Moje aktywne zainteresowanie rapem skończyło się w roku
2012, więc nie dziwi mnie fakt, że dopiero kilka dni temu dowiedziałem się, że
Big Syke nie żyje już od 8 lat. Oczywiście znałem go wcześniej, bo był dobrym
ziomkiem Tupaka i słyszałem jego featuringi właśnie u Shakura. Mussolini (bo
taką ksywę miał również) był moim ulubionym raperem pod względem głosu z
ziomków Tupaka i szczególnie występ na „My Closest Roaddogz” zapadł mi w pamięć.
Nigdy jednak nie zainteresowałem się jego karierą solową. Aż do ostatniego
poniedziałku.
Opisywana płyta to debiut Big Syke’a. Zacznę trochę nietypowo, bo skarcę gospodarza za technikę
składania rymów. Pod tym względem jest źle, bardzo proste rymy (znalazłem tylko
jeden podwójny w „At Your Convenience, ale mógł to być przypadek), czasami
wręcz kulejące, ale Mussolini rekompensuje to czymś innym. Czym? Idealnym
balansem pomiędzy treściami ulicznymi, a refleksyjnymi, często je ze sobą łącząc,
ale bez gloryfikowania przemocy. Jest to imponujące i w stu procentach
wynagradza nienajlepszą technikę. Pod względem przekazu raper zasługuje na
najwyższą notę. Niestety poniższe wersy brzmią bardzo ironicznie i mimo że Syke
nie umarł od kulki, to jednak wciąż…
Slug in the chest one in the dome and make sure I'm goneSend me home all alone in these cold streets
The desperation constantly drinkin' and I can't sleep
Neck deep strugglin' tryin' to survive
Some want to die I want to stay alive
Doskonałą robotę robią także kobiece i męskie śpiewane
refreny w takich numerach jak „Highdollaz” (jak ktoś słucha przez Spotify, to
musi wiedzieć, że nastąpiła pomyłka i zamiast tego kawałka jest „Ain’t No Love”,
który powtarza się dwukrotnie), „Goodtimez” czy „Why”. Album wyprodukował Johnny
‘J’, który także nie żyje! O czym też nie wiedziałem, a śmierć nastąpiła w 2008
roku, kiedy bardzo interesowałem się rapem, a tego producenta znałem. Oficjalna
wersja mówi, że popełnił samobójstwo w więzieniu skacząc z wysokości, jednak wg
wersji nieoficjalnej dopomogli mu w tym współwięźniowie. Jaka jest prawda? Nie
wiemy. W każdym razie bity są piękne. Kawał dobrego g-funku, bujające melodie,
także trochę luźniejszej i mocniejsze.
Big Syke nie zmarnował takich podkładów. Ma potężny, basowy,
tubowy głos i raczej spokojne flow, ale potrafi niespodziewanie przyśpieszyć i
wynioślej zaakcentować niektóre wersy czy pojechać agresywniej jak np. w 1
zwrotce „Highdollaz” czy „Be Yo Self”, a także czasami podśpiewać. Chociaż są
momenty, gdzie kompletnie wypada z bitów i nawija jakby od niechcenia, jakby miał
wyjebane jak Bosski Roman, ale rzadko.
Najlepiej z gości wypadli dla mnie Above The Law z „Satelite Niggaz”. Ostatnio słuchałem (a raczej próbowałem słuchać) kilku kawałków Cold 187um z ostatnich paru lat i łezka się w oku kręci, że totalnie utracił polot i charakterystyczny styl rapowania, jakim mi zawsze imponował. Ogólnie debiutu Big Syke’a słucha się bardzo dobrze i w całości. Wydał jeszcze 3 solówki w latach 2001-2002 i myślę, że skuszę się na nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz