sobota, 12 października 2024

Peerzet

Mówiłem w jednej z poprzednich notek, że Bonson jest polskim Kool G Rapem pod względem techniki. Aczkolwiek zapomniałem o kimś, kto jest co najmniej na jego poziomie, a po przypomnieniu sobie części jego twórczości, mogę śmiało stwierdzić, że przewyższa Bonsa pod tym względem.

Jest to nie kto inny jak Przemek z Krakowa, a więc Peerzet. Raper nagrał dość sporo kawałków i w wielu z nich udowadniał swoją klasę pod względem niesamowitej techniki, mocnych punchy oraz trafnych porównań. Przytoczmy chociażby numer "W skrócie" z 2017 roku, gdzie Peerzet zastosował bardzo ciekawy koncept, wplatając w wersy skróty od różnych słów/wyrażeń. Oczywiście mamy także świetną technikę składania rymów połączoną z punchami. Raper idealnie balansuje między skrótami odnoszącymi się do wielu dziedzin, ale mających na celu jedno - wychwalanie jego osoby. Bragga w pięknej, czystej postaci z genialną techniką. 


Bonson jest fantastyczny pod względem techniki, ale Przemuś jest poziom wyżej, nieosiągalny dla nikogo w Polsce. Szczególnie wielką klasę techniki pokazywał na różnych mixtapach czy też występach gościnnych. Oczywiście "Hipocentrum" z 2008 roku jest dobrą płytą, ale tam Peerzet nie pokazał jeszcze wszystko co najlepsze. To właśnie wydawane później mixtapy, single, nielegalne wydawnictwa udowadniały jego klasę.

Wydał dwie wg mnie bardzo dobre solowo, legalne płyty, gdzie pokazał się o wiele wszechstronniej tematycznie, nadal utrzymując świetną technikę, ale trochę jakby zatracając pazura, mimo ciekawych eksperymentów z flow na drugim krążku. Jego kariera niestety nie potoczyła się tak jak powinna. To co osiągnął jest totalnie nieproporcjonalne do umiejętności. Po płycie z roku 2014 (drugim solo legalnym) tak naprawdę wydał numer "W skrócie" w 2017 roku oraz w grudniu także w 2017 roku wraz ze swoimi kolegami m.in Kojotem czy Oxonem, wydali album "Snap" jako zespół Hipocentrum. W numerze "Mogłem" Peerzet w swojej zwrotce wyjaśnia dlaczego skończyła się jego przygoda z legalnym rapem, wytwórniami oraz mainstreamem:

Mogłem być mamony więźniem, ścigać ją nawet we śnie
Kupić sobie szczęście, na Insta byś napisał "nieźle!"
Jak Ci co jadą po korpo, że tam brata sprzeda brat
A byle się nachapać sami Ci tu wepchną pusty rap
Mogłem pójść tą drogą, mieć markę albo logo
Jak co drugi DJ Bobo dziś liczyć hajs jak robot

Mogłem nie przejmować się tobą, pchać Ci tani syf
Byle zysk zgadzał się, nie istotny skilli sznyt

Potem zrobił coś na Hot 16 Challange w 2020 roku, następnie w 2021 wrócił jak Pan Przemek z kilkami numerami już bardziej na luzie. Był wtedy już innym człowiekiem w stu procentach żyjącym z czego innego niż rapu, mającym rodzinę i traktującym rap jako zwykłą zajawkę. Jego ostatni występ to świetna zwrotka z kawałka "Bomby" Trinity z 2023 roku, gdzie nawinął:

Kiedyś se tam zjadłem scenę i byłem wtedy naj

Co jest w stu procentach prawdą, bo tak było, ale teraz ma na to wyrąbane. No i idealnie, używając oczywiście mocnego eufemizmu, nawiązał do kondycji "obecnego, nowoczesnego rapu":

Nic nie mogę w nim znaleźć jak u żony w torebcę.

W czym się z nim zgadzam do tych obydwu rzeczy :)

sobota, 3 sierpnia 2024

15 najlepszych lirycznie raperów (stan na rok 2007)

Pamiętam, jak właśnie w 2007 roku założyłem taki temat na forum. Każdy wpisywał swoje typy i był to wg mnie jeden z ciekawszych tematów do przeglądania. Kilka miesięcy temu naszło mnie na przypomnienie sobie, jakich raperów wtedy wytypowałem i jakby wyglądała lista na rok obecny. Jak wiadomo moja ogromna zajawka rapem skończyła się w roku 2012, ale od momentu stworzenia listy w 2007 do roku 2012 poznałem trochę nowych raperów i pytanie czy któryś z tych poznanych znalazłby się na liście 15 najlepszych tekściarzy? Czy wszyscy wymienieni na liście sprzed 17 lat utrzymaliby się w niej? Odpowiedzi brzmią kolejno: tak i nie, więc będą zmiany.

Zanim wymienię swoje top 15 lirycznych raperów obecnie poruszę dwie kwestie. Po pierwsze co rozumiem poprzez temat, a po drugie jak wyglądała lista w roku 2007. Tak więc wybierając 15 najlepszych lirycznie raperów brałem pod uwagę takie kryteria jak: technika składania rymów, punchliny, gry słowne storytellingi, słownictwo, koncepty. A teraz lista na rok 2007, która (kolejność przypadkowa) na 95% wyglądała tak:

1)GZA
2)Vakill
3)Common
4)Chino XL
5)Canibus
6)Big Daddy Kane
7)Kool G Rap
8)Rakim
9)Notorious B.I.G.
10)Gift of Gab
11)Big L
12)O.C.
13)Nas
14)Pharoahe Monch
15)MF Doom

Napisałem na 95%, ponieważ nie jestem pewny czy nie umieściłem w niej Ras Kass’a zamiast kogoś. Co do listy na rok obecny, to niektórych raperów byłem pewny na sto procent, że zostaną, natomiast kilku zostało podjętej weryfikacji. To znaczy posłuchałem ich muzyki, aby zobaczyć czy się utrzymają. No i aby było ciekawie już powiem, że weryfikacji nie przeszło 3 raperów.

Co do listy na rok 2024 to umieszczę ją w osobnym wpisie, a mam już ją praktycznie gotową. Tylko pozostaje ją przygotować. Dam do każdego wyboru moje krótkie uzasadnienie.

czwartek, 25 lipca 2024

Dumbfoundead - DFD (2011)

1)Town
2)Killers
3)Cool And Calm
4)Green
5)Run Home
6)Cell Phone featuring Breezy Lovejoy, Wax
7)Brb featuring Adrew Garcia
8)Bitch featuring Breezy Lovejoy
9)Son Of A Gun
10)Studio Apartment
11)No More Sunny Days featuring Breezy Lovejoy
12)Tour Up featuring Wax
13)Are We There Yet

Nie słuchałem zbyt wielu raperów azjatyckiego pochodzenia, a ci których słuchałem nie wyróżniali się niczym szczególnym. W przypadku Dumbfoundead’a sytuacja jest zupełnie inna. Tak naprawdę słuchałem go już w 2007 roku na projekcie Super Barrio Bros, ale nie szukałem (albo pewnie szukałem i nie było w tamtych czasach) zbytnio o nim informacji. Na pewno nie brzmiał jak Azjata, a rapować potrafił i wyróżniał się umiejętnościami. W 2010 roku, pisząc notkę o innowacyjnym rapie, wspomniałem o Super Barrio Bros i raperze, myśląc że jest z Japonii.

Tak naprawdę Dumbfoundead urodził się w Argentynie i jest pochodzenia południowo koreańskiego. Przedstawiona płyta to jego oficjalny solowy debiut. No i udowodnił na nim, że naprawdę potrafi rapować i to bardzo dobrze. W tekstach cechują go ironia, sarkazm, błyskotliwość, inteligencja, dystans, cynizm, a wszystko to połączone z bardzo dobrą techniką składania rymów. Nierzadko rymy podwójne i czasami wielokrotne. Potrafi również popisać się ciekawymi grami słownymi np. w numerze „Cell Phone”:

I'm a lover not a fighter, why my knuckles feel numb?
No pun intended but I really feel dumb
Found dead on my neighbors front lawn throwing up

Spektrum tematów, które porusza jest ogólnie szeroki. Reprezentowanie miasta, kłopotliwa relacja z dziewczyną, barwy opis przeżyć po imprezie na drugi dzień czy ogólne refleksje. Flow ma na wysokim poziomie, potrafi nawinąć spokojnie, a także przyspieszyć. Zachować się raz nieszablonowo z energią, a raz leniwiej, świetnie balansują swoją nawijką na bitach, które w zdecydowanej większości są (jeszcze) naprawdę dobre i fajnie się ich słucha.

Napisałem „jeszcze”, bo jeżeli chodzi o kolejne płyty rapera, to już sprawa wygląda gorzej. Koreaniec zbyt mocno zaczął eksperymentować z brzmieniem oraz swoim sposobem rapowania (na debiucie namiastką jest „Green”), co nie spotyka się z moją aprobatą. Sporo bitów na późniejszych dokonaniach rapera jest męcząca i na dłuższą metę asłuchalna. Mimo wielkich umiejętności lirycznych oraz flow nie siada mi to, dlatego debiut to jego najlepsza płyt, której słucha się dobrze w całości.

piątek, 19 lipca 2024

BonSoul – Spadały gwiazdy

Rozpoczynam nowy cykl wpisów. Będę przedstawiał pokrótce jeden kawałek, który w ostatnim czasie wywarł na mnie duże wrażenie.

Bonson – jeden z najlepszych polskich raperów, a wg mnie po prostu najlepszy. Pionier i niewątpliwie mistrz technicznego podejścia do ulicznego rapu – bo chyba nie przesadzam nazywając go w taki sposób. Kto przed nim łączył uliczny rap, refleksje z podwójnymi rymami na polskiej scenie? Trochę Pezet, ale ogólnie rzecz biorąc Bonson to inny typ rapera, będący głębiej w tematach ulicznych i refleksyjnych, więc jak nie pionier, to na pewno osoba, która wzniosła to na inny poziom – nieosiągalny dla nikogo. Jego technika składania rymów ewoluowała przez całą karierę do takiego stopnia, że swoboda w stosowaniu podwójnych wielokrotnych na niebanalnych słowach przynosi mi skojarzenia z Kool G Rapem.

Byłem pod wrażeniem wielu numerów Bonsona, ale „Spadały gwiazdy” nagrane jako BonSoul mnie zmiażdżył. Samo rozpoczęcie pierwszej zwrotki jest niesamowite, bo dostajemy follow-up do wspomnianego wyżej Pezeta (do wg mnie jego najlepszego kawałka), połączony z follow-upem do HST. Nigdy nie słyszałem, aby jakikolwiek polski raper zrobił podwójny follow-up:

Lat szesnaście, piękna młoda buźka to jest nie z tej bajki
Ja bohater, ale ona nie chce tańczyć

Jednak kwintesencją jest druga zwrotka, gdzie Bonson żegna się z rapem w sposób wymowny, ironiczny i chwytający za serce. Jest świadomy swoich umiejętności, pozycji oraz tego, co dokonał na scenie:

Nie spotkamy się już w Płocku czy na Popkillerach
Puszczę jeszcze parę zwrotek, tak na do widzenia
Ja już nic nie muszę, ja już jestem wolny teraz

Zarazem boli go, że muzyka, którą robi obecnie nie znajdzie zbyt wielu odbiorców, a scena się zmieniła (na gorsze wiadomo, jak się słyszy niektórych wyjców, to… Liber to idealnie ujął w „Olo!”, o czym też miałem kiedyś napisać) i nie potrzebuje już Bonsona:

Nie będę Ci wciskał kitu, że nie boli nieraz
Boli, kurwa, jakby dealer lewy koks Ci sprzedał
Gdy dociera, że bez Ciebie nadal stoi scena

Obecnie słuchacze rapu zupełnie nie doceniają i nie rozumieją muzyki rapera:

Dziś, gdy przez przypadek puścisz se mój głos na pętli
Reszta powie "Kurwa, co za smęty"

A przecież kto inny jak nie Bonson:

(…)dał wersy, aż Ci włosy stały dęba?
(...)Cię ściągnął z pętli, trzymał dłoń, byś nie spadł?
(...)na siebie wziął to wszystko, co przygnębia

Mam nadzieję, że numer jest nagrany pod wpływem emocji i Bonson będzie dalej nagrywał, bo dla mnie jest najlepszy. Kiedyś myślałem, że najlepszym raperem w Polsce będzie VNM, ale zaczęło mu odwalać po drugiej solówce i jego muzyka od tamtego czasu to równia pochyła z małymi przebłyskami. Bons natomiast od lat prezentuje poziom mistrza.

piątek, 31 maja 2024

Natas – Doubelievengod (1995)

1)Doubelievengod
2)NATAS
3)Pop Pop
4)Midnight
5)Itzalright
6)Can I R.I.P.
7)Torture featuring Dice
8)We Almost Lost Detroit
9)Heaven
10)I Don't Cafre
11)Scream
12)Fuck da World
13)Y'all Will Realize
14)The Night Is Mine
15)Sunday School
16)Mad At The World
17)Propalactic Tacticz
18)No Fault Insurance

Jest to trzecia płyta w dorobku nieistniejącego już zespołu z Detroit, w skład którego wchodzą Esham, Mastamind oraz T-N-T. Co do tego ostatniego rapera, to właśnie jego śmierć w wypadku samochodowym w 2014 roku spowodowała przerwanie działalności. Nazwa zespołu to skrót od Nation Ahead of Time And Space, pierwotnie Niggas Ahead of Time And Space, a czytana od tyłu to Satan. Pierwszy i jedyny raz ich płyt miałem okazję słuchać jakoś na przełomie listopada/grudnia 2007, kiedy przeżywałem bardzo dużą zajawkę na gangsta-rap różnego rodzaju. Średnio podeszły mi ich płyty (zresztą samego Eshama uważam za jednego z najbardziej przecenianych raperów), ale wczoraj z uwagi na Boże Ciało postanowiłem na przekór powrócić do „Doubelievengod” uważanej ogólnie za najlepszą płytę od Szatanów.

No i wkręciła mi się mocno, słuchałem jej już kilkukrotnie aż wreszcie postanowiłem coś o niej napisać. Natas zaliczani są do horrorcoru (pierwotnie zwanego acid rapem) i właśnie takie treści można znaleźć na krążku. Bezkompromisowe, brutalne czasami wręcz przeciągnięte do granic możliwości opowieści o zabijaniu, gwałceniu, bezczeszczeniu i kpieniu (jak najbardziej wg mnie trafnym) z religii. Temu wszystkiemu towarzyszą niezłe nawijki całej trójki raperów czasami wręcz psychodeliczne, szczególnie w kawałku „Midnight” będącym solowym popisem lidera grupy Eshama. Jednak zarówno T-N-T, jak i Mastamind potrafią swoim sposobem rapowania wnieść atmosferę grozy, przerażenia i niepokoju. Kilka moich ulubionych fragmentów:

I never ever believed, I've been deceived like Adam and Eve
My thoughts bust to make my mind bleed
In God you trust, but in God I bust caps
To peel caps and fill bloody naps, bitch

And I don't believe in shit I don't see
So don't ask me 'bout G-O-D 'cause my religion is reality

Ah! Fantasies is unreal
I'm burnin' you pigs with black steel
And killin' childrens for your Happy Meals
Like taking candy from a baby
I murdered my old lady with a .380
Because the pussy drove him crazy

Takich mocnych wersów jest oczywiście więcej. Za produkcję odpowiada Esham i spisał się bardzo dobrze. Może nie są to bity, które nadają się do słuchania w samochodzie czy gdzieś w tle, ale stanowią idealne tło pod klimat, w którym płyta jest nagrana. Momentami minimalistyczne, niepokojące, mroczne i przeszywające. Dokładnie takie jak linijki chłopaków. Płyta naprawdę mi siadła i doceniam ją o wiele bardziej niż kiedyś. Czy przypomnę sobie inne dokonania zespołu? Raczej wątpię, próbowałem słuchać ich najnowszej płyty z 2014 roku, ale po kilku kawałkach wyłączyłem, a do innych albumów mnie nie ciągnie. Niemniej kilka numerów z „Doubelievengod” dodałem do swoich ulubonych na playliscie i będę do nich wracał. 

niedziela, 26 maja 2024

Masta Ace – dyskografia 1990 – 2004

W ostatnich dniach przypomniałem sobie dyskografię Masta Ace’a do płyty z 2004 roku, a więc „A Long Hot Summer” no i naszła mnie ochota, aby coś o tym napisać. Rok 2007 to był ostatni raz, kiedy słuchałem całej dyskografii rapera z Brooklynu. Na pewno za najlepszą płytę uważałem krążek z 2001 roku „Disposable Arts”, a co do reszty to już nie jestem pewny jaką dawałem wtedy kolejność. Wiem tylko, że jest jego jeden album, który ogólnie jest bardzo ceniony w środowisku i przez wielu uważany za najlepsze dokonanie Ace’a, a dla mnie zarówno w 2007 roku jak i teraz sytuacja jest wręcz odwrotna. Ale do rzeczy – o to lista albumów Masta Ace’a z lat 1990-2004 w kolejności od najlepszego wg mnie

1)Disposable Arts 2001 – potwierdziło się to, co uważałem 17 lat temu. Ten krążek to najlepsze co wypuścił nowojorczyk w latach, o których mówimy i na 99% jest to najlepsze jego wydawnictwo ever (mówię to, nie słuchając wszystkiego co nagrał do tej pory). Masta Ace’a lirycznie jest w niesamowitej formie, trafne wersy, różnorodność tematów, budząca respekt technika składania rymów. Gdyby Ace na każdej płycie miał takie teksty jak tutaj (albo jakby Disposable Arts byłoby jedynym jego albumem), to śmiało dałbym go w 15 najlepszych lirycznie raperów (o której ostatniej myślałem). Przeszkadza duża ilość skitów, ale rozumiem koncept. Niestety jest to płyta, od której raper definitywnie zgubił flow, ale o tym trochę później.

2)SlaughtaHouse 1993 – co prawda nagrana pod szyldem Masta Ace Incorporated, ale tak naprawdę to Masta grał tu pierwsze skrzypce. Flow, jaki raper zaprezentował na tym wydawnictwie jest niesamowity. Wzniósł się na wyżyny swoich możliwości i bardzo bardzo niedobrze, że potem już zaczął go gubić, bo to co tutaj robił budzi podziw. Warto nadmienić, że sytuacja, w której znalazł się artysta, kiedy nagrywał płytę miała duży wpływ na to, co wyszło. Miał problemy z wytwórniami i był zły na stan rapu, przede wszystkim popularność gangsta-rapu. Dał upust gniewu i agresji nagrywając naprawdę świetny album, gdzie nie brakuje złośliwości i ciętych wersów wycelowanych właśnie w gangsta-rap na brudnych bitach.

3)Take A Look Around 1990 – to niespodzianka myślę, że nie tylko dla innych, ale przede wszystkim dla mnie. Z tego, co pamiętam za czasów liceum dałem ten album na ostatnim miejscu w dyskografii nowojorczyka. Teraz ląduje jednak na podium i o ile między pierwszymi dwoma pozycjami różnica nie jest duża (choć albumy w zupełnie innych stylach), to Take A Look Around trochę odbiega od drugiego miejsca. Niemniej, jest to naprawdę solidna, dopracowana porcja rapu. Mimo nagrania i rapowania trochę w starej stylistyce (ale co tu się dziwić, jak płyta powstawała w latach 1988-1990), nie męczy to, a w niektórych momentach wręcz ręce same składają się klaskania przy mikrofonowych popisach rapera i słucha się tego naprawdę dobrze jako całości.

4)Sittin’ On Chrome 1995 – w roku 2007 chyba dałem tę płytę na miejscu numer dwa hmm? Teraz ląduje na miejscu czwartym. Wg mnie brakuje jej takiego czegoś, że chce się ją brać na raz. Niby nie ma na niej nic, co odrzuca, ale z drugiej strony nie ma też nic, co by przykuwało moją uwagę i pozwalało nie przejść obojętnie. Wspominałem, że na Disposable Arts defityniwnie zgubił flow, a właśnie na Sittin’ On Chrome zaczął go gubić i rapować w łagodniejszy, wolniejszy i gorszy sposób. Co tu więcej by napisać? W zasadzie to tyle.

5)A Long Hot Summer 2004 – to właśnie ta płyta, o której pisałem we wstępie. Dla mnie to najbardziej przeceniona pozycja w karierze Ace’a. Nie mówię, że to słaba płyta. Ba, ona jest naprawdę niezła, ale poważanie jakie ma w środowisku jest wg mnie zupełnie nie współmierne do jej wartości artystycznej, a tym bardziej jeżeli spojrzymy chociażby na SlaughtaHouse czy nawet Take A Look Around. Ile osób uważa, że któreś z tych dwóch wydawnictw to najlepsza płyta rapera (podejrzewam, że bardzo mało), a ile uważa, że krążek z 2004 roku jest nią? (bardzo dużo). Lubię kilka numerów, a nawet bardzo z A Long Hot Summer, fajnie się ich słucha, brzmią dobrze, ale Ace ma w swojej dyskografii o wiele ciekawsze pozycje, która mają więcej do zaoferowania niż ta.

No i tak to właśnie wygląda moim okiem. Może posłucham nowszych albumów Masta Ace’a  (Emc – nic specjalnego i kolaborację z Ed O.G. – całkiem niezła, słuchałem kiedyś) jak np. The Falling Season czy też najnowszą płytę z bieżącego roku z Marco Polo, ale może, to nic pewnego. Jeszcze mam taką rozkminę, co do Masta Ace’a i zagorzałych fanów gangsta-rapu, którzy gardzili wszystkim, co nie jest gangsta, jakich spotykałem na forach w starych czasach, lata 2006-2009. Masta Ace w ich kręgu traktowany był z szacunkiem, co wydaje się paradoksalne, biorąc pod uwagę tematy na SlaughtaHouse. Może oni nie rozumieli, że te podteksty gangsta-rapowe na krążku z 1993 roku były ironiczne? Nie wiem, ale słuchając szczególnie numeru „Boom Bashin’”, gdzie raper jedzie jak nożem po masełku po gangsta raperach, idiota nie miałby chyba już  nawet wątpliwości…

Here comes the boom, with the hip hop bash as I smash and crashHow many gangsta rappers are gonna last?Not one, they got done, I had funDoin' em and screwin' em and booin' em and chewin' emI'm slick and quick, up my sleeve is a trickHey! So what, I use funky drummers, suck my dickI'm still thick, with murderous beats and heavy kickAnd I'm sick of the so-called shots ya gonna lick

wtorek, 16 kwietnia 2024

G-Pac - Pac-N 'Em Up (1995)

A1 - Droppin Bombs
A2 - Servin Funk featuring Snapp-Loc
A3 - Pac-N-Um Up
B1 - 24-7
B2 - Ain't No Fak-n featuring Blizzard
B3 - Genuine Playaz

G-Pac to gangsta rapowy zespół reprezentujący Oklahomę. Odkryłem ich zupełnie przypadkiem na youtubie i takie przypadki to ja lubię. Mało jest o nich informacji, wiem tylko że w skład wchodzi 3 gości, a kaseta „Pac-N ‘Um Up” jest ich debiutanckim wydaniem.

Dostajemy 6 kawałków trwających łącznie 25 minut. Jest to porcja porządnego, bezpardonowego, agresywnego gangsta rapu okraszonego g-funkowymi podkładami z fantastycznymi piszczałami oraz przepotężnym, soczystym basem w tytułowym kawałku, który niszczy głośniki. Dawno tak mocnego basu nie słyszałem. Chłopaki nie wychodzą poza standardowe tematy w stylu, w którym nagrywają, ale robią to na tyle z ikrą, że chce się tego słuchać. Zarówno teksty jak i nawijka są na dobrym poziomie, a podkłady stanowią idealne tło do mikrofonowych popisów członków G-Pac.

Ogólnie materiał nie porwał mnie jakoś niesamowicie, ale myślę, że warto o nim wspomnieć, bo jest spójną i dobrze przygotowaną porcją gangsterskiego gówna. 

czwartek, 11 kwietnia 2024

Big Syke - Be Yo' Self (1996)

1)Highdollaz
2)Ain't No Love featuring Moprome Shakure, G-Money
3)Good Timez
4)Big Syke Daddy (You'll Like It)
5)Satelite Niggaz featuring Above The Law
6)Be Yo' Self
7)On My Way Out
8)Wasted Talent featuring Mac Mall
9)Why?
10)At Your Convenience
11)Enjoy N Life
12)Till The End featuring Da Strugglaz
13)Taken For Granted

Moje aktywne zainteresowanie rapem skończyło się w roku 2012, więc nie dziwi mnie fakt, że dopiero kilka dni temu dowiedziałem się, że Big Syke nie żyje już od 8 lat. Oczywiście znałem go wcześniej, bo był dobrym ziomkiem Tupaka i słyszałem jego featuringi właśnie u Shakura. Mussolini (bo taką ksywę miał również) był moim ulubionym raperem pod względem głosu z ziomków Tupaka i szczególnie występ na „My Closest Roaddogz” zapadł mi w pamięć. Nigdy jednak nie zainteresowałem się jego karierą solową. Aż do ostatniego poniedziałku.

Opisywana płyta to debiut Big Syke’a. Zacznę trochę  nietypowo, bo skarcę gospodarza za technikę składania rymów. Pod tym względem jest źle, bardzo proste rymy (znalazłem tylko jeden podwójny w „At Your Convenience, ale mógł to być przypadek), czasami wręcz kulejące, ale Mussolini rekompensuje to czymś innym. Czym? Idealnym balansem pomiędzy treściami ulicznymi, a refleksyjnymi, często je ze sobą łącząc, ale bez gloryfikowania przemocy. Jest to imponujące i w stu procentach wynagradza nienajlepszą technikę. Pod względem przekazu raper zasługuje na najwyższą notę. Niestety poniższe wersy brzmią bardzo ironicznie i mimo że Syke nie umarł od kulki, to jednak wciąż…

Slug in the chest one in the dome and make sure I'm gone Send me home all alone in these cold streets The desperation constantly drinkin' and I can't sleep Neck deep strugglin' tryin' to survive Some want to die I want to stay alive

Doskonałą robotę robią także kobiece i męskie śpiewane refreny w takich numerach jak „Highdollaz” (jak ktoś słucha przez Spotify, to musi wiedzieć, że nastąpiła pomyłka i zamiast tego kawałka jest „Ain’t No Love”, który powtarza się dwukrotnie), „Goodtimez” czy „Why”. Album wyprodukował Johnny ‘J’, który także nie żyje! O czym też nie wiedziałem, a śmierć nastąpiła w 2008 roku, kiedy bardzo interesowałem się rapem, a tego producenta znałem. Oficjalna wersja mówi, że popełnił samobójstwo w więzieniu skacząc z wysokości, jednak wg wersji nieoficjalnej dopomogli mu w tym współwięźniowie. Jaka jest prawda? Nie wiemy. W każdym razie bity są piękne. Kawał dobrego g-funku, bujające melodie, także trochę luźniejszej i mocniejsze.

Big Syke nie zmarnował takich podkładów. Ma potężny, basowy, tubowy głos i raczej spokojne flow, ale potrafi niespodziewanie przyśpieszyć i wynioślej zaakcentować niektóre wersy czy pojechać agresywniej jak np. w 1 zwrotce „Highdollaz” czy „Be Yo Self”, a także czasami podśpiewać. Chociaż są momenty, gdzie kompletnie wypada z bitów i nawija jakby od niechcenia, jakby miał wyjebane jak Bosski Roman, ale rzadko.

Najlepiej z gości wypadli dla mnie Above The Law z „Satelite Niggaz”. Ostatnio słuchałem (a raczej próbowałem słuchać) kilku kawałków Cold 187um z ostatnich paru lat i łezka się w oku kręci, że totalnie utracił polot i charakterystyczny styl rapowania, jakim mi zawsze imponował. Ogólnie debiutu Big Syke’a słucha się bardzo dobrze i w całości. Wydał jeszcze 3 solówki w latach 2001-2002 i myślę, że skuszę się na nie.

poniedziałek, 8 kwietnia 2024

The Ballers - A Day Late And A Dollar Short (1997)

1)Ball-istics (Intro)
2)Ain't Nothin Changed
3)FLA Niggaz
4)Hustler
5)Heaven
6)What You Need
7)Time To Get Paid
8)Saturday
9)Pimp And Players
10)Me 4 Me
11)No One's Gonna Play You
12)Dead-ication
13)Mickey's Got A Gatt
14)Ball-istics (outro)
15)If I Knew Then (dodatkowy numer obecny na Spotify)

The Ballers to gangsta rapowy zespół pochodzący z Orlando, Floryda, a więc reprezentują Dirty South i robią to z klasą. Odkryłem ich przypadkowo, ponieważ podczas słuchania jakiejś składanki g-funkowych brzmień na youtubie. W skład wchodzą Diante Singleton, Pat Cars, Samuel Ayers oraz udzielający się najwięcej na albumie Toneye Brown, będący zarazem producentem wykonawczym. Z okładki albumu, która jest koszmarna wg mnie, wynika że jest 3 panów i 1 pani, ale ich ksywy są typowo męskie, więc nie wiem o co chodzi.

Treści poruszane na krążku są typowo uliczne – handlowanie narkotykami, pistolety, porachunki, trudy życia gangsterskiego, zmarli ziomkowie czy mocne wersy potwierdzające wiarygodność uliczną. The Ballers można śmiało nazwać gangsterami bardziej niż raperami, ale słucha się ich naprawdę dobrze, a frontman (bo tak nazwę Toneye Brown) ma nie małe umiejętności liryczne i dobre flow. Idealnie uchwycił swoją prozę życia w „Saturday”, gdzie mówi, że pierwsza myśl jak się budzi to czy dzisiaj nie zostanie zastrzelony lub złapany przez policję. Jednak od razu jak wstaje z łóżka, to ta myśl niknie, bo musi działać, a więc przed wieczornym grillem z ziomkami, najpierw dzwoni do nich, w tym samym czasie polerując swoją spluwę, zwołuje ich i muszą jechać na miasto załatwiać swoje sprawy.

Wspomniałem, że Toneye ma dobre flow, rzekłbym że bardzo dobre. Świetnie odnajduje się na podkładach, ma basowy, głęboki głos, dynamiczną nawijkę i kapitalnie balansuje głosem. Jego flow określiłbym jako mieszanka Big Daddy Kane’a z Heavy D i małą domieszką nawijki Shock’a G, szczególnie z kawałka „Blue Sky” Digital Underground. Czasami przypomina mi także styl nawijania chłopaków z Dayton Family swoją agresją. Bardzo dobrze, że występuje jego najwięcej zwrotek na płycie, bo jest zdecydowanie najlepszym zawodnikiem grupy.

Produkcyjnie płyta to definicja porządnego g-funku. Bity są dopracowane, bujają, występują piszczały, dobre basy. Same numery są długie, dużo jest samego w ich podkładu, co w przypadku stylistyki albumu jest jak najbardziej plusem. Występują śpiewane męskie oraz kobiece refreny (może to ta pani z okładki?), które dodają polotu albumowi. Za produkcję odpowiadają w głównej mierze The Jolly Stompers, a także Andrew Johnson, Martin Curtis i Michael Weng. Czyli zupełnie obce mi nazwiska, ale wykonujące bardzo dobrą robotę.

The Ballers wydali tylko jedną płytę i bardzo szkoda, bo to kawałek porządnego g-funku, którego łyka się w całości ze smakiem bez pomijania kawałków.

piątek, 5 kwietnia 2024

Cormega - The Realness II (2022)

1)Once and for All
2)Her Name
3)Glorious (featuring Nas)
4)The Saga Resumes
5)What's Understood
6)Life and Rhymes
7)Grand Scheme (featuring Llyod Banks)
8)White Roses
9)Essential
10)The Life of Ours
11)Age of Wisdom
12)Paradise (featuring Havoc)
13)Man Vs Myth

Cormedze, w przeciwieństwie do opisanego we wcześniejszym poście AZ, zajęło jedynie kilka miesięcy na nagranie albumu (wyszedł w październiku 2022) nawiązującego do klasycznego debiutu od momentu ogłoszenia rozpoczęcia prac (lato 2022). Zrobił to szybciej i o niebo lepiej. 

Cormega to najlepszy uliczny poeta na mikrofonie ever i na The Realness II udowadnia to po raz kolejny. Porusza kwestie szacunku, zdrady, zasad – wszystko osadzone w ulicznym klimacie i robi to jeszcze dojrzalej niż wcześniej. Z jego wersów bije niezwykła wiarygodność uliczna. Album jest pełny niesamowitych lirycznych popisów Cormegi, ale na wyżyny swoich możliwości wznosi się w kawałku „Paradise”. Perfekcyjna uliczna poezja w swojej najczystszej formie nawinięta z taką mocą, że niszczy wszystko na mega bicie. Niesamowita zwrotka, po prostu miazga.

My rhyming is so elite, but I am no elitist
I'm a smooth, street poet, the culture need it
My voice of reason, currently enjoying freedom
No cases running concurrently, always scheming
Standing up when most stay seated

A to, w jaki sposób rapuje poniższe wersy, przechodzi ludzkie pojęcie:

I’m a silent individual
It’s obvious the pinnacle acknowledge as formidable
My dominance is considerable
Confidence in my lyrical performance incomparable

Kończy zwrotkę mocnym punchem, będącym zarazem follow-up’em do samego siebie z „Make It Clear” z płyty wydanej w 2009 roku:

Real recognize real, I don’t remember you

Jak już mówiłem, bardzo dużo wersów jest wartych uwagi, ale przytoczę jeszcze tę grę słów z „Man vs Myth” drugiego najlepszego kawałka na płycie:

Now the only time I'm facing a sentence
Is starring at poetic implications of Realness
Free game only reprise pain and tension
Street's recognize my name is familiar

Warto zwrócić uwagę także na „White Roses” będące hołdem dla Notoriousa B.I.G. oraz Wu-Tang Clanu czy „Age Of Widsom”, gdzie raper nawija accappela i wychodzi mi to znakomicie. Ogólnie nie ma średniego kawałka na albumie, wszystko tworzy wyśmienitą całość. Cormega ma bardzo dobry, sepleniący (na szczęście wciąż!), naładowany szeroką gamą emocji flow. Produkcyjnie płyta ma się znakomicie i oddaje jak najbardziej klimat sprzed 20 lat.

Czy są wady? W zasadzie można się przyczepić, że to trochę epka, bo trwa tylko 30 kilka minut, ale z drugiej strony kawałki nie są przeciągane. Można by dodać do każdego po 1 minucie bitu i wyszłoby ponad 45 minut, ale czy warto? Moim zdaniem nie. Z każdym przesłuchaniem „The Realness II” robi coraz większe wrażenie i nazwanie jej godnym następcą wybitnego debiutu wydaje się jak najbardziej zasadne.  

czwartek, 4 kwietnia 2024

AZ - Doe or Die II (2021)

1)Conversations with God (featuring Idris Elba)
2)Just 4 You
3)The Wheel (featuring Jaheim)
4)Keep It Real
5)Never Enough (featuring Rick Ross)
6)Different
7)Ritual (featuring Lil Wayne and Conway the Machine)
8)Blow That Shit (featuring Dave East)
9)Bulletproof
10)Check Me Out
11)Time To Answer
12)Found My Niche
13)What's Good (bonus track, featuring T-Pain)

AZ już w 2009 roku poinformował o planach nad albumem, który miał być nawiązaniem do klasycznego debiutu.W roku 2010 powiedział, że płyta jest prawie gotowa i to "prawie" zajęło jedynie 11 lat. Raper chciał zgromadzić tych samych producentów, którzy dostarczyli bity na Doe or Die, a także zaprosić Nasa. No i to też "prawie" wyszło. Z beatmakerów z debiutu pojawili się tylko Pete Rock i Buckwild, a Nasa nie było.

W zamian dostajemy Lil Wayne'a, którego nawijka przyprawia mnie o to samo, co 15 lat temu, T-Pain'a, który totalnie psuje ostatni numer czy Rick Rossa, który niby nie przeszkadza, ale nie pasuje do klimatu, jaki miał w zamyśle nawiązywać do debiutu. Za to doskonałą robotę robi wykonawca R&B Jaheim w kawałku "The Wheel", który jest najlepszy na płycie i chyba jako jedyny jest na poziomie Doe or Die z 1995 roku - bardzo wysokim poziomie. AZ dostarcza świetną nawijkę i zwrotki na świetnym poziomie zarówno pod względem składania rymów jak i treści. Podsumowanie pierwszej zwrotki miazga:

respect first, then we focus on net worth
that's how I work from the dirt when it's thirst and death first

Całościowo płyty słucha się nieźle (na tyle nieźle, że postanowiłem o niej napisać), ale nie porywa. AZ lirycznie jest jak 30 procent Cormegi. Śpiewane refreny w niektórych kawałkach niby są fajnym dodatkiem, ale chyba niezbyt oddają klimat płyty sprzed prawie 30 lat. Warto zwrócić uwagę także na "Time to Answer" z wyśmienitym basem, "Keep It Real" z klimatem poza śpiewanym refrenem, "Bulletproof", gdzie śpiewany refren mi się podoba czy "Found My Niche" z hipnotyzującym bitem i dobrym tekstem. 

Ogólnie jest to całkiem dobry uliczny album, którego mankamentami są niektóre refreny oraz goście. AZ stara się, aby wszystko wyszło bardzo dobrze i gdyby nie to, o czym wspomniałem wyżej, myślę że tak by własnie było. Nie mniej płyta mi siadła i jestem w stanie posłuchać jej całej kilkukrotnie. Poniżej najlepszy numer i klip