wtorek, 16 kwietnia 2024

G-Pac - Pac-N 'Em Up (1995)

A1 - Droppin Bombs
A2 - Servin Funk featuring Snapp-Loc
A3 - Pac-N-Um Up
B1 - 24-7
B2 - Ain't No Fak-n featuring Blizzard
B3 - Genuine Playaz

G-Pac to gangsta rapowy zespół reprezentujący Oklahomę. Odkryłem ich zupełnie przypadkiem na youtubie i takie przypadki to ja lubię. Mało jest o nich informacji, wiem tylko że w skład wchodzi 3 gości, a kaseta „Pac-N ‘Um Up” jest ich debiutanckim wydaniem.

Dostajemy 6 kawałków trwających łącznie 25 minut. Jest to porcja porządnego, bezpardonowego, agresywnego gangsta rapu okraszonego g-funkowymi podkładami z fantastycznymi piszczałami oraz przepotężnym, soczystym basem w tytułowym kawałku, który niszczy głośniki. Dawno tak mocnego basu nie słyszałem. Chłopaki nie wychodzą poza standardowe tematy w stylu, w którym nagrywają, ale robią to na tyle z ikrą, że chce się tego słuchać. Zarówno teksty jak i nawijka są na dobrym poziomie, a podkłady stanowią idealne tło do mikrofonowych popisów członków G-Pac.

Ogólnie materiał nie porwał mnie jakoś niesamowicie, ale myślę, że warto o nim wspomnieć, bo jest spójną i dobrze przygotowaną porcją gangsterskiego gówna. 

czwartek, 11 kwietnia 2024

Big Syke - Be Yo' Self (1996)

1)Highdollaz
2)Ain't No Love featuring Moprome Shakure, G-Money
3)Good Timez
4)Big Syke Daddy (You'll Like It)
5)Satelite Niggaz featuring Above The Law
6)Be Yo' Self
7)On My Way Out
8)Wasted Talent featuring Mac Mall
9)Why?
10)At Your Convenience
11)Enjoy N Life
12)Till The End featuring Da Strugglaz
13)Taken For Granted

Moje aktywne zainteresowanie rapem skończyło się w roku 2012, więc nie dziwi mnie fakt, że dopiero kilka dni temu dowiedziałem się, że Big Syke nie żyje już od 8 lat. Oczywiście znałem go wcześniej, bo był dobrym ziomkiem Tupaka i słyszałem jego featuringi właśnie u Shakura. Mussolini (bo taką ksywę miał również) był moim ulubionym raperem pod względem głosu z ziomków Tupaka i szczególnie występ na „My Closest Roaddogz” zapadł mi w pamięć. Nigdy jednak nie zainteresowałem się jego karierą solową. Aż do ostatniego poniedziałku.

Opisywana płyta to debiut Big Syke’a. Zacznę trochę  nietypowo, bo skarcę gospodarza za technikę składania rymów. Pod tym względem jest źle, bardzo proste rymy (znalazłem tylko jeden podwójny w „At Your Convenience, ale mógł to być przypadek), czasami wręcz kulejące, ale Mussolini rekompensuje to czymś innym. Czym? Idealnym balansem pomiędzy treściami ulicznymi, a refleksyjnymi, często je ze sobą łącząc, ale bez gloryfikowania przemocy. Jest to imponujące i w stu procentach wynagradza nienajlepszą technikę. Pod względem przekazu raper zasługuje na najwyższą notę. Niestety poniższe wersy brzmią bardzo ironicznie i mimo że Syke nie umarł od kulki, to jednak wciąż…

Slug in the chest one in the dome and make sure I'm gone Send me home all alone in these cold streets The desperation constantly drinkin' and I can't sleep Neck deep strugglin' tryin' to survive Some want to die I want to stay alive

Doskonałą robotę robią także kobiece i męskie śpiewane refreny w takich numerach jak „Highdollaz” (jak ktoś słucha przez Spotify, to musi wiedzieć, że nastąpiła pomyłka i zamiast tego kawałka jest „Ain’t No Love”, który powtarza się dwukrotnie), „Goodtimez” czy „Why”. Album wyprodukował Johnny ‘J’, który także nie żyje! O czym też nie wiedziałem, a śmierć nastąpiła w 2008 roku, kiedy bardzo interesowałem się rapem, a tego producenta znałem. Oficjalna wersja mówi, że popełnił samobójstwo w więzieniu skacząc z wysokości, jednak wg wersji nieoficjalnej dopomogli mu w tym współwięźniowie. Jaka jest prawda? Nie wiemy. W każdym razie bity są piękne. Kawał dobrego g-funku, bujające melodie, także trochę luźniejszej i mocniejsze.

Big Syke nie zmarnował takich podkładów. Ma potężny, basowy, tubowy głos i raczej spokojne flow, ale potrafi niespodziewanie przyśpieszyć i wynioślej zaakcentować niektóre wersy czy pojechać agresywniej jak np. w 1 zwrotce „Highdollaz” czy „Be Yo Self”, a także czasami podśpiewać. Chociaż są momenty, gdzie kompletnie wypada z bitów i nawija jakby od niechcenia, jakby miał wyjebane jak Bosski Roman, ale rzadko.

Najlepiej z gości wypadli dla mnie Above The Law z „Satelite Niggaz”. Ostatnio słuchałem (a raczej próbowałem słuchać) kilku kawałków Cold 187um z ostatnich paru lat i łezka się w oku kręci, że totalnie utracił polot i charakterystyczny styl rapowania, jakim mi zawsze imponował. Ogólnie debiutu Big Syke’a słucha się bardzo dobrze i w całości. Wydał jeszcze 3 solówki w latach 2001-2002 i myślę, że skuszę się na nie.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

The Ballers - A Day Late And A Dollar Short (1997)

1)Ball-istics (Intro)
2)Ain't Nothin Changed
3)FLA Niggaz
4)Hustler
5)Heaven
6)What You Need
7)Time To Get Paid
8)Saturday
9)Pimp And Players
10)Me 4 Me
11)No One's Gonna Play You
12)Dead-ication
13)Mickey's Got A Gatt
14)Ball-istics (outro)
15)If I Knew Then (dodatkowy numer obecny na Spotify)

The Ballers to gangsta rapowy zespół pochodzący z Orlando, Floryda, a więc reprezentują Dirty South i robią to z klasą. Odkryłem ich przypadkowo, ponieważ podczas słuchania jakiejś składanki g-funkowych brzmień na youtubie. W skład wchodzą Diante Singleton, Pat Cars, Samuel Ayers oraz udzielający się najwięcej na albumie Toneye Brown, będący zarazem producentem wykonawczym. Z okładki albumu, która jest koszmarna wg mnie, wynika że jest 3 panów i 1 pani, ale ich ksywy są typowo męskie, więc nie wiem o co chodzi.

Treści poruszane na krążku są typowo uliczne – handlowanie narkotykami, pistolety, porachunki, trudy życia gangsterskiego, zmarli ziomkowie czy mocne wersy potwierdzające wiarygodność uliczną. The Ballers można śmiało nazwać gangsterami bardziej niż raperami, ale słucha się ich naprawdę dobrze, a frontman (bo tak nazwę Toneye Brown) ma nie małe umiejętności liryczne i dobre flow. Idealnie uchwycił swoją prozę życia w „Saturday”, gdzie mówi, że pierwsza myśl jak się budzi to czy dzisiaj nie zostanie zastrzelony lub złapany przez policję. Jednak od razu jak wstaje z łóżka, to ta myśl niknie, bo musi działać, a więc przed wieczornym grillem z ziomkami, najpierw dzwoni do nich, w tym samym czasie polerując swoją spluwę, zwołuje ich i muszą jechać na miasto załatwiać swoje sprawy.

Wspomniałem, że Toneye ma dobre flow, rzekłbym że bardzo dobre. Świetnie odnajduje się na podkładach, ma basowy, głęboki głos, dynamiczną nawijkę i kapitalnie balansuje głosem. Jego flow określiłbym jako mieszanka Big Daddy Kane’a z Heavy D i małą domieszką nawijki Shock’a G, szczególnie z kawałka „Blue Sky” Digital Underground. Czasami przypomina mi także styl nawijania chłopaków z Dayton Family swoją agresją. Bardzo dobrze, że występuje jego najwięcej zwrotek na płycie, bo jest zdecydowanie najlepszym zawodnikiem grupy.

Produkcyjnie płyta to definicja porządnego g-funku. Bity są dopracowane, bujają, występują piszczały, dobre basy. Same numery są długie, dużo jest samego w ich podkładu, co w przypadku stylistyki albumu jest jak najbardziej plusem. Występują śpiewane męskie oraz kobiece refreny (może to ta pani z okładki?), które dodają polotu albumowi. Za produkcję odpowiadają w głównej mierze The Jolly Stompers, a także Andrew Johnson, Martin Curtis i Michael Weng. Czyli zupełnie obce mi nazwiska, ale wykonujące bardzo dobrą robotę.

The Ballers wydali tylko jedną płytę i bardzo szkoda, bo to kawałek porządnego g-funku, którego łyka się w całości ze smakiem bez pomijania kawałków.

piątek, 5 kwietnia 2024

Cormega - The Realness II (2022)

1)Once and for All
2)Her Name
3)Glorious (featuring Nas)
4)The Saga Resumes
5)What's Understood
6)Life and Rhymes
7)Grand Scheme (featuring Llyod Banks)
8)White Roses
9)Essential
10)The Life of Ours
11)Age of Wisdom
12)Paradise (featuring Havoc)
13)Man Vs Myth

Cormedze, w przeciwieństwie do opisanego we wcześniejszym poście AZ, zajęło jedynie kilka miesięcy na nagranie albumu (wyszedł w październiku 2022) nawiązującego do klasycznego debiutu od momentu ogłoszenia rozpoczęcia prac (lato 2022). Zrobił to szybciej i o niebo lepiej. 

Cormega to najlepszy uliczny poeta na mikrofonie ever i na The Realness II udowadnia to po raz kolejny. Porusza kwestie szacunku, zdrady, zasad – wszystko osadzone w ulicznym klimacie i robi to jeszcze dojrzalej niż wcześniej. Z jego wersów bije niezwykła wiarygodność uliczna. Album jest pełny niesamowitych lirycznych popisów Cormegi, ale na wyżyny swoich możliwości wznosi się w kawałku „Paradise”. Perfekcyjna uliczna poezja w swojej najczystszej formie nawinięta z taką mocą, że niszczy wszystko na mega bicie. Niesamowita zwrotka, po prostu miazga.

My rhyming is so elite, but I am no elitist
I'm a smooth, street poet, the culture need it
My voice of reason, currently enjoying freedom
No cases running concurrently, always scheming
Standing up when most stay seated

A to, w jaki sposób rapuje poniższe wersy, przechodzi ludzkie pojęcie:

I’m a silent individual
It’s obvious the pinnacle acknowledge as formidable
My dominance is considerable
Confidence in my lyrical performance incomparable

Kończy zwrotkę mocnym punchem, będącym zarazem follow-up’em do samego siebie z „Make It Clear” z płyty wydanej w 2009 roku:

Real recognize real, I don’t remember you

Jak już mówiłem, bardzo dużo wersów jest wartych uwagi, ale przytoczę jeszcze tę grę słów z „Man vs Myth” drugiego najlepszego kawałka na płycie:

Now the only time I'm facing a sentence
Is starring at poetic implications of Realness
Free game only reprise pain and tension
Street's recognize my name is familiar

Warto zwrócić uwagę także na „White Roses” będące hołdem dla Notoriousa B.I.G. oraz Wu-Tang Clanu czy „Age Of Widsom”, gdzie raper nawija accappela i wychodzi mi to znakomicie. Ogólnie nie ma średniego kawałka na albumie, wszystko tworzy wyśmienitą całość. Cormega ma bardzo dobry, sepleniący (na szczęście wciąż!), naładowany szeroką gamą emocji flow. Produkcyjnie płyta ma się znakomicie i oddaje jak najbardziej klimat sprzed 20 lat.

Czy są wady? W zasadzie można się przyczepić, że to trochę epka, bo trwa tylko 30 kilka minut, ale z drugiej strony kawałki nie są przeciągane. Można by dodać do każdego po 1 minucie bitu i wyszłoby ponad 45 minut, ale czy warto? Moim zdaniem nie. Z każdym przesłuchaniem „The Realness II” robi coraz większe wrażenie i nazwanie jej godnym następcą wybitnego debiutu wydaje się jak najbardziej zasadne.  

czwartek, 4 kwietnia 2024

AZ - Doe or Die II (2021)

1)Conversations with God (featuring Idris Elba)
2)Just 4 You
3)The Wheel (featuring Jaheim)
4)Keep It Real
5)Never Enough (featuring Rick Ross)
6)Different
7)Ritual (featuring Lil Wayne and Conway the Machine)
8)Blow That Shit (featuring Dave East)
9)Bulletproof
10)Check Me Out
11)Time To Answer
12)Found My Niche
13)What's Good (bonus track, featuring T-Pain)

AZ już w 2009 roku poinformował o planach nad albumem, który miał być nawiązaniem do klasycznego debiutu.W roku 2010 powiedział, że płyta jest prawie gotowa i to "prawie" zajęło jedynie 11 lat. Raper chciał zgromadzić tych samych producentów, którzy dostarczyli bity na Doe or Die, a także zaprosić Nasa. No i to też "prawie" wyszło. Z beatmakerów z debiutu pojawili się tylko Pete Rock i Buckwild, a Nasa nie było.

W zamian dostajemy Lil Wayne'a, którego nawijka przyprawia mnie o to samo, co 15 lat temu, T-Pain'a, który totalnie psuje ostatni numer czy Rick Rossa, który niby nie przeszkadza, ale nie pasuje do klimatu, jaki miał w zamyśle nawiązywać do debiutu. Za to doskonałą robotę robi wykonawca R&B Jaheim w kawałku "The Wheel", który jest najlepszy na płycie i chyba jako jedyny jest na poziomie Doe or Die z 1995 roku - bardzo wysokim poziomie. AZ dostarcza świetną nawijkę i zwrotki na świetnym poziomie zarówno pod względem składania rymów jak i treści. Podsumowanie pierwszej zwrotki miazga:

respect first, then we focus on net worth
that's how I work from the dirt when it's thirst and death first

Całościowo płyty słucha się nieźle (na tyle nieźle, że postanowiłem o niej napisać), ale nie porywa. AZ lirycznie jest jak 30 procent Cormegi. Śpiewane refreny w niektórych kawałkach niby są fajnym dodatkiem, ale chyba niezbyt oddają klimat płyty sprzed prawie 30 lat. Warto zwrócić uwagę także na "Time to Answer" z wyśmienitym basem, "Keep It Real" z klimatem poza śpiewanym refrenem, "Bulletproof", gdzie śpiewany refren mi się podoba czy "Found My Niche" z hipnotyzującym bitem i dobrym tekstem. 

Ogólnie jest to całkiem dobry uliczny album, którego mankamentami są niektóre refreny oraz goście. AZ stara się, aby wszystko wyszło bardzo dobrze i gdyby nie to, o czym wspomniałem wyżej, myślę że tak by własnie było. Nie mniej płyta mi siadła i jestem w stanie posłuchać jej całej kilkukrotnie. Poniżej najlepszy numer i klip