sobota, 8 października 2011

Black Moon - Enta Da Stage (1993)

Jak przypominam sobie czasy poważnego wgłębiania się w amerykański rap i świadomego słuchania (czyli takiego, gdzie w sposób satysfakcjonujący rozumiałem, o czym rapują), które przypadają na początek trzeciej klasy liceum, to przychodzi mi na myśl wiele znakomitych płyt, które można z czystym sercem nazwać pozycjami klasycznymi. Klasycznymi w takim sensie, że coś wniosły i stanowią ścisły kanon rapu. Jedną z nich jest niewątpliwie debiut Black Moon.

Brothers who Lyrically Act and Combine Kickin Music Out On Nations, bo tak rozwija się nazwę zespołu (o czym, mówiąc szczerze, dowiedziałem się dziś) to trio składające się z Buckshota, 5ft oraz DJ’a Evil Dee. Pochodzą z Bucktown, a więc Brooklynu. ,,Enta Da Stage” jest debiutem formacji i prawdziwym wejściem smoka na scenę rapową, ponieważ ekipa żadnym innym swoim albumem wydanym później nawet nie zbliżyła się do poziomu pierwszego krążka. Jeżeli chodzi o wartość artystyczną ,,Enta Da Stage”, moim zdaniem, niewiele odbiega od takich płyt jak ,,Illmatic”, ,,Ready To Die” czy ,,The Infamous”, a często jest niesłusznie pomijana.

Black Moon trochę przypomina A Tribe Called Quest pod tym względem, że rola Buckshota oraz Q-Tipa w tych obydwu ekipach jako MC jest znacząca, natomiast 5ft oraz Phife Dawg są w zasadzie tłem. Na ,,Enta Da Stage” 5ft udziela się zaledwie w trzech numerach, z czego jeden jest jego solowym popisem. Lirycznie krążek oscyluje wokół ulicznych tematów. Raperzy nie przebierają w słowach i nikt nie znajdzie tutaj poruszających wątków. Dominują bezkompromisowe, brutalne, ostre, brawurowe, emanujące pewnością siebie linijki. Wejście w ,,Ack Like U Want It” (który uważam za najlepszy trak z albumu, gdzie Buckshot i 5ft idealnie się uzupełniają i jak go słucham to trochę żałuje, że 5ft nie pojawił się na większej ilości kawałków) idealnie to pokazuje:

Boo-Ya-Kaa, check my foul and my style
never on the Isle, bucked shots as a juvenile

a little freestyle fanatic, I shot the rap addict

with an automatic, now I got static

see back in the days, I was a stone cold hood

now I'm a paid hood, still up to no good


Nie można jednak powiedzieć, że twarde i mocne linijki są najjaśniejszym punktem tego materiału, ponieważ drugie 50 procent świetności płyty stanowi brzmienie. Nim zajęli się Beatminerz i był to nich sceniczny debiut jako producenci. Jak nie trudno się domyślić, wypadli genialnie. Są trzy przymiotniki, które dla mnie najlepiej określają muzykę na ,,Enta Da Stage” – brudna, stonowana, piwniczna. Linie basowe i bębny nadają niesamowity klimat. Nie ma tutaj słabego ani nawet średniego podkładu, ponieważ każdy stanowi ważny element, bez którego układanka nie byłaby tak stabilna jaka jest w rzeczywistej formie.

Black Moon wydali niewątpliwie ponadczasowy album, który dziś brzmi tak samo genialnie jak rok temu, 10 lat temu, w roku wydania i będzie tak brzmiał za rok, za 10 lat czy za 100 lat. Takie płyty nazywa się KLASYKAMI.

POBIERZ

Hasło: peingodofamegakure

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

io io io wyborna recenzja :)

gawi pisze...

może recenzja jakiejś nowości ? np. J.Cole'a, albo Icebird (rjd2 & aaron livingstone) - the abandoned lullaby , to trochę inne klimaty niż hiphop, ale powinno Ci się spodobać jak lubisz experymenty

Pein pisze...

Raczej J. Cole'a nie wrzucę, bo skupiam się raczej na trochę mniej znanych rzeczach. ,,The Abandoned" możliwe, że obczaję, ale nie wiem, czy wrzucę. Zobaczy się.

PRYMITYF pisze...

KLASYK!