piątek, 30 lipca 2010

Supastition - 7 Years of Bad Luck (2002)

1)Intro
2)Live Like Dat
3)Celebration Of Life
4)Da Waiting Period
5)Body Language
6)Best Of Life
7)That's Muzik
8)Crown Me!!!
9)Mixed Emotionz
10)The Trademark
11)Fallen Star
12)Hip Hop vs. Life
13)2nd Name feat. Nobodies
14)Dreamland


Jest 30 lipca 2010 roku, a ja jakiś czas temu napisałem w komentarzach, że spróbuję zrobić cykl dłuższych recenzji wszystkich płyt, które umieściłem w swojej prywatnej najlepszej setce. W sumie zadanie na pewno nie jest łatwe, bo napisanie obszerniejszego sprawozdania z jakiegokolwiek albumu zajmuje mi do kilku godzin. Czy to dużo, czy mało oceni ten, który sam podejmuje się takich przedsięwzięć, bo może niektórzy są w stanie w godzinę naskrobać świetną recenzję, ale mi napisanie (niekoniecznie świetnej) zajmuje z reguły więcej. Nawet 13 lipca podjąłem się rozpoczęcia pisania na temat debiutu MF Dooma, a więc ,,Operation Doomsday”, ale jakoś nie doszedłem nawet do początku fazy opisywaniu zawartości lirycznej krążka, ale dokończę to wierzę, tak jak Tede wierzył, że nagra coś z Pezetem i mu się udało.

W każdym razie należy wrócić do rzeczywistości, a ona przedstawia się następująco. Na tapetę biorę debiut Supastitiona, a więc artysty, którym ostatnio się ostro jaram, o którego karierze szerzej pisałem w trzeciej części (powiedzmy sobie) artykułu na temat alternatywnego rapu na Dirty South. Często jest tak, że jak człowiek chce sprawdzić i poznać jak najwięcej artystów w krótkim czasie, to nie poświęca im wystarczająco dużo uwagi, nie wyciągając z ich muzyki tego, co najlepsze i to wychodzi po latach na jaw. Tak również było w przypadku Supastitiona. Raper reprezentuje Greenville w Północnej Karolinie i przyszło mu czekać aż 7, jak sam określa pechowych (zresztą nie ma się czemu dziwić), lat na wydanie pierwszego oficjalnego long playa. Czyli to w zasadzie 2 razy więcej niż w przypadku Arrested Development. Tytuł naturalnie odnosi się do omawianego nieszczęsnego okresu oczekiwania.

Przechodząc do konkretów na temat zawartości ,,7 Years of Bad Luck” na sam początek trochę na temat tekstów. Od razu mogę zdradzić na wstępnie, że artysta lirycznie nie jest kaleką jak Gucci Mane czy Mike Jones. Zacznę od numeru, który chyba najbardziej zapadł mi w pamięć, a więc ,,Mixed Emotionz”. Gospodarz płyty opisuje swoją relację z matką swojego dziecka. Uderzającym jest fakt, że Supastition został ojcem, mając jedynie 15 lat, a jego partnerka miała 18. Niecodzienna sytuacja. W każdym razie raper nie wypowiada się pochlebnie na temat matki swojej córki, a wręcz ją bezpośrednio gardzi. Nazywa ją między linijkami pospolitym kurwiskiem, rymując, że ma szóstkę dzieci z czworgiem różnych mężczyzn. Zapewnie także, że jest dobrym ojcem, ale otwarcie przyznaje, że jego pierwsza myśl po tym jak się dowiedział, że ona jest w ciąży była aborcja. Nie ma się w sumie czemu dziwić. Chyba każdy by tak pomyślał na początku.

all the kids you had after mine i never mistreat them
I still talk to ‘em, play with ‘em, sometimes even beat ‘em
now my daughter has a living freedom and a lot of potential
if it wasn’t for my mother you would never get mentioned
and now I would not even start about how much you disgust me
cuz now you got no rights, no kids and no custody
maybe you should focus more on trying see your babies’ faces
instead of making amateur jokes about my lady’s races

Świetnie do kawałka pasuje tekst, który jest refrenem, bo jest po prostu całą prawdą, chociaż pewnie niektórzy by się do niego nie dostosowali, ale to tylko ludzie bez serca. Kolejnym trackiem, o którym powiem trochę więcej jest ,,Celebration of Life”. Jest to konceptowa nuta, w której mamy motyw snu. Jako ciekawostkę dodam, że owy motyw znalazł się także w ,,Bullshit” Jeru The Damaja oraz ,,U Mean I’m Not” Black Sheep .Te kawałki można uznać za krytykę gangsta-rapu, natomiast track Supastitiona nie ma z tym nic wspólnego. W ,,Celebration of Life” raper zdaje relację z swojego niesamowitego snu. Artysta znalazł się w miejscu, którego nie znał i na początku spotkał Biggiego. Im dłużej przebywał w tym miejscu spotkał m.in. Boba Marleya, Big L’a, Freaky Tah, Tupaka i jeszcze kilku zmarłych muzyków głównie z rapu. Okazało się, że jest w niebie dla zmarłych artystów. Moim zdaniem numer miał za zadanie przekazać, że muzyka jest wieczna i mimo że każdy twórca kiedyś zejdzie z tego świata, to jego dorobku artystycznego nikt mu nie zabierze. W każdym razie bardzo pomysłowa i oryginalna historia została zaserwowana przez reprezentanta Greenville.

one day i fell into a deep sleep
and woke up in an unfamiliar place
staring right beside a brother with a know familiar face
I thought he passed away but he said ,you can call me Mr. Wallace’
from the way he dressed I can tell he was in the Dallas


Warto także zwrócić uwagę na track ,,Da Wainting Period”, którego tytuł odnosi się do czasu podczas którego Supastition czekał na satysfakcjonujący kontrakt z wytwórnią. Raper wyraża swoją wściekłość i rozczarowanie. Ubolewa nad przemysłem, bo czuje (w zasadzie czuł, bo to odnosi się do przeszłości) się ignorowany i traktowany jak powietrze. Zaznacza, że wysłał nawet 20 dem, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Ironizuje, że A&R palą jana i wyrzucają jego demówki do kosza. Mówi także, że nie może się doczekać, kiedy zadzwoni do niego Russel Simons i powie, że nagra album z DJ Premierem. Wszystko oczywiście z dużą nutką ironii. Wspomina też, że został wykiwany na dwa kontrakty w życiu. Kawałek bardzo wiele odsłaniam słuchaczom, którzy w zasadzie tak naprawdę nie mają zielonego pojęcia na temat rzeczywistości (często okrutnej) tego biznesu. Pokazuje to, jak w niektórych przypadkach na serio jest się ciężko nie tyle co wybić, ale chociaż wydać płytę. Refren jest idealną puentą:

but is that too much to ask?
I wanna be the man who touch the cash
I sent my tape off and two months have passed
and I ain’t heard a word from y’all fronting ass
you laugh


Omawiany powyżej numer miał charakter osobisty. Także podobnym do niego pod tym względem jest ,,Hip Hop vs Life”. Sam tytuł jest, moim zdaniem, bardzo ciekawy i skądinąd przynosi mi na myśl dwie polskie nuty. Jakie? To pozostanie Enigmą jak płyta Keith Murray’a, ale nie trudno się chyba domyśleć. W każdym razie track bohatera recenzji przedstawia problemy, z którymi musi się on zetknąć, będąc tym kim jest, a więc raperem. Podkreśla, iż nie jest łatwo pogodzić życie prywatne i w pełni się w nim realizować z życiem rapowym. Rapuje, że znajomi mówią mu, iż marnuje swój czas na nagrywanie rapu. Często wkurza go fakt, iż musi wyjeżdżać z dala od swojej córki, aby grać koncerty itd. Druga zwrotka ma charakter retrospekcyjny, w którym są opisane przeszłe wydarzenia z życia artysty i pokazane, co się zmieniło.

trying make my daughter see that i can’t be there everyday
and understand is kinda hard when a daddy’s four hours away
to top it all, nine out of ten people say I’m real dope
but in actuality I’m still broke


Jednak w ostatecznym rozrachunku Supastition wyraźnie manifestuje, że IT’S HIP HOP FOREVER AND EVER AND EVER. Kolejną interesującą pozycją na ,,7 Years of Bad Luck” jest ,,Dreamland”. Jest to nuta, którą można określić za pomocą powiedzenia ,,co by było, gdyby…”. Przechodząc do konkretów artysta wymienia listę rzeczy, które by zrobił, jakby miał milion dolarów. Wśród nich mówi m.in., że wykupiłby radiostacje i puszczał takie kawałki, jakie on lubi, sprawiłby, by dokładnie zbadano samochód, w którym został zabity jego przyjaciel, dał każdemu bezdomnemu tysiąc dolarów i jeszcze kilka altruistycznych czynów. Jednak w ostatniej zwrotce rapuje, że tak naprawdę nie chce tego miliona dolarów i sporo osób wisi mu pieniądze, a wśród nich m.in. członkowie rodziny, którzy nie wierzyli, że osiągnie sukces.

if you had a million dollars dog what would you do?
well, from start I wouldn’t be siting here talking to you
I’d buy you a black BMW with a turntable build in
a house in Caroline that got more rooms than Hilton


To oczywiście nie jest koniec tematów, które są poruszone na krążku. Nie będę już pisał nic o żadnym kawałku czy nawet wspominał gruntownie, czego można jeszcze oczekiwać na płycie pod względem tekstowym. Podsumuje tylko, że lirycznie zawartość albumu jest na najwyższym poziomie. Supastition imponuje mi pomysłami, konceptami, trafnością tekstów i bardzo dobrymi rymami. Chłop po prostu jest pod tym względem utalentowany, ale żeby dzieło zostało w pełni docenione potrzebna jest także co najmniej dobra warstwa muzyczna. W tym przypadku nie powiem, że materiał kuleje, bo ja ogólnie, a szczególnie, jak są świetne teksty, nie jestem rygorystyczny, co do brzmienia. W każdym razie, jak krytyka odnośnie prezentowanego wydawnictwa była, to ona dotyczyła jedynie bitów.

Produkcją zajęło się kilka osób, a wśród nich m.in. Sarcastic oraz Freshchest Prose, którzy zrobili najwięcej, bo po cztery bity. Muzycznie ,,7 Years Of Bad Luck” jest utrzymane w spokojnej, minimalistycznej, momentami lekko brudnawej, stonowanej atmosferze, a także znajduje się druga strona brzmienia – szybsze i żywsze. Do tej pierwszej grupy można śmiało zaliczyć takie podkłady jak ,,Dreamland” – niby prosty podkład, w którym jest perkusja, pianino i jeszcze jeden dźwięk, ale naprawdę dobry czy ,,Mixed Emotianz” – tylko z perkusją, ale trochę żywszą niż w przypadku poprzednika i pianinem. Natomiast żywsze tempo jest chociażby w ,,Crown Me!!!” czy ,,The Trademark”, gdzie głównie perkusja wytycza szybkość. Jednak tak generalnie to rzekłbym, że album jest bardziej produkcyjnie stonowany, aniżeli żywy. W każdym razie nie umiem i nie lubię mówić o warstwie muzycznej. Tak wracając do tej jej krytyki, to faktycznie niektóre podkłady mogłyby być o wiele lepiej dopracowane bo można odnieść wrażenie, że w pewnym sensie zajeżdżają amatorką. Tutaj za przykład podam ,,Live Like Dat”. Jednak dla mnie bity są po prostu w porządku i nie traktuje ich jako minus, mimo że odstają znacznie od liryki.

Zostało jeszcze do przedstawienia flow rapera. Co pierwsze rzuca się w uszy, to zacięcie i takie cwaniactwo w nawijce. Supastition jedzie bardzo często bardzo zadziornie i jadowicie. Idealnie to widać w ,,Body Language”. Generalnie ma tendencja do dość szybkiego rapowania na wolnych podkładów i wychodzi mu to naprawdę fajnie. W ,,Best Of Life” większość artystów na pewno zarapowałaby wolniej, bo tempo bitu nie jest porywające, ale gospodarz albumu płynie szybko. Jednakże to wszystko, co powiedziałem nie znaczy to, że nie jest w stanie zmienić swojego flow czy też włożyć (nawet w tą szybką nawijkę) poważnej dawki uczuć. Chyba najlepiej to widać w najbardziej uczuciowym kawałku na krążku, a więc ,,Mixed Emotionz”. Ogólnie sądzę, że pod względem flow raper wypada dobrze. Przede wszystkim ma swój własny styl. Jednak należy pamiętać, że to jedyny album, na którym rapuje w taki sposób. Na kolejnych wydawnictwach następuje wyraźna zmiana. Czy na lepsze? Nie wiem, ale bez wątpienia pokazuje jego wszechstronność.

To dobrnąłem do końca recenzji. Pisało mi się fajnie i miło, chociaż dzisiaj mnie strasznie bolą plecy, ale grałem w nogę, a ja praktycznie w ogóle nie ruszam się z domu i stąd ten ból. Próbując zabrać to wszystko do kupy, powiem, że zaprezentowany materiał jest kapitalną porcją rapu. Szczególnie słuchacze, którzy cenią sobie ciekawe patenty na kawałki oraz mądre i osobiste teksty powinni być zadowoleni. Muzycznie może denerwować ten minimalizm, ale dla mnie on tworzy kapitalny klimat wydawnictwo i nie wyobrażam sobie, aby mogło go zabraknąć. Gospodarz płyty mimo szybkiego pływania po bitach nie jest trudny w zrozumieniu (przynajmniej dla mnie) i zachowuje wyraźną dykcje. No I skoro słuchacze Południa są rozczarowani poziomem najnowszej płyty Buna B, niech włączą sobie ,,7 Years of Bad Luck”, bo oni w przeciwieństwie do takich słuchaczy jak ja (ograniczonych truskuli, którzy z Dirty South znają tylko Flo-Ride i Lil Jona) są otwarci na inną muzykę. A, zapomniałem – przecież oni na bank już Supastitiona słuchali dawno temu i przebrnęli w życiu przez etap syfiastego truskulu. Mój błąd.


czwartek, 29 lipca 2010

3 runda eliminacji Ligi Mistrzów i trochę więcej

Runda wstępna rozgrywek najsilniejszej ligi świata trwa w zasadzie już od początku lipca, ale nie było sensu pisać o meczach eliminacyjnych, gdyż nie grały w zasadzie żadne uznane marki. W pierwszej rundzie grały 4 zespoły z takich krajów m.in. jak San Marino czy Andora, więc szkoda było o tym cokolwiek napominać. 27 i 28 lipca miały miejsce pierwsze mecze trzeciej rundy eliminacji Champions Leauge, gdzie grały już ekipy, które wzbudzają zainteresowanie. Nie zabrakło także przedstawiciela naszego kraju – Lecha Poznań. Mistrzowie Polski rozpoczynali od drugiej rundy, w której mierzyli się z Interem Baku. W Azerbejdżanie po niełatwym spotkaniu Lech wygrał 1:0, natomiast w Poznaniu oglądaliśmy prawdziwy horror. Mistrz Azerbejdżanu zwyciężył w regulaminowym czasie 1:0, dogrywka nie przyniosła rozstrzygnięcia i doszło do serii rzutów karnych, w których musieli strzelać nawet bramkarze. Bohaterem okazał się golkiper gospodarzy Kotorowski, który nie tylko strzelił swoją kolejkę, ale jeszcze obronił decydujący o awansie Polaków strzał.

W każdym razie w trzeciej rundzie eliminacyjnej Lech trafił na Spartę Praga, a pierwsze spotkania miało miejsce w Czechach. Prawdę mówiąc mało kto dawał Poznaniakom szansę, mając na uwadze styl, który pokazali w pojedynku rewanżowym z Interem Baku, ale piłka nożna to piłka nożna. Co prawda Sparta wygrała 1:0, ale mistrzowie Polski zagrali naprawdę dobre spotkanie i można by rzec, że do tej mniej więcej 65 minuty byli po prostu lepszym zespołem. Gol stracony po stałym fragmencie gry nie przekreśla szans naszych, bo w Poznaniu wszystko się może zdarzyć, a taki rezultat jest do odrobienia. Należy jednak uważać na kontry, w których Czesi czują się bardzo dobrze. Z innych wtorkowych wydarzeń można zaznaczyć, że Dynamo Kijów i Anderlecht Bruksela wygrali swoje mecze kolejno 3:0 u siebie oraz 3:1 na wyjeździe, co w zasadzie daje im prawie pewny awans dalej. Wszystkie wyniki wtorkowe:

Omonia Nikozja 1:1 Red Bull Salzburg
Dynamo Kijów 3:0 Gent
Litex Lovech 1:1 Zilina
Unirea Urziceni 0:0 Zenit Petersburg
Sparta Praga 1:0 Lech Poznań
TNS (Walia) 1:3 Anderlecht Bruksela


28 lipca, a więc w środę zostało rozegranych 9 pojedynków. W zasadzie pewnymi awansu są drużyny Partizana Belgrad i Bragi, które w stosunku 3:0 pokonały przed własną publicznością odpowiednio HJK Helsinki oraz Celtic Glasgow. Zawiodła mnie postawa Szkotów, bo sądziłem, że będzie to bardzo wyrównany dwumecz, ale jak widać chyba nie. Chociaż należy pamiętać, jak przed kilku lat zostali zdewastowali 0:5 przez Ziline, aby w rewanżu wygrać aż 4:0, co oczywiście im nic nie dało, ale byli blisko wyrównania stanu dwumeczu. Dlatego You Never Know jak Immortal Technique. Jednak prawdziwą sensacją jest dla mnie wynik rywalizacji Ajax – PAOK Saloniki. Holendrzy przecież grali bardzo dobrze w sparingach, mają w składzie Suareza, który nawet zdobył gola, ale i tak nie wystarczyło, aby w Amsterdamie ograć Greków. Skończyło się na 1:1. Ajax jest na dobrej drodze, aby powtórzyć ,,osiągnięcie” z sezonu 2006/2007 i 2007/2008 i odpaść w eliminacjach z rywalem o klasę słabszym. Wszystkie wyniki środowe:

Aktobe (Kazachstan) 1:0 Hapoel Tel-Awiw
Sheriff Tiraspol 1:1 Dynamo Zagrzeb
Debrecen 0:2 Basel
AIK Solna 0:1 Rosenborg
Partizan Belgrad 3:0 HJK Helsinki
Bate Borysów 0:0 FC Kopenhaga (pogromca Ajaxu z 2006/2007)
Ajax 1:1 PAOK Saloniki
Young Boys 2:2 Fenerbache
Braga 3:0 Celtic


29 lipca, a więc dzisiaj grała trzecia runda eliminacji Ligi Europy. 3 polskie ekipy brały udział. Ruch Chorzów uległ po niezbyt dobrym meczu na własnym boisku 1:3 z Austrią Wiedeń i raczej żegna się z europejskimi pucharami. Wisła Kraków poległa na Suchych Stawach 0:1 z czymś, co się nazywa Qarabag Agdam i pochodzi z Azerbejdżanu. Naprawdę wstyd, a Łysy mi dzisiaj mówił, że zagrałby na Azerów… Gospodarze grali po prostu słabo, nie potrafili stworzyć wielu dogodnych sytuacji i na dodatek mistrz rzutów karnych Żurawski nie wykorzystał w ostatniej minucie jedenastki. Goście, gdyby szczególnie pewien siwy 60-latek na lewym skrzydle był bardziej skuteczny, mogliby bez problemu zwyciężyć wyżej. W Azerbejdżanie będzie niesamowicie ciężko i dalszy udział graczy Kasperczyka w Lidze Europy stoi pod wielkim znakiem zapytania. Ja na dodatek przegrałem już cały hajs, który dorobiłem się, stawiając od początku lipca dzięki Wiśle i w sumie już sobie chyba daje spokój z bukmacherką, a przynajmniej na jakiś czas. Z polskich ekip jeszcze grała Jagielonia, ale nie dała rady Arisowi Saloniku, ulegając 1:2 w Białymstoku. Całkiem możliwe, ze wszystkie zespoły z naszego kraju zakończą swoją przygodę w Europie.

środa, 28 lipca 2010

10 ulubionych gangsta-raperów

Wbrew moim pewnych pozornym docinkom w notkach w stronę raperów nietruskulowych (dzieląc rap na truskul i gangsta, chociaż dla mnie to zdecydowanie zbyt wąski podział, bo ta muzyka jest zbyt różnorodna, aby pakować ją do dwóch worków, które owej różnorodności nie odzwierciedlają w żadnym stopniu), znajdą się artyści klasyfikowani jako gangsta-raperzy, których lubię, cenię i uważam, że są lepsi od niejednego rapera tworzącego w przeciwnym stylu. Jako, że ostatnio W.E.N.A. jak ten raper u mnie w pisaniu nie jest obca, postanowiłem zrobić zestawienie. Przedstawię swoją ulubioną dziesiątkę gangsta-raperów, w której przeważać będzie Zachodnie Wybrzeże. Doszedłem do wniosku, że nie umieszczę wielu graczy z East z tego względu, że np. taki Nas czy Jay-Z, w których muzyce oczywiście można bez problemu znaleźć treści uliczne, jeżeli chodzi o porównanie do takiego AP.9 pod względem (nazwijmy to) gangsteryzmu, wypadają blado. Lista nie będzie miała określonej kolejności, bo to byłoby zbyt problematyczne.

Sir Dyno

Kto mnie zna, to wiedział, że obecność Latynosa była pewniakiem. Sir Dyno to jeden z pewnej grupy raperów, których poznałem dzięki Apokalipsowi. Oczarował mnie swoją muzyką od razu kiedy tylko przesłuchałem materiał pochodzący z 2003 roku ,,Engrave These Words On My Stone”. Jednak artysta karierę rozpoczynał dużo wcześniej, bo już w 1988 roku, jako członek Darkroom Familii. Jest to niezaprzeczalna legenda niezależnej sceny Bay Area i król latynoskiego rapu z tamtych stron, a dla mnie osobiście najlepszy Latynos, jaki kiedykolwiek dotknął mikrofonu. Uczestniczył w nieskończonej liczbie projektów, wliczając w to wspomnianą Darkroom Familię czy też G.U.N. Miałem okazje słyszeć chyba każde możliwe solowe wydawnictwo od Dyno, a było ich 7. Oczarowała mnie w muzyce rapera przede wszystkim niesamowita warstwa liryczna. Nie pod względem technicznym, ale pod względem przekazu. Jak to kiedyś ktoś powiedział – Sir Dyno jest nauczycielem, który nagrywa dla nas życie. To prawda. Takie kawałki jak chociażby ,,Sit Down And Listen”, ,,Time’s Are Changing” czy ,,Have You Ever Sell Dope?” są niesamowite. Niski głos, dobre flow, latynowska dykcja, genialne teksty i dobre bity, bo artysta również jest producentem – to najlepiej go charakteryzuje. W tym roku ma wyjść z więzienia, ale jak mówił Crooked w wywiadzie, nie zamierza powracać do rapu, bo chce poświęcić się żonie i dzieciom.

South Park Mexican

Z kalifornijskiego miasta Tracy, z którego pochodzi Sir Dyno, przenosimy się do Teksasu, a konkretnie Houston, które reprezentuje SPM. Również jest Latynosem i nawet w początkowych tygodniach mojej blogowej kariery napisałem o nim szerszy artykuł. W grze na poważnie jest od 1995, kiedy to z bratem założyli Dope House Records. Nagrywał płyty, wszystko szło dobrze, ale koszmar zaczął się w 2001 roku, kiedy został oskarżony o molestowanie seksualne, i w zasadzie trwa nadal, gdyż South Park Mexican obecnie odsiaduje 45 lat pozbawienia wolności. Sam przebieg tej sprawy jest co najmniej kontrowersyjny i wg wielu siedzi za niewinność. Zostawiając kwestie dotyczące jego osoby, przejdę do spraw ściśle związanych rapem. Latynos to moje odkrycie. Doszło do niego przez przypadek, bo kilka lat temu mój jeden ziomek miał w opisie link do numeru Dogg Pound ,,Real Gangstaz” i ja wpisałem sobie w youtube’a frazę ,,real gangstaz” i wyskoczył mi kawałek South Park Mexicana ,,Real Gangsta” pochodzący z jego najlepszej płyty ,,When Devils Strike” nagranej już zza krat. Zafascynował mnie track, ściągnąłem całą płytę, a potem już wszystkie solowe dokonania artysty, którymi się jarałem. Poza typowymi gangsterskimi tematami, można w jego muzyce znaleźć naprawdę mądre i poruszające wątki. ,,Filthy Rich”, ,,The System”, ,,In My Hood” to kropla w oceanie. Samych umiejętności czysto rapowych nie ma wybitnych (chociaż są momenty, w których nie stroni od podwójnych), ale tutaj przecież nie o nie chodzi.

C.O.S.

Nadal obracamy się w towarzystwie Latynosów, ale po raz kolejny zmieniamy kierunek i powracam na West Side, które, jak nawija C.O.S., jest zdecydowanie najlepszym Wybrzeżem pod względem rapu z całym szacunkiem dla Wschodu. C.O.S. czyli Criminal Of Sac reprezentuje Sacramento. Kolejny artysta, z którym zaznajomił mnie Apokalips w czasach, kiedy jeszcze nie byłem nawet pełnoletni, którego niesamowicie cenię, lubię i cały czas się nim jaram. Zadebiutował w 2002 roku podwójnym albumem ,,Siccmade Rituals”, który wielu uważa za jednych z najlepszych w XXI wieku, a nawet w historii. Nie sądzę, że to przesadzona opinia, jednakże nie do końca się zgadzam, ale o tym później. C.O.S. to jeden z najbardziej charakterystycznych gangsta-raperów, którego muzyka potrafi naprawdę poruszyć. Jego kawałki pełne są smutnych, przygnębiających opowieści, które bardzo często oparte są po prostu na jego przykrych doświadczeniach życiowych. Bardzo dobry flow, chociaż ostatnio słuchając jego debiutu w samochodzie, jadąc do Łodzi, miałem wrażenie, że mija się z bitami momentami, ale nadrabia głosem i charyzmą. W każdym razie może to mylne odczucie, ale i tak jego nawijka i głos są niesamowicie oryginalne. Potrafi włożyć w nią tyle uczuć, że mam nierzadko ciarki na plecach, jak sobie go słucham. Nie każdy jest w stanie rapować w taki sposób. Drugie jego oficjalne solo czyli ,,The Whole Truth” wyszło w 2007 roku i dla mnie to jest wybitniejsza płyta niż pierwszy album. Jestem w zasadzie sam w tym przekonaniu, ale Tak To Widzę jak Fu. Czekam na ,,Novel By Me”, której premiera jest zapowiedziana na początek października.

Notorious B.I.G.

Teraz znowu lecimy gdzie indziej. Oczywiście Nowy Jork, którego królem był, jest i na zawsze będzie Biggie. Po pierwsze mam niesamowity sentyment do tego rapera, bo był jednym z pierwszych, którymi się zainteresowałem, jeżeli chodzi o amerykański rap. Oczywiście numerem jeden, jeżeli mówimy o obiekty moich zainteresowań był 2Pac, ale Notorious to w zasadzie nieodłączny element życia Shakura. Dużo czytałem o ich konflikcie i sam sobie analizowałem, ale to było kiedyś i już nigdy nie będzie tak jak wcześniej i nie chcę jak Tede. Notorious to moim zdaniem nie tylko najlepszy uliczny raper świata, ale i najlepszy w całej tej grze. Mam takie zdanie od powiedzmy 5 lat i nie ma możliwości, abym je zmienił. Wydał w zasadzie jedynie 2 albumy - ,,Ready To Die” oraz ,,Life After Death” (podwójny krążek, ale wszyscy to wiemy), ale każde z tych wydawnictw jest genialne pod względem poziomu artystycznego. Różne są opinie, co do tego, która z tych dwóch płyt jest lepsza. Ja uważam, że druga pozycja, gdyż flow Biggiego stało się jeszcze bardziej perfekcyjne, a rymy są co najmniej tak niesamowite jak na debiucie. W dorobku reprezentanta Brooklynu nie ma w zasadzie kawałków z głębszym przekazem (chociaż takie ,,Everyday Struggle”), ale co z tego? Notorious B.I.G. to Bóg pod każdym względem rapowego rzemiosła. Kapitalny storytelling, niesamowita dykcja, perfekcyjne flow, doskonałe rymy i klimat kawałków. No i wystarczy.

2Pac

Jak był Biggie, to obok niego (a w zasadzie pod nim) musi znaleźć się Tupak. Kiedyś powiedziałem, że to chyba najbardziej wszechstronny tematycznie raper świata i w sumie nadal się tego trzymam, ale pod tę wszechstronność można by podpiąć jeszcze kilku artystów. W każdym razie mam do Shakura przeogromny sentyment. No i jakby nie patrzeć to właśnie on, a nie Snoop Dogg czy Dr. Dre (którzy też byli jednymi z pierwszych, których słuchałem jeszcze w trzeciej gimnazjum), był głównym powodem, dla którego zakochałem się w rapie zza oceanu. Przeczytałem o nim miliony artykułów, udzielałem się kiedyś regularnie na tupakfanie (bardzo długie miesiące przed forami), przeczytałem 4 książki i tak to szło. Był dla mnie obok Notoriousa najlepszym raperem świata, ale miałem okres, w którym się nim po prostu przejadłem i zacząłem wraz z wkraczaniem w klasyki rapu (nie klasyki w sensie bardzo dobre płyty, bo jak patrzę, to ludzie nie potrafią zrozumieć definicji tego rzeczownika, myśląc, że jego synonimem jest ,,bardzo dobra płyta”, bo, kurwa, ktoś album Edana czy Erase E może uważać za bardzo dobry, ale jaki z niego klasyk?!) moje poglądy się zmieniały. Teraz na trzeźwo mogę powiedzieć, że 2Pac to naprawdę dobry raper, rozumiem, jak ktoś twierdzi, że najlepszy, ale też można wymienić sporo lepszych od niego artystów. W każdym razie Shakur miał niesamowitą barwę głosu, dla mnie wręcz idealną. Potrafił nagrać kawałek na praktycznie każdy temat. Lubię mnóstwo jego tracków i trochę by zajęło ich wymienianie. Dodam jeszcze, że temat mojej prezentacji maturalnej z polskiego brzmiał ,,Język piosenek XX i XXI wieku na podstawie twórczości Tupaka Shakura”. Wynik? 20/20 jak Dilated Peoples, ale nie szczycę się tym jak nie wiem czym, bo to nie powód do wielkiej dumy.

Spice 1

Zostajemy nadal na Zachodnim Wybrzeżu i na tapetę biorę zawodnika z Hayward. Kiedyś przesłuchałem sobie jego pierwsze 4 projekty i podobały mi się, ale w zasadzie nie jarałem się. Kilka miesięcy temu miałem ostrą zajawkę na gangsta-rap i postanowiłem, że sprawdzę wszystkie solówki od Spice 1’a. Było tego trochę, bo aż 12 pozycji, ale w żadnym wypadku nie żałuję, bo słuchało się naprawdę bardzo dobrze. Wiadomo, że niektóre z pozycji są słabsze, a niektóre lepsze, ale artysta nie ma w dyskografii krążka, który schodzi poniżej jakiegoś określonego poziomu. Powiem, że późniejsze płyty jakoś bardziej mi podeszły do gustu niż wcześniejsze dokonania. To tylko bardzo dobrze świadczy o artyście, który w przeciągu swojej bardzo długiej kariery, bo w grze jest od roku mojego urodzenia, trzyma poziom. Jedną z głównych zalet Spice’a jest jego flow oraz charyzmyna mikrofonie. Kiedy on rapuje, to brzmi to porywająco. Takie numery jak ,,Dear Haters” (swoją drogą bardzo ciekawy koncept), ,,Strap On The Side” czy ,,Killafornia” to kwintesencja tego, o czym mówię. Jego melodeklamacja jest żywiołowa, dynamiczna i elastyczna. Technika bardzo dobra, co doskonale widać w ,,Money Gone” – kapitalnie zabawił się flow. Do tekstów też nie mogę się przyczepić, bo rzuca często fajne wersy, a przede wszystkim jego linijki mają mocne uderzenie, bo ma czym je odpalać. W tym roku ma wyjść jego kolejne solo ,,Home Street Home”, ale premiera ciągle się dłuży i w zasadzie nie wiadomo, jak to będzie. Aha, no i zarąbiecie Spice1 pocisnął Soulja Boyowi 2 lata temu.

MC Eiht

Teraz jedziemy do Compton. Jednak to nie Eazy-E ani Dr. Dre, a właśnie Mr. Geah. Nie znalazł się po Spice 1 przez przypadek, bo panowie wydali wspólnie dwa albumy i porównywałem ich twórczość na blogu. Mówiąc o ich wspólnych materiałach to lekko, ale tylko lekko się zawiodłem na nich. Oczekiwałem mega rozpierdolu, a było po prostu nieźle. Jakoś kolaboracja z Lynchem lepiej graczowi z CPT wyszła. W każdym razie Eiht był jednym z moich ulubionych gangsta-raperów już 4 lata temu, kiedy to delektowałem się zdecydowanie jego najlepszą płytą ,,We Come Strapped” nagraną jako MC Eiht feat. Compton’s Most Wanted. Po prostu szczyt piękna ten materiał. Dopracowane, świetne brzmienie, bezpardonowe treści serwowane przez rapera, który, jak sam nawijał, podpisał z dzielnicą kontrakt na całe życie, za pomocą sztywnego flow. No i właśnie flow to znak charakterystyczny tego twórcy. Dla mnie jest ono niesamowite i przeszywające. Chociaż z czasem traciło ono na swej unikalnej sztywności, ale i tak dla mnie będzie najbardziej charakterystyczną cechą weterana z Zachodniego Wybrzeża. Reprezentant Compton przez prawie ponad 20 lat na scenie zostawił za sobą bardzo dużo materiału. 5 albumów w Compton’s Most Wanted, praktycznie 13 solówek, 2 płyty z Spice 1 oraz 1 z Brotha Lynch Hungiem. Miałem okazje słyszeć to wszystko i wolę solówki niż krążki Compton’s Most Wanted, jednakże nie twierdzę, że są słabe, gdyż tak nie jest. Opiewam solówki, ale raper miał też wpadki. Takie pozycje jak ,,Underground Hero” czy ,,Repsentin’” nie są zbyt dobre. W każdym razie MC Eiht to zasłużony i bardzo dobry gangsta-raper, którego lubię i się bardzo jaram.

C-Murder

Lista pomału się zapełnia i teraz przyszedł czas na C-Murdera. Temat dość na czasie, bo w zeszłym miesiącu wyszła jego kolejna płyta nagrana w więzieniu ,,Tommorow”. Mnie, jako w zasadzie fana, usatysfakcjonowała bardzo. Artysta oczywiście pochodzi z Dirty South i reprezentuje Nowy Orlean. Jestem bratem Master P. Nagrywa solowo od 1998 roku i do tej pory wypuścił 9 krążków, przy czym ,,The Tru Story: Continued” to wzbogacona o kilka nowych kawałków wersja ,,The Truest Shit I Ever Said” – moim zdaniem jego najlepszej płyty, na której można znaleźć wiele dobrych numerów, pierwszej, którą nagrał podczas pobytu w areszcie. ,,Mama How You Figure”, ,,Won’t Let Me Out” czy ,,Hustla’s Wife” to kilka przykładów. Generalnie C-Murder nie jest w sumie zbyt utalentowanym raperem pod względem czystych umiejętności, bo ani jego flow, ani teksty nie są porywające, ale ma w sobie inne cechy, które sprawiają, że bardzo lubię rap, jaki nagrywa. Przede wszystkim głos. Jest mroczny, a w połączeniu z minimalistycznym flow i tekstami tworzy ponury klimat. Jeżeli chodzi o jego prywatne życie to nie jest kolorowe. Sprawa za zabójstwo drugiego stopnia 16 latka popełnione w 2002 roku ciągnęła się przez wiele lat i przybierała różne obrót. Najpierw więzienie i kaucja, którą wpłacił Master, potem areszt domowy, którego warunki C-Murder złamał, a obecnie dożywocie bez możliwości warunkowego zwolnienia. Wielu utrzymuje, że Miller jest niewinny i tak dalej, ale o ile w przypadku South Park Mexicana można mieć wątpliwości to tutaj jest raczej sprawa jasna, chociaż może faktycznie prosecutors have massively violated corry miller’s right to a fair trial…

Brotha Lynch Hung

Były czasy, kiedy sądziłem, że powyższy artysta to zdecydowanie najlepszy raper na Zachodnim Wybrzeżu. Cóż, jest to nietuzinkowy twórca i na pewno ścisła czołówka i może nawet uznałbym go za najlepszego, ale musiałbym się sporo zastanowić, bo to nie łatwa sprawa. W każdym razie takiego dylematu na dzisiaj nie przewiduje. Lynch jest z Sacramento i to dzięki niemu C.O.S. jest tym, kim dzisiaj jest. Zadebiutował w 1993 roku epką ,,24 Deep”, na której przedstawił swoje brutalne oblicze oraz zamanifestował ateizm. W jego dyskografii wyróżniłby jednak następujące 3 płyty: ,,Season Of The Sickness” z 1995 roku, ,,Lynch by Inch” z 2003 i ,,Dinner and a Movie z 2010. Dlaczego? Pierwsza pozycja to klasyk Zachodniego Wybrzeża. Raper w pełni zaprezentował siebie jako bezwzględnego gangsta-rapera, wplątując w to treści kanibalistyczne, a więc przełamała konwenanse. Należy podkreślić fantastyczne flow (jedno z najlepszych w całym rapie wg. mnie) i bardzo dobrą produkcje, o którą zadbał sam Brotha Lynch Hung, jak się nie mylę. ,,Lynch by Inch” to pozycja, na której artysta po raz pierwszy pokazuje się z tej bardziej ludzkiej strony i opowiada trochę o swojej przeszłości. Natomiast ,,Dinner And A Movie” to bardzo dobry powrót po 7 latach na drogę solową. Raper jest na pewno niesamowicie oryginalny w swojej twórczości i wiadomo, że nie każdemu może ona przypaść do gustu, ale cenić go powinno się. Ja go cenię, a dowodem są liczne napisy w stylu ,,Brotha Lynch Hung is the best on West Side”, które wyryłem na ścianach w piwnicy na sylwestra 2006.

E-40

Ambasador Bay – to jedna z ksyw, które należą do Earla Stevensa i jedna z najlepszych z jakimi się spotkałem. E-40 to niezaprzeczalna legenda Bay Area i określenie go mianem ambasadora tego rejonu jest jak najbardziej trafne. Artysta ma bardzo dużo zasług, a w nich wymyślenie sporej ilości terminów slangowych czy bycie pionierem sprzedaży polegającej pojechaniu samochodem np. do parku, otworzeniu bagażnika, puszczeniu swojej muzyki bardzo głośno i sprzedawaniu płyt. Zadebiutował w 1991 roku epką ,,Mr. Flamboyant”, której nie miałem okazji słyszeć. Tak to do dnia dzisiejszego wydał 13 solówek (licząc ostatnie wydawnictwo, jako dwa osobne albumy), z których miałem okazje słyszeć zdecydowaną większość. Mam w ogóle sentyment do E-40, bo słuchałem go jeszcze w czasach, kiedy ściągałem tylko pojedyncze kawałki raperów, gdyż po prostu nie wiedziałem, jak ściągać płyty. Co cechuje gracza z Vallejo to przede wszystkim flow. Dla mnie to zdecydowanie najbardziej popierdolony flow w historii rapu i tyle w tym temacie. Teksty to głównie gangsterka łączona z pimpowaniem, reprezentowaniem wizerunku swojego itd. Jednak artysta jest w stanie poruszyć głębsze tematy, co doskonale widać w pełnym złości ,,To Whom It May Concern” czy refleksyjnym ,,Things Will Never Change”. Lubię go strasznie, ale jakoś do sprawdzenia ostatnich dokonań, mimo że nawet mi jeden ziomek polecał, mnie nie ciągnie.

______________________________________________

No to koniec i w zasadzie mógłbym na tym zakończyć, ale wspomnę o jednym. Nienawidzę sytuacji, w którym piszę sobie notkę i myślę, że już mam zaplanowane wszystko, kogo umieścić i tak dalej, a tu nagle okazuje się, że o kimś zapomniałem. Tak było podczas robienia tego rankingu. Wypisałem sobie ksywy artystów, których brałem pod uwagę i wyszło mi idealnie 10, ale jednak zapomniałem o E-40, który niestety wywalił z listy Big L’a. Bardzo lubię obydwu i w zasadzie chyba kosztem Lyncha powinien się Harlem’s Finest tutaj znaleźć, ale tak nie jest. To dlatego, że bardziej chciałem się skupić na Zachodnim Wybrzeżu niż na Wschodnim, jak już zaznaczyłem na początku, ale wiadomo, że Big L’a można z czystym sumieniem nazwać gangsta-rapem, ale jakoś określenie uliczny raper bardziej mi tu pasuje. W każdym razie lista wygląda, jak wygląda i nie mam zamiaru dokonywać zmian.

wtorek, 27 lipca 2010

Arrested Development - Strong

To pierwszy raz, kiedy opisuję płytę nie bezpośrednio po jej pierwszym sprawdzeniu. Materiału słuchałem mniej więcej na początku miesiąca, ale byłem wtedy zbyt pochłonięty innymi sprawami związanymi z blogiem, aby poświęcić trochę czasu na niego. Arrested Development to pionierska ekipa na Południu, jeżeli chodzi o alternatywny (nie użyję słowa ambitny, bo przecież fani gangsta-rapu by się popłakali z wkurzenia) rap i na pewno najważniejszy (niekoniecznie najlepszy) zespół tworzący w tym nurcie na trzecim rapowym wybrzeżu Ameryki. ,,Strong” to szósty oficjalny krążek w dorobku chłopaków, chociaż patrząc na wiek Baba Oje należałoby się poważnie zastanowić, czy wyraz ,,chłopaków” tutaj pasuje. W każdym razie przechodzę do konkretów.

Tematycznie jest to wielowątkowy album i znajduje się tam m.in. numer dedykowany zawistnym ludziom, którzy myślą, że są najważniejsi i wszechwiedzący, a tak naprawdę jest na odwrót - ,,Haters”, track mówiący o nieustannym mijaniu czasu i zmianach, w którym życie pokazane jest jako szlak, którym podążają ludzie cały czas, ale nie mają pojęcia, gdzie dotrą - ,,The World Is Changing”, kawałek z społeczno-politycznym przekazem ,,Let Your Voice Be Heard”, pozycja typowo miłosna poświęcona wymienianiu zalet i opiewaniu dziewczyny - ,,So Authentic” czy (uwaga!) nuta, która zachęca do dbania o środowisko i przedstawia jego dobre strony - ,,Greener”. Niesamowicie zaskoczył mnie ten że fakt istnienia takowego numeru, ale jest to pozytywne zaskoczenie. Chociaż wiadomo, że tak naprawdę to są metafizyczne bzdury dla ograniczonych truskuli i lepiej iść zabijać płody oraz palić blunty zawinięte w kartki Biblii z Eshamem. Kilka linijek:

good morning, i’m raising, call me Kanye East
I’m flying at a point I was a dying breed

baby, you’re my lady, I was crazy last weekend
you can Beyonce me and say ,to the left’
or Ciara me and tell me to do the two steps
or Rihanna me and be my umbrella
I’m not a gangsta yet, I’m a good fella


Produkcyjnie jest naprawdę bardzo dobrze i przede wszystkim ciekawie aranżacyjnie. Na płycie dominują głównie żywe instrumenty, co jest przynajmniej dla mnie niesamowitym plusem tego materiału. Tempo podkładów jest różne. Bit z mocniejszym i agresywniejszym uderzeniem jest w ,,Haters”, a taki łagodniejszy i przyjemniejszy w brzmieniu ,,Greener”. No i można by tak jeszcze powymieniać. Co do płynięcia po podkładach to nie mam się do czego przyczepić. Jest poprawnie, wyraźnie i raczej nikt nie powinien narzekać. Jednak to nie wszystko, bo są również nuty, w których brak jest klasycznej melodeklamacji, a zastępuje ją śpiewanie np. ,,The World Is Changing” czy fantastyczny ,,We Rad We Doin' It” i mi się tego przyjemnie słucha. Generalnie śpiew jest obecny na płycie i nie każdemu to może przypasować, ale znając styl Arrested Development nie należy być wielce zdziwionym.

Kończąc to wszystko pomału, powiem tylko, że to przyjemna płyta. Grupa zaprezentowała się z dobrej strony zarówno pod względem muzycznym jak i tekstowym. Jestem pewny, że ludzie, którzy ich lubią, będą prawie w pełni ukontentowani po odsłuchaniu. Dlaczego napisałem, że prawie w pełni? Ano dlatego, że w numerze ,,Granola Girl” jest autotune, a autotune i Arrested Development to jak King Gordy i dobry rap. Chociaż, jak słucham tego po raz kolejny, to ten autotune mi aż tak bardzo nie przeszkadza, ale nadal traktuje go jako plamę. Jednak nie ma co być niesamowicie ostrym, gdyż sam fakt, że chłopaki (no dobra… i dziewczyny) po w zasadzie dwóch dekadach istnienia na scenie są w stanie nagrać album takiej klasy zasługuje na uznanie.

8/10


PS: Babeczka z refrenu nie wygląda zbyt okazale, ale śpiewa bardzo ładnie i to najważniejsze :)

poniedziałek, 26 lipca 2010

Dirty South, ale trochę z innej strony. Część trzecia.

ArtOfficial

Jest to kolektyw, który pochodzi z Florydy, a konkretnie Miami. W skład ekipy wchodzą dostarczyciele brzmienia Danny Perez – klawisze, Manny Patino – perkusja, Ralf Valencia – gitara basowa i Keith Cooper – saksofon oraz raperzy Newsense i Logics. Już po tych informacjach można dojść do wniosku, że muzyka serwowana przez artystów może być bardzo ciekawą wypadkową żywego brzmienia i ambitnych tekstów. Trzeba zaznaczyć, że ArtOfficial powstało przez zespolenie się dwóch wcześniej istniejących zespołów – rapowego oraz jazzowego. Chłopaki, którzy są białoskórni, mniej więcej od 2007 roku sporo koncertowali u boku takich tuz rapu jak KRS One, Buckshot, Wu-Tang Clan czy Nas. Tak właśnie rok przyniósł wydanie pierwszego wspólnego materiału epki ,,Stranger”. Płyta została przyjęta bardzo dobrze. Charakteryzuje ją świeża, dopracowana oprawa muzyczna oraz szczere, głębokie wersy m.in. traktujące o otoczeniu i własnych przemyśleniach. Szczególnie wybitnym numerem jest ,,Eyes of A Stranger” z bardzo prawdziwą linijką ,,i bet, i would make a lot of changes, if i could see myself through the eyes of a stranger”. W 2008 roku grupa wydała swój pierwszy dłuższy materiał zatytułowany ,, Fist Fights and Foot Races”. Zawierał on 8 kawałków i dodatkowo został poszerzony o 5 wcześniejszych kompozycji z epki oraz remix tracku ,,Big City Bright Lights”. Brzmieniowo było tak samo świeże i organicznie, tyle że więcej nut pozwoliło jeszcze lepiej odzwierciedlić styl produkcyjny, a dodatkowo świetnie wyszło bardzo eksperymentalne muzycznie ,,K33”, będące w zasadzie intrem. Newsense i Logics dostarczyli solidną porcję trzeźwych i mądrych spostrzeżeń w wersach. Obecny rok przyniósł kolejny album ArtOfficial ,, The Payback”, który jest dla mnie jak na razie w czołowej dziesiątce rapowych krążków z 2010. Styl bitów ogólnie się nie zmienił, jednakże nie znaczy to, że słychać znowu te same, powtarzające się, nudne dźwięki co na poprzednich płytach, bo np. takiego podkładu jak w ,,Wake Up” jeszcze nie było. Lirycznie jest Wszystko Co Najlepsze jak Molesta.

Co by tu nie mówić, to ArtOfficial jest ciekawą, w pewnym stopniu innowacyjną i na pewno prezentującą wysoki poziom artystyczny grupą. Żadna z ich produkcji nie zawiodła mnie pod żadnym względem. Czuć, że artyści tworzą z myślą przede wszystkim, aby robić swoje, nie przejmować się trendami, a i tak znajdą się ludzie, którzy ich docenią. W ogóle ekipę poznałem dzięki Dyndumowi, który ponad 2 lata temu polecił mi ich drugie wydawnictwo, więc pozdro dla tego ziomka! Ja natomiast czekam na kolejny materiał od zespołu i liczę, że będzie równie udany jak poprzednie albo i nawet jeszcze lepszy.

Cyne

Cyne czyli Cultivating Your New Experience to formacja pochodząca także jak ArtOfficial ze stanu Floryda, ale z Gainesville. Jest to kwartet, który tworzą raperzy Akin i Cise Star oraz producenci Enoch i Speck. Chłopaki w zasadzie nagrywają od maksimum 1999 roku, pierwszy singiel wyszedł w 2001 roku - ,,African Elephants”, a pierwszą płytą, a w zasadzie kompilacją była wydana na początku lutego 2003 roku ,,Cyne (Collection 1999-2003). Jak nie trudno się domyślić, materiał zbierał numery nagrane przez grupę z lat podanych w tytule. Trzeba podkreślić zaangażowane przesłanie, niebanalne umiejętności liryczne oraz dobrą (chociaż nie porywającą) warstwę muzyczną. W każdym razie była to soczysta zapowiedź dalszej kariery grupy. Natomiast pierwszy oficjalny Long Play wyszedł także w tamtym roku, a nosił tytuł ,,Time Being”. W brzmieniu, które było ciepłe, łagodne i przyjemne, słychać było progres, natomiast tekstowo w zasadzie była kontynuacja tego, co wcześniej, ale linijki Cyne wymagały skupienia i były trudniejsze (nie w sensie swojej bezsensowności jak u Aesop Rocka) w odbiorze niż chociażby u ArtOfficial. Szczególnie wyróżniłbym retrospekcyjny kawałek ,,First Person”. Rok 2005 przyniósł wydanie krążka ,,Evolution Fight”, który muzycznie był jeszcze bardziej dopracowany, a teksty oczywiście food for thought odnoszące się do wielu aspektów w tym introspekcyjne treści, wartości duchowe, refleksje na temat życia czy otaczającego świata. Tracki ,,Deferred” i ,,Up Above” to kwintesencja. 3 lata później artyści nagrali dwie płyty - ,,Starship Utopia” oraz ,, Pretty Dark Things”. Pierwsza pozycja, mimo że jest naprawdę niezła, to jednak trochę mnie zawiodła ogólnym poziomem, gdyż jest momentami nierówna. Natomiast drugi album jest zdecydowanie lepszy. Porównywalny poziomem do ,,Evolution Fight”, ale jednak troszkę odstaje. W 2009 roku Cyne wydali, jak do tej pory, swój ostatni krążek ,,Water For Mars”, który nie zrobił rewolucji, ale potwierdził, że poniżej pewnego poziomu zespół nie schodzi, a taka nuta jak ,,The Raven” to mistrzostwo. Poza wymienionymi sześcioma albumami, chłopaki wydali jeszcze 3 epki – Growing EP w 2004, Running Water EP w 2005 i Grey Matter EP w 2007, ale żadnej z nich nie miałem okazji usłyszeć.

Cyne to grupa posiadająca chyba najbardziej poetyckie teksty ze wszystkich ekip z Dirty South. Każda produkcja, która wyszła spod ich skrzydeł była co najmniej dobra i można było z niej wynieść wiele pozytywnych wrażeń estetycznych zarówno, jeżeli chodzi o przyjemne, dopracowane, żywe brzmienie, jak i ambitną, głęboką, ale nie zawsze bezpośrednio przystępną warstwę liryczną. Sądziłem, że Akin oraz Cise Star to kolejni biali raperzy z tego nowszego pokolenia, którzy są naprawdę utalentowanymi twórcami i potwierdzają, że o prawdziwej sile (ukrytej, bo mało kto kojarzy tego typu raperów) białego rapu świadczą ludzie tacy jak oni. Problem polega na tym, że jednak nie są biali. Odniosłem takie wrażenie, bo tylko raz usłyszałem na ich albumach słowo ,,nigga”, ale w innym kontekście. Żaden z nich nie nazwał się bezpośrednio ,,nigga” i dlatego myślałem, że są biali, ale pomyliłem się. Nie zmienia to faktu, że raperami są dobrymi.

Supastition

Przesąd, bo tak właśnie brzmi przetłumaczona na polski ksywa artysty, (superstition to poprawna pisownia, ale jak wiadomo [albo nie wiadomo niektórym] złożenia ,,er” w angielskim w ogromnej większości przypadków wymawia się jak ,,szła” [taki symbol w fonetyce, ale słuchacze Graveyard Soldjas i T-Rocka na pewno wiedzieli to już dawno temu] i spotyka się skrócenia typu ,,supa” zamiast ,,super” i tak dalej, chociaż to oczywiście jest błąd, ale w rapie obowiązuje zasada Jebać Gramatykę jak ten kawałek V.E.T.O.) pochodzi z Greenville z Północnej Karoliny. Twórca zadebiutował w 2002 roku płytą o dość wymownym i przyciągającym tytule ,,7 Years of Bad Luck”. 7 pechowych lat tak jak w przypadku Arrested Development odnosi się do czasu, który zajęło Supastitionowi szukanie kontraktu płytowego. Przez te długie lata raper zmieniał dwukrotnie ksywki z Xtict MC na Blackmel do Supastition, był członkiem Southern Slang Thang Coalition. Już w 1997 roku miał wydać debiut ,,First Impressionz”, ale miał dość czekania i zerwał z Lo Key Records. Potem pojawił się na kilku produkcjach, nagrał drugie demo i ostatecznie w 2002 roku znalazł wymarzoną wytwórnię i wydał album, który pokazał wielki talent rapera. Emanował przede wszystkim siłą liryczną, pomysłowością oraz wielowątkowością, które pozwoliły mu zdziałać bardzo wiele. Wystarczy wymienić świetny konceptowo z motywem snu ,,Celebration of Life”, refleksyjny ,,Best of Life” czy ,,Da Waiting Period”, w którym artysta wyraził gniew, który narastał w nim przez okres czekania na kontrakt. Warstwa brzmieniowa nie była tak porywająca jak tekstowa, ale dawała radę. W oczekiwaniu na follow-up reprezentant Greenville wypuścił w 2004 roku epkę ,,The Deadline”. Materiał potwierdził tylko klasę Supastitiona. Rymy były nadal klasą samą dla siebie, ale zmienił się sposób rapowania do podkładów. Mówiąc konkretnie wykrystalizował mu się i stracił na zadziorności. Rok 2005 przyniósł drugi Long Play ,,Chain Letters”, który nie mógł zawieźć. Zarówno muzycznie jak i lirycznie płyta była po prostu bardzo dobra, a sam raper na pewno nie zaliczył regresu. Z oficjalnych wydawnictw miała 4 lata później premiera albumu ,,Splitting Image” nagranego pod swoim imieniem i nazwiskiem - Kam Moye. Jak się okazało był to ostatni krążek, jaki nagrał gracz z Północnej Karoliny i na początku maja tego roku obwieścił w dość długim liście zakończenie kariery. Można zdobyć też kilka wydawnictw firmowanych ksywą artysty typu płyty z remiksami, epki itd., ale do oficjalnej dyskografii te dzieła (chyba z wyjątkiem epki ,,Leave of Absence” z 2007) się nie zaliczają.

Mówiąc szczerze, to sądziłem przez bardzo długi czas, że Supastition reprezentuje Zachód, a konkretnie Północną Kalifornię, ale po prostu, kiedy czytałem skąd pochodzi, North Carolina przeczytałem jak North California i stąd ten błąd. Nie wspomniałem o tym powyżej, ale raper ma sporo bardzo mądrych kawałków. Wiele wątków, które porusza dotyczą bezpośrednio jego osoby. Szczególnie ładnie to widać na epce ,,The Deadline”, a ,,If I Knew” to zwieńczenie. Ogólnie jeszcze bardziej go teraz doceniam i za mało czasu poświęciłem kiedyś jego muzyce, bo zasługiwała na więcej niż po 2 przesłuchania wszystkich oficjalnych produkcji. Jak już pisałem na blogu wcześniej, żałuję, że Supastition zdecydował się odejść z rapu. Miał swoje powody i szanuję jego decyzję, ale jak sobie słucham jego muzyki, to żałuję jeszcze bardziej, iż już nic nowego nie nagra. Na szczęście dotychczasowego dorobku artystycznego nikt mu nie odbierze, bo on jest wieczny.

________________________________________________

No to by było na tyle, jeżeli chodzi o Dirty South z trochę innej strony. Przedstawiłem 8 grup i jednego artystę, którzy nagrywają muzykę wybiegającą poza ogólne standardy panujące na Południu. Oczywiście to, że wybrałem sobie takowych 9 pozycji nie świadczy, iż nie ma tam więcej tego typu rapu. Example, Dead Prez czy Strange Fruit Project to także ciekawe i wartościowe ekipy, których twórczość jest na poziomie. Dlatego Ci, którzy uważają, że Dirty South to potwarz dla rapowego świata, pomijając już oczywiste beztalencia i słabeuszy, których tam nie brakuje (there’s no such thing as an unjustified existence, except perhaps a few thousand rappers in this business), mają udowodnione, że tak wcale nie jest. Wystarczy trochę pogrzebać i można znaleźć nawet sporo dobrej i konkretnej muzyki.

niedziela, 25 lipca 2010

Prof - Kaiser Von Powderhorn 2

Dość ciekawa ksywa, bo oczywiście na pierwszy rzut oka kojarzy się z innym artystą rapowym o pseudonimie Proof. Różnica polega na tym, że Prof nadal żyje, a Proof już nie. Oczywiście nie tylko na tym. Bohater tej notki pochodzi z Minneapolis w stanie Minnesota, a więc Mid-West, panowanie Mid-West. To tak jak Slug z Atmosphere, ale jedyne podobieństwo między tymi panami ogranicza się do koloru skóry. Zapodał mi go ostatnio mój internetowy koleżka Dyndum, a jak on coś zapodaje, to musi być niezłe. Pomijam już tego Curren$iego, ale wyjątek potwierdza regułę. Tak więc przedstawiony materiał to nie pierwsze uderzenie sceniczne artysty, bo wcześniej wydał jeszcze płytę ,,Recession Music” z gościem o ksywie St. Paul Slim (sprawdzę ją, bo mam na dysku), mixtape ,,Kaiser Von Powderhorn”, album wspólnie z Rahzwellem ,,Project Gampo” i chyba jeszcze coś, ale pewny nie jestem.

Prof w tekstach jest swawolny, bezpośredni, wulgarny, pewny siebie, przebojowy, arogancki, zabawny, a czasami nawet można by rzec, że infantylny, ale owa infantylność jest celowa, aby przyciągnąć słuchacza. Ten artysta ma po prostu taki styl. Nierzadko zahacza o temat dziewczyn. Widać, że lirycznie stawia w stu procentach na radosny (niekoniecznie w znaczeniu pozytywny i łagodny) rap i nie zależy mu, aby przekazać jakieś głębsze wartości. Nie jest to oczywiście minus, bo w końcu, jak nawinął Tede, ,,dlaczego każdy ma się dołować, rap to także muzyka rozrywkowa”. Oczywiście chodzi o jakąś dobrą rozrywkę, a nie wybryków natury pokroju Gucci Mane’a, Soulja Boya, Lil Jona i innych tego typu ,,gwiazdeczek”. Mała próbka:

bitch, i’m completely fucking retarded
swerving through the lanes of the game like a carsick
rose up myself with no misstep
they tell me I’m the best and I ain’t even rich yet


rules don’t apply to me
a good dude? I ain’t even try to be

Warstwa muzyczna na epce jest niecodzienna. Nie łatwo będzie mi ją opisać, ale można usłyszeć sporo dziwnych, szalonych, porywających dźwięków. Tak się zastanawiam, jak w skrócie określić bity na tym wydawnictwie i postanowiłem, że nazwę je po prostu połamanymi. Są szybkie jak ,,Elephant”, trochę przeciągające się ,,Figured Out” czy też z mocnym uderzeniem ,,Terminator”. Reprezentant Minneaopilis ma urozmaiconą nawijkę. Często zmienia tempo rapowania, zaskakując przy tym słuchających. Flow ma taki sam jak teksty – nieokrzesany. Tak, właśnie ten przymiotnik najlepiej chyba określa jego szalone pływanie po bitach. Jak zabawa, to zabawa pełną gębą. Można znaleźć również momenty, w których artysta podśpiewuje, przeciąga wyrazy itd. Narzekać na monotonie pod tym względem nie da rady, choć nie musi to każdemu przypaść do gustu.

Podsumowując ten materiał, muszę powiedzieć, że miałem uśmiech na twarzy go słuchając. Nie mogę powiedzieć, że mnie porwał, ale była to niesamowita odskocznia od tego, co słuchałem sobie dzisiaj oraz ogólnie nowość, bo jeszcze takiego czegoś nie miałem okazji słuchać. Że tak się wyrażę ,,Kaiser Von Powderhorn 2” jest bekowe. Prof to człowiek, który ma swoją wizję rapu i tak bardzo jak jest szalona jest także innowacyjna. Każdy może oceniać różnie, ja natomiast biorę poprawkę na fakt, że to tylko EP oraz że wielkim fanem takich klimatów nie jestem, mimo że jak już mówiłem, to wydawnictwo jest oryginalne na tle innych produkcji. Epka jest na maksymalnie 3 przesłuchania dla mnie i nie sądzę, abym kiedykolwiek do niej wrócił już, ale doceniam pomysłowość i jazdę, jaką ma raper i dlatego nisko nie ocenię, ale też nie mogę przesadzać, a ocenę zawsze przecież można zmienić i na ten moment jest 6/10, ale to było wczoraj... Jednak złapałem większą zajawkę i dokonuje korekty:

7/10


środa, 21 lipca 2010

Moje 10 najlepszych płyt w historii polskiego rapu

Polski rap jest u mnie w sumie zaniedbywany, ale nie mam sobie nic do zarzucenia, bo po prostu mam o wiele większą zajawkę, aby pisać o tym z USA. Dlaczego? Bo jest po prostu najlepszy ze wszystkich i tutaj nie ma żadnych dyskusji. W każdym razie, aby nie było, że kompletnie ignoruje polską scenę, od czasu do czasu coś o niej napomknę. Tym razem przygotowałem listę moich 10 najlepszych albumów, które ukazały się w Polsce. Brałem pod uwagę jedynie własne zdanie oraz gust i niezbyt obchodzi mnie, że wiele kultowych pozycji dla sceny (uprzedzając fakty np. Wzgórze Ya-Pa 3 czy Kaliber 44) się po prostu nie pojawi. To ma być mój prywatny ranking, a nie jakieś tam obiektywnie zestawienie kanonu TOP 10 tego kraju, bo takie obiektywne rankingi są i tak subiektywne. Od razu mówię, że wszystkie krążki, jakie się pojawią to pozycje z XXI wieku, bo właśnie od jego samego początku słucham rapu i wychowałem się wraz z wychodzącymi niektórymi płytami. No to zaczynamy zabawę i oczywiście postaram się, aby żaden artysta/zespół nie pojawił się na liście dwukrotnie, bo w sumie mógłbym wypisać płyty Pei oraz Tedego, no i lista by się zapełniła. Trochę trzeba różnorodności. O każdej pozycji dodam kilka zdań od siebie, ale nie będę cytował fragmentów tekstów, bo to niepotrzebne w sumie.

1)Eis – Gdzie Jest Eis? (2003)
Może się to wydawać niezłym paradoksem, że za najlepszą płytę w polskim rapie uważam dzieło rapera, który chyba w sumie nawet nie znalazłby się w piątce moich ulubionych, ale zdarza się. Album Eisa, który oczywiście reprezentuje (a raczej należałoby powiedzieć reprezentował) Warszawę, zawiera zaledwie 12 kawałków i trwa około 45 minut, więc jak jedna godzina lekcyjna. Jednakże z tych 45 minut da się wynieść zdecydowanie więcej niż na niejeden lekcji. Co rzuca się w oczy to bardzo oryginalny STYL artysty. Styl, którym w Polsce może poszczycić się dla mnie mało kto. Nie chodzi mi oczywiście o styl w sensie bragga, ulica czy coś w tym stylu. Mam na myśli głębsze znaczenie tego słowa. Ciekawa barwa głosu, flow, jakiego dotąd w Polsce nie było, doskonały offbeat. To samo, jeżeli chodzi o sposób pisania tekstów oraz składania rymów. Eis był bardzo charakterystyczny pod tym względem i mimo że na początku niezbyt mi to pasowało, to po czasie doceniłem jego klasę. Materiał tematycznie jest różnorodny. Począwszy od optymistycznego ,,Najlepsze Dni” poprzez ironiczny ,,Polski Sen”, chyba najlepszy polski numer o dziewczynach ,,Kapitalizm”, do osobistego ,,07.02.83”. Należy także pamiętać, że dość sporo linijek z ,,Gdzie Jest Eis?” było follow-upowanych m.in. przez Pezeta czy VNM’a. Płyta ma dla mnie status kultowy, ale nie została doceniona odpowiednio w roku wydania, ale nie ma się co dziwić, w końcu, cytując VNM’a - ,,jak Eis wyprzedziłem rap o 4 lata”.

2)Peja(Slums Attack) – Na Legalu? (2001)
Ten krążek to dla mnie definicja tego, co najlepszy w polskim rapie. Czysta kwintesencja i esencja mistrzostwa muzycznego. Poza tym to pierwsza płyta, którą usłyszałem w całości, jak zaczynałem przygodę z rapem. Zaczęło się oczywiście od zobaczenia teledysku do numeru ,,Mój Rap, Moja Rzeczywistość”, który 9 lat temu śmigał na Vivie bardzo często. Od tamtego czasu Peja stał się moim ulubionym polskim artystą rapowym i mimo że nie jaram się nim ostatnio tak mocno i niezbyt często słucham, to i tak jest moim numerem jeden. Należy pamiętać, że ,,Na Legalu?” wykreował kilka, moim zdaniem, zdecydowanie największych hitów Rycha. ,,Głuchą Noc” grał kiedyś praktycznie na każdym koncercie, a ,,Jest Jedna Rzecz” to hymn polskiego rapu. Fakt, obecnie Peja nie jest już tak szanowaną postacią na scenie jak był tą mniej więcej dekadę temu, ale raczej wszyscy są bezsprzecznie zgodni, że opisywany album jest jego najlepszym i jednym z najlepszych w tym kraju. Można rzec, że kiedyś znałem tę płytę praktycznie na pamięć, bo słuchałem mnóstwo razy. Co do tematyki to jest rozkminkowy ,,Właściwy Wybór”, historia ,,Kolejny Stracony Dzień”, hymn Poznania ,,I Moje Miasto Złą Sławą Owiane”, retrospekcyjny ,,O Tym, Co Było I O Tym, Co Jest Teraz” i tak dalej. Ciężko mi wskazać ulubiony numer, bo w zasadzie musiałbym wypisać wszystkie. Rychu i Decks odwalili kawał dobrej roboty, dlatego pozycje numer 2 się należy.

3)Tede – 3H - Hajs, Hajs, Hajs. (2003)
Jak w przypadku z wyborem jakiejś płyty Pei nie miałem w zasadzie żadnego problemu, jeżeli chodzi o Tedego sprawa nie była prosta. W zasadzie brałem pod uwagę ,,S.P.O.R.T.”, ,,Ścieżkę Dźwiękową” (dla mnie bardzo dobry i niedoceniony album) oraz właśnie ,,3H - Hajs, Hajs, Hajs”. Ostatecznie zdecydowałem się na drugie solowe dzieło Warszawiaka, bo po prostu najwięcej kawałków na tym albumie mi się bardzo podoba i lubię słuchać. No i warto nadmienić, że jest to pierwszy podwójny album w naszym kraju, co jest kolejną zasługą na koncie Tedzika. W sumie uważam, że jak na podwójny krążek, to jest on bardzo równy, ciekawy i różnorodny. Spotkałem się z opiniami, że jakby zrobić z tego jedną płytę, to wyszłoby prawdziwe arcydzieło i nawet się z tym zgadzam, ale i tak w takiej formie, w jakiej jest, dla mnie to genialny materiał. Tede pokazał na nim STYL. Świetny głos (kapitalnie go zmodulował w numerze ,,Kato” i odnosi się wrażenie, jakby raper nawijał na kacu), niesamowita charyzma na mikrofonie, bardzo dobry, pewny siebie flow, sporo krzyżowych oraz wewnętrznych rymów i wszechstronność tematyczna. Jest kawałek o dziewczynach ,,One”, o imprezie ,,Pili Gin”, o braniu na kreskę ,,Kredo”, czy bragga ,,D.I.S.”. Produkcja jest także na bardzo dobrym poziomie, a znikoma ilość gości w tym przypadku jest tylko plusem, bo to Tedeusz rządzi.

4)WWO – We Własne Osobie (2002)
Chyba już o tym pisałem, ale wspomnę jeszcze raz, że WWO to dla mnie zdecydowanie najlepszy polski zespół rapowy. Nie żadne Brudne Serca czy Dinal. ,,We Własnej Osobie” to druga płyta ekipy i moim zdaniem lepsza od debiutu, który i tak też jest porcją solidnego ulicznego rapu nie rzadko z mądrymi obserwacjami na temat rzeczywistości. Chociaż takie określenie i tak nie oddaje tego, co tworzą WWO, bo to po prostu uogólnianie. W każdym razie drugi materiał grupy trzyma poziom. Doskonale pamiętam, jak promowały go dwa single - ,,Damy Radę” oraz ,,Nie Bój Się Zmiany Na Lepsze”. Zdecydowanie najbardziej znane tracki z tego albumu i na pewno jedne z najlepszych. Pierwszy jest taki dość motywujący, a drugi życiowy. Chociaż w zasadzie oba się życiowe. W sumie nie lubię zbytnio tego określenia, ale chyba ono najlepiej pasuje, aby określić liryczną zawartość tej płyty. Życiowe, mądre, przemyślane teksty serwowane przez Wojtka Sokoła narratora dysponującego fantastycznym głosem oraz słabszego Jędkera, którego mało kto wtedy rozliczał z rzekomych braków umiejętności. Wyróżniłbym szczególnie ,,Mówisz i Masz”, ,,Uważaj Jak Tańczysz” oraz ,,Sen”. Chociaż jest też fajny numer ,,Halabardy”, gdzie są rymy dla rymu i naprawdę dobrze to wyszło. Ogólnie materiał jest spójny i dobrze się słucha. Piękna płyta dla mnie bez wad z dopracowaną produkcją i czuć ten klimat.

5)O.S.T.R. – Tabasco (2002) To kim jest dla mnie Adaś teraz i od kilku lat pomijam, bo nie byłyby to zbyt pochlebne słowa, ale nieważne. Należy się skupić także na jego poprzednich dokonaniach, a one są dla mnie imponujące. Ostry, wydając ,,Tabasco” miał już pewną pozycję na polskiej scenie, ale dopiero ta płyta mu ją całkowicie ugruntowała i postawiła na piedestale najlepszych raperów w kraju. Krążek był promowany patriotycznym, dość poruszającym w swojej konwencji singiel ,,Kochana Polska” o niezbyt fajnym w mojej opinii teledysku. W każdym razie artysta w tamtych czasach miał zupełnie inną jakość rapu do zaoferowania. Zarówno tą artystyczną jak i stylistyczną. Jego muzyka była po prostu lepsza, a i też inaczej nawijał. Teksty były bardziej dosadne, często bezpardonowe (,,kurwy trochę pokory, mówicie rap jest zły, to jaki jest terroryzm” – nadal pozostaje jednym z najlepszych tekstów w tym kraju dla mnie), a zarazem celnie ujmowały problemy, o których traktowały. Także głos O.S.T.R. był inny, czystszy, pozbawiony skrzeczenia. Flow było agresywniejsze i czuć było po prostu wielką moc i werwę emanującą z kawałków. Właśnie takie jest ,,Tabasco”. Tematycznie jak i muzycznie bardzo dobrze. Oprócz wspomnianego patriotycznego numeru jest luźne ,,Ja I Mój Lolo”, uderzające w media ,,Sram Na Media”, refleksyjne ,,1 na 100” czy ,,Ból Doświadczeń”. Szkoda, że już takich albumów nigdy ten raper nie wyda, ale ja się cieszę z tego, co nagrał kiedyś, bo to jest wieczne.

6)Ten Typ Mes – Alkopoligia: Zapiski Typa (2005)
Muszę przyznać, że jakbym robił taki ranking kilka lat temu, to owy krążek prawdopodobnie by się w nim nie znalazł. Doceniłem go dopiero po pewnym czasie. Na początku niezbyt mi podeszła tu produkcja, mówiąc szczerze trochę męczyła i odpychała. Jednak przekonałem się do stylu Mesa i w pełni złapałem zajawkę. Muszę powiedzieć, że każdy kawałek po wsłuchaniu się w niego niesie bardzo dużo. Teksty rapera są często jadowite, zadziorne, pyszałkowate, ale zarazem bardzo celne i naprawdę inteligentnie oraz trafnie przedstawiają pewne sprawy. Dużo tutaj życiowych sytuacji zostało ukazanych. Począwszy od ,,Witaj Śmierci”, w którym Warszawiak w sposób bardzo ciekawy opisuje jedną imprezę, która okazała się być fatalna w skutkach i zmieniła jego podejścia do pewnych spraw, poprzez ,,Zdrada”, gdzie przedstawiona jest emocjonalna rozmowa Mesa ze swoją obecną partnerką, w której zapewnia jej, że nie zdradził, a jak się kończy, to wiadomo, aż do ,,Dwa Światy”, w którym gospodarz wyraża dezaprobatę wobec ludzi, którzy go oceniają, a tak naprawdę nie mają o nim pojęcia. Trzeba oddać, że teksty są świetne od strony technicznej. Niebanalne konstrukcje rymów plus szerokie słownictwo. Flow rapera to także jego niesamowity atut i mimo że uważam, iż teraz jest ono jeszcze lepsze, to i tak 5 lat temu imponował pod tym względem. Pod względem muzycznym jest przyjemnie, bardziej stonowanie niż porywczo i dlatego może na początku nudzić, ale jak się człowiek wczuje w klimat, to pasuje idealnie.

7)Małolat/Ajron – W Pogoni Za Lepszej Jakości Życiem (2004) Już kolejna pozycja prosto z WWA, ale nie ma się czemu dziwić, bo scena warszawska dla mnie i w sumie myślę, że dla zdecydowanej większości fanów rapu jest po prostu w Polsce najlepsza. Jest to typowy uliczny materiał, w końcu na mikrofonie jest diler narkotyków (oczywiście na tamte czasy), który wkrótce po wydaniu albumu poszedł siedzieć. Wielu mogłoby zarzucić Małolatowi brak talentu i umiejętności do nagrywania. Począwszy od banalnych rymów (szczególnie powtórzenia, które może nie były bardzo częste, ale rzucały się w oczy ostro), po brak flow. Sam kiedyś uważałem, że rape słabo jedzie po bitach. Jednak z czasem ,,W Pogoni Za Lepszej Jakości Życiem” mnie oczarowała całkowicie i wszystkie wady brata Pezeta poszły na drugi plan, a w zasadzie faktycznie zniknęły, bo strasznie doceniłem przekaz. Nie man na myśli tylko tego, że linijki na krążku w sposób prosty, ale bardzo konkretny przedstawiają różne aspekty egzystencji (trudniejsze i luźniejsze), ale są numery, które były mi personalnie bliskie. Jak miałem kłótnie z rodzicami, to kawałek ,,Rodzice” zawsze mi dawał do myślenia, jak byłem wkurzony po egzaminie z literatury brytyjskiej ponad rok temu, to track ,,Wkurwiam Się” mi pomagał i towarzyszył. Za produkcje odpowiedzialny jest Ajron, który stworzył świetne brzmienie. Fakt, niby jest ono proste i niezbyt skomplikowany, ale bity do takich numerów jak ,,Rodzice”, ,,Przestępcze Myśli” czy ,,Ostatnia Szansa” to dla mnie mistrzostwo. Ogólnie krążek trwa niewiele ponad 45 minut, ale nie ma tutaj wypełniaczy, wszystko jest bardzo konkretne. Jedynie ,,Sąsiedzi” zaczęli mnie denerwować po dłuższym słuchaniu.

8)Donguralesko - Opowieści Z Betonowego Lasu (2002)
Jak nawijał PIH ,,możesz mowić mi na jego temat dużo złego, lubisz go czy nie, w rapie to był rok Tedego”, odnosząc się do 2003, śmiało wstawiłbym Gurala w miejsce Tedzika, jakby tylko cofnąć się o rok wstecz, a więc do 2002. Wyszła wtedy najlepsza płyta Killaz Group, najlepsza Kasty i najlepsza, a zarazem pierwsza solówka Poznaniaka. ,,Opowieści Z Betonowego Lasu” to dla mnie najlepszy krążek pod względem braggadacio na naszej rodzimej scenie. Gural jest jednym z mistrzów przechwałek, a na swoim debiucie podniósł tak wysoko poprzeczkę, że wątpię, aby ktokolwiek (nawet on sam) był w stanie chociaż się do niej zbliżyć, nie mówiąc już o jej pokonaniu. Można zarzucić materiałowi, że jest monotematyczny, że raper nie nawija o czymś konkretnym itd. Jednak dla mnie to jest zupełnie bez znaczenia, bo sposób, styl, klasa i poziom, w jaki Gural składa wersy budzi wielki respekt i uznanie. Świetne porównania, czasami się zastanawiam, skąd on je bierze, mocne rymy, imponująca zabawa słowem no i chropowata technika!. Jakby ktoś nie wiedział, co to jest, to chodzi o jechanie na jeden rym, a świetnie to widać w numerze ,,Chropowata Technika”. Podkłady na płycie bujają i na pewno nie pozwalają zasnąć, a flow tego człowieka jest niesamowite. Dla mnie to jest najwyższa półka w Polsce i mało kto ma do niego podjazd. Muszę powiedzieć, że dość dawno nie słuchałem tej płyty, ale pamiętam o niej i wersowe popisy Gurala siedzą mi w głowie.

9)Ascetoholix - A (2001) No tak, ktoś pewnie powie, Jak To?! jak Mes. Co wśród towarzystwa takich artystów robią te hiphopolowe łamagi? Może nie wiecie dzieci z forum, ale w czasach, kiedy uczyliście się tabliczki mnożenia, czytania i innych rzeczy, co uczą w przedszkolu i pierwszych klasach podstawówki, a o rapie wiedzieliście tyle, co ja o Waszym istnieniu, Drużyna A to był szanowany (pomijając cały Poznań, to przez Tedego, Fu czy Pona) i perspektywiczny kolektyw, który wydał płytę, której ciężko jest mi cokolwiek zarzucić, bo jest po prostu świetna. Album promowany świetnym singlem ,,Już Dawno”, który był jednym z pięciu pierwszych kawałków rapowych, które usłyszałem, nie wniósł żadnej rewolucji, ale pokazał, że chłopaki ze wsi (Asceci pochodzą z Obornik Wielkopolskich) też potrafią. Liber, Doniu i Kris nie imponowali jakimiś niesamowitymi technicznym umiejętnościami ani to pod względem flow, ani składaniu rymów, ale byli autentyczni w przekazie, który do mnie trafia. Na ,,A” są różne tematycznie kawałki. Zabawny track ,,Sarmaci”, nuta o znaczeniu pieniędzy, w której artyści otwarcie manifestują, że chcą hajs za rap ,,Siano”, retrospekcyjny ,,Oglądając Się W Tył” oraz konkretne i mądre ,,Brak Mi Słów” czy ,,Nie Ważne Co Mówią”. Ogólnie album zawiera wiele wartości w tekstach. Produkcyjnie jest na poziomie i widać progres, jaki Doniu zaliczył, porównując z dwoma pierwszymi nielegalnymi wydawnictwami grupy.

10)Chłopaki Z Szerego Tłumu – Wbrew Regułom (2004) Tak się zastawiałem, co umieścić na miejsce ostatnie, nie robiąc żadnego powtarzania artystów. Zdecydowałem się na ekipę, która pewnie nie jest znana ludziom, których staż w słuchaniu rapu wynosi 4-5 lat. Dlatego, bo w zasadzie słuch o C.Z.S.T. jak szybko się pojawił, tak szybko zgasł. Odbyło się to na początku 2004 roku. ,,Wbrew Regułom” to debiutanckie i jedyne wydawnictwo zespołu z Chełmża. Jest to jedyna (jak na razie, bo planuję to zmienić, ale to za jakiś czas) oryginalna polska płyta jaką posiadam. Co więcej, kupiłem ją w ciemno, będąc niesamowicie zajarany singlem ,,Gubię Się”. Strasznie przyciągnęła mnie nawijka chłopaków, bo wydawali mi się być bardzo świeży na scenie. Nie zawiodłem się w żadnym stopniu i oryginał jest już tak skatowany, że kilka utworów w ogóle nie chce się uruchomić, a inne nie odtwarzają się zbyt dobrze. Grupa składa się z czterech artystów: Łabędzia, Snapiego, Jaro i Zdolnego Dzieciaka, który jest producentem krążka, a miał wtedy jedynie 16 lat i zrobił nawet jeden bit na drugą płytę Zipery! Album jest dla mnie powiewem świeżości ze względu na charakterystyczne, żywe, ale różniące się od siebie flow artystów. Łabędź jest dla mnie zdecydowanie najlepszy i jest (a w zasadzie należałoby powiedzieć był, bo kolektyw już chyba nie funkcjonuje) liderem nie bez powodu. Co do kawałków to jest refleksyjny ,,Czysta Dusza, Czyste Serce”, strasznie uderzający i w sumie smutny ,,Najgorsza Samotność”, imprezowy ,,Kto Tu Będzie Sprzątał” czy narratorski ,,Ta Historia Jest O Nas”. Brzmienie jest także ciekawe np. spokojny i melancholijny bit w ,,Dzień W Którym Nie Zrobiłem Nic”, porywający w ,,Na Fali”, czy szybki w ,,C.Z.S.T”. Jest w czym wybierać, a płytą jaram się do dziś. Szkoda, że nie zapowiada się na kolejny materiał, chociaz krązyły takie słuchy jakiś czas temu.
_____________________________________

No to ranking dobiegł końca. 5 pozycji z Warszawy, 3 (podciągając Ascetoholix) z Poznania i po jednej z Łodzi oraz Chełmna. W zasadzie nie miałem problemów, aby wybrać moje Top 10, bo właśnie te albumy uważam za najlepsze w Polsce, które bym na pewno zabrał na bezludną wyspę. Może dziwić, że nie znalazło się nic od VNM’a czy 834, ale to może głównie z sentymentu do starych czasów, bo klasowo dla mnie obie solówki Venoma czy ostatni materiał, który wszedł od 834 to kapitalne produkcje. Chociaż, jakbym się tak zastanowił i miał pisać ten ranking od nowa, to umieściłbym coś od VNM’a, ale jak już mówiłem – jakbym miał robić znowu, ale nie będę. Muszę powiedzieć, że pisałem to zestawienie kilka dni, bo nie miałem jakoś weny. Ogólnie ostatnio nie mam weny, ale myślę, że pozytywne (mam nadzieję) wieści, które nadejdą w najbliższych dniach przywrócą mi zapał i dobiję do 20 notek w lipcu.
ds
Dodane po godzinie:
d
Kurde, jednak zapomniałem o Fenomenie. Trochę mi głupio, że tak wyszło, bo na pewno ,,Efekt" umieściłbym na liście, dlatego też, aby się po częsci zrehabilitować zrobię ławkę rezerową trzech pozycji (chociaż to nie łatwe), ale bez komentarza:
s
11)Fenomen - Efekt (2001)
12)VNM - Na Szlaku Po Czek (2007)
13)Familia HP - Miejskie Wibracje (2002)

piątek, 16 lipca 2010

A.G. - Everything's Berri

A.G. - tak to ten A.G.! Od Showbiza, od D.I.T.C. i z Nowego Jorku. Na scenie obecny praktycznie od początku lat 90-tych, a więc teraz stuka mu już druga dekada i można go spokojnie uznać za weterana. Przynajmniej 2 pierwsze pełnowymiarowe albumy firmowane jako Showbiz & A.G. warto znać, bo to porcja świetnego rapu. Oczywiście, jak ktoś ich nigdy nie słyszał nie musi się czuć gorszy, bo nie wyznaję zasady ,,to jebana klasyka, a Ty musisz to znać”. Mówiąc szczerze losem chłopaków przestałem się interesować jeszcze będąc w liceum i zaskoczyłem się, kiedy przeczytałem, że wydali wspólną epkę w 2007 roku, a A.G. ma na swoim koncie dwie solówki. Tak, solówki wydane zostały w kolejno 1999 i 2006 roku, ale po prostu nie miałem pojęcia, że A.G. je nagrał. Trwałem w przekonaniu, że ,,Everything’s Berri” to jego solowy debiut sceniczny. Natomiast rok temu pojawił się wspólny projekt z O.C., który nie zawiódł mnie, ale jakoś nie przyciągnął na dłużej. No to już przechodząc do omawianego materiału.

W sumie to nie spodziewałem się tego po A.G., ale lirycznie jest także ulicznie. Nie jest to żadna wyszukana i brutalna gangsterka, jaką mogą poszczycić się agresywni Latynosi z Bay Area na przykład Crooked (to nie jest atak, lubię go, serio), to jednak klimat osiedla jest wyraźnie zaznaczony. Chociażby kawałki ,,Infected” oraz ,,On The Block” ładnie go odzwierciedlają. Tak, atmosfera brudnych dzielnic Nowego Jorku, ale mimo wszystko niestety nie brzmi to tak świeżo, jakby brzmiało w latach 90-tych. Z drugiej strony są tracki łagodniejsze tematycznie, gdzie gospodarz płyty mówi np. o dziewczynach - ,,Tweet Heart”, ,,No She Didn’t” czy o potrzebie wyluzowania się, ale także ma temu towarzyszyć płeć przeciwna - ,,I Wanna Chill”, czy wyluzowania się w inny sposób, zaznaczając zarazem pogardę wobec klubów - ,,Fuck The Club”. Pokaz dość przyzwoitego braggadacio artysta zaserwował w ,,Destroy Rebuild Repeat”, chociaż mimo wszystko nie było ono bardzo ekspresywne. Ja bynajmniej nie miałem siniaków na twarzy po punczach A.G., jak miewam po np. tych autorstwa Big L’a. Przywołanie Lamonta nie było bezcelowe. Wyróżniłbym także dość poruszający numer, w którym artysta zastanawiam się, dlaczego inni odeszli (np. Big Pun czy wspomniany wyżej Big L) z tego świata, a on nadal jest na nim. Trochę wersów:

I’m infected, living in the Bronx
poverty and crime on my mind
attitude that came was injected
so I’m numb to the pain I’m infected
my man said it’s human nature
demons make haters, angels try to save ya

imagine if I wasn’t influenced by Mr. Magic
imagine if Finesse thought I was trash


Głównie warstwa muzyczna jest spokojna, bez żadnych ostrych, mocnych czy zmuszających do bujania głową podkładów. Jednakże są różne poziomy owej spokojności. Idealnym, moim zdaniem, bitem na zjaranie się (chociaż nie palę) i odpłynięcie jest ,,I Wanna Chill”, zresztą A.G. sam wspomina w tekście na temat marihuany. Można usłyszeć także spokojny, ale nie już tak wrzucający w trans bit np. ,,Remand Me On My Stay”. Także wolnym i spokojnym (trochę chyba za dużo powtarzam to słowo) jest podkład w ,,Destroy Rebuild Repeat”, ale tutaj niesie on ze sobą nutkę mroczności. Jak widać, niby wszystko w jednym klimacie, jednak czuć zróżnicowanie. Chociaż z drugiej strony słuchanie albumu za którymś tam razem może okazać się meczące przez to. No i mimo wszystko jakość podkładów pozostawia wiele do życzenia. Podoba mi się głos rapera, który jest głęboki, niski, momentami można by rzec, że ciężkawy i na pewno wyróżnia się. Przebicie przez bity artysta ma bezwątpienia. Głównie płynie bez większych akrobacji i dlatego nie mogę pochwalić go za wielkie umiejętności techniczne. W każdym razie powolny flow też jest spoko.

Kończąc wspomnę o defektach. Lekką wadą albumu jest fakt, że kawałki są niestety dość często zbyt krótkie. Jak naprawdę fajnie i przyjemnie słucha mi się tego, jak płynie artysta, jak rymuje czy choćby samych bitów, to jednak numery kończą się zbyt prędko, a ja chciałbym jeszcze chociaż tych 30 sekund. Także brakuje mi tutaj ogólnej świeżości. Zarówno pod względem tekstowym jak i muzycznym. Niby nawet dobrze się tego wszystkiego słucha razem, ale jednak nie sądzę, że jest to materiał, który przetrwa próbę czasu i raczej na pewno zostanie szybko zapomniany, a przynajmniej przeze mnie. ,,Everything’s Berri” niestety nie podsienie poziomu rapu z Nowego Jorku, ale jest to dostateczna z plusem płyta na dostatecznych, kurwa (czaj aluzję), bitach.

6/10

czwartek, 15 lipca 2010

Rakaa - Crown of Thorns

Od ostatniej oficjalnej płyty Dilated Peoples minęły 4 lata. Evidence zajął się solową karierą, wydając 2 udane albumy, a trzeci jest zapowiedziany na ten rok, natomiast druga rapująca połowa ekipy (bo oczywiście trzecim członkiem, o którym nie można zapomnieć, jest DJ Babu), a więc Rakaa, musiał czekać trochę dłużej od swojego kolegi na wydanie solówki. Rok 2010, początek lipca i ,,Crown of Thorns” jest już dostępna w rapidshopie, w którym Borixon nie kupuje płyt Tedego. Nie miałem jakiś wygórowanych oczekiwań, ale liczyłem na solidny materiał, bo Dilated Peoples to jeden z moich ulubionych zespół z Zachodu. Chociaż wiadomo, że Raaka i Evidence nie umieją rapować, przymulają i jarają się tylko nimi ograniczeni truskule, a słuchacze o szerokich horyzontach już dawno z nich wyrośli i słuchają horrorcoru oraz Dirty South, o których truskule nie mają żadnego pojęcia i hejtują dla zasady.

Usłyszeć można ciekawy konceptowo numer ,,The Observatory”, w którym artysta wciela się tak jakby w przepowiadacza przyszłości i mówi o rzeczach, które jego zdaniem, zdarzą się w najbliższym czasie. Jego wizje nie są jednak zbyt optymistyczne. Chociaż muszę powiedzieć, że mam pewne wątpliwości, czy dobrze zinterpretowałem ten track. Także jest pomysłowy ,,Human Nature (Now Breathe)”, w którym raper podkreśla ważność, znaczenie oraz siłę przyrody. Dobrą zwrotkę zarapował także gościnnie występujący KRS One – w swoim stylu, po prostu The Teacha, chociaż wiadomo, że Kris rapuje każdy kawałek o tym samym od kilku lat, bo tak mówią słuchacze Dirty South i horrorcoru doskonale znający jego płyty, a język angielski lepiej niż Miodek polski, więc ich trzeba się słuchać! Głównie właśnie powyższe 2 kawałki chciałem wyróżnić. Tak to Rakaa nawija trochę na temat siebie, otaczającej go rzeczywistości (tutaj podkreśliłby ,,Eyes Wide”), troszczę poważniejszych spraw (,,Mezcal”), osobistych rozterkach (,,Upstairs”) i można znaleźć mocniejsze, bitewne linijki.

in a room full of mirrors I sit and reflect
so I can correct any defects
earth told me I can be more emo
then I just laughed and said ,fuck that’, we need more Preemo


Generalnie warstwa muzyczna mnie zaskoczyła, bo okazała się być ostrzejsza i bardziej uderzająca niż się spodziewałem. Oczekiwałem głównie spokojnych podkładów, a tutaj jest trochę inaczej. Oczywiście nie mówię, że wszystkie kawałki mają strasznie uderzającą oprawę muzyczną. Żeby być dobrze zrozumiałym powiem, że np taki ,,Aces High” jest dla mnie mocnym bitem, a nie łagodnym. No i oczywiście obecność mocniejszych podkładów nie jest dla mnie wadą. Potężny, ciężki, podchodzący w sumie pod mroczny bit jest ,,Crown of Thorns”, mocny werbel ładnie słychać w ,,Delilah”, natomiast dla kontrastu łagodniejszy podkład muzyczny jest w ,,Human Nature (Now Breathe)”, a zacięcie latynoskie, które wyszło kapitalnie, jest w ,,Mezcal”. Wpadki też się zdarzyły i na przykład bit do ,,Assault and Battery” jest dla mnie, żeby nie powiedzieć asłuchalny (bo asłuchalne to w więszkości są bity, pod które nawija Gucci Mane czy DJ Paul), to niezbyt dobry oraz denerwujący swoim tonem ,,Rosetta Stone Groove (Univesal Language). Pod względem flow gospodarz albumu nie zaimponował mi. Nie mam w zasadzie jakiś mega wielkich zastrzeżeń, ale jestem pewny, że momentami mógłby się o wiele lepiej przyłożyć do rapowania, bo tak nawija, jakby nie miał ikry. Najlepsze flow, moim zdaniem, zaprezentował w ,,Eyes Wide”. Dobrze wczuł się w bit i poleciał bardzo dobrze, oddając dość ponury klimat tego tracka.

Muszę przyznać, że jednak nie jest zbytnio zadowolony z tego krążka. Tragedii nie ma i mimo że naprawdę, jak już wspominałem, nie miałem wielkich oczekiwać, to jednak w moje gusta nie trafił do końca. Wadą jest dla mnie często długość numerów. Jest 13 tracków, których łączna długość wynosi ponad 58 minut. Z tej prawie godziny wracał będę może do 25-30 minut. No tak, lirycznie jest on zróżnicowany, a patenty wdrożone w dwa kawałki, które przedstawiłem jako pierwsze, cenię sobie bardzo mocno. Muzycznie jest także różnorodnie, jednak jak zaznaczyłem, nie spodziewałem się tyle mocnych bitów. Oceny niskiej nie dam, bo jednak te 6 numerów, który zostawiłem sobie po pierwszym przesłuchaniu ma naprawdę moc, ale jednak ogólnie rzecz biorąc ,,Crown of Thorns” coś brakuje, aby mnie zadowolić wyżej niż na…

6/10

niedziela, 11 lipca 2010

Podsumowanie małego i dużego finału Mundialu

10 lipiec

Urugwaj – Niemcy

Reprezentacja Joachima Loewa przystąpiła do tego spotkania bez takich graczy w pierwszym składzie jak Lahm (nie chciał zagrać), Klose (uraz) czy Podolski (choroba). Z braku ostatniej dwójki w sumie się nawet cieszyłem. W każdym razie Niemcy zaczęli z impetem i mieli zdecydowaną przewagę w pierwszych fragmentach spotkania. Grali ładnie, kombinacyjnie i stwarzali sobie okazje. Bardzo dogodną okazje miał Friedrich, który po dośrodkowaniu z rożnego Ozila trafił z główki w poprzeczkę. Pierwszą bramkę w 19 minucie zdobył Muller po tym, jak Muslera niefortunnie odbił piłkę po uderzeniu z dystansu Schweisteigera. Urugwajczycy jednak nie dali się i zaczęli grać swoje. To zaprocentowało golem autorstwa Cavaniego w 28 minucie. Trzeba przyznać, że głównym winowajcą jest Świniak, który stracił piłkę w środku pola, co dało możliwość kontry dla rywali. Ostatnie 15 minut pierwszej połowy nie było zbyt widowiskowe, a gra straciła na tempie. Jednak pod koniec spotkania w idealnej sytuacji znalazł się Suarez, ale chybił. Rezultat 1:1 po pierwszej części meczu był raczej sprawiedliwym.

Drugie 45 minut niby lepiej rozpoczęli Europejczycy, ale to gracze z Ameryki Południowej objęli prowadzeniu po fantastycznym strzale Forlana w 51 minucie. Urugwaj nabrał pewności siebie, ale 6 minut później Muslera popełnił kolejny fatalny błąd między słupkami i Niemcy wyrównali za sprawą Jansena, który nie rozgrywał zbyt dobrego spotkania. W ogóle dziwiłem się Loewowi, że lewego obrońcę wystawił na pozycji lewego skrzydłowego, a miał w obwodzie chociażby Marina. W każdym razie od stanu 2:2 gra stała się naprawdę imponująca i w ogóle nie można było się nudzić. Było praktycznie akcja za akcję. Obydwa zespoły atakowały, miały okazje, ale gola nie udało się zdobyć. Trzeba podkreślić bardzo dobrą grę w bramce reprezentacji naszych zachodnich sąsiadów Butta, który zażegnał kilka razy niebezpieczeństwo bardzo dobrą interwencją. Było to fantastyczne widowisko, ale rozstrzygnięcie zapadło w 82 minucie, kiedy po rzucie rożnym w polu karnym Urugwaju najsprytniejszy okazał się Khedira i zdobył gola na 3:2. Emocje trwały do samego końca i gola mogli zdobyć Niemcy – wprowadzony KieSling chybił w dogodnej sytuacji, a także Urugwajczycy – w ostatniej minucie doliczonego czasu Forlan trafił w poprzeczkę z rzutu wolnego.

Muszę przyznać, że to spotkanie, które było toczone w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych, bo padał obfity deszcz, mi zaimponowało. Urugwaj, mimo porażki, naprawdę nie ma się czego wstydzić, bo zagrali bardzo ambitnie, jednak zabrakło im skuteczności i siły. Szczególnie Luis Suarez ma czego żałować. Też muszę podkreślić, że Schweisteiger miał trochę strat w środku pola i niepewnych zagrań, jak na niego. Ogólnie chyba było to najlepsze, moim zdaniem, spotkanie tych Mistrzostw Świata, jakie miałem okazje oglądać. Jestem zadowolony, że Niemcy powtórzyli sukces sprzed 4 lat i zdobyli brąz, bo po prostu byłem za nimi, a dodatkowo wpadło mi w kieszeń 30 złoty.

11 lipiec

Holandia – Hiszpania

Mistrzowie Europy zaczęli w swoim stylu – prowadzili grę i mieli przewagę w posiadaniu piłki. Pierwszą dogodną okazję mieli w 5 minucie, ale strzał Ramosa świetnie obronił Stekelenburg. Mijały minuty, a Hiszpanie stwarzali zagrożenie pod bramką holenderską. Gracze Van Marwijka nie mieli zbytnio jak na razie pomysłu na grę. Jednakże od 15 minuty wydawało się łapią wiatr w żagle, bo Hiszpania już tak nie dominowała i Oranje przeprowadzili kilka akcji, ale nie stworzyli żadnej dobrej sytuacji. W każdym razie nie było to miłe dla oka widowisko. Sporo niedokładnych i brutalnych zagrań miało miejsce. W ostatnich 15 nie działo się praktycznie nic ciekawego, nie licząc niecelnych strzałów z dystansu Pedro i Xabiego Alonso oraz groźnego uderzenia Robbena. Podczas pierwszej połowy głównie nudziłem się niesamowicie w dodatku słuchałem sobie Nappy Roots, którzy okazali się totalnym niewypałem. Przeczytałem na forum, że wybiegają poza standardy Dirty South no i liczyłem na rap w stylu Cunninlynguist, a rzeczywistość okazała się być niestety inna.

W 62 minucie idealną okazję zmarnował Robben, który przegrał pojedynek jeden na jeden z Casillasem. 8 minut późnie kapitalną sytuację miał Villa, ale z najbliższej odległości został zablokowany. Głównie atakowali i mieli swoje szanse Hiszpanie i spotkanie toczyło się w trochę szybszym tempie niż w pierwszej połowie, ale nadal było daleko od ideału. Czas mijał uciekały minuty, których coraz mniej zostawało do końca spotkania, a podopieczni Vicente del Bosque napierali coraz bardziej. Arbiter był zmuszony pokazać sporo żółtych kartek, bo dokładnie 9. w 87 minucie we w miejsce Alonso pojawił się murawie Fabregas, aby wzmocnić siłę ataku Hiszpanii. Regulaminowe 90 minut plus czas dodany nie przyniosły rozstrzygnięcie i utrzymał się bezbramkowy remis. Muszę powiedzieć, że druga część meczu trochę lepsza od poprzedniej, lepiej mi się oglądało, lepszy rap leciał w głośnikach, ale przewaga Mistrzów Europy była dość wyraźna.

96 minuta meczu to idealna okazja Fabregasa, ale bramkarz przeciwników był górą. Generalnie Hiszpania była lepsza, stwarzała więcej sytuacji, a Oranje jakby już opadli z sił i niewiele mieli do powiedzenia w ofensywie. Dodatkowo w 110 minucie drugą żółtą kartkę zobaczył Heitinga i osłabił swój zespół. Natomiast najgorsze dla Holandii nadeszło w 117 minucie, kiedy Iniesta zdobył gola na 1:0. Było to decydujące trafienie, które dało Hiszpanii mistrzostwo. Mecz ogólnie nie zaimponował poziomem i był słabszy niż spotkanie o trzecie miejsce. Nie jestem zadowolony, bo nie lubię Hiszpanii, a Robben przegrał niestety drugi finał już. Jednak co by tu nie mówić, to Hiszpanie zasłużyli na to mistrzostwo.

Mundial się skończył. Trwał równo miesiąc. Zaczął się 11 czerwca, a skończył 11 lipca. Obfitował w niespodzianki, piękne gole, świetne mecze, błędy sędziowskie. Na pewno ten turniej był bardzo ciekawy i osobiście sądzę, że najciekawszy od Mistrzostw w Korei i Japonii. Liczyłem, że Niemcy swoim potencjałem będą w stanie bez problemu znaleźć się w pierwszej czwórce no i się nie pomyliłem. Finał był ciekawy, bo zagrały dwie drużyny, które ani razu nie wygrały Mundialu. Można sobie gdybać, że Hiszpania nie powinna awansować nawet do półfinału, bo sędzia skrzywdził Paragwaj i tak dalej, ale fakty są inne. Reprezentacja z Półwyspu Iberyjskiego jest po prostu najlepszą drużyną świata i tyle. Jestem ogólnie zadowolony z tych Mistrzostw Świata i mimo że nie obejrzałem wszystkich spotkań z rożnych powodów, niektóre z nich nie oglądało mi się dobrze, bo myślałem o czymś to innym, to i tak jest świetnie. Szkoda oczywiście, że zabrakło reprezentacji Polski, ale to na własne życzenie. No i znowu przyjdzie czekać 4 lata na kolejny Mundial, bo z całym szacunkiem dla Euro, ale to jednak nie jest to.

Zawodnik Mistrzostw: Diego Forlan

sobota, 10 lipca 2010

Dirty South, ale trochę z innej strony. Część druga.

To zgodnie z wcześniejszym założeniem kontynuacja i Jadę Z Tematem jak Łysonżi, Wdowa, Emazet i VNM.

Arrested Development

To już trzeci zespół, który reprezentuje Atlantę obok Goodie Mob i Outkast. Jednakże korzenie Arrested Development sięgają znacznie głębiej niż wyżej wymienionych ekip, bo już roku 1988. Wtedy to właśnie Speech, który jest do dnia dzisiejszego niekwestionowanym liderem grupy, założył zespół, w skład którego wchodzili jeszcze Rasa Don, Monstho Ehe, Baba Oje, DJ Headliner i Aerle Taree. W 1992 roku został wydanych debiutancki album o nazwie ,,3 Years, 5 Months & 2 Days In The Life Of…”. Nazwa nie jest przypadkowa, bo pokazuje, ile czasu zajęło artystom znalezienie wydawcy. Płyta sama w sobie była przełomowa na scenie Brudnego Południa, gdyż poruszyła po raz pierwszy głębsze tematy. Szczególnie warty uwagi jest numer ,,Mr. Wendel”, który ja osobiście umieszczam w dziesiątce najbardziej ponadczasowych kawałków w historii rapu. Arrested Development określili swoją muzykę jako cultural-southern-hiphop-folk-ethnic-funk, a w skrócie po prostu Life Music. Trzeba przyznać, że nazwa bardzo ciekawa, a zarazem zadziwiająco długa. 1993 rok przyniósł występ w MTV’s Unplugged, który został wydany na krążku o nazwie ,,Unplugged”. 2 lata po debiucie ekipa nagrała swój drugi album ,,Zingalamaduni”, na którym Speech kontynuował przekazywanie zaangażowanych treści. Muszę powiedzieć, że jakość materiału oceniam jako bardzo dobrą i nie zauważam regresu w porównaniu z debiutem. Wydawało się, że wszystko idzie w bardzo dobrą stronę, ale jednak Arrested Development wkrótce po wydaniu drugiej płyty rozpadli się. Powrócili w 2000 roku epką ,,Da Feelin”, której jednak nie miałem okazji usłyszeć. Skład grupy uległ zmianie i doszedł m.in. drugi raper MC Love. Nie licząc wydawnictw z remiksami i tych typu The Greatest Hits, zespół wydał jeszcze ,,Heroes of the Harvest” w 2002 – trochę za długi materiał i zbyt ,,miękko-cukierkowy” czasami, co nie oznacza, że nie ma konkretnych tracków i że krążek jest słaby, ,,Among The Trees” w 2004 – zdecydowanie bardziej miłosny album od poprzedniego, ale słuchało mi się go nawet nieźle ze względu na ciekawe brzmienie i sytuacje, w której się znajduję, a wers ,,love is the ocean and pain is the stream that leads to it” jest prawdziwy, ,,Since The Last Time” w 2006 – tematycznie wszechstronnie i powrót do korzeni, tylko 3 numery na temat dziewczyn oraz ,,Strong” w 2010 - równie bardzo udana płyta, ale panowie… ten autotune można było sobie darować.

Co by tu nie mówić, ale Arrested Development należy cenić. Nie dość, że to pionierski zespół, jeżeli chodzi o alternatywny rap na Południu, to jeszcze przetarli drogę niezliczonej ilości kontynuatorów stylu rozpoczętego przez nich. Ja nie tylko ich cenię, ale lubię. Muszę przyznać, że kilka dni temu zapoznałem się z pozostałymi płytami z ich dyskografii, ale to dlatego, że kiedy słuchałem ich ostatnio, to nie mogłem ich znaleźć. Mimo że z czasem grupa zdecydowanie odchodziła od poważnych, afrocentrycznych liryków, dając pierwszeństwo luźnym rymom na temat kobiet czy miłości, to potrafiła powrócić do tego na ostatnich dwóch płytach. Jednak na ,,Heroes of the Harvest” i nawet na ,,Among The Trees” jest kilka (w przypadku pierwszego to będzie spokojnie 10) głębszych numerów. Warstwa brzmieniowa na albumach była bardzo charakterystyczna i można było usłyszeć gamę rozmaitych brzmień, co tylko świadczyło o klasie i eksperymentalnym podejściu do muzyki. Dokonania zespołu zawsze trzymały co najmniej przyzwoity poziom, a debiut to ścisła klasyka tej muzyki i nie mam na myśli ,,klasyki”, gdzie niektórzy zaliczają jakieś nieznane produkcje tylko dlatego że im się podobają – typu wynalazki gangsta-rapowe o wydaniu których wiedzą tylko 3 osoby na świecie. Muzyka Arrested Development zawsze niosła ze sobą jakieś wartości, zresztą tekst ,,i only knew two things – i wouldn’t sell out, wouldn’t talk about stupid things – bling bling” mówi wszystko.

Collective Efforts

Tutaj już pomału zaczynają się schody, gdyż nie ma tak naprawdę zbyt wiele informacji na temat tej grupy w internecie. Nie oznacza to oczywiście, że napiszę na ich temat dwa zdania. Można bez żadnych wątpliwości nazwać ich substytutem muzyki Arrested Development, bo nie dość, że również pochodzą z Atlanty, to prezentują podobny styl. Chociaż wiadomo, że różnice można znaleźć bez problemu, w końcu Speech i spółka debiutowali w 1992 roku. Na początku w składzie Collective Efforts było trzech raperów oraz jeden DJ. Niestety, ale nie byłem w stanie znaleźć ich ksyw, a jak były one wymieniane na płytach, to po prostu tego nie wyłapałem. W każdym razie całkiem niedawno (2009 bodajże) ekipa powiększyła swoją świtę o zespół utalentowanych muzyków. Zadebiutowali w 2003 roku albumem ,,Vision of Things to Come”, który nakreślił kierunek, którym grupa dalej podążała. Na szczęście nie ulegli tzw ,,zasadzie debiutu” i wydany 2 lata później krążek ,,Trial Mix” okazał się być o wiele lepszym albumem, co nie świadczy o tym, że debiut był słaby. Druga płyta chłopaków trwa godzinę i 15 minut, więc jest to długi materiał, ale niesamowicie konkretny szczególnie pod względem tekstowym. Oczywiście nie ma czasu na rymowanie o bzdurach tak jak Maradona nie miał czasu myśleć o Schweinsteigerze. Są ambitne, głębokie, poruszające i refleksyjne teksty. Minął rok, a Collective Efforts wydali swój trzeci krążek ,,Medicine”. Poziomem przerastał debiut, ale jednak przebić ,,Trial Mix” się nie udało. W każdym razie był to materiał na dobrym poziomie. 2004 rok, a więc cofam się trochę wstecz w odniesieniu do miejsca, na którym skończyłem, przyniósł wydanie limitowanej edycji singla 12” ,,Another Soulful Song”, a także albumu ,,Collective Efforts”, który gromadził wybrane numery z drugiej i trzeciej płyty grupy oraz bonusowy track ,,The Higher We Rise”, który został potem wydany jako kolejny singiel 12”, na którego stronie B znalazła się remix ,,Another Soulful Song”. Jednak nie miałem okazji słyszeć żadnego z owych singli. 4 lata po ostatnim krążku chłopaki wydali jak dotąd swój ostatni album ,,Freezing World”, który jest dla mnie jak na razie jednym z najlepszych wydawnictw obecnego roku. Bardzo fajna, konkretna płyta, trochę mniej refleksyjna niż ich najlepsze dzieło, a więc ,,Trial Mix”, ale uznanie niewątpliwie się należy.

Cieszę się, że poznałem ten zespół. Stało się to wraz z zapoznaniem się z ich najnowszą płytą, a więc pod koniec kwietnia. Takie wywarła na mnie pozytywne wrażenie, że nie wahałem się i sprawdziłem resztę dyskografii chłopaków. Ich muzyka niesie ze sobą przesłanie, a brzmienie na albumach jest świetne. Są na scenie niedługo, bo dopiero 7 lat, a wydali już 4 albumy, z których każdy jest na co najmniej dobrym poziomie. Jestem pewny, że fani takiego typu rapu na pewno nie zawiodą się na muzyce Collective Efforts. Ja czekam na kolejny materiał od nich, bo tacy ludzie jak oni są jak respirator, który podtrzymują dobry rap przy życiu.

Cunninlynguist

Jest to ekipa, której założycielami są Kno oraz Deacon the Villain. Spotkali się w klubie Kaya w Atlancie i postanowili założyć zespół. Miało to miejsce w marcu 2000 roku. Pierwszy artysta pochodzi z Atlanty, natomiast drugi z miasta Versailles w stanie Kentucky. Obydwoje spełniają się zarówno w produkcji bitów jak i na mikrofonie. W 2001 roku wydali swój debiutancki album ,,Will Rap for Food”, który jest porcją bardzo dobrej muzyki. Co szczególnie rzuca się w oczy, to nietuzinkowa, dopieszczona warstwa brzmieniowa oraz osobiste, szczere teksty. Takie numery jak ,,Family Ties” czy ,,Mic Like a Memory” oddają to najlepiej. 2 lata po świetnie przyjętym debiucie Cunninlynguist wydali drugi materiał ,,SouthernUnderground” tym razem poszerzając swoje szeregi o rapera Mr. SOS, pochodzącego z Florydy. Grupa kontynuowała styl rozpoczęty na pierwszej płycie, a poziom artystyczny drugiego wydawnictwa był co najmniej tak spory, jak debiutu. ,,SouthernUnderground” wykreował chyba największy hit chłopaków - ,,Seasons” z gościnnym udziałem Masta Ace’a. Po prostu genialny numer. 2005 roku przyniósł kolejne dziecko formacji - ,,A Piece of Strange”. Krążek został bardzo dobrze przyjęty, ale ja oceniam go trochę słabiej od dwóch poprzednich, ale i tak jest to solidna porcja dobrej muzyki. ,,Since When” i wszystko jasne. Na albumie nie udzielił się Mr. SOS, który upuścił grupę pod koniec 2004 roku, a w jego miejsce wszedł Natti. Znowu słuchaczom przyszło czekać 2 lata na kolejny materiał, którym był ,,Dirty Acres” wydany naturalnie w 2007. Kolektyw po raz kolejny nie zawiódł i wydał porządną płytę, która wykreowała jeden, moim zdaniem, z ich najlepszych kawałków - ,,Georgia”. Zespół ponadto wydał 4 mikstejpy, z których miałem okazje słyszeć 3 ostatnie. ,,Sloppy Second Volume One” w 2003, ,,Sloppy Second Volume Two” w 2005, ,,Strange Journey Volume One” w marcu 2009 oraz ,,Strange Journey Volume Two” w listopadzie 2009. Szczególnie poziom wydawnictwa z początku minionego roku wzbudził mój szacunek.

Tak podsumowując, dla mnie Cunninglynguist to zdecydowanie najlepsza pod względem artystycznym grupa na Południu. Tak, wliczam to również rzeczy typu Three 6 Mafia czy Geto Boys. Ciężko mi powiedzieć, który z ich albumów jest najlepszy. Podczas pierwszego kontaktu z ich muzyką mówiłem śmiało, że drugi krążek. Jak sobie ich słuchałem pół roku temu i znowu ostro jarałem się, to doszedłem do wniosku, że jednak debiut. W każdym razie lepiej mieć rozkminki na temat, który jest lepszy, a nie który gorszy. W sumie chłopaki wnieśli na pewno dużo świeżości do rapgry, nie tylko tej z Dirty South, ale i ogólnie. Świetne, klimatyczne, różnorodne, przyjemne dla ucha brzmienie plus konkretne, inteligentne i niosące ze sobą przekaz teksty. Mówisz, że Cunninlynguist to zło? Ja zakończę i odpowiem słowami Kno - ,, mmmmumblin some thuggin’ shit is not a sin to me, but doesn't hip-hop need a little positivity? it's all guns and slangin’ caine, we need some upliftment in the streets, somebody call David Blaine”.

W kolejnym (już ostatnim) odcinku Art Official, Cyne oraz Supastition.