A.G. - tak to ten A.G.! Od Showbiza, od D.I.T.C. i z Nowego Jorku. Na scenie obecny praktycznie od początku lat 90-tych, a więc teraz stuka mu już druga dekada i można go spokojnie uznać za weterana. Przynajmniej 2 pierwsze pełnowymiarowe albumy firmowane jako Showbiz & A.G. warto znać, bo to porcja świetnego rapu. Oczywiście, jak ktoś ich nigdy nie słyszał nie musi się czuć gorszy, bo nie wyznaję zasady ,,to jebana klasyka, a Ty musisz to znać”. Mówiąc szczerze losem chłopaków przestałem się interesować jeszcze będąc w liceum i zaskoczyłem się, kiedy przeczytałem, że wydali wspólną epkę w 2007 roku, a A.G. ma na swoim koncie dwie solówki. Tak, solówki wydane zostały w kolejno 1999 i 2006 roku, ale po prostu nie miałem pojęcia, że A.G. je nagrał. Trwałem w przekonaniu, że ,,Everything’s Berri” to jego solowy debiut sceniczny. Natomiast rok temu pojawił się wspólny projekt z O.C., który nie zawiódł mnie, ale jakoś nie przyciągnął na dłużej. No to już przechodząc do omawianego materiału.
W sumie to nie spodziewałem się tego po A.G., ale lirycznie jest także ulicznie. Nie jest to żadna wyszukana i brutalna gangsterka, jaką mogą poszczycić się agresywni Latynosi z Bay Area na przykład Crooked (to nie jest atak, lubię go, serio), to jednak klimat osiedla jest wyraźnie zaznaczony. Chociażby kawałki ,,Infected” oraz ,,On The Block” ładnie go odzwierciedlają. Tak, atmosfera brudnych dzielnic Nowego Jorku, ale mimo wszystko niestety nie brzmi to tak świeżo, jakby brzmiało w latach 90-tych. Z drugiej strony są tracki łagodniejsze tematycznie, gdzie gospodarz płyty mówi np. o dziewczynach - ,,Tweet Heart”, ,,No She Didn’t” czy o potrzebie wyluzowania się, ale także ma temu towarzyszyć płeć przeciwna - ,,I Wanna Chill”, czy wyluzowania się w inny sposób, zaznaczając zarazem pogardę wobec klubów - ,,Fuck The Club”. Pokaz dość przyzwoitego braggadacio artysta zaserwował w ,,Destroy Rebuild Repeat”, chociaż mimo wszystko nie było ono bardzo ekspresywne. Ja bynajmniej nie miałem siniaków na twarzy po punczach A.G., jak miewam po np. tych autorstwa Big L’a. Przywołanie Lamonta nie było bezcelowe. Wyróżniłbym także dość poruszający numer, w którym artysta zastanawiam się, dlaczego inni odeszli (np. Big Pun czy wspomniany wyżej Big L) z tego świata, a on nadal jest na nim. Trochę wersów:
I’m infected, living in the Bronx
poverty and crime on my mind
attitude that came was injected
so I’m numb to the pain I’m infected
my man said it’s human nature
demons make haters, angels try to save ya
imagine if I wasn’t influenced by Mr. Magic
imagine if Finesse thought I was trash
Głównie warstwa muzyczna jest spokojna, bez żadnych ostrych, mocnych czy zmuszających do bujania głową podkładów. Jednakże są różne poziomy owej spokojności. Idealnym, moim zdaniem, bitem na zjaranie się (chociaż nie palę) i odpłynięcie jest ,,I Wanna Chill”, zresztą A.G. sam wspomina w tekście na temat marihuany. Można usłyszeć także spokojny, ale nie już tak wrzucający w trans bit np. ,,Remand Me On My Stay”. Także wolnym i spokojnym (trochę chyba za dużo powtarzam to słowo) jest podkład w ,,Destroy Rebuild Repeat”, ale tutaj niesie on ze sobą nutkę mroczności. Jak widać, niby wszystko w jednym klimacie, jednak czuć zróżnicowanie. Chociaż z drugiej strony słuchanie albumu za którymś tam razem może okazać się meczące przez to. No i mimo wszystko jakość podkładów pozostawia wiele do życzenia. Podoba mi się głos rapera, który jest głęboki, niski, momentami można by rzec, że ciężkawy i na pewno wyróżnia się. Przebicie przez bity artysta ma bezwątpienia. Głównie płynie bez większych akrobacji i dlatego nie mogę pochwalić go za wielkie umiejętności techniczne. W każdym razie powolny flow też jest spoko.
Kończąc wspomnę o defektach. Lekką wadą albumu jest fakt, że kawałki są niestety dość często zbyt krótkie. Jak naprawdę fajnie i przyjemnie słucha mi się tego, jak płynie artysta, jak rymuje czy choćby samych bitów, to jednak numery kończą się zbyt prędko, a ja chciałbym jeszcze chociaż tych 30 sekund. Także brakuje mi tutaj ogólnej świeżości. Zarówno pod względem tekstowym jak i muzycznym. Niby nawet dobrze się tego wszystkiego słucha razem, ale jednak nie sądzę, że jest to materiał, który przetrwa próbę czasu i raczej na pewno zostanie szybko zapomniany, a przynajmniej przeze mnie. ,,Everything’s Berri” niestety nie podsienie poziomu rapu z Nowego Jorku, ale jest to dostateczna z plusem płyta na dostatecznych, kurwa (czaj aluzję), bitach.
6/10
piątek, 16 lipca 2010
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz