sobota, 29 maja 2010

It’s Been A Long Time jak Rakim

Muszę stwierdzić, że od ostatniej tego typu notki wydarzyło się trochę rzeczy, które bym nie przypuszczał, że się staną się jak Kononowicz. Po pierwsze miałem kompletnie nie wydawać kasy na rzeczy, które nie są niezbędne typu fast foody czy alkohol. Z tym pierwszym jeszcze nie było tak źle, ale co do tego drugiego to zupełnie inna historia. Było trochę takich melanży, większość wynikła ze spontanu (np. chlanie u Łysego w bursie), ale nie żałuję, bo było ogólnie dobrze. Z drugiej strony ostatnio miały miejsce juwenalia 20 – 22 maja. Miałem w ogóle nie iść, ale kilka telefonów i pewna opcja zmieniły wszystko, bo nie dawały mi spokoju i nie mogłem siedzieć w chałupie. Pierwszy dzień to impreza w Bravo – oczywiście nie poszedłem, bo kiedyś się zarzekałem, że do tej speluny nigdy nie pójdę. Drugi dzień to poza miastowa otwarta impreza, która ogólnie, biorąc pod uwagę wszystko była jak diss Żuroma – chujowa. Muzyka z dupy (w ogóle miały być rapowe koncerty, ale wiadomo, że we Włocławku niczego ambitnego zorganizować się nie da, a organizatorzy zostali wychujani przez samorząd – to PWSZ, jebie jak w stajni!), no i ogólnie mi się nie podobało. Może jedyny plus to, że się najebałem i wpadł Cypek i poleciało ze sceny kilka tekstów klasyków – z twoim starym rządziliśmy. Ogólnie można zfollow-upować Tedego, aby określić tamto wydarzenie - ten wieczór był twój, Cypek! pod scenę atakuj, Cypek! No, ale na powrocie i po pójściu do nocnego po bronksy jeszcze niezbyt fajna historia z dresami (stan umysłu, bo sam chodzę w dresach) się zdarzyła. Szkoda gadać, bo jakbyśmy przyszli 5 Minut Wcześniej jak nawijał VNM w Efekt Motyla, to nic by nie było. Jebać.

Konsekwencją tego imprezowania jest oczywiście Hajs, Hajs, Hajs jak Tede, a raczej jego roztrwanianie. Miałem oszczędzać na laptopa i odpuszczać jakiekolwiek wydatki i oblać jedynie zaliczony licencjat J.D. jak VNM odejście z rapgry, ale nie udało się. Na pewno nie uzbieram już do końca wakacji sumy, która stanowiła mój Cel jak 834, a więc 3 tysięcy. Chuj z tym z drugiej strony, bo laptopa, który mnie zadowoli dostanę za 2 tysiące i nie musi być taki mega super wypas. Odpuszczanie imprez na studiach to jest błąd i tego mógłbym żałować zdecydowanie bardziej niż kupienia trochę słabszego laptopa. Jeszcze co do tego jebanego licencjatu, to Gwóźdź mnie ostro wkurwił, bo tak pod koniec kwietnia zesrał się, że nie daje polskich ekwiwalentów, a sam mi mówił, że nie muszę. Musiałem przerobić połowę pracy, ale poszło i mi zaakceptował. Teraz tylko czekam, aż mi wyśle na email sprawdzony wstęp i zakończenie. W każdym razie i tak Wkurwiam Się jak Małolat, bo jakby postawił sprawę jasno od początku, a gadałem z nim już w październiku, to bym zrobił jak trzeba i już w kwietniu miał święty spokój.

Złapałem bakcyla na wędkarstwo. Zawsze sądziłem, że to strasznie nudne, nieciekawe i beznadziejne zajęcie, ale zmieniło się moje zdanie. Około miesiąc temu pierwszy raz pojechałem z ojcem nad jezioro głównie z powodu, że jest ono około 35 kilisów od miasta, a ja lubię po prostu jeździć samochodem. Jednakże sama opcja wędkowania mi się spodobała. Dwa tygodnie byłem i rzucając chyba czwarty lub piąty raz blachą złapałem dużego szczupaka! Nie wyciągnąłem go, bo się zbyt podjarałem, przestałem ciągnąć żyłkę i chciałem go wyciągnąć jak normalną małą rybę, a on się urwał. Laik jak ten raper jeszcze ze mnie, ale trening czyni mistrza. Dzisiaj też byłem i pojechałem tam z Szansą jak VNM w 2005 roku do Anglii i… wyciągnąłem szczupaka! Niewymiarowy co prawda, bo około 31 plus 1 Centymetr jak VNM, ale i tak się go wzięło. Illicit Activity jak Almighty RSO, ale jebać. Ważne, że jest. Jutro też mam nadzieję, że tam pojadę i złowię. Zapisałem się także na prawdo jazdy. Teorię już skończyłem. W sumie to te zajęcia mi się bardzo podobały, bo sądziłem, że będzie to straszna nuda i klapa. W piątek za tydzień o 8 rano będę miał pierwszą jazdę. Teorię jak i praktykę mam z Łysym – mój były nauczyciel od w-fu z gimnazjum, a nie ziomek z grupy od chlania w bursie. Zajebisty z niego jest gość ogólnie. W sumie nie widzę siebie za kierownicą, bo jechałem tylko 6 lat temu raz i było chujowo, ale skoro jakieś zjebabe baby śmigają ulicami, to dlaczego ja miałbym się tego nie nauczyć?

Na koniec powiem, że dzisiaj nastąpił pewien przełom w moim pojmowaniu rapu. Do 29 maja 2010 roku godziny mniej więcej 17:30 sądziłem, że istnieje dwóch niesamowicie niedocenianych masakratorów lirycznych w całym tym rapie – Canibus i Chino XL. Myliłem się. Jest jeszcze ktoś...

czwartek, 27 maja 2010

PackFM - I Fucking Hate Rappers

Generalnie gościa znam jedynie z ksywy i faktu, że jest związany z wytwórnią Q5N, a więc Tonedeff i te sprawy. Miałem okres w życiu, kiedy chciałem wgłębić się w twórczość artystów zrzeszonych w owym lejbelu, ale jakoś nie udało mi się tego nigdy zrealizować, a zajawka zniknęła. Przedstawiany album ściągnąłem z ciekawości wywołanej tytułem. ,,Nienawidzę, Kurwa, Raperów” – to brzmi mocno, kurwa! Chyba jest to drugi w pełni oficjalnie solowy materiał od rapera, ale pewny na sto procent nie jestem. Pewny jestem tylko tego, że tytuł brzmi mocno, kurwa!

Artysta jest niezadowolony z obecnego stanu muzyki rapowej. Jest wiele rzeczy, które mu się nie podobają. Mówi o tym w tekstach otwarcie bez ogródek i owijania w bawełnę. Mnogość raperów pozbawionych talentu (kilka aluzji do Lil Wayne’a), zeszmacenie tej kultury, fakt, że prawie każdy, kto chwyci mikrofon i nagra kawałek jest traktowany jak raper, a tak na serio nie z tym nic wspólnego. Sam kreuje siebie na reprezentanta prawdziwego rapu (a raczej lepiej byłoby rzec, że nim po prostu jest, bo taka prawda) i zamierza go zaciekle bronić. Świetnie dobrane są cuty z ,,Still Dre” w kawałku ,,Wanna Know”. Skity w ogóle rzadko kiedy mi się podobają, ale w tym przypadku nawet bardzo, bo budują atmosferę. Szczególnie pierwszy jest świetny. Ogólnie to tekstowo czy jest to moralizatorstwo, czy nie – Nazwij To Sam jak Ascetoholix – ale mi się patent realizowany na krążku bardzo podoba. Można także usłyszeć dużo dobrego braggadacio i zadziornych linijek. Chyba najlepszym podsumowanie celu krążka są wersy:

yo, if skills sold, truth be told
I’d probably be, fuck that, I’ll still be me
I think back to the old tracks
people’s sell was so wack
yeah I agree, but the lyrics were dope
years ago I was stuck trying to be new hope
now I’m sitting here wishing I was back to the old Pack

Produkcyjnie poza jednym wyjątkiem, którym jest ,,Flux Capacitor”, który kompletnie mi się nie podoba i wkurza, jest naprawdę dobrze. Można usłyszeć mocniejszy bit z uderzeniem - ,,I Fucking Hate Rappers”, ale także łagodniejszy, luźny - ,,I Fucking Like Everything”. Dźwięki występujące w podkładach są urozmaicone i nie narzekam na ich powtarzalność. Jeżeli chodzi o flow to PackFM naprawdę swobodnie jedzie po bitach, co idealnie widać chociażby w ,,Absolutely Positive”. Potrafi również przyśpieszyć. Zrobił to chociażby w numerze ,,Nasty” i ładnie mu wyszło, trochę przypomniał mi wtedy w nawijce Tonedeffa.

Ogólnie nie wiedziałem, czego nam się spodziewać po tym albumie, ale byłem bardzo ciekawy, co ten artysta wykombinuje. Stworzył dla mnie solidną, interesującą konceptowo płytę, która wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Dobre teksty, różnorodne bity, w miarę płynne flow, trafny dobór cutów zasługują na wysoką ocenę.

8/10


PS: Nowy Jork nie ma się wcale tak źle!

wtorek, 25 maja 2010

Vinnie Paz - Season Of The Assassin

No i nadszedł ten moment. Vinnie Paz, który jest posiadaczem jednego z najbardziej charakterystycznych, ostrych głosów w Rap Grze jak ten portal, po (jak podaje moja dobra ziomalka Wiki) dwudziestoletniej działalności na rap scenie uderza solo. Kiedy kilka lat temu zabierałem się do słuchania płyt Jedi Mind Tricks, zostałem zmiażdżony. Nie chodzi mi o brzmienie, które i tak jest genialne, ale o to, co na mikrofonie robił Vincenzo – najlepszy biały raper na kuli ziemskiej. Miałem duże oczekiwania co do ,,Season Of The Assassin” i…

Kiedy słucham tekstów rapera, to wyobrażam sobie kawałek jako las, a Paza jako wściekłe, groźne, szybkie, bezlitosne, ogromne zwierze (a raczej potwora, bo sam się nim określa na płycie), do którego owy las należy. Jego linijki są naprawdę brutalnie i słynne powiedzenie ,,morduje wersami” tutaj idealnie pasuje. Bije od nich jednakże w pewnym stopniu monotematyczność i nie wychodzenie za niektóre schematy, do których artysta przyzwyczaił słuchaczy przez całą karierę. Wiadomo chodzi o bijące po mordzie braggadacio, w którym łączy się krytyka słabych mc, wersy o zabijaniu, komplementowanie swoich umiejętności oraz krwawe obrazy. Chociaż są wyjątki np. ,,End Of Days” będący atakiem w rząd czy dość taki retrospekcyjno-poruszjący ,,Keep On Moving”. Jeszcze kilka numerów by się znalazło, więc w sumie argument o całkowitej monotematyczności da radę jednak obalić. W każdym razie ja mu nawet szeroką monotematyczność wybaczałbym, bo tak długo jak będzie siekał tak ekspresjonistyczne i brutalistyczne opisy, może nawijać każdy trak dokładnie o tym samym:

I ain’t the type of motherfucker you could ask a favor
I’m the type of motherfucker that will blast my neighbors

my heart is cold as a temperature of a massive glacier
I put a giant hole inside you like a massive crater

cut a motherfucker off head like Husain will do him
take his motherfucking bread now it’s painless to him

I don’t talk about the money I got
because if money were my mommy then money get shot

you motherfuckers don’t belong in rap
fucking me you got better chance taking an abortion back

Są różne podkłady na krażku. Świetnie budujące napięcie ,,Kill ‘Em All”, spokojne ,,Keep Moving On” czy dość agresywne ,,Pistolvania”. Można usłyszeć sporo partii pianina i miejscami mocne werble. Najważniejsze jest, że wszystko ma swój klimat, który do Vinnie Paza mi pasuje idealnie. Sam artysta radzi sobie nieźle na podkładach, chociaż swobodnie pływać to nie pływa, ale wejścia w zwrotki naprawdę wywołują u mnie czasami dreszcze. To dzięki unikatowego wokalowi, po prostu rzecz nie do podrobienia. Predyspozycje głosowe ma idealne do przekazywania ostrych, bezpardonowych treści i robi z nich bardzo dobry użytek.

Ogólnie jestem zadowolony. Oczekiwałem albumu w taki stylu, z mocnymi wersami, dobrymi bitami i to dostałem. Raper potwierdził (przynajmniej mi) swoją klasę, niebanalne umiejętności i że każdy biały jego kolega po fachu stoi za nim. Solidna, prawie 80 minutowa porcja muzyki, ale do czołówki roku jej nie zaliczę… przynajmniej na razie.

8/10



PS: Zmieniam zapodany wcześniej kawałek na ,,Same Story (My Dedication)", bo po prostu Rozpiepsza, Rozpierdala jak nawijał Tede w 360 Obrót.

niedziela, 23 maja 2010

Podsumowanie finału Ligi Mistrzów 22 maja

Skończyła się Liga Mistrzów 2009/2010 i triumfował Inter Mediolan pod dowództwem genialnego przywódcy Jose Mourinho. Bayern był wczoraj bezradny. Nie zgadzam się, że z opiniami, że Niemcy nie dali z siebie wszystkiego, że byli za mało skoncentrowali. Inter był po prostu zbyt mocnym przeciwnikiem, doskonale poukładanym taktycznie, z wyborną defensywą i świetnymi zawodnikami z przodu. Bawarczycy mieli swoje okazje, ale albo Julio Cesar bronił, albo obrońcy Włochów umiejętnie przeszkadzali. W sumie po pierwszych 10 minutach, kiedy to Inter miał trochę przewagi, sytuacja się zmieniła. Bayern zaczął grać swoje, a więc akcje polegające na wymienianiu wielu podań. Gracze Mourinho nastawieni byli na kontry i jedna z nich (bo akcja Cesar – Milito – Sneijder – Milito to była kontra) zakończyła się golem na 1:0. Niemcy próbowali zrobić coś do przerwy, ale nie szło. Na początku drugiej części meczu idealną okazje zmarnował Muller. Podopieczni Van Gaala grali strasznie schematycznie, ciągle wymiany piłek i atak pozycyjny nic nie dawały, bo Mediolańczycy bronili się perfekcyjnie. Szkoda, że Bayern praktycznie nie próbował nic zmienić w swojej grze. Napastnicy zostali praktycznie zneutralizowani przez Lucio i Samuela, sam Robben się starał, ale nie był w stanie nic zrobić. W 70 minucie Milito potwierdził po raz drugi swój geniusz, ośmieszając Van Buytena i strzelając gola na 2:0. Było już raczej jasne, że nic się zmienić nie może.

No i się nie zmieniło. Inter wygrał zasłużenie Ligę Mistrzów. Byli po prostu lepsi, mając na rozkładzie takie potęgi jak Chelsea czy Barcelona. Jose Mourinho zdobył potrójną koronę i bardzo prawdopodobne, że opuści Mediolan i zostanie trenerem Realu Madryt. Ogólnie Bayern i Van Gaal nie mają się czego wstydzić, bo i tak ich osiągnięcia w tym sezonie przeszły najśmielsze oczekiwania. Wystarczy dodać, że zdobyli więcej w tym sezonie niż Barcelona, Real Madryt, Manchester United czy Chelsea Londyn, a to są silniejsze i dysponujące zdecydowanie lepszą kadrą ekipy. Wiadomo, że nie jest usatysfakcjonowany w stu procentach, ale jest naprawdę dobrze. Podwójna korona w Niemczech, finał Ligi Mistrzów, jak na ekipę, która stała się europejskim średniakiem w ostatnich latach, to jest świetne osiągnięcie. Wstydu nie ma, bo wstydzić to się powinien Real Madryt, który wydał 250 milionów, przegrał wszystko, dodatkowo zostając ośmieszonym przez 3 ligowca w Pucharze Króla. Bayern po prostu przegrał z najlepszą drużyną w Europie sezonu 2009/2010.

sobota, 22 maja 2010

Zapowiedź Finału Ligi Mistrzów 22 maja


BAYERN MONACHIUM - INTER MEDIOLAN

Kiedy 15 września 2009 rozpoczęły się rozgrywki najsilniejszej ligi świata nikt nie miał pojęcia, jak tym razem potoczy się ten elitarny turniej. Głównych faworytów było czterech. Obrońca tytułu – Barcelona, zeszłoroczny finalista - Manchester United, który mimo straty Ronaldo, był nadal silny, Chelsea Londyn - niesamowicie skrzywdzona i głodna rewanżu oraz Real Madryt – piekielni mocny kadrowo, wzmocniony o takich graczy jak choćby Ronaldo, Kaka czy Xabi Alonso. Te ekipy miały największe szanse, aby znaleźć się w pierwszej czwórce, a osobiście obstawiałem finał Chelsea – Real, patrząc dość trzeźwo na to wszystko, nie kierując się sympatiami i antypatiami. Jak już wiadomo, jedynie Katalończycy z wyżej wymienionych drużyn dotarli do półfinału.
Kiedy 3 listopada 2009 Bayern Monachium przegrał po raz drugi z Bordeaux, praktycznie nikt nie dawał Niemcom awansu z grupy. Kiedy 18 grudnia 2009 w losowaniu 1/8 FINAŁU Inter Mediolan trafił na The Blues, praktycznie nikt nie dawał podopiecznym Mourinho szans przejścia Anglików. Można by jeszcze wymienić parę takich przykładów. Boisko jednak napisało zupełnie inną i na pewno zaskakującą, ale dla mnie pozytywną (w przypadku Bawarczyków) historię, bo zarówno Bayern jak i Inter grają dzisiaj w finale Ligi Mistrzów.

Dla mnie to coś niesamowitego. Niemcy po latach - nie bójmy się użyć tego słowa – upokorzeń na arenie europejskiej, staniu się z ekipy przed meczem z którą w Bundeslidze każdy miał pełne gacie ze strachu, klubem , z którym każdy na własnym podwórku może bez problemu powalczyć o punkty, MAJĄ SZANSE NA POTRÓJNĄ KORONĘ! Wystarczy dzisiejszego wieczora pokonać mistrzów Włoch, którzy tak samo, jak zwyciężą, zdobędą potrójną koronę. Ranga tego meczu jest potrójnie wysoka. Nie chodzi tylko, że jest to finał Ligi Mistrzów, ale jak już pisałem, walka o potrójną koronę oraz pojedynek Van Gaala z Mourinho. Portugalczyk był kiedyś asystentem Holendra w Barcelonie i szkolił się u jego boku. Sytuacja kadrowa mistrzów Niemiec jest dobra, a byłaby idealna, gdyby zagrał Ribery, który został zawieszony na kilka meczu za faul w półfinałowym meczu na Lisandro Lopezie. Nic nie wskórało odwołanie klubu i mimo że w dniu popełnienia tego faulu nie było mi żal, że Francuz nie zagra, bo prezentował się bardzo przeciętnie, to teraz żałuję. W ostatnich meczach (Werder, Hertha) pokazał, że jest w dobrej formie. Włosi będą musieli poradzić sobie bez Motty, który pauzuje za żółte kartki. Na pewno będzie to wyrównane spotkanie i ciężko wskazać faworyta. Obie ekipy są wielkimi niespodziankami tej edycji Ligi Mistrzów i zasłużenie grają w finale. Na początku sezonu, mając na uwadze skład, politykę transferową, styl gry, brałbym półfinał Champions Leauge dla Bayernu w ciemno. Teraz, jak grają w finale, powinienem niby rzec, że i nawet, jak przegrają, to będę zadowolony – nigdy w życiu. Ja chcę zwycięstwa w Madrycie i potrójnej korony!


czwartek, 20 maja 2010

Reflection Eternal - Revolutions Per Minute

Chyba już od dwóch lat słuchacze czekali na Reflection Eternal 2. Debiutancki krążek Taliba Kweli’ego oraz Hi-Tek’a (członków ekipy, wiadomo) zebrał bardzo wiele pochlebnych opinii i dla wielu słuchaczy wszedł na stałe do kanonu tej muzyki. Ja osobiście niesamowicie ostro się nim nie jarałem, ale follow-upowy materiał miałem zamiar oczywiście sprawdzić i tak się stało się jak Kononowicz.

Rapująca część duetu lirycznie zaprezentowała się zdecydowanie ponadprzeciętnie. Nie mam na myśli jedynie aspektów, jakie przedstawił na ,,Revolutions Per Minute”, ale dobór słownictwa, wdrożenie ciekawych porównań w wersy (np. ,,stop your breath like an octopus holding your oesophagus”) oraz rymy. Generalnie linijki serwowane przez rapera można określić jako ,,food for thought”. Może dla niektórych wyda się to treściowo monotonny materiał, ale monotematyczny do końca na pewno nie jest. Dla przykładu mamy ,,Ballad Of A Black Gold”, który zawiera zaangażowany społeczno-polityczny przekaz, jest także ciekawy numer ,,Lifted Up”, w którym Kweli umiejętnie bawi się słowem oraz można znaleźć także lżejsze klimaty w ,,Midnight Hour” z miłosną atmosferą. Także bez linijek dobrego bragga nie mogło się obyć.

the game is missing me, rappers so repetitive
although I ain’t your bro or your cus, is all relative
I got a gang of rhymes, atones beat is banging
we’re moving through the streets like we slanging dimes
it’s magical, how the tracks so classical

I’m building my defenses when I left in my devices
time gets suspended more than DMX’s driving license

no, our healthcare system’s pitiful
that how hospitals profitable
they’re trying to put the drugs inside of you
lie to you say that you gonna die in two months
so why pay that’s not logical, see the bullshit that they try to pull?


Bardzo fajnie słuchało mi się tekstów na tej płycie, mimo że za flow rapera, mówiąc łagodnie, nie przepadam, to tutaj zaprezentował się naprawdę dobrze i zaskoczył mnie pozytywnie. Potrafi pojechać spokojnie na przykład w ,,In This World” oraz szybciej i z emocjami (które u Taliba na serio rzadko wyczuwam) jak w ,,Strangers”. W sumie strona produkcyjna mi przypadła go gustu. Jest głównie spokojna i nie ma jakiś niesamowicie żywych i bujających bitów, ale stonowane tempo jak najbardziej pasuje do flow artysty. Hi-Tek spisał się dobrze i dla mnie muzyka, którą zrobił, nie jest niegodnym podkładem do rozważań serwowanych przez jego kolegę z Reflection Eternal.

Talib Kweli i Hi-Tek chcieli zrobić ambitny projekt, który zarówno muzycznie, jak i tekstowo będzie przedstawiał pewną (w domniemaniu wysoką) wartość artystyczną. Gusta są różne i wiadomo, że Jeden To Poprze, A Drugi Przyrówna Do Gówna, jak nawijali Ascetoholix na pierwszej płycie. Ja natomiast zaliczam się do tej pierwszej grupy, bo album wywarł na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Cenię i w sumie lubię ,,Train Of Thought”, ale ,,Revolutions Per Minute” zrobił większe zamieszanie w mojej głowie niż debiut.

8/10



PS: Podczas uważnego słuchania można się dowiedzieć, że Kweli wymienił Jay-Z, jako jednego z najlepszych raperów świata.

środa, 19 maja 2010

MC Esoteric - Fly Casualties

Esoteric, a tutaj MC Esoteric, zwany także Esoterodaktylem to mój drugi najlepszy biały raper chodzący po kuli ziemskiej. Pierwszym nie jest ani Aesop Rock, ani tym bardziej Eminem. Dzieci Z Forum, jak nawijał VNM w Nowe 834, w dupie mam ten wasz niby obiektywizm, który nie istnieje, a sam 4 lata temu w niego wierzyłem, bo mentalnie Byłem Kiedyś Głupim Gnojem jak Pezet w Gubisz Ostrość. Przechodząc do meritum sprawy, ,,Fly Casualties” to szósta solówka reprezentanta Bostonu. Słyszałem wcześniej tylko debiut, który mi się bardzo podobał, więc można rzec, że znam pierwszą i jak na razie ostatnią fazę solowej kariery artysty.

Teksty ,,i’m the illest" czy ,,east coast avanger" nie robią na mnie większego wrażenia. Przyczyną są również bity, ale o tym trochę później. Trochę bitewnym linijkom rapera brakuje świeżości, błyskotliwości i mocy, które towarzyszy mu na wcześniejszych projektach z 7L. Chociaż od czasu do czasu zdarzą się jakieś przebłyski, to jednak jest to za mało. Głównie tematyka to szeroko pojęte braggadacio, ale znajduje się kilka tracków o innej treści. No i na wyróżnienie niewątpliwie zasługuje kawałek ,,1989”, w którym Esoteric zabiera słuchacza w podróż o 21 lat wstecz i głównie skupia się na wydarzeniach związanych z wychodzącymi wtedy albumami, stwierdzając, że był to najlepszy rok dla rapu. Dodam też ,,Vinyl’s Dead”, którego motyw przewodni to ubolewanie nad ,,zwycięstwem” mp3 nad nośnikiem winylowym, ,,Popcorn In Revere” poświęcony dziewczynie oraz refleksyjny ,,Hold On”, w którym można dowiedzieć się, że artysta jest chory na astmę. Teraz kilka linijek, które mi się spodobały:

I’ma maim your team, rearrange your dream
the esoterodactil, I’ma reign supreme

you ain’t John Gotti, you ain’t got a shotie
you ain’t got bodies, you just watch Rocky
and get inspired by you ain’t wired for this
I’m build for this, I’ll kill for this, ill for this

you’re dimmer than Rhino, I’m Spiderman

I’m a father and every word is an orphan
let me adopt it

I beat mc’s repeatedly, lyrically I’m a deity


Pisałem, że podkłady powodują, że teksty nie wywołują we mnie ekstazy i to jest prawda. Po pierwsze, ciężko jest z przyjemnością słuchać nawet bardzo dobrych rymów nawiniętych na bitach, które są po prostu słabe. Po drugie, pokłady, które denerwują i nie pasują słuchaczowi, nie pozwalają zbytnio skupić się na warstwie lirycznej, powodując, że można niektórych smaczków nie wyłapać. Dla mnie, jeżeli chodzi o brzmienie, ,,Fly Casualities” to totalna porażka. Spośród 25 kawałków zliczę na palcach jednej ręki te, których bity mi się naprawdę podobają i do których mógłbym wracać. Przypuszczam, że Eso zajął się produkcją, ale niestety nie wyszło mu to w ogóle. Szkoda, bo to, że umie zrobić dobre bity uwodnił na ,,Too Much Posse” – debiucie solowym. Muszę jednak pochwalić patent w ,,Pterolab 1st Slaughter”, w którym zapętlony jest bardzo podobny dźwięk do tego, który pojawia się w grze Boulder Dash, jak się ukończy planszę. Za flow dostanie plus, ale słychać, że jednak najlepsze czasy szalenia na bitach ma już raczej za sobą.

Ogólnie zawiodłem się. Oczekiwałem czegoś lepszego, szczególnie jeżeli chodzi o warstwę muzyczną. Nie podoba mi się tak spora ilość tracków, która sprawia, że długość poszczególnego średnio oscyluje wokół 2-3 minut. Po jednym przesłuchaniu zostawiłem sobie na playliście 7 pozycji, więc jedynie 28% krążka, a to już o czymś świadczy. Mógłbym rzec, że Dziś Nie Mam Litości jak Tede w Promomixie, ale naprawdę zarąbiście słucha się tych samych siedmiu numerów (jakby zrobić z nich epkę, to byłby świetny materiał)
i noty mega niskiej nie dam.

3/10


PS: Nie wiem czemu, ale mam nieodparte wrażenie, że to może być mixtape. Wtedy ocenę zwiększyłbym trochę.

wtorek, 18 maja 2010

ArtOfficial - The Payback

ArtOfficial to grupa, która składa się z dwóch raperów – Newsense oraz Logics (kolejni biali raperzy obdarzeni talentem, od których Aesop Rock powinien się uczyć) wspomaganych przez czwórkę zajmującą się graniem na żywych instrumentach – Danny Perez, Manny Patino, Ralf Valencia i Keith Cooper. Ekipę poznałem dzięki Dyndumowi, który 2 lata temu polecił mi przesłuchania ich pełnego debiutanckiego krążka, który mi przypadł go gustu. Pochodzą oni z… A, to pozostawiam na potem jak Tede w D.I.S.

Co rzuciło mi się w oczy pod względem lirycznym to na pewno błyskotliwe teksty i kilka ciekawych asocjacji wyrażeń (szczególnie na początku płyty np. ,,you'll be the needle, i can be the haystack" czy ,,it’s a reality check, go ahead and cash that"). Są kawałki, które nie mają jakiegoś jednego narzuconego tematu, a są też takie konkretne, gdzie widać, że chłopaki mają coś do przekazania. Do grupy tych drugich należy np. ,,Grand Design”, który jest trackiem refleksyjnym na temat egzystencji, przemijania i stworzenia czy ,,Wake Up”, który wprowadza trochę rewolucyjny klimat i porusza kwestie wiary we własne umiejętności oraz walki o swoje połączonej z wytrwałością. Można też nadmienić ,,Don’t Sweat The Technique”, który w sumie nie ma głębszego dnia, bo jest typowym numerem, w którym artyści komplementują swoją muzykę i umiejętności. W każdym razie warstwa tekstowa jest bardziej zaangażowana niż mniej – tak to ujmę. Mnie ich linijki się podobają i szczególnie te głębsze uważam za inteligentne. Chociaż wiadomo, że ,,inteligentny rap” to przecież przerost formy nad treścią, syfiasty truskul itd, z którego się wyrasta, a słuchać należy horrorcoru i Dirty South (o ironio, ArtOfficial są z Dirty South! Konkretnie Miami, a nie napisałem tego na początku specjalnie dla zamierzonego Efektu jak Motyla). Żenada. Mam Bekę jak Rychu Peja SoLUfka.

it’s all the mess gets just too stressful
feeling that you’re less successful than the next dude
not me, I’m never losing the faith, I’m moving at pace
done making stupid mistakes
for the rest of the world, y’all can keep talking
cause life’s a dream, y’all sleepwalking

W sumie więcej cytować nie będę, bo mimo że generalnie daje co najmniej 2 fragmenty, to z uwagi na to, iż napisałem trochę więcej niż zwykle na temat tekstów, tak postanowiłem.

Co do warstwy muzycznej, to jest dobra i ma swój urok. Dominują przede wszystkim żywe instrumenty, czego można było się spodziewać, czytając wstęp, takie jak skrzypce, bębny, organy, saksofon i wiele innych, których niestety nie umiem nazwać, bo jestem upośledzony, jeżeli chodzi o wyłapywanie i nazywanie dźwięków z podkładach. W każdym razie naprawdę bardzo dobrze się słucha tego na słuchawkach, gdyż brzmienie wtedy nabiera rumieńców i jest wyraźniejsze. Chociaż muszę przyznać, że pojawia się kilka momentów, w których muzyka (chyba to jest elektryczna gitara, ale głowy sobie nie dam uciąć) trochę mnie denerwuje, ale wielkim minusem to nie jest. Jeżeli chodzi o flow, to chłopaki nie są masakratorami niesamowitymi, ale dobrze czuja się na tych żywych instrumentach i na pewno nie bezczeszczą ich swoją nawijką. Mi się słucha dobrze.

Podsumowując wszystko, jestem bardzo zadowolony. ArtOfficial przygotowali solidny pod każdym względem materiał i sprawdzenie jego nie było stratą czasu. Cały album trwa może niezbyt długo, bo około 45 minut, ale ważne, że jest równy. Różnorodna tematyka, interesujące brzmienie, poprawna melodeklamacja – tego właśnie oczekuje od muzyki rap w 2010 roku. Maksa nie dam, ale sądzę, że ,,The Payback” ma szanse polepszyć swoją notę.

9/10


PS: Album można pobrać legalnie za darmo np. z http://www.myspace.com/weareartofficial

sobota, 15 maja 2010

Diabolic - Liar & A Thief

Nie znałem wcześniej Diabolica, nie licząc, że przewinęła mi się jego ksywa nazwa i albumu na forum. Zachęcił mnie do sprawdzenia ,,Liar & a Thief” Makaveli, mówiąc, że artysta to połączenie Vinnie Paza i Chino XL’a – to na serio były mocne słowa. Jednak na szczęście nie były one rzuconymi na wiatr i znalazły potwierdzenie w zawartości krążka. Artysta jest prawdopodobnie Latynosem, na pewno reprezentuje Nowy Jork, a przedstawiony materiał jest raczej jego pełnowymiarowym debiutem scenicznym.

Lirycznie raper mnie naprawdę zaskoczył. Kapitalne rymy, mocne teksty, ciekawe porównania, gry słowne. Siła jego linijek jest co najmniej spora. Czuć w nich pewność siebie, bezkompromisowość, brawurę i odwagę. Nie można powiedzieć, że jedyną tematyką poruszaną jest bragga i rzeczy z tym związane, a nawet jakby tak było, to sposób, w który robi to Diabolic (koncepty i jakość artystyczna rymów), rekompensowałby tę wąsko-tematyczność z nawiązką. Jednakże mamy np. numer z głębszą treścią ,,The Truth”, w którym artysta porusza głównie kwestie wszechobecnego kłamstwa i propagandy, osobisty ,,12 Shots”, w którym gospodarz płyty w sposób nietuzinkowy mówi o swoich problemach, które zatapia w alkoholu czy też upolityczniony ,,Riot”, który jest buntem przeciwko systemowi. Jest tego więcej, ale teraz czas na wersy, które mi się spodobały – będzie tego więcej niż zazwyczaj:

maybe i’m mad cause labels use food stamps to pay me
but I can’t be the only one who would rather hear Boot Camp than Jay-Z
so yeah I’m underground and my fans are backpackers
but at least my fans don’t buy mixtapes full of wack rappers

these are battlegrounds and I watched them unfold
and see them turn men to animals like Doctor Moreau

I’m two-step with Lucifer and ever since I started dancing
I walked the fine line between Einstein and Charles Manson
starved this famine with my stomach growling
like someone shouted a hundred thousands time louder than thunder pounding
fuck around and I’ll punch your mouth in
I’m king of a mountain with my life in this project like it’s public housing

I’m respected in this game I rocked every spot I’ve been in
while you can’t show your face like Islamic women rocking linen

Ciężko było mi wybrać i mógłbym w sumie zacytować (mam nadzieję, że poprawnie) zdecydowanie więcej, bo jest z czego, ale starczy. Po tak dobitnej i niesamowitej warstwie tekstowej należałoby napisać, że brzmienie jest co najmniej tak samo dobre. No i tak właśnie jest! Szczerze mówiąc nie mam pojęcia, kto produkował ,,Lair & A Thief”, ale spisał się wyśmienicie. Jest sporo żywych bitów, które zawierają dźwięki takie, jakie ja bardzo lubię. Podkłady są różne – agresywniejsze i spokojniejsze. Diabolic nie zanudza nawijką i potrzebuje równie mocnych bitów i takie właśnie znajdują się na płycie. Artysta je ujeżdża bardzo ładnie niczym doświadczony kowboj dzikiego byka. Ważne jest, aby mieć odpowiedni głos oraz predyspozycje wokalne do przekazywania mocnych treści i raper je niewątpliwie posiada. Trzeba w sumie się skupić, aby wychwycić niektóre linijki, ale dobra dykcja Diabolica w tym pomaga.

Album jest naprawdę fantastyczny i nie ma wad, a obecność takich gości jak Canibus, Immortal Technique czy Vinnie Paz tylko go ubarwia i dodaje mocy. Świetne brzmienie plus bezpardonowy, utalentowany MC z niebanalną, ekspresywną liryką, wszechstronnym przekazem i dobrym flow – to wszystko tworzy mieszankę bardziej wybuchową niż milion koktajlów Mołotowa. Ludzie ceniący w rapie umiejętności na pewno wysoko ocenią ten album, który mnie zdewastował i wywarł największe wrażenie ze wszystkich produkcji, jakie miałem okazję na razie przesłuchać w 2010 roku i dlatego właśnie…

10/10


PS: Początek tracka ,,Not Again” może nie spodobać się katolikom.

czwartek, 13 maja 2010

Pokój Z Widokiem Na Wojnę - Pokój Z Widokiem Na Wojnę

Pokój Z Widokiem Na Wojnę to projekt dwóch warszawskich raperów – Jurasa (brat Sokoła) i Korasa czy jak kto woli Kora. Obaj panowie są kojarzeni z uliczną odmianą rapu. Pierwszy z nich jest byłem członkiem WSP, grupy, którą ludzie słuchający rapu te 7-8 lat temu po prostu muszą kojarzyć, natomiast drugi jest członkiem Zipery. W zasadzie to nie miałem zielonego pojęcia, że artyści szykują wspólną płytę i jeden koleżka mi kilka dni o tym powiedział, zapodając od razu linka. Zdecydowałem się oczywiście przesłuchać album, bo to dopiero druga nowa produkcja z naszego kraju, która ląduje na moich głośnikach w tym roku.

Chłopaki poruszają różne wątki takie jak wiara we własne umiejętności, szczęście, kozaczenie różnych typów (ujęte w formie dobrego storytellingu, ale beznadziejnie zatytułowanego – Michałki i kasztanki), patriotyzm, przyjaźń, lojalność, wierność, pozory (ujęte również jako ciekawa opowieść), zachowanie czujności w rożnych sytuacjach życiowych takich jak związki. No i mógłbym tak wymienić jeszcze trochę tego, ale wystarczy. Jak widać kawałki poruszają wiele kwestii i tekstowo to jest wszechstronny krążek, mimo że same rymy nie są wybitne. Kilka wersów:

wchodzę do lokalu nazywa się gra pozorów
idę do baru w tłumie aktorek i aktorów
chłopaki chcą być groźni, a dziewczyny sexy
połowa z tych osób w swoich głowach ma meksyk
jeśli odniesiesz sukces, to ci gratulują
ale w głębi serca czują zazdrość i żałują

kiedy musimy podjąć trudną decyzję
strach, który jest w nas roztacza wizje
bólu, łez, wstydu czy goryczy klęski
a to wszystko są tylko nasze lęki
wierz mi, tak jest zawsze
czegoś się boisz dopóki tego nie zaczniesz


,,Pokój z Widokiem Na Wojne” to nie jest monotematyczne dzieło, ale produkcyjnie to mi niezbyt się spodobało. Jest kilka interesujących bitów jak np świetnie budujący napięcie podkład do ,,Gra Pozorów” czy ,,Michałki i kasztanki”, a więc do dwóch historii, które dla mnie najlepszymi kawałkami na albumie, ale reszta nie wybija się ponadprzeciętną. Flow obydwu Warszawiaków jest po prostu nie najgorsze. Nie ma żadnych popisów technicznych, a bit czują dość dobrze. Chociaż nie dziwiłbym się, jakby kogoś ich nawijki męczyły. Wyraźny kontrast widać w numerze ,,Wojna O Pokój” z gościnnym udziałem Sokoła, który wprowadza ożywienie.

Raczej ten materiał nie ma szans znaleźć się w mojej czołówce najlepszych polskich płyt 2010 roku, bo po prostu brakuje mu ognia. Na pewno nie będę wracał do tego krążka jako całości. Zostawiłem sobie na playliście 4 tracki, które i tak na długo pewnie nie zagoszczą. Nie jest w żadnym wypadku fatalny album, ale na pewno w Polsce wyjdą lepsze.

6/10


PS: Taka jeszcze ciekawostka odnośnie tego numeru - ktoś napisał taki komentarz na youtubie: Jeden z tych raperów na kokainę jest chory (Tede) zgrywa kozaka, ale to tylko pozory...kilka lat temu zaczął na siłowni pakować (Peja) dzisiaj siadają mu stawy, psychika i wątroba....zastanawiam się tylko o kogo chodzi, że alkoholik, jak zwykle przed koncertem musiał się napierdolić (Mes czy kto??) Pojadz na nich to raczej nie jest, ale nawet pasują tutaj.

środa, 12 maja 2010

Nas & Damian Marley - Distant Relatives

Nas to jeden z najbardziej szanowanych i lubianych przeze mnie artystów, ale nie zmienia to faktu, że ostatnie 3 albumy niezbyt mi się podobały. Damian Marley to syn wiadomo kogo i wykonawca reggae – gatunku muzyki, który jest w porządku, ale czasami styl nawijki mnie denerwuje. Nie miałem żadnych oczekiwań co do ,,Distant Relatives”, więc jedynie mogłem się zaskoczyć pozytywnie. To jednak nie nastąpiło.

Rapująca część duetu tekstowo mnie nie zawiodła, bo zaprezentowała się dobrze. Reprezentant Queens Bridge poruszył w kawałkach sporo poważnych kwestii takich jak niesprawiedliwość, nieodwracalność popełnionych czynów, ogłupianie ludzi, zmagania w życiu, czarni przywódcy, postawy ludzkie itd., ale niestety ich odbiór ,,zakłócają” mi zwrotki i wersy Damian Marleya. W istocie treści, jakie niosą ze sobą, nie są złe, ale sposób ich nawinięcia po prostu nie odpowiada mi. Co więcej, mam trochę problemy z rozkminieniem ich, bo jak wiadomo nie jest to zadanie łatwe dla kogoś, kto nie jest native speakerem i ma do czynienia z reggae. Samych w sobie linijek Nasa dobrze mi się słucha:

as I walk through the valley of the shadow of death
New York to Cali, for the money, power, respect
is a journey some of us get left behind
cause in life you cannot press rewind

the contradiction, the cross and crucifixion
the loss we took for sinning or east and back inscription
that it was written that nothing is coincidenting
they took our leaders and they lynched them


Z podkładami muzycznymi jest dwojako. Nie mogę powiedzieć, że nie są one klimatyczne, bo występowanie dźwięków tamburyna czy bębnów daje dobry efekt. Z drugiej jednak strony mało jest numerów, których brzmienie podoba mi się całkowicie i nie pozwala o sobie zapomnieć. Wyjątek stanowią żywy ,,Strong Will Continue” i spokojny ,,Leaders”. Nie jestem niesamowicie krytyczny w stosunku do nich, bo miał wyjść kolaż, która odda atmosferę jamajskich dźwięków i rapowych. Nasir pod względem flow spisał się poprawnie. Wybitnym zawodnikiem pod tym względem nie był nigdy, ale zdecydowanie grał i gra w dobrej lidze. Płynie zarówno szybkiej np. na ,,Count Yours Blessings” oraz wolniej np. na ,,Friends” i wypada powyżej przeciętnej.

Sądzę, że osobom, które lubią reggae, a nie słuchają rapu na co dzień, krążek by się spodobał. W moje gusta płyta nie trafiła do końca i wysoko jej nie ocenię, mimo ze jest to niewątpliwie ciekawy projekt. Nie zmienia to faktu, że możliwe, iż za jakiś czas przekonam się do niej bardziej i zwiększę notę. Z drugiej strony musiałbym polubić nawijkę Damiana Marley'a, co wcale nie musi się zdarzyć, ale You Never Know jak Immortal.

6/10

PS: Występ Lil Wayne'a w ,,My Generation" jest najgorszą rzeczą jaką słyszałem w tym roku.

wtorek, 11 maja 2010

34 kolejka Bundesligi i trochę więcej

Sobota

Wszystkie mecze ostatniej kolejki w Niemczech rozegrały się właśnie w ten dzień o 15:30.

Dortmundczycy pojechali do Freiburga, gdzie musieli bezwzględnie wygrać i liczyć na wpadkę Werderu, jak chcieli zająć trzecie miejsce. Wywieźć nie udało się nawet punktu, bo mimo prowadzenia 1:0, ostatecznie polegli 1:3. Dla gospodarzy było to niesamowicie cenne zwycięstwo, bo zapewnia im pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej.

Będące w niewyobrażalnie fatalnej dyspozycji Bochum miało to szczęście, że mierzyło się przed własną publiką z Hannoverem, a więc drużyną, która także walczyła o utrzymanie. Jednak co z tego, jak podopieczni Mirko Slomki nie dali najmniejszym szans gospodarzom, wygrywając już do przerwy i ostatecznie 3:0. Zdobyte 3 punkty dały gościom utrzymanie.

Stuttgart był praktycznie pewny zajęcia miejsca numer 6, ale dla bezpieczeństwa należało wywieźć jakieś punkty z Hoffenheim. No i ta sytuacja się udała, bo spotkanie skończyło się wynikiem 1:1, a VFB mimo tego że sezon głównie nie toczył się po ich myśli, na wiosnę się zmobilizowali i wywalczyli udział w europejskich pucharach.

Schalke nie miało już żadnych szans na mistrza ani na spadnięcie niżej i bez względu na wynik pojedynku z Mainz zachowałoby drugą pozycję czyli wicemistrzostwo. Gospodarzom również nic nie groziło. Padł wynik 0:0, a bohater został Neuer, który bronił znakomicie, a dodatkowo obronił sprokurowany przez siebie rzut karny. Dla podopiecznych Magatha wicemistrzostwo kraju to na pewno jest sukces i powinni być zadowoleni.

Bayer Leverkusen, który przez długi czas był liderem Bundesligi, był niepewny miejsca numer 3 i musiał zwyciężyć z Moenchengladbach, licząc zarazem, że Werder straci punkty z Hamburgiem. Nie ma to znaczenia, jaki wynik padł w Bremie, bo Aptekarze nie byli w stanie zgarnąć na stadionie Borussi pełnej puli i zaledwie zremisowali 1:1, zakończając sezon na czwartym miejscu.

Norymberga wykonała swoje zadanie – pokonali przed własną publicznością Kolonie 1:0. Dzięki temu, że Bochum rozstało rozbite przez Hannover, zajęli pozycję szesnastą, która oznacza baraże o pozostanie w lidze. Gościa natomiast byli już wcześniej pewni utrzymania.

Wolfsburg w ostatnim spotkaniu pokonuje 3:1 Eintracht Frankfurt. Nie zmienia jednak to faktu, że sezon 2009/2010 dla Wilków był nieudany. Byli mistrzowie Niemiec zajmują dopiero ósmą pozycję, która oznacza tyle co dowidzenia Europo. Goście, gdyby nie zabrakło im sił w końcówce rozgrywek, mogliby grać w Lidze Europejskiej w przyszłym sezonie.

Thomas Schaf, który w tym sezonie zaliczył fatalną serię 7 spotkań bez zwycięstwa, na koniec triumfuje, bo jego Werder, mimo że zremisował zaledwie z HSV 1:1, zajmuje trzecie miejsce i zagra w Eliminacjach Ligi Mistrzów. Hamburg niestety uplasował się na miejscu siódmym, co jest swego rodzaju porażką.

Bayern Monachium mógł już oficjalnie świętować mistrzostwo. Na koniec Hertha Berlin pokonana 3:1 w Berlinie i wielka feta. Trzeba przyznać, że Van Gaal wykonał kawał dobrej roboty. Natomiast nastroje wśród kibiców i graczy gospodarzy beznadziejne. Zespół z Berlina zagra w drugiej Bundeslidze w sezonie 2010/2011, a transparent na trybunach ,,Funkel Verpiss Dich” mówi sam za siebie.
Końcowa tabela:

1)Bayern - 70 punktów
2)Schalke - 65 punktów

3)Werder - 61 punktów
4)Bayer - 59 punktów
5)Borussia D. - 57 punktów
6)Stuttgart - 55 punktów

7)Hamburg - 52 punkty
8)Wolfsburg - 50 punktów
9)Mainz - 47 punktów
10)Eintracht - 46 punktów
11)Hoffenheim - 42 punkty
12)Borussia M. - 39 punktów
13)FC Koln - 38 punktów
14)Freiburg - 35 punktów
15)Hannover - 33 punkty
16)Norymberga - 31 punktów
17)Bochum - 28 punktów
18)Hertha - 24 punkty.


Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraże, Spadek

Strzelcy:

Dzeko – 22 gole, Wolfsburg – król strzelców
KieSling – 21 goli, Bayer
Barrios – 19 goli, Borussia D.
Kuranyi – 18 goli, Schalke
Robben – 16 goli, Bayern

Był to niewątpliwie ciekawy sezon, gdyż walka o mistrzostwo jak i utrzymanie trwała praktycznie do ostatniej kolejki. Nie obyło się bez niespodzianek, a za takie można uznać spadek Herthy, tak niskie miejsce Wilków czy, jakby nie patrzeć, wysokie Schalke i Bayeru. Ja jestem bardzo zadowolony, że Bawarczycy po roku przerwy powrócili na fotel mistrzów. Szkoda mi Herthy Berlin, bo niewątpliwie ta ekipa miała spory potencjał kadrowy, bez problemu na walkę o pierwszą szóstkę. Niemcy w sezonie 2010/2011 będą prawdopodobnie jedynym krajem ze wszystkich w Europie, gdzie zabraknie klubu ze stolicy w pierwszej lidze. Wstyd i szok, ale taka bywa piłka.

Inne

Chelsea Londyn mistrzem Anglii! Tak i to w imponującym stylu, bo w ostatniej kolejce The Blues zdewastowali na Stamford Bridge aż 8:0 drużynę Wigan, a Drogba ustrzelił 3 gole, co dało mu tytuł króla strzelców. Manchester United wysoko pokonał Stoke City, ale i tak pozostali na drugiej pozycji. Przegrali rywalizację zaledwie o jeden punkt, więc nie ma się czego wstydzić, bo walka była zacięta, a poza tym Diabły w ostatnich trzech sezonach były mistrzami, więc w końcu musiał nadejść kres. Cieszy mnie zaledwie siódma pozycja Liverpoolu, ale i tak da im ona udział w Lidze Europejskiej. Manchester City na własne życzenie pozbawił się szans gry w eliminacjach Ligi Mistrzów, w których wystąpi Tottenham. Spadają Burnely, Hull i Portsmouth, ale ci ostatni dzięki udziału w finale Anglii na pewno wystąpią w Lidze Europejskiej.

poniedziałek, 10 maja 2010

The Aztext - Haven't You Heard? (2006)

1)Intro
2)It's True (feat. Memms)
3)Breakthru
4)Learn To Walk
5)Who's Wit Us (feat. Krumb Snatcha)
6)Better Act Like You Know
7)Something To Say (feat. Double AB)
8)When I Say
9)The Game (feat. Q-Unique)
10)You Is You
11)9 To 5
12)The Ultimate Tag Team
13)Haven't Your Heard? (feat. Wordsworth)
14)This Right Here
15)Learn To Talk II
16)Reverie (feat. The Loyalist)

Ogólnie niedziela, która niedawno się skończyła, była dla mnie dziwnym dniem. Miałem w planach przesłuchanie kilku nowych produkcji, ale jakoś nie mogłem się za nie wziąć. Może to względu na to, że się nie wyspałem. Czas mijał, a ja sobie słuchałem ,,starych” rzeczy. Nadeszła godzina mniej więcej 23:00 i postanowiłem wrzucić na głośniki debiut The Aztext. No i to był strzał w dziesiątkę, bo zajarałem się płytą i nawet natchnęła mnie do napisania czegoś więcej na jej temat. Jednak po kolei.

W skład formacji wchodzą PRO (pochodzący z Montrealu), Learic (pochodzący z Waszyngtonu), którzy są raperami oraz DJ Big Kat, będący producentem. Chłopaki połączyli siły w 2005 roku, a wcześniej przez mniej więcej 10 lat działali solo, ale bez większych sukcesów. Reprezentują Burlington w stanie Vermont, a więc Wschodnie Wybrzeże. Natknąłem się na nich prawie 2 lata temu przez zupełny przypadek, jak wertowałem blogi rapowe. Ani nazwa nie wydała mi się zbyt przyciągająca, ani okładka, ale postanowiłem ściągnąć ich albumy, bo poza przedstawionym wydali w 2007 roku kolejny. Jarałem się ich dokonaniami niesamowicie, a teraz zajawka wróciła.

Co rzuca się w oczy to na pewno ,,You Is You”. Jest to track zaangażowany tekstowo, w którym artyści przedstawiają swój punkt widzenia na temat świata, w którym żyjemy. No i jak nie trudno się domyślić nie jest on pozytywny. Poruszają także kwestie polityczne, a konkretnie zarzucają prezydentowi nie wypełnianie swoich obowiązków, że m.in. nie interesuje go los Amerykanów, którym giną rodziny, a sam żyje w luksusie oraz że 11.09.2001 to był zamach stanu, będąc zarazem obok KRS One’a jedynymi raperami, z którymi się spotkałem, którzy dzielą taki pogląd i mówią o tym otwarcie.

fuck race and religion, turning face your children
tell them that you love them, cause they make life worth living
if you hate my opinion and wanna write your own
I’m encouraging your to grab the microphone
you see, talking is over, but silence will kill
so fuck everybody out there prescribing you pills

you got a crisis in a making, a lot of life are being taken
I’m sorry that the president had to return early from vacation
where were you when they needed you
or you can sent their generals to Iraq to get kill
but you can’t protect your own red, white and blue

Iraq didn’t knock these towers down

Pozwoliłem sobie zacytować z tego numeru dość sporo, ale ma on spory wydźwięk i jakby nie patrzeć mówi prawdę. Poza tym interesujący morał, jaki ja wyniosłem z niego, a konkretnie refrenu, brzmi, że nieważne, czy ktoś jest Polakiem, Anglikiem, katolikiem czy muzułmaninem. Najważniejsze, aby pozostać zawsze sobą, gdyż to świadczy o wartości człowieka.

Można znaleźć także linijki, w których raperzy zapewniają o swoim oddaniu i miłości do rapu. Mówią, że pracują całe dnie i noce, a pierwszą rzeczą, jaką robią po wstaniu rano jest napisanie nowej zwrotki. Zarazem zarzekają się, że na zawsze pozostaną wierni niezależnemu podejściu do tej muzyki i będą trzymać się daleko od dużych wytwórni, którym zależy na wykorzystywaniu artystów. No i naprawdę, jak słucham, to wierze im na słowo, że byliby zrobić bardzo dużo dla tej muzyki. Są po prostu przekonujący w swoich postulatach. Ich lirykę cechuje pewność siebie i generalnie trzeźwe spojrzenie na sprawy, które poruszają. Wychodzą z założenia, że należy przeżyć każdy dzień, jakby nie było następnego, a więc wyznają zasadę Carpe diem. Learic oraz Pro potrafią także uderzyć z grubej rury mocnymi, bitewnymi, wychwalającymi ich umiejętności wersami i przytoczę kilka takich krótkich przykładów, które wydały się mi być konkretne:

I’m fucking up these tracks like a plastic groupie

I gonna keep smoking MC’s till the cancer strikes

bringing MC’s to their knees like they pray in the church

yeah it’s me, R.O.C., changing MC’s initials to R.I.P.

Można znaleźć linijki retrospekcyjne, ale w różnych dwóch konwencjach. Optymistycznym, jak w tracku ,,It’s True”, gdzie wspomniani są artyści i ich kawałki, na których członkowie The Aztext się wychowali – Masta Ace, The Pharcyde czy też Notorious. No i tym już pesymistycznym, jak w kawałkach ,,Learn To Talk” oraz ,,Learn To Talk II”. Są to pozycje będące storytellingami, w których każdy z członków zespołu opowiada szczerą i dość poruszającą historię na temat swojej przeszłości – o swoim dorastaniu, jak zaczęła się ich przygoda z rapem, która na początku wcale nie była łatwa, przez jakie trudności musieli przejść. Pierwsza część głównie skupia się na opisaniu przygodzy z rapem, a druga na innych aspektach życia, chociaż można znaleźć momenty, w których obie sfery się przenikają. Połączone to z łagodnymi bitami nie pozwala przejść obojętnie obok, tworząc po prostu świetną muzykę.

at seventeen i only sold 15 tapes
what you know is dope about that? I sold 15 tapes

but if you don't have any beats to call your own, i mean
you might as well be rhyming over a karaoke machine
started doing shows locally, expressing myself vocally
on a quest to be recognized as a dope MC
but props didn’t come as easy as I thought they would
cause sometimes deep if you think you’re good, you misunderstood

a couple years ago depressed as hell stuck in the room
with a girl who had me tripping like a bucket of shrooms
no mic, no crew, no time and nothing to do
held my attitude like – what the fuck is it to you?


Na płycie można znaleźć też pozytywny przekaz, zresztą, jak sami artyści zapewniają – ich muzyka poprawi ci nastrój. Wisienką na torcie jest dla mnie ostatni kawałek, w którym gościnnie udziela się ekipa z San Francisco The Loyalist – swoją drogą również znakomity zespół. ,,Reverie” jest utrzymany w pozytywnym klimacie. Mówi o wielu przyjemnych rzeczach związanych z życiem, które potrafią zmienić pozornie szarą rzeczywistość w kolorowy obrazek. Miłość, dziewczyna, zioło, muzyka – dla każdego, co innego, co kto woli. Wyraźnie zaznaczone jest, że nawet, jak dobiegnie czegoś kres, to nadal zostają o tym wspomnienia, które są wieczne i to jest piękne. To oczywiście nie jest wszystko, co można od strony tekstowej znaleźć na ,,Heaven’t You Heard” i jest więcej godnych uwagi numerów, ale więcej pisać nie będę na ten temat.

Przechodząc już do końcówki recenzji, należy poświęcił kilka słów na produkcję, za która odpowiedzialny jest naturalnie DJ Big Kat. Z zadania wywiązał się dla mnie wręcz doskonale, bo podkłady wysmażone przez niego nie są wstydem dla popisów mikrofonowych serwowanych przez dwóch białych artystów. Bity są różnorodne, nie nudzą i pokazują ogromny potencjał oraz talent producencki. Czuć w nich świeżość, polot, pomysł, finezje. Są spokojniejsze, smutne, zmuszające do zastanowienia dźwięki jak w wspomnianych już wyżej ,,Learn To Talk” (genialnie wyszło połączenie skrzypiec z pianinkiem) oraz ,,Learn To Talk II” oraz także np. w ,,Something To Say”, ale tutaj atmosfera jest bardziej spokojna niż smutna. Usłyszeć można również żywsze, szybsze i tutaj dobrym przykładem jest ,,9 to 5” czy tytułowy kawałek, który ma niezwykle bujający, zdecydowanie najbardziej dający czadu, pokład na całym krążku. Jak za warstwę liryczną dałbym ocenę maksymalną to za brzmieniową również.

No i nawijka chłopaków została do przedstawienia. Jest ona tak samo wyśmienita jak pozostałe dwa elementy składowe, o których zawsze piszę w przedstawianiu płyt. Raperzy są bardzo dobrzy technicznie. Świetnie czują bit, potrafią się idealnie do niego dopasować, bez względu na jego tempo oraz dźwięki użyte do jego zrobienia, i płynąć z nim do końca trwania kawałka gładko jak prom, którym 4 lata temu płynąłem z Francji do Anglii i z powrotem. Na wyróżnienie zasługuje także ich kontrola oddechu – mają ją prawie tak dobrą jak KRS One, którego cuty są użyte w ,,Better Act Like You Know”. MC’s różnią się barwą głosu, bo Pro ma bardziej miękki i niższy, a Learic bardziej wyrazisty, ale na pewno nie podchodzący w żadnym wypadku pod szorstki itd.

Podsumowując już to wszystko definitywnie, debiut The Aztext to niewątpliwie prawie godzinna porcja dobrego rapu i dowód, że Wschodnie Wybrzeże nie ma się tak źle, jak niektórzy sądzą. Artyści to nie są beztalencia, którzy nie wiedzą do czego służy mikrofon. Poruszają wiele aspektów na albumie, robiąc to w sposób niebanalny i w sumie nieosiągalny dla wielu, a to wszystko na fantastycznych bitach.



PS: Jak nie znasz dobrze angielskiego jak niektórzy debili z for lub niezależy ci na warstwie tekstowej jak również niektórym debilom z for, to trzymaj się z dala od ,,Heaven’t You Heard”!

czwartek, 6 maja 2010

Braille - Weapon Aid

Braille to postać przeze mnie trochę zapomniana. Zabrałem się za słuchanie jego muzyki 2 lata temu, biorąc wszystko, co wydał i jakoś już później nie wracałem do jego dokonań. Nie chodzi o to, że jego rap mi nie się spodobał, bo wręcz przeciwnie – jarałem się, ale po prostu zginął w gąszczu innych produkcji, które słuchałem. Przez to dopiero teraz się dowiedziałem, że rok temu wydał krążek. Raper reprezentuje Portland i jest kolejnym świetnym białoskórym artystą, a przedstawiona płyta tylko to potwierdza.

Jest jeden kawałek z bragga i wersami bitewnymi, który tak w sumie nie jest jednolity do końca, a reszta to już zupełnie inna bajka. Znajdzie się osobisty numer do dziewczyny, sądzę, że Braille mówi o swojej żonie. Dalej tak uogólniając można usłyszeć sporą dawkę niebanalnych rozważania na temat życia, wersy, w których raper daje się jeszcze bardziej poznać, mówi na tematy mu bliskie i ważne. Artysta ma naprawdę konkretne rzeczy do przekazania i jak ktoś lubi (ja uwielbiam) bardziej głębokie treści, to będzie zadowolony. Można by rzec, że Braille ma własną filozofię i punkt widzenia na niektóre sprawy. Teraz pokażę kilka takich jego rozumowań. Będą to głównie krótkie myśli plus dodam trochę dłuższe linijki, które mi się spodobały:

perseverance produces character

the human state is so temporal
but the absolute truth is unpenetrable

deception is death’s best friend
return from the depth of a dead end

the more we hold back
the more detention grows

the passion that burned is gone
the laugh that just hasn’t happened is all gone
if you ever looked at me and thought I was strong
sorry to say you were wrong
what went wrong? I don’t know
I tried to trace back every step I took
I looked for your smile but it’s somber
I’m looking in the mirror and I’m conquered
can you curve that know it is obscure
that a perfectly painted picture is now just a blur

Więcej przytaczać nie będę, ale to jedynie kropla w morzu ciekawych i nietuzinkowych linijek, jakie znalazłem na ,,Weapon Aid”.

Przechodząc do warstwy brzmieniowej, muszę powiedzieć od razu, że nie zawiodła mnie. Czasami bywa tak, że podkłady nie dorównują jakością tekstom, ale tutaj tak nie jest. Wszystkie bity mi się spodobały i jak na razie żaden mi się nie znudził. Co najważniejsze, brzmienie jest różnorodne. Są podkłady spokojne, wolne, w których można znaleźć pianino np. ,,Resurrect Me”, takie agresywniejsze i mocniejsze np. ,,Get Well Soon” czy eksperymentalne w brzmieniu jak ,,Complexicated”. Raper spisuje się na nich bardzo ładnie. Miękki, trochę dziecięcy głos (nie przeszkadza mi to) plus dobre flow. Potrafi włożyć uczucia w rapowanie i słucha mi się tego naprawdę świetnie.

Już zbliżając się do oceny końcowej, to wydawnictwo, mimo że krótkie, bo niespełna 40 minutowe, jest chyba najrówniejszą płytą (jedynie ustępuje The Let Go), jaką dane było mi słuchać w 2010 roku. Pokładam w nim duże nadzieję i myślę, że może przetrwać próbę czasu i okazać się jedną z trzech najlepszych produkcji bieżącego roku, ale na razie nie dam oceny maksymalnej.

9/10

wtorek, 4 maja 2010

Podsumowanie pierwszej z trzech części roku 2010

Zdecydowałem zrobić sobie serię notek, w której krótko wyrażę swoje myśli na temat płyt, które wyszły w każdym kwartale obecnego roku. Seria będzie się oczywiście składała jedynie z trzech notek, jako że rok, jakby ktoś nie wiedział, ma 12 miesięcy czyli 3 części wychodzą.

Łącznie albumów, które wyszły od stycznia do kwietnia, sprawdziłem 20, a pokrótce przedstawiłem 18. Nie opisałem dwóch krążków. Pierwszy to ,,Ultrasound: The Rebirth EP” Copywrite’a, a drugi ,,Victor Shade” od RA Scion’a. Jakie są ku temu powody? Byłem przekonany, że materiał Copywrite to rok 2009, ale okazało się, że wyszedł 4 stycznia 2010, natomiast album członka Common Market jest dla mnie zbyt trudny w odbiorze. Nie rozumiem tekstów w takim stopniu, abym mógł się podjąć przedstawienia tej produkcji, a nie będę pisał, o czymś czego nie ogarniam.

Wypiszę teraz listę płyt, które przesłuchałem z oceną, jaką dałem i powiem kilka słów o każdej produkcji i możliwe, że zmienię w niektórych miejscach notę.

Canibus – Melaton Magik, 7/10

Pierwszy album, jaki słuchałem w 2010 roku i trochę się jednak zawiodłem. Ocena nawet wysoka, ale to głównie za teksty Canibusa, bo muzycznie jest gorzej.

Statik Selektah – 100 Proof The Hangover, 6/10

Pierwszy krążek polecony przez osobę trzecią. Nie miałem wielkich oczekiwań i nie rozczarowałem się, ale fajerwerków nie było.

Big Noyd – Queens Chronicles, 7/10

Zaskoczyło mnie, że gracz z Queens Bridge wydaje materiał, ale ze względu, że kiedyś się nim ostro jarałem, postanowiłem sprawdzić. Solidna płyta.

Higher Minds – 2012 The Burning City, 6/10

Tutaj natomiast pierwszy album, który ściągnąłem ze względu na interesujący tytuł. Sama jego zawartość nie powaliła mnie na kolana, bo po prostu była niezła.

Grieves – Confessions Of Mr. Modest, 8/10

Jest to epka, którą pobrałem w momencie, jak miałem niesamowitą zajawkę na rapera. Ona oczywiście wpłynęła na odbiór tej pozycji. Obecnie obniżyłbym jednak ocenę o jeden.

Kidz In The Hall – Land Of Make Believe, 1/10

Największy jak na razie zawód i nie sądzę, aby coś przebiło ten krążek w tej negatywnej kategorii.

Army Of The Pharaohs – The Unholy Terror, 9/10

Album sprawił, że wróciłem do wcześniejszych dokonań grupy i w sumie może teraz powinien odjąć jeden punkcik, bo jednak monotematyczność w tekstach razi, ale nie zrobię tego, bo mnie osobiście nie razi.

Marco Polo & Ruste Juxx – The Exxecution, 7/10

W tym przypadku mogę tylko napisać, że to ciekawa, urozmaicona i (tylko?) dobra produkcja.

Brotha Lynch Hung – Dinner And A Movie, 8/10

Na kilka dni po umieszczeniu opisu, ostro jarałem się dwoma kawałkami. Tak myślałem, czy nie zwiększyć oceny, ale jednak jest też parę tracków, które mi niezbyt przypadły go gustu.

Inspectah Deck – Manifesto, 8/10

Druga pozycja polecona przez osobę trzecią. Nie miałem oczekiwań specjalnych, ale pozytywnie się zaskoczyłem, bo treściowo bardzo urozmaicone jest to dzieło. No i natchnęło mnie do przesłuchania brakujących płyt z dyskografii żołnierza z Wu-Tang Clanu.

Verbal Kent – Save Your Friends, 3/10

Rozczarowanie. Nie tak wielkie, jak w przypadku Kidz In The Hall, bo jest kilka niezłych kawałków, ale ogólnie fatalnie. Liczyłem na coś mocnego, szczególnie, że mniej więcej, kiedy ten album wyszedł jarałem się białym graczem z Chicago.

The Let Go – Morning Comes, 10/10

Chłopaki nagrali niesamowity krążek, który przesłuchałem co najmniej 10 razy. Niesamowicie świeży, żywy, ambitny. Dlatego ocena maksymalna.

Murs & 9th Wonder – Fornever, 6/10

Lekki zawód, bo liczyłem na co najmniej dobrą produkcję, mając w pamięci naprawdę solidną ostatnią solówkę Mursa. Na ,,Fornever” ostatnie 5 kawałków znacznie odbiega od pierwszych.

Guilty Simpson – OJ Simpson, 3/10

Po trzecim przesłuchaniu z 25 pozycji na płycie, zostawiłem sobie na winampie chyba 8. Zmniejszyłbym ocenę, ale w sumie 8 to mniej więcej 1/3 z 25, a 3 to mniej więcej 1/3 z 10, więc zostaje.

Chief Kamachi – The Clock Of Destiny, 7/10

No tekstowo to jest naprawdę COŚ. Jednakże zajawki nie złapałem, a dawałem albumowi kilka szans.

Little Brother – Leftback, 9/10

Ostatnia płyta chłopaków jest niczego sobie. Jeżeli na serio już nie wyjdzie żaden projekt pod szyldem Little Brother, to pożegnali się godnie z rapem.

Richie Cunning – Night Train, 9/10

Niesamowite zaskoczenie na plus. Nowa krew w przemyśle i wejście debiutem na scenę z grubej rury. Będę śledził karierę Richiego i mam nadzieję, że drugi krążek, który wyda, nie rozczaruje mnie jak u Guilty Simpsona, którego też śledziłem karierę po debiucie.

Collective Efforts – Freezing World, 9/10

Zarąbista okładka i zarąbisty album. Udowadniają, że Dirty South to nie tylko szeroko pojęty gangsta-rap, ale i również coś głębszego.

Średnia ocena: 7/10

Jak widać na razie jest to dla mnie dobry rok w rapie. Może i średnia ocena, jaka wyszła, nie odzwierciedla wszystkiego doskonale, bo jak dałem niektórym albumom takie same oceny, to i tak jest wiadomo, że jeden odrobinkę wyżej cenię niż drugi. W każdym razie ,,siódemka” dobrze świadczy o poziomie muzyki rapowej, mając na uwadze ilość produkcji, którą przesłuchałem, bo 18 to nie jest mało. Wyszły pozycje genialne, te trochę mniej i kompletne klapy. Czekam na kolejne krążki i mogę tylko mieć nadzieję, że będą co najmniej dobre.

niedziela, 2 maja 2010

33 kolejka Bundesligi i trochę więcej

Sobota

Wszystkie spotkanie tej kolejki pierwszej ligi w Niemczech rozegrano w sobotnie popołudnie.

Borussia Dortmund w obecności kompletu publiczności podejmowała Wolfsburg i aby zachować szanse na trzecią lokatę musiała to spotkanie wygrać. Trzeba przyznać, że rywalizacja nie mogła nudzić, bo bardzo wiele strzałów zostało oddanych, ale tylko 2 trafiły do siatki. Najpierw Dzeko ośmieszył Weidenfelera, strzelając z piętki między jego nogami, a potem gospodarze wyrównali za sprawą Stiepermanna. Wynik 1:1 nie satysfakcjonuje Jurgena Kloppa, bo mimo faktu, iż jego gracze zagrają na pewno w Europejskich pucharach w następnym sezonie po kilku latach przerwy, nie będzie to Liga Mistrzów.

Eintracht Frankfurt mierzył się z Hoffenheim w meczu o pietruszkę dla obydwu zespołów, bo nie groził im ani spadek, ani udział w pucharach. Gospodarze w przekroju całego spotkania byli lepsi, stworzyli więcej groźnych sytuacji i nawet prowadzili 1:0 przez 80 minut, ale ostatecznie schodzili z wynikiem 1:2 trochę na własne życzenie. W każdym razie Frankfurtczycy ten sezon na pewno mogą zaliczyć do udanych.

HSV w przedostatniej kolejce deklasuje na własnym obiekcie 4:0 Norymbergę, jednak tych rozgrywek nie mogą uznać za owocne. Zresztą karteczka jednego z kibiców, która brzmiała ,,Danke fur NICHTS” mówiła sama za siebie. Ekipa gości potrzebował wywieźć jakieś punkty z Hamburga, aby zwiększyć swoje szanse na pozostanie w pierwszej lidze, ale ta sztuka się nie udała i wszystko rozstrzygnie się w ostatniej kolejce. Tak jeszcze spoza ściśle boiskowych informacji to na trybunach miała miejsce bójka pomiędzy kibicami gospodarzy, co w Niemczech się zdarza bardzo rzadko.

Mirko Slomka, przejmując w rundzie wiosennej Hannover, doznał nie jednego upokorzenia i nie raz musiał przełknąć gorycz porażki. Tym razem jednak to on mógł cieszyć się niezmiernie z triumfu swojego zespołu, bo nie dość, że zdeklasowali totalnie Borussie Moenchengladbach 6:1, to dzięki zdobyciu trzech punktów są na pozycji, która gwarantuje pozostanie w Bundeslidze. Gol Sergio Pinto na 2:0 to najładniejsze trafienie 33 kolejki.

Freiburg pojechał do Kolonii, gdzie mierzył się z tamtejszym FC Koln. Przyjezdni potrzebowali punktu, mając na uwadze rezultaty innych spotkań, aby zagwarantować sobie pozostanie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech. No i wywalczyli ten punkt, remisując 2:2. Mogą być z siebie zadowoleni, bo sprężyli się pod koniec sezonu, gdyż w ostatnich pięciu kolejkach przegrali tylko raz.

Dla Stuttgartu spotkanie z Mainz miało być łatwą przeprawą, ale z drugiej strony nawet remis dawał stu procentową pewność zachowania szóstego miejsca do końca. Goście postawili wysoko poprzeczkę i prowadzili nawet 2:0, ale ostatecznie skończyło się na 2:2. Ładną bramkę z piętki dla Mainz zdobył Fathi. Trzeba podkreślić kolejny świetny występ Jensa Lehmanna między słupkami VFB. Mimo że jest to gracz, który ma trochę nie po kolei w głowie, to ostatni sezon w zawodowej piłce na boisku ma bardzo dobry.

Bayer Leverkusen, który już jakiś czas temu stracił definitywnie szanse na mistrza, musiał pokonać najsłabszy zespół Bundesligi, aby zachować miejsce numer 3 na ostatnią kolejkę. Tym najsłabszym zespołem była oczywiście Hertha Berlin, która nie tylko musiała zwyciężyć, aby zachować matematyczne szanse na pozostanie, ale również liczyć, że Bochum oraz Hannover swoje mecze przegrają. Było to ciekawe i emocjonujące widowisko i goście, gdyby byli bardziej skuteczni mogliby zwyciężyć (przegrać w sumie też, jednak Drobny wyczyniał w bramce cuda), ale niestety Berlińczycy jedynie zremisowali 1:1, co oznacza, że Niemcy w sezonie 2010/2011 nie będą mieć drużyny ze stolicy w pierwszej lidze.

Schalke stanęło przed bardzo trudnym zadaniem pokonania na Ventlis Arena bardzo dobrze spisującego się ostatnio Werderu. Gospodarze musieli wygrać, jeżeli chcieli, aby kwestia mistrzostwa kraju rozegrała się dopiero w ostatniej kolejce. Jednakże ta sztuka się nie udała, bo Bremeńczycy wygrali 2:0 po golach Ozila oraz Pizarro, stawiając graczy Magatha w bardzo trudnej sytuacji, bo by zachować szanse na majstra musieli liczyć, że w Monachium Bayern nie wygra z beznadziejnie grającym ostatnimi tygodniami Bochum…

Bawarczycy jednak zwyciężyli 3:1 w bardzo dobrym stylu po hattricku strzelonym przez Mullera, co oznacza, że są już praktycznie mistrzem Niemiec. Praktycznie, bo teoretycznie Schalke ma jeszcze szanse, ale w ostatniej kolejce Bayern musiałby przegrać bardzo wysoko z Herthą Berlin, a Schalke zdemolować Mainz. Różnica bramek pomiędzy Schalke, a Monachijczykami wynosi 17, więc praktycznie scenariusz, w którym Niebiescy odrabiają stratę jest niemożliwy. No i dlatego Bayern jest mistrzem kraju!

1)Bayern – 67 punktów
2)Schalke – 64 punkty
3)Werder – 60 punktów
4)Bayer – 58 punktów
5)Borussia D. – 57 punktów
6)Stuttgart – 54 punkty
______________

14)Freiburg – 32 punkty
15)Hannover – 30 punktów
16)Norymberga – 28 punktów
17)Bochum – 28 punktów, gorszy bilans goli
18)Hertha – 24 punkty

Liga Mistrzów, Eliminacje Ligi Mistrzów, Liga Europejska, Baraże, Spadek

Strzelcy:

KieSling – 21 goli, Bayer
Dzeko – 21 goli, Wolfsburg
Kuranyi – 18 goli, Schalke
Barrios – 18 goli, Borussia D.
Pizarro – 15 goli, Werder

Inne

W czwartek odbyły się rewanże półfinałów Ligi Europejskiej, w których Liverpool podejmował Atletico Madryt, a Fulham Hamburg. The Reds, którzy nagrali naprawdę bardzo dobre spotkanie, po 90 minutach prowadzili 1:0, co doprowadziło do dogrywki, która skończyła się wynikiem 2:1 dla nich, co jednak dało awans Hiszpanom. Honoru angielskiej piłki bronić będzie jednak Fulham, które mimo przegrywanai 0:1 po fantastycznym uderzeniu z rzutu wolnego Petrica, pokonało Niemców 2:1. Finał Atletico – Fulham jest na pewno niespodzianką, jak i finał Ligi Mistrzów.

W ten weekend zakończyła rozgrywki Liga Holenderska. Mistrzem został zespół Twente, który w ostatniej kolejce wygrał z NAC Bredą 2:0 na wyjeździe. Ajax potwierdził swoją klasę i zdeklasował Nijmegen 4:1, ale niestety muszą się zadowolić tylko wicemistrzostwem. Mam nadzieję jednak, że uda się Amsterdamczykom awansować do Ligi Mistrzów, bo w jej eliminacjach wezmą udział. Feyenoordowi udaje się dzięki potknięciu Alkmaar wskoczyć ostatecznie na czwarte miejsce, co daje im start w Lidze Europejskiej bez grania baraży, jakie rozegrane zostaną pomiędzy ekipami z miejsc 5-8.

Premiership to liga, w której liczą się już tylko Chelsea oraz Manchester United. Ci pierwsi mieli ciężki orzech do zgryzienia, bo mieli przed sobą mecz z Liverpoolem na wyjeździe i musieli go wygrać, aby nie dać się wyprzedzić Czerwonym Diabłom. The Blues wykonali to zadanie na szóstkę, bo pokonali The Reds 2:0, a Drogba strzelił jedną bramkę, która była jego 26 trafieniem w lidze, co daje mu wskoczenie na fotel lidera strzelców, który okupuje razem z Rooneyem. Liverpool raczej znajdzie się na pewno poza pierwszą szóstką, ale byłoby piękniej, gdyby finał pucharu ligi angielskiej nie rozegrał się między Manchester United, a Aston Villą, gdyż daje on start w Lidze Europejskiej, a z wagi na fakt, iż obie drużyny na pewno znajdą się w pierwszej szóste ligi, miejsce numer 7 daje automatycznie udział w Lidze Europejskiej, a The Reds je właśnie zajmą na pewno. Manchester United pokonuje na wyjeździe Sunderland 1:0 i muszę wygrać w następnej kolejce ze Stoke City i liczyć na potknięcie Chelsea z Wigan, aby zostać po raz czwarty z rzędu mistrzem Anglii.

sobota, 1 maja 2010

Supastition kończy z rapem

O godzinie mniej więcej 22:45 wszedłem sobie na forum ślizgu, aby poczytać, co tam ludzie piszą o rapie oraz liczyłem na jakieś nowe informacje z rapowego świata o płytach czy tam artystach. Natrafiłem na temat o nazwie ,,Supastition kończy z rapem” i się zmartwiłem. Miałem okazje słuchać trzech produkcji od tego twórcy i wywarły na mnie bardzo dobre wrażenie. Muszę powiedzieć, że jarałem się. Konkretne teksty, dobre bity plus wszechstronność objawiająca się totalnym zmienieniem stylu nawijania z pierwszej płyty na drugą (w zasadzie epkę)

Nie słuchałem co prawa jego muzyki naprawdę długo, bo w wakacje będzie już dokładnie trzeci rok, ale, kurwa, Supastition to był jeden z twórców, którego rap po prostu potrzebował. Pchał do przodu tę muzykę. Nie traktuję go, jako jakiegoś tam wybawcę, bo raperów jego pokroju na scenie niezależnej działa trochę, ale Supastition mi się muzycznie bardzo podobał. Muszę w najbliższym czasie powrócić do jego dokonań.

Płakać oczywiście nie będę, ale szkoda, że taki żołnierz odchodzi na własne życzenie z pola bitwy. Podobna sytuacja miała miejsce w 2008 roku z The Procussions, którzy zrezygnowali z nagrywania przez piractwo. Niby dziwna sprawa, ale piractwo zabija kariery niezależnych artystów i mówił o tym m.in. Crooked. Mimo że The Procussions nie należeli do moich faworytów, smutno było mi przyjąć tamtą wieść tak jak i tę. Jakie są powody ku rezygnacji Supastiona? Wystarczy przeczytać to, co artysta z Północnej Karoliny, który obecnie mieszka w Charlotte, umieścił na swoim myspacie:

For those who have been asking for updates on myself and my album. Kam Moye is longer an artist on MYX Music Label. As of a few months ago, MYX Music is no longer in business from my understanding. At this point my album is kind of lost in the shuffle and I am hoping to get things resolved as far as rights to the music go. The mother company ABS-CBN took some serious losses in the past year so they cut off finances for it's smaller subsidiaries including the label. It was beyond my control and nothing could have prevented it. More than a few artists lost their deals. I've dealt with a similar situation before when Chain Letters in 2005 was released and two or three months later the distribution company shut down without warning. That's just the way the ball bounces. Hopefully things will work out for all parties. I wish Karim Panni (label manager of MYX) all the best in his new endeavors. There will be no more singles or videos off of the album. Thanks to those who supported the album. I am grateful for the opportunity regardless.

At this time, I have no plans on recording another professional solo album as Kam Moye or Supastition. This decision isn't based on my recent situation with MYX Music but based on the state of the music industry and where it's going. It wasn't an easy decision for me but I felt that it was the best choice. I've sacrificed a lot of money and time and it's just not worth it to continue with it the way I have done in the past. All isn't bad news though... I have enough unreleased songs saved in the stash at this point to compile a few more albums. With that being said, I'm going to put those songs together and make them available for free download as soon as I can get clearance from the producers and guest artists involved. There is no release date and there won't be one. There will be no labels or promo involved. Whenever I can get the okay from everyone involved then I'll put up a link on my site, Facebook, etc... It's as simple as that. Not to mention, I have recorded close to 100 guest appearances in my career so I'm sure they will continue popping up on the internet throughout the years. There are some other MC/producer projects that I already had in the works with Dela (from France), D.R. (Electric Ave), and Madwreck. I'm a man of my word so I will make sure that those projects are finished and completed. I've been left hanging way too many times by people that I've worked with in the music industry so I'd never do that to people I respect. I mainly chose to do projects with them based on their talent, loyalty, and just being good people and friends in general. The collaboration project with Dela may be released on CD/iTunes depending on what he decides to do with it but the other two projects will be free releases. Also, I just provided DJ Concept (Bash Brothers) with over 70 songs to release in a Kam Moye/Supastition mixtape series in order to help distribute the remaining songs in my catalog.

Although I'll always write and record music, I have no interest in to pursuing it professionally anymore as an artist. 5 record deals, 3 albums, 3 EP's, 5 videos, 12 countries, and 40+ U.S. cities is more than enough for me to be proud of. I know some people will wonder why can't I still just make music? The truth is that I have never “just made music” because most of my career I have managed myself (until recently), booked my most of my own shows & tours, found my own record deals, found my own producers, and most recently recorded my own music. That takes a toll on you and your personal life after awhile. Out of all those duties, I spent the least amount of time rapping and recording music. With music being technically free nowadays, that's way too much effort for the results I've seen. Waking up to see a blog giving away your entire discography for free followed by a single sentence saying "support the artist" is a very humbling thing to see when your rent is due. That's not bitterness, it's just today's reality... I'm at peace with that. I'm going to make sure that the rest of the music in my catalog will reach those fans who have supported me over the years. This isn't some corny retirement speech or "I quit" rant... just me personally giving you an update on what to expect and what not to expect from me. I'm sure people will interpret it any way that they like though. I had originally written a lengthy and personal message breaking down a lot of things but I realized that nothing on the internet is personal anymore. Thanks all of those who have supported and all of you who will continue. I'll update you on things as soon as I can. Hopefully you will enjoy the rest of the music and if not then you have more than enough music from me already. Peace and respect y'all.

-Kam Moye (Supastition)

Cóż, mam osobiście nadzieję, że jednak zmieni swoje zdanie i powróci jak VNM. Ja czekam, a na koniec kilka (wybór był trudny, a zarazem nie chciałem umieszczać zbyt wielu) moich ulubionych kawałków artysty: