przepełnionych przestępczością ulicach Nowego Jorku lat 90-tych, a wszystko co porusza Jay Royale dzieje się dookoła mnie. Jego teksty są w swojej prostocie przekazu nieprawdopodobnie dosadne i wbijające się w głowę. Mówiąc o prostocie przekazu mam na myśli, że raper porusza typowo uliczne wątki, a więc nic odkrywczego, ale w robi to w tak genialny sposób, że w połączeniu z wyborną warstwą muzyczną sprawia, że przed oczami mam obrazy.
Warto zwrócić uwagę na szczególny dobór gości, ponieważ Kool G Rap, Havoc czy AZ są uosobieniem ulicznego rapu ze Wschodniego Wybrzeża i świetnie wpasowują się w atmosferę płyty. Brzmienie jest równie mocne jak warstwa tekstowa - wystarczy posłuchać chociażby "Dial Tone", "Slot Time" czy "Civilian Phones" (ale wszystkie bity są mega), aby odnieść wrażenie, że to podkłady z świetnych numerów z lat 90-tych, które jakimś cudem nie znalazły się na wydanych w tamtych czasach albumach. Genialna sprawa.
Czegoś takiego w 2023 roku bym się nie spodziewał usłyszeć, ale nie siedzę w rapie tak jak kiedyś i zdaję sobie sprawę, że takich perełek jest więcej, to i tak jest to ogromne zaskoczenie. Wyrazy uznania dla rapera, producentów oraz gości, kawał dobrej roboty.