poniedziałek, 4 stycznia 2010

3 największe rozczarowania 2009 roku

Mimo że rok 2009 uważam za bardzo udany w rapie zza oceanem, jednak nie obeszło się bez produkcji, w których pokładałem wysokie nadzieje, a nie sprostały im. Takich płyt nie pojawiło się zbyt dużo, dlatego też zestawienie będzie zawierać jedynie 3 pozycje.

1)KRS One & Buckshot - Survival SkillsOgólnie rok 2009 stał się rokiem 3 kolaboracji pomiędzy fundamentalnymi postaciami Wschodniego Wybrzeża - Masta Ace & Edo G (dla mnie zawsze Ed O.G.), OC & AG oraz wspomnianymi powyżej KRS One & Buckshot. Jako że Kris jest jednym z moich ulubionych raperów, którego żadna płyta (a wydał ich, licząc albumy pod szyldem Boogie Down Productions oraz kompilacje, prawie 25) mnie nie zawiodła, zacierałem ręce na samą myśl o wyjściu kolejnej produkcji. Smaczku dodawał chyba jeden z bardziej niedocenianych raperów Nowego Jorku - Buckshot, którego również lubię i cenię (mam nawet "Total Ecplise" Black Moon na oryginale). Spośród tych 3 kolaboracji najbardziej czekałem na "Survival Skills" i niestety zawiodłem się całkowicie. Krążek promowały single "Robot" oraz "Survival Skills", które słyszałem przed wyjściem całego materiału. "Robot" mnie zmiażdżył na całej linii, natomiast "Survival Skills" był po prostu niezły. W każdym razie mój apetyt na album nie zmalał. Byłem głodny rapu KRS One'a tak, jak zawsze. Niestety, rzeczywistość tym razem mnie nie rozpieściła. Pomimo że od strony produkcyjnej "Survival Skills" mają się naprawdę świetnie, bo m.in. Black Milk, 9th Wonder i Marco Polo dostarczyli świeże, starannie wyprodukowane podkłady, to ogólnie nie jest dobrze. Co jest największą wadą, to liczba gości, która jest po prostu za duża, mając na uwadzę, że to projekt dwóch artystów i obecność kolejnego gościa pcha tylko głównych aktorów na dalszy plan. Nie mam w ogóle pretensji, co do doboru jakości gości (Immortal Technique, Slug czy Pharoahe Monch to są sprawdzone i cenione przeze mnie firmy), ale ich liczba mogłaby być mniejsza. Słuchając, odnosiłem wrażenie, że w moich słuchawkach leci kompilacja albo składanka, a nie klasyczna (w znaczeniu typowa, jakby ktoś się czepiał) płyta. Tekstowo "Survival Skills" prezentują się dobrze. Nie dostajemy innowacji i wykraczania poza pewne schematy, ale nie można powiedzieć, że jest nudno, jednakże brakuje mi prawdziwych bomb. Wyjątkiem jest tutaj pierwszy singiel oraz "Think of All the Things", który traktuję, jako najlepszy utwór. Mówi o tym, jaką samotność odczuwają dzieci, kiedy ich rodzice zajęci są swoimi sprawami. http://www.youtube.com/watch?v=j3Wb6vWdWus
Podsumowując, album powinien zadowolić większość słuchaczy, bo tak naprawdę nie ma tutaj niesamowitych mankamentów technicznych w żadnym aspekcie. Jednakże, traktując płytę jako posiłek, moim ulubionym składnikiem miał być KRS One, ale niestety nie nasyciłem się nim wystarczają, bo było go po prostu za mało. Dlatego powyższy album znajduje się na pierwszy miejscu największych rozczarowań zeszłego roku.
2)Murs & Slug - Felt 3 A Tribute To Rosie Perez
No tak... Kto by pomyślał, że trzecie wspólna płyta tych nietuzinkowych zawodników zupełnie nie trafi w moje gusta i okaże się zbyteczna. Ja tak pomyślałem! Kiedy? Wtedy, kiedy dowiedziałem się, że za produkcję odpowiedzialny będzie Aesop Rock (chuj ci w pralkę, frajerze!), ale nie zniechęciło mnie to na tyle, aby nie dać szansy albumowi. Aesop Rock czyli najbardziej przeceniany raper i producent, jaki kiedykolwiek objawił się światu. Nie rozumiem kompletnie jego fenomenu. Zaraz będzie miał 10 milionów odsłuchań na last.fm, podczas gdy Cormega czy Chino Xl nie mają nawet miliona... Żenia. Nie będę tutaj rozwodzić się na temat beznadziejności Aesop'a, bo jak ktoś słuchał (no, no. teksty typu ,,flash that buttery gold, jittery zeitgeist'' naprawdę mega jak VNM, a podkłady to nawet większy wymiar niż trzeci!), to wie, co mam na myśli. Określenie ,,muzyka dla dżdżownic" jest chyba najbardziej trafne w tym przypadku. (ojej, przecież tak nazywa się jedna z płyt Aesopa, co za ironia!). Dobra, zostawny rzucanie obelgami w strone Aesopa, bo jeszcze zamknie się w pralce do końca życia, a poza tym, może napiszę szczegołową notkę, w której szerzej poruszę ten temat (w sensie pojadę po nim, nie zostawiając suchej nitki jak Tede w "D.I.S".) . Wracając do sedna sprawy "Felt 3" jest dla mnie nie strawny pod względem produkcyjnym jak zupa mleczna w przedszkolu (na szczęście nie zmuszali mnie do jej jedzenia). Aesop Rock, aby zrobić bit, jak doszeliśmy do wniosku po jednym melanżu z Lewym i Rafałem, wycina sample z pralki i wydawanych przez nią rozmaitych odgłosów podczas wirowania, płukania oraz innych czynności, które owe urządzenie wykonuje. Czyli wychodzi coś, co jest asłuchalne. Tak było i w tym przypadku. Strasznie szkoda mi warstwy lirycznej, bo Slug i Murs zrównali wszystko z ziemią jak Lider Akatsuki Konohę, ale na próżno... Nie potrafię się delektować wyśmienitym jedzeniem, podanym na obskurnym, brudnym talerzu. Chyba nikt nie umie. Generalnie stawiam tekst ponad bit, ale podkład muzyczny jest równie istotny i nie może ranić uszu (np. nie trawię bitu z "I Got A Story To Tell" Notoriousa, mimo że tekst niszczy). Tutaj wszystkie podkłady są denne. Okej, zgodzę się, ze Aesop Rock ma swoją jazdę (dobze, bo jak mawiał Tede każdy ma jazdę) i wizję tworzenia muzyki, ale niech realizuje ją tylko i wyłącznie na swoich płytach, a na pewno nie na krązkach jednych z moich ulubionych artystów (albo niech zrezygnuje z używania pralki w robieniu podkładów).
Możliwe, że napisałem więcej niedobrego o "Felt 3" niż "Survival Skills", ale jak już wspominałem, byłem przygotowany na coś takiego. W każdym razie i tak jest wielkie rozczarowanie, bo gdyby to Ant (który produkował dwie poprzednie płyty pod szyldem Murs & Slug, w zasadzie to oni razem się nazywają Felt) dostarczył bity byłoby o niebo albo i dwa nieba lepiej.

3)Camp Lo - Stone And Rob Caught On Tape
Zespół pochodzi z Nowego Jorku (dokładnie Bronx) i poza znakomitym debiutem "Uptown Saturday Night" z 1997 roku nie nagrali nic wartego uwagi, a obecnymi produkcjami sprawiają, że tonę w maraźmie. Do rzeczy. Kiedy słuchałem ich albumu z 2007 roku, sądziłem, że niżej już upaść nie można i wiecie co? Na szczęście się nie pomyliłem, ale "Stone And Rob Caught On Tape" to słaba płyta. Nie ma tutaj niczego, co cechowało Camp Lo w latach 90-tych. Świeża, bujająca, dopieszczona, różnoroda produkcja i błyskotliwe, ale trudno przystępne (ze względu na mnogość wyrażeń slangowych, dziwnych wyrażeń slangowych...) teksty - http://www.youtube.com/watch?v=Cb81_uaOKNs
Łza się kręci w oku, jak słucham tego kawałka, mając na uwadzę, co Geechie Suede (głosem przypomina mi Lil Dapa) i Sonny Cheeba (flow przypomina mi Lil Dapa) robią teraz.
Nie będę się rozpisywał nad tym krążkiem, tyle wystarczy. Ktoś mógłbym zadać pytanie, dlaczego w ogóle go słuchałem skoro byłem praktycznie pewny, że wyjdzie żenada? Ze względu na sentyment do ich wybitnego debiutu i z lekką nutką nadziei (chyba chorej nadziei), że może tym razem nagrają coś dobrego, kierując się myślą "Chcemy nagrać dobrą płytę", a nie "Wypadałoby coś nagrać".
Podsumowanie roku 2009, jeżeli chodzi o najlepsze płyty i największe rozczarowania (super, że tych nie było dużo) w USA mam za sobą. Teraz trzeba wrócić z podróży i dokonać podsumowania rodzimego podwórka, więc Stay Tuned jak People Under The Stairs!

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

A Felt 3 jest moją ulubioną częścią "przygód Sluga i Mursa", właśnie ze względu na genialne podkłady, heheh. Wszystkie są rytmiczne, prawie każdy da się zanucić, są dobrze zmasterowane i mają soczyste brzmienie - co w nich asłuchalnego? :)