Wtorek
Milan – Tottenham
Wbrew temu co pisałem w zapowiedzi, Van Der Vaart wystąpił w pierwszym składzie. Ekipa gości zaskoczyła mnie, ponieważ rozpoczęła spotkanie bez kompleksów i to ona miała więcej z gry w pierwszych 15 minutach. Gracze z Wysp grali agresywnie, parli na bramkę Abbiatiego i nie dawali zbyt wiele miejsca Milanistom, którzy chyba byli zszokowani tak ofensywną grą rywali. W 19 minucie kontuzji doznał bramkarz gospodarzy i zastąpił go Amelia. Pozostała część połowy nie przebiegła pod dyktandem żadnego z zespołów, a gra głównie toczyła się w środku pola. Można było zobaczyć sporo walki, trochę akcji ofensywnych z obydwu stron i działo się to w dynamicznym tempie. Od początku drugiej połowy szkoleniowiec gospodarzy wprowadził Pato w miejsce beznadziejnego Seedorfa. Milan przeważał, stwarzał sytuacje, ale na niewiele się to zdawało, ponieważ Tottenham bardzo mądrze się bronił i groźnie kontratakował. Jedna z takich kontr wyprowadzona przez Lennona w 81 minucie zakończyła się bramką strzeloną przez Croucha. Wynik meczu nie zmienił się do końca. Anglicy wygrali zasłużenie, a Gattuso udowodnił, że jest człowiekiem niezrównoważonym psychicznie i powinien się leczyć, a nie grać w piłkę.
Valencia – Schalke
No i znowu wbrew temu, co pisałem w zapowiedzi, Miguel i Vicente jednak zagrali w tym spotkaniu. Tyle że ten drugi wszedł z ławki rezerwowych. Hiszpanie wyszli w ofensywnym ustawieniu 4:3:3. Było to zdecydowanie bardziej otwarte i ciekawsze spotkanie od rywalizacji Milanu z Tottenhamem, co nie znaczy, że ich pojedynek był nudny. Nietoperze objęli prowadzenie w 17 minucie po trafieniu Soldado i mogli do przerwy prowadzić wyżej, ale nie wykorzystali okazji. Więcej z gry miała Valencia, ale na przeszkodzie stawał jej Manuel Neuer. Jednakże przyjezdni także mieli swoje sytuacje, a najwięcej miał ich Raul i jedną z nich w 64 minucie wykorzystał. Była to jego 71 bramka w europejskich pucharach, tym samym pobił rekord należący do Inzaghiego. Dla Schalke remis na Estadio Mestalla jest bez wątpienia dobrym rezultatem przed rewanżem. Jakakolwiek wygrana podopiecznych Felixa Magatha daje im awans do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, który mam nadzieję, że stanie się faktem.
Środa
Arsenal – Barcelona
Samir Nasri nie tylko znalazł się w kadrze meczowej, ale na dodatek wystąpił od pierwszej minuty. Gracze Wengera nie przestraszyli się rywali i pierwsze 10 minut meczu wyglądało zupełnie inaczej niż te w pojedynku zeszłego sezonu w 1/4 Ligi Mistrzów. Arsenal miał przewagę i mógł bez problemu zdobyć gola. Następnie Barcelona zaczęła grać swoje, a więc kombinacyjną piłkę polegającą na wymianie wielu podań na małej przestrzeni. Messi zmarnował wyborną sytuację sam na sam ze Szczęsnym, który bardzo dobrze się zachował, umiejętnie nie dając się położyć przed Argentyńczykiem. Miało to miejsce w 15 minucie meczu. Najlepszy piłkarz świata kilka minut później, a dokładnie w 26 minucie, asystował przy golu Villi i było 1:0 dla przyjezdnych. Przez dalszą część pierwszej połowy Katalończycy przeważali, a Kanonierzy praktycznie nie istnieli, a nieliczne próby ataków kończyły się niepowodzeniem.
Druga połowa przyniosła rewolucje. Z początku gracze Guardioli kontrolowali spotkanie i tak naprawdę grali trochę na stojąco, chcąc dowieźć korzystny rezultat. Trener zdjął Ville, wprowadzając Keite, dając w ten sposób ewidentny znak, że zamierza bronić wyniku. Był to błąd, ponieważ Wegner wprowadził Arshavina i Bendtnera za Songa i Walcotta, a więc wzmocnił ofensywę. Londyńczycy pokazali wolę walki i wykazali się wielką determinacją w dążeniu do celu, czego efektem były gole w 78 i 83 minucie kolejno Van Persiego i Arshavina. Anglicy mogli strzelić jeszcze jedną bramkę, ale niestety nie udało się. Świetnie zaprezentowali się m.in. Kościelny oraz Wilshere. Nie sądziłem, że Arsenal stać na pokonanie Barcelony, ale się miło zaskoczyłem. 2:1 to lepsze niż remis, ale obawiam się, że w rewanżu Kanonierzy nie sprostają rywalom, ponieważ nie umieją tak dobrze grać w defensywnie jak chociażby Inter czy Chelsea w szczytowych formach, a obrona jest kluczem do osiągnięcia korzystnego rezultatu na Camp Nou.
Roma – Szachtar
Kibice na stadionie w Rzymie cieszyli się od 28 minuty prowadzeniem swojego zespołu po golu Perrotty. Radość trwała jedynie minutę, bo w 29 nastąpiło wyrównanie i była to jedyna minuta w tym spotkaniu, w której gospodarze prowadzili i mogli być zadowoleni. Szachtar dołożył w pierwszych 45 minutach jeszcze 2 bramki, a przy trafieniu na 3:1, mówiąc delikatnie, nie popisał się Risse. Do przerwy wynik można było nazwać co najmniej sensacyjnym, bo chyba nikt nie spodziewał się, że Roma będzie przegrywać różnicą aż 2 bramek. W drugiej części spotkania gospodarze stworzyli sobie kilka dogodnych sytuacji, ale tylko Menez w 61 minucie zdołał pokonać golkipera Ukraińców. Szachtar Donieck zagrał bardzo dobre spotkanie i zasłużenie wracał z Rzymu w roli zwycięzców. Teraz Romie będzie bardzo ciężko awansować, ponieważ muszą z zimnej Ukrainy wywieźć co najmniej dwubramkowe zwycięstwo albo wygrać jednym gole w wyniku co najmniej 4:3.
czwartek, 17 lutego 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz